Wykład VI
Babilon przed wielkim sądem
Jego zamieszanie – kościelne
Prawdziwy Kościół, który jest znany Panu,
nie został objęty sądami Babilonu – Sytuacja religijna w
obrębie chrześcijaństwa nie różni się od
sytuacji politycznej w takim stopniu, by można było żywić
nadzieję – Wielkie zamieszanie – Obowiązek prowadzenia
obrony spada na kler – Zanik ducha Wielkiej Reformacji – Podobne położenie
kapłanów i ludu – Wniesienie oskarżenia – Obrona –
Propozycja konfederacji – Dążenie do celu – Przyjęte
metody –
Powszechny duch ustępstw – Rozprawa sądowa przeciwko
religijnym instytucjom chrześcijaństwa.
“Tedy mu rzekł: Z ust twoich sądzę cię,
zły sługo!” – Łuk. 19:22.
W trakcie rozważań nad obecnym sądem
wielkiego nominalnego kościoła chrześcijańskiego nie
powinniśmy zapominać, że w pośrodku rodzaju złego
i przewrotnego istnieje jeszcze rzeczywisty Kościół Chrystusowy,
wybrany i kosztowny, poświęcony Bogu i Jego Prawdzie. Choć
nie jest on widoczny dla świata jako zwarta organizacja, to jednak
pojedynczo jego członkowie
znani są Panu, który nie sądzi jedynie na podstawie tego, co da
się zobaczyć lub usłyszeć, ale który widzi i osądza
myśli i intencje serca. Bóg zawsze czuwa nad nimi, niezależnie
od tego, czy są oni całkowicie rozproszeni jako pojedyncze kłosy
“pszenicy”
wśród “kąkolu”, czy też mają społeczność
z innymi. Mieszkając w ochronie Najwyższego (uświęceni,
całkowicie oddani Bogu), będą przebywać <str.
158> w cieniu Wszechmogącego, podczas gdy wielkie systemy
religijne są poddawane sądowi Pana, którego imię bezprawnie
noszą (Psalm 91:1,14-16). Członkowie prawdziwego Kościoła
nie są objęci sądem wielkiego Babilonu, gdyż zostali
wcześniej oświeceni i wezwani do jego opuszczenia (Obj. 18:4).
Klasa ta jest opisana i pocieszona błogosławieństwami
zapisanymi w Psalmie
91 i 46. Wśród wielu tych, którzy składają jedynie
formalne i udawane wyznanie pobożności, czujne oko Pana upatruje
prawdziwych chrześcijan, których prowadzi On na zielone pasze i do
cichych wód oraz pociesza ich serca swą prawdą i miłością.
“Zna Pan, którzy
są jego” – 2 Tym. 2:19. Oni to stanowią uznany przez Niego
prawdziwy Kościół – Syon, który Pan obrał (Psalm
132:13-16), o którym jest napisane: “To usłyszawszy Syon rozweseli
się, a radować się będą córki Judzkie, dla sądów
twoich, Panie!” – Psalm 97:8.
Pan będzie ich bezpiecznie prowadził, tak jak pasterz prowadzi
swe owce. Pamiętamy zatem, że istnieje taka klasa, jak prawdziwy
Kościół, którego każdy członek jest znany i drogi
Panu, niezależnie od tego, czy my go znamy czy też nie. Musimy
jednak pominąć
ten fakt, gdy zastanawiamy się nad kościołem z wyznania, który
jest uznawany przez świat, o którym wspominają prorocy, posługując
się wieloma znamiennymi nazwami określającymi wielki
nominalny kościół, który utracił łaskę.
Istnienie prawdziwego Kościoła pomijamy także przy
omawianiu sądu Bożego, który sprawowany jest nad kościołem
nominalnym w czasie obecnego czasu żniwa Wieku Ewangelii.
Jeśli świeckie władze chrześcijaństwa
są pogrążone w rozpaczy, a uciśnienie narodów
widoczne jest na każdym kroku, to i sytuacja religijna nie
przedstawia się o wiele lepiej i nie daje nadziei na pokój i
bezpieczeństwo, jako że współczesne systemy kościelne,
podobnie jak narody, zaplątane są w sieci, które własnoręcznie
zarzuciły. Jeśli narody, które siały na wiatr ziarno
nieprawości, są o krok od obfitego zbioru burzy utrapienia, to i
wielki kościół nominalny, klerykalne chrześcijaństwo,
które brało udział w sianiu, będzie miało swoją
część w owym żniwie. <str. 159>
Wielki kościół nominalny od dawna naucza
doktryn i ustaw ludzkich. Pomijając wspaniałą miarę Słowa
Bożego, które jest jedyną zasadą wiary i pobożnego
życia, śmiało przedstawia wiele sprzecznych i uwłaczających
Bogu nauk, a tym samym nie zachowuje wierności wobec tej miary prawdy,
jaką jeszcze posiada. Nie kultywuje
on i nie przejawia ducha Chrystusowego, a za to bez oporu wchłonął
ducha tego świata. Otwarł on wrota owczarni wpuszczając do
niej kozły, a nawet zachęcając do wejścia wilki, aby
mogły dokonywać swych niegodziwych czynów. Z zadowoleniem
pozwalał diabłu
siać kąkol między pszenicą, aby teraz cieszyć się
owocami tego zasiewu – kwitnącym polem kąkolu. Stosunkowo
nielicznym kłosom “pszenicy”, które jeszcze przetrwały, poświęca
się niewiele uwagi i nie podejmuje się prawie żadnej próby
w celu zapobieżenia ich
zaduszeniu przez “kąkol”. “Pszenica” straciła wartość
na rynkach chrześcijaństwa, a pokorne i wierne dziecko Boże
bywa, podobnie jak jego Pan, wzgardzone i odrzucone przez ludzi, zranione
w domu domniemanych przyjaciół. Pozór pobożności zastąpił
jej moc,
a okazałe ceremonie powszechnie wyparły uwielbienie płynące
z serca.
Dawno temu sprzeczne nauki podzieliły nominalny kościół
na wiele nieprzyjaznych względem siebie sekt, z których każda
uważała się za prawdziwy kościół, założony
przez Pana i apostołów. Wspólnie udało im się upowszechnić
w świecie tak przekręcone i fałszywe pojęcie o
charakterze i planie naszego Niebiańskiego Ojca, że wielu
inteligentnych ludzi odwróciło się z niesmakiem i wzgardziło
Stwórcą, a nawet usiłowało zaprzeczyć Jego istnieniu.
Kościół
rzymski, rzekomo nieomylny, utrzymuje jakoby Boskim zamierzeniem były
wieczne męki w ogniu i w siarce dla wszystkich “heretyków”, którzy
odrzucają przyjęte przez niego nauki. Dla innych zaś kościół
ten przewiduje ograniczone męki zwane czyśćcem, z którego
wyswobodzenie można sobie zapewnić przez praktyki pokutne, posty,
modlitwy, zapalanie poświęconych świec i kadzidła oraz
hojne datki na “ofiary” <str. 160> mszalne. W taki sposób
odsuwa on na bok skuteczność oczyszczającej ofiary
Chrystusa, a wieczne
przeznaczenie człowieka powierza w ręce podstępnych księży,
którzy dzięki temu przypisują sobie władzę otwierania
i zamykania niebios wedle swego uznania. Zastępuje on żywotną
siłę pobożności jej formami oraz wystawia posągi
i obrazy po to, by oddawano cześć
jego czcicielom, zamiast wychwalać w sercu niewidzialnego Boga i Jego
drogiego Syna, naszego Pana i Zbawcę. Wyniósł on na stanowiska
klasę kapłanów ustanowionych przez ludzi, aby sprawowali władzę
nad kościołem sprzeczną z nauką naszego Pana: “Ale
wy nie
nazywajcie się mistrzami; albowiem jeden jest mistrz wasz, Chrystus;
ale wy jesteście wszyscy braćmi. I nikogo nie zówcie ojcem
waszym na ziemi; albowiem jeden jest Ojciec wasz, który jest w
niebiesiech” – Mat. 23:8,9. W rzeczywistości papiestwo, otwarcie
podając się za jedyny prawdziwy kościół, jest
najdoskonalszym falsyfikatem prawdziwego chrześcijaństwa.*
Ruch “reformacyjny” odrzucił niektóre fałszywe
nauki papiestwa i wyprowadził wielu chrześcijan z tego
niegodziwego systemu. Reformatorzy wskazali na Słowo Boże i
potwierdzili prawo do osobistych poglądów przy jego studiowaniu.
Uznali też prawo każdego dziecka Bożego do głoszenia
Prawdy bez upoważnienia papieża i biskupów, którzy niesłusznie
roszczą sobie prawo do sukcesji władzy po pierwotnych dwunastu
apostołach. Jednak niedługo potem słuszny protest przeciwko
nikczemnemu, antychrystusowemu, oszukańczemu kościołowi
rzymskiemu uległ duchowi światowości i wkrótce protestanci,
jak ich zwano, utworzyli nowe organizacje, które równolegle z odkrytymi
prawdami
podtrzymywały wiele starych błędów, dodając do nich
niektóre nowe, choć każda z tych grup zachowała niewielką
część Prawdy. W rezultacie powstała mieszanina
sprzecznych wyznań wiary, pozostających w konflikcie z rozsądkiem,
Słowem Bożym oraz wzajemnie z
sobą. <str. 161> Gdy tylko wyczerpała się poznawcza
energia okresu Reformacji, wyznania te skamieniały i tak zachowały
się do dnia dzisiejszego.
Nie szczędzono czasu i talentów w celu stworzenia
i utrwalania błędnych systemów doktrynalnych tego, co z
satysfakcją nazywają “systematyczną teologią”, .
Uczeni protestanccy napisali wiele opasłych tomów, aby inni je
studiowali zamiast Słowa Bożego. W tym celu zakłada się
i hojnie finansuje seminaria teologiczne, w których młodzież
uczy się błędów, aby potem utwierdzali
w nich ludzi. Ci zaś, nauczeni uznawać wychowanków seminariów
za naznaczonych przez Boga sług i następców apostołów,
akceptują ich poglądy nie rozsądzając Pisma Świętego
– co czynili przecież zacni berianie za dni apostoła Pawła
(Dzieje Ap. 17:11)
– w celu sprawdzenia, czy ich nauki są z nim zgodne.
Obecnie jednak nastał czas żniwa i
żęcia tego wszystkiego, co kiedyś zasiano. Nadszedł
dzień rozliczenia i jednocześnie wielkiego zamieszania i zakłopotania
dla całego nominalnego kościoła wszystkich wyznań,
szczególnie zaś dla kleru, na który w tym dniu sądu spada
obowiązek prowadzenia obrony w obecności wielu oskarżycieli
i świadków, a także, o ile to możliwe, wymyślenia
sposobu ocalenia od całkowitej zagłady tego, co oni uważają
za prawdziwy kościół. Jednak
w obecnym stanie zamieszania oraz wobec skłonności wszystkich
sekt do politycznych związków z innymi grupami, prawie zaprzestały
one uznawania swej własnej sekty za jedyny prawdziwy kościół.
Dzisiaj mówi się raczej o różnych “odłamach” jednego
kościoła,
pomimo sprzecznych wyznań wiary, które wykluczając się
wzajemnie nie mogą być jednocześnie prawdziwe.
W tej krytycznej chwili pożałowania godnym
staje się fakt zaniku zdrowego ducha “Wielkiej Reformacji”.
Protestantyzm nie jest już ruchem protestu przeciwko duchowi
Antychrysta <str. 162> ani nawet przeciwko światu, ciału i
diabłu. Czyni się wszystko, by jego wyznania wiary, niespójne i
pozostające w sprzeczności ze Słowem Bożym, rozsądkiem
i z sobą nawzajem, nie były publicznie rozpatrywane.
Jego opasłe dzieła teologiczne są jedynie paliwem podsycającym
ogień obecnego Dnia Sądu chrześcijaństwa. Jego czołowe
seminaria są siedliskiem ateizmu, z których na cały świat
rozprzestrzenia się zaraza. Jego wielcy ludzie – biskupi, doktorzy
nauk
duchownych, profesorowie teologii oraz najbardziej wybitni i wpływowi
przedstawiciele kleru w wielkich miastach – stają się przywódcami
nurtów zamaskowanej niewiary. Usiłują oni podkopać i
unicestwić powagę i natchnienie Pisma Świętego, zastępując
objawiony
w nim plan zbawienia wymyśloną przez ludzi teorią ewolucji.
Poszukują oni bliższego, choćby pozornego, związku z
kościołem rzymskim, ubiegając się o jego łaskę,
pochwalając jego metody i ukrywając jego zbrodnie, czyniąc
to zaś, duchowo się z nim jednoczą.
Protestanci okazują także we wszystkich sprawach bliską i
coraz większą zgodność z duchem tego świata. Naśladują
oni próżną wystawność i chwałę świata,
który wedle własnych twierdzeń mieli przecież opuścić.
Wystarczy zwrócić uwagę choćby na nadmierną wystawność
kościelnej architektury, dekoracji i wyposażenia, która jest
przyczyną poważnego zadłużenia i nieustannej żebraniny
oraz ciągłych matactw w celu uzyskania koniecznych środków
finansowych.
Znamiennym tego przykładem było wprowadzenie
do kościoła metodystycznego przy alei Lindella w St. Louis w
stanie Missouri dzieła sztuki zatytułowanego “Narodzenie”
autorstwa R. Bringhursta. Są to płaskorzeźby umieszczone
nad ołtarzem, organami i balkonem dla chóru. Dzieło to obejmuje
łuk o szerokości czternastu metrów i wysokości piętnastu
metrów. Każda figura jest naturalnej wielkości człowieka.
W najwyższym punkcie łuku umieszczona jest stojąca figura
Marii Panny trzymającej na rękach dzieciątko Jezus. Na zewnątrz,
obok tych dwóch postaci, ukazane są lecące serafiny
z trąbami, które obwieszczają wstąpienie na tron. <str.
163> Po obu stronach łuku wznoszą się zastępy
uwielbiających aniołów z rozpostartymi skrzydłami. Przy
obu podstawach umieszczona jest figura anioła. Z lewej strony trzyma
on zwój w kształcie girlandy,
na którym jest napisane “Na ziemi pokój”. Podobna figura po prawej
stronie niesie końcowe słowa zwiastowania przy narodzeniu: “W
ludziach dobre upodobanie”. Dodatkowego wyrazu dodaje pochylenie płaskorzeźby
pod kątem 45 stopni w stronę nawy kościelnej,
sprawiające, że relief wydaje się bardziej wyrazisty
poprzez uwypuklenie proporcji i grę światłocieni.
Przykład ten potwierdza występowanie nie
tylko ducha nadmiernej wystawności, ale także charakterystycznej
dla kościoła rzymskiego skłonności do czczenia obrazów.
Warto też zwrócić uwagę na urządzenie w niektórych
kościołach sal bilardowych. Niektórzy duchowni posunęli się
nawet do tego, że zalecili wprowadzenie niskoprocentowych napojów
alkoholowych. Są miejsca, gdzie bez ograniczeń toleruje się
prywatne spektakle i przedstawienia.
W większości wypadków społeczność
członków kościoła staje się powolnym narzędziem
w rękach kleru. Z kolei zaś kler schlebia tym upodobaniom i skłonnościom
występującym wśród światowych i wpływowych członków.
Ludzie wyrzekli się swego prawa i obowiązku osobistego rozsądzania
i zaprzestali studiować Pismo Święte w celu przekonania się,
jaka jest Prawda, przestali też rozważać Boskie prawo, by
dowiedzieć się, czym jest sprawiedliwość. Są obojętni,
światowi, miłują raczej rozkosze niż
Boga: zostali oślepieni przez boga tego świata i mają skłonność
do ulegania każdej intrydze, która służy zaspokojeniu
światowych pożądliwości i ambicji. Zaś kler pielęgnuje
tego ducha i schlebia mu dla własnych doczesnych korzyści. Gdyby
bowiem upadły te
organizacje religijne, wraz z nimi musiałyby przeminąć urzędy,
pensje, przywileje i honory samozwańczego kleru. Są oni więc
dziś jak najbardziej zainteresowani dalszym utrzymywaniem instytucji
nominalnego chrześcijaństwa, <str. 164> podobnie jak kiedyś
nauczeni w Piśmie,
faryzeusze i nauczyciele Zakonu starali się gorliwie podtrzymywać
judaizm, a mieli ku temu takie same powody (Jan 11:47,48,53; Dzieje Ap.
4:15-18). Uprzedzenia i światowe ambicje spowodowały, że
chrześcijanie stali się ślepi na światło nowego
Wieku, które obecnie zaczyna jaśnieć, podobnie jak i Żydzi
za dni pierwszego przyjścia naszego Pana nie zauważyli świtania
słońca Wieku Ewangelii.
Wniesienie oskarżenia przeciwko kościelnictwu
Oskarżeniem, jakie podnosi się przeciwko
nominalnemu kościołowi chrześcijańskiemu, są
uczucia budzącego się świata i budzących się
chrześcijan, zarówno tych, którzy przebywają w Babilonie, jak
i przebywających poza granicami jego terytorium. Niespodziewanie, zwłaszcza
w ciągu ostatnich pięciu lat, kościół z wyznania
chrześcijański stał się przedmiotem krytyki i jest
bacznie obserwowany przez cały świat. Krytyka jest tak
powszechna, że nie sposób jej nie zauważyć. Wisi ona w
powietrzu. Słyszy się ją w prywatnych dyskusjach, na
ulicach, w pociągach, w warsztatach i
sklepach. Podejmuje ją codzienna prasa, a także jest ona żywym
tematem we wszystkich wiodących czasopismach świeckich i
religijnych. Przywódcy kościołów zdają sobie sprawę
z tego, że nie zapowiada to niczego dobrego dla ich instytucji.
Odczuwana jest potrzeba
szybkiej i mądrej (według ich pojęć) reakcji, która
by uchroniła ich organizacje przed zagrażającym
niebezpieczeństwem.
Nominalny kościół chrześcijański
oskarża się o (1) niekonsekwencję. Nawet świat
zauważa, jak ogromna jest różnica, która dzieli ich sprzeczne
i pod wieloma względami absurdalne wyznania wiary od Biblii, która
wedle ich słów miałaby być podstawą ich nauk. Bluźniercza
nauka o wiecznych mękach jest odrzucana i nie da się już
przy jej pomocy straszyć ludzi w celu zapędzania ich do kościołów.
Jakiś czas temu prezbiterianie i inne sekty <str. 165> kalwińskie
znalazły się w ogniu gwałtownej krytyki za ich uświęcone
tradycją wyznania wiary i straszliwie się zachwiały.
Powszechnie znane są przewlekłe dyskusje na ten temat i
desperackie próby obrony,
podejmowane przez kler. Zadanie obrony jest ogromnie nieprzyjemne i wyraźnie
widać, że przedstawiciele kleru chętnie by go unikali. Nie
mogąc sobie jednak na to pozwolić, muszą podejmować próby
obrony, najlepiej jak tylko potrafią. Pastor T. DeWitt Talmage
dał wyraz powszechnemu odczuciu panującemu między nimi, mówiąc:
“Wolałbym, żeby owa nieszczęsna
polemika w sprawie wyznania wiary nigdy nie została narzucona
kościołowi. Skoro jednak tak się stało, mówię:
Precz z nim. Ułóżmy sobie nowe wyznanie wiary.”
Przy innej okazji ten sam pastor stwierdził:
“Zdecydowanie oświadczam, że cała ta
polemika tocząca się w obrębie chrześcijaństwa ma
diabelski i szatański charakter. Najbardziej diabelskie jest zaś
usiłowanie doprowadzenia do podziału w kościele. Jeśli
tego nie powstrzymamy, Biblia stanie się książką
powszechnie lekceważoną, podobnie jak poradnik z 1828 roku, który
informuje nas o tym, jaka była pogoda sześć miesięcy
wcześniej i w której kwadrze księżyca należy sadzić
rzepę.
Jakie stanowisko winniśmy zająć wobec
tych kontrowersji? Trzymać się od nich z daleka! Gdy słyszymy
o zamieszkach religijnych na zewnątrz, trzeba siedzieć w domu i
pilnować swojego interesu. W jaki sposób, waszym zdaniem, człowiek
mierzący metr pięćdziesiąt, czy nawet metr osiemdziesiąt,
miałby przebrnąć ocean o głębokości tysięcy
metrów? (…) Młody człowiek obejmujący obecnie posadę
duchownego wystrzelony jest we mgłę gęstszą od tej,
jaką kiedykolwiek widziano na wybrzeżu. Pytania, z którymi
borykają się obecnie doktorzy, nie znajdą odpowiedzi
aż do dnia następującego po sądnym dniu.”
O tak: dzień,
który nastanie po obecnym sądnym dniu
udzieli odpowiedzi na nurtujące pytania oraz będzie czasem
ustanowienia prawdy i sprawiedliwości na świecie.
Irytacja związana z koniecznością obrony
i obawa o jej wyniki znalazły bardzo silny wyraz w rezolucji przyjętej
na zgromadzeniu kleru kościoła prezbiteriańskiego, które
odbyło się w Chicago <str. 166> niedługo po tym,
jak pojawiły się wezwania na sąd. W rezolucji tej czytamy:
“Wszyscy zgadzamy się,
że ubolewania godne są
kontrowersje, które rozdzierają nasz umiłowany kościół
w sposób niezwykle okaleczający jego reputację, wpływ i użyteczność
oraz, jeśli by się ten stan przedłużał, grożący
katastrofą nie tylko dla działalności naszego kościoła,
ale także
dla całego chrześcijaństwa. Gorąco przeto radzimy
naszym braciom, aby z jednej strony unikali stosowania ponownych prób
prawomyślności, surowego egzekwowania prawa i stosowania
represji wobec usiłowań poszukiwania prawdy w uczciwości i
z poświęceniem. Dodatkowo
usilnie przestrzegamy naszych braci przed powtarzaniem w kościołach
nie sprawdzonych teorii i dopuszczaniem do wątpliwych sprzeczek.
Szczególnie jednak należy unikać okoliczności, w których
pojawiają się, albo mogą się pojawić, tendencje
do podważania
wiary wśród tych, którzy nie mają obeznania w Piśmie
Świętym. Przez wzgląd na kościół oraz jego
nieocenione dobro i działalność gorąco domagamy się
rozejmu i zaprzestania kościelnych rozpraw sądowych.”
The
Presbyterian Banner
[Sztandar Prezbiteriański] także opublikował ponury
komentarz dotyczący tego wydarzenia, który w kilku miejscach
przyznaje, że duchowa atmosfera w kościele prezbiteriańskim
jest niezdrowa. Czytamy tam:
“Rozruchy albo alarm w szpitalu czy schronisku mogą
okazać się fatalne w skutkach dla podopiecznych tych instytucji.
Pewien starszy jegomość przebywający w zakładzie
dobroczynnym zwykł był zabawiać się waleniem w bęben
przed wschodem słońca. Władze zażądały w końcu,
by ów “kochany braciszek” położył swój instrument w
przyzwoitej odległości
od siebie. To wyjaśnia, dlaczego niektórzy sumienni pastorzy stają
się niezwykle surowi, gdy do kościoła wkrada się
zamieszanie. Kościół jest jak szpital, w którym zgromadzeni
są ludzie chorzy na grzech. W duchowym sensie są oni dręczeni
gorączką, trądem, paraliżem, ranami tak, że są
na pół umarli. Zamieszanie w rodzaju obecnych okrutnych rozterek,
które rozpowszechniane są przez niektóre seminaria teologiczne, może
zrujnować wiele dusz przeżywających obecnie kryzys. Niechże
więc prof. Briggs będzie uprzejmy postępować nieco
delikatniej i odłożyć swój bęben.”
Kościół nominalny jest oskarżony o (2)
poważny brak <str. 167> tej pobożności i bogobojności,
którą sam głosi, choć trzeba przyznać, że tu i
tam wśród nieoświeconych dusz znajduje się niewielka
liczba tych prawdziwie pobożnych. Fałsz i zakłamanie
przejawiają się niezwykle natarczywie, a bogactwo i arogancja są
tak widoczne, że ubodzy nie są już mile widziani w światowych
świątyniach wzniesionych w imię Chrystusa. Ludzie to widzą
i zaglądają do swoich
Biblii, aby się przekonać, czy takiego ducha był wielki Założyciel
Kościoła. Tam zaś dowiadują się, że jednym z
podanych przez Niego dowodów mesjańskiej godności było to,
że “ubogim Ewangelia opowiadana bywa”, przekonują się,
że powiedział On do swych
naśladowców: “Ubogie zawsze macie z sobą” i że nie
mieli oni okazywać żadnych względów człowiekowi noszącemu
złoty pierścień albo kosztowną szatę. W Biblii
znajdują także złotą regułę i stosują ją
do zasad zbiorowego i indywidualnego postępowania w kościele.
I tak w świetle Biblii dochodzą już prawie do wniosku,
że kościół utracił łaskę. Konkluzja ta jest
tak wyraźna, że obrońcy są całkowicie zmieszani.
Kościół nominalny jest oskarżony o (3)
niepowodzenie w dokonywaniu tego, co sam uznaje za swoją misję,
tj. w nawróceniu świata na chrześcijaństwo. Jest rzeczą
niezrozumiałą, w jaki sposób świat stwierdził, że
nadszedł czas, w którym dzieło kościoła winno
wykazywać pewne oznaki jego ukończenia. Niemniej jednak, tak jak
przy końcu Wieku Żydowskiego wszyscy ludzie
oczekiwali rychłego nadejścia wielkich zmian (Łuk. 3:15),
podobnie i obecnie, przy końcu Wieku Ewangelii, wszyscy ludzie żywią
podobne nadzieje. Zrozumieli oni, że znaleźliśmy się w
okresie przejściowym oraz że prognozy na wiek XX pełne są
obaw i ostrzeżeń
przed wielkimi zmianami rewolucyjnymi. Panujący obecnie niepokój
dobitnie wyraził pan Henry Grady w elokwentnym przemówieniu wygłoszonym
dla Stowarzyszenia Uniwersyteckiego w Charlottesville w stanie Virginia.
<str. 168>
Oto jego słowa: “Żyjemy obecnie w zaraniu
nowego dnia (…) Na niebie bledną stałe gwiazdy, a my poruszamy
się po omacku w bardzo niepewnym świetle. Wraz z nocą
pojawiły się osobliwe kształty. Pogubiliśmy wymierzone
szlaki, nowe drogi są kłopotliwe, a pola ciągną się
daleko, aż poza horyzont
naszego postrzegania. Niepokój świtania zmusza nas do błąkania
się we wszystkie strony, gdy tymczasem wątpliwość
panoszy się wśród zamieszania. Wędrujące tłumy
zatrzymywane są nawet na bitych drogach, a z ciemności
wartownicy wołają: “Kto idzie?” W mroku
poranka działają potężne siły. Nic nie jest pewne
i sprawdzone. Cuda teraźniejszości zadają kłam prostym
prawdom przeszłości. Kościół jest oblężony
z zewnątrz i zdradzany od wewnątrz. W podziemiu tlą się
pochodnie powstańców oraz majaczą szubienice anarchistów.
Rząd staje się przedmiotem sporu polityków różnych partii
i łupem grabieżcy. Handel jest nieustannie opanowywany przez
monopole, a przemysł skuto kajdanami ograniczeń. Miasta są
przeludnione, a pola ogołocone. Pałace kipią przepychem, a
w chatach
czai się nędza. Zanika poczucie powszechnego braterstwa, a
ludzie dzielą się na klasy. Gwizdy nihilistów rozlegają się
w cichych legowiskach, a na gościńcach słychać ryk tłumów.”
Kościół nie może już zaprzeczyć,
że nastał koniec wieku, dzień porachunków. Niezależnie
bowiem od tego, czy obserwuje on czas z punktu widzenia proroctw, czy też
nie, i tak podlega on sądzeniu, którego dzieło zostanie
dokonane zanim jeszcze zakończy się okres żniwa.
Kler zajmuje stanowisko i pośrednio dokonuje
rozliczenia samego siebie
Kościół wie, że oczy całego świata
są zwrócone na niego. Zdaje sobie sprawę, że jakimś
sposobem odkryto, iż nadszedł czas, w którym dzieło nawrócenia
świata powinno już zostać niemal w całości
wykonane, jeśli rzeczywiście miałoby to być jego misją,
jak on sam utrzymuje. Tymczasem kościół nie różni się
zbytnio od świata, chyba że tylko pod względem twierdzeń.
<str. 169>
Uznając, że taka jest jego obecna misja, kościół
przeoczył rzeczywiste zamierzenie Wieku Ewangelii, tj. “kazanie tej
Ewangelii królestwa po wszystkim świecie, na świadectwo
wszystkim narodom” oraz wspieranie dzieła powołania i
przygotowania “Maluczkiego Stadka”, aby mogło ono (wraz z Panem)
ustanowić Tysiącletnie Królestwo, które będzie wtedy błogosławić
wszystkie rodzaje ziemi (Mat. 24:14; Dzieje Ap. 15:14-17). Kościół
staje w obliczu faktu, że po osiemnastu wiekach znajduje się
dalej od celu przyjętego przez siebie zamierzenia, niż na początku
pierwszego wieku. W konsekwencji na porządku dnia są obecnie
przeprosiny, usprawiedliwienia, podsumowania,
ponowne rozliczenia, nowe interpretacje faktów, przesadne prognozy,
przewidujące wspaniałe osiągnięcia w najbliższej
przyszłości. Wszystko to jest rezultatem ducha dociekliwości
i krzyżowego ognia pytań, w jakim obecnie znalazło się
chrześcijaństwo,
usiłujące się jakoś tłumaczyć przed swymi
licznymi oskarżycielami.
Kościół wpada w wielkie zakłopotanie,
gdy usiłuje bronić się przed zarzutem niezgodności
swej nauki z uznawanym przez niego wzorcem – Biblią. Nie potrafi on
bowiem zaprzeczyć temu, że jego wyznania wiary są sprzeczne.
Dlatego ucieka się on do różnych metod, co nie uchodzi uwadze
myślących ludzi, którzy przyjmują to jako oznaki wielkiego
zamieszania. Wśród wszystkich grup religijnych obserwujemy usilne dążenie
do podtrzymywania starych
wyznań wiary, ponieważ są one powrozami, które wiążą
ludzi, tworząc z nich jedną odrębną organizację.
Nagłe pozbycie się tych związków równałoby się
z rozwiązaniem organizacji. Dlatego też kler jest szczególnie
powściągliwy w omawianiu tych tematów, wstydząc
się ich serdecznie, gdy pada na nie przenikliwe światło
obecnego dnia sądu.
Niektórzy tak wstydzą się swych wyznań
wiary, że nie bacząc na światową roztropność
skłonni byliby je wszystkie odrzucić. Inni są bardziej
konserwatywni i sądzą, że roztropniej byłoby pozwolić
im przemijać powoli, aby w ich miejsce stopniowo wprowadzać nowe
nauki, poprawione i zmienione. Powszechnie znana jest przedłużająca
się dyskusja <str. 170> nad zmianą prezbiteriańskiego
wyznania wiary. Podobnie jak próby samozwańczych wysokich
krytyków, zmierzające do podkopania autorytetu i natchnienia Pisma
Świętego i narzucające pogląd o natchnieniu
dwudziestego wieku. Wprowadzają oni teorię ewolucji, która całkowicie
wywraca Boski plan wybawienia człowieka z upadku Adama, któremu oni zresztą
też zaprzeczają. Jest też obszerna klasa kleru, popierająca
eklektycznąs,
czyli kompromisową teologię, która z natury rzeczy musi być
bardzo pobieżna i liberalna, aby uciszyć wszystkie zastrzeżenia
ogółu ludzi wierzących, chrześcijan i pogan, by w miarę
możliwości “zgromadzić ich wszystkich w jednym obozie”,
jak się niektórzy wyrazili. Pewna grupa ludzi szczyci się tym,
że uda im się niebawem dokonać wielkich rzeczy, dzięki
niedawno ustanowionym instytucjom pośredniczącym, dla których
centralną ideą jest unia chrześcijan. Gdy tylko do tego
dojdzie – co wedle ich zapewnień jest kwestią najbliższej
przyszłości – wtedy cały świat zostanie prędko
nawrócony na chrześcijaństwo, twierdzą.
Zarzut braku pobożności i bogobojnego życia
także spotyka się z przechwałkami i chlubieniem się
“wieloma cudami”, co często przywołuje skojarzenie z
napominającymi słowami Pana zapisanymi w Mat. 7:22,23. Owe
przechwałki przynoszą jednak Babilonowi niewielką korzyść,
ponieważ brak ducha Bożego i prawa miłości są
niestety zbyt boleśnie wyraźne, by można je było ukryć.
Jedynym skutkiem tej całej obrony jest jeszcze większe obnażenie
opłakanego stanu upadłego kościoła. Gdyby wielkie kościelnictwo
miało rzeczywiście być prawdziwym Kościołem Bożym,
to trzeba by
otwarcie przyznać, że Boski plan wybrania ludu swemu imieniowi
nie powiódł się!
Chociaż kościół usprawiedliwia się,
broni, obiecuje i przechwala na te różne sposoby, to jednak jego
przywódcy widzą bardzo wyraźnie, że nie będą w
stanie na dłuższą metę podtrzymać jego istnienia
w sytuacji <str. 171> podziałów, rozerwania i zamieszania,
jakie obecnie w nim panują. Są oni świadomi tego, że
rozproszenie i upadek muszą niebawem nastąpić, chyba że
zostaną podjęte intensywne wysiłki w celu zjednoczenia różnych
sekt kościoła,
co zapewniłoby mu lepszą pozycję wobec świata, a także
zwiększyło możliwości zdobycia władzy. Stąd
też tak wiele słyszymy o unii chrześcijańskiej, zaś
każdy krok w kierunku jej urzeczywistnienia jest uznawany za dowód
wzrostu w duchu miłości i społeczności
chrześcijańskiej. Czynnikiem inicjującym ten ruch nie była
jednak miłość i poczucie społeczności chrześcijańskiej,
ale strach. Wyraźnie widać, że przepowiedziana burza
zapalczywości i gniewu zbliża się bardzo szybko i dlatego
rozmaite sekty mają
poważne wątpliwości, czy będą w stanie ostać
się w samotności wobec tego gwałtownego uderzenia.
W rezultacie wszystkie sekty są przychylne unii,
jednak doprowadzenie do niej w obliczu ich sprzecznych wyznań wiary
jest rzeczą kłopotliwą. Proponuje się tu różne
metody. Jedną z nich jest ubieganie się o zjednoczenie tych sekt,
które mają podobne doktryny, jak na przykład poszczególnych odłamów
prezbiterian, baptystów, metodystów, katolików itd., co stanowiłoby
przygotowanie do szerszego zjednoczenia, które jest
proponowane. Inną metodą byłoby pobudzanie w ludziach chęci
do zjednoczenia i gotowości do pominięcia doktryn, aby rozciągnąć
ową szczodrobliwą społeczność na wszystkich ludzi
o wysokiej moralności i zabiegać o ich współpracę w
tym, co oni zwą działalnością
chrześcijańską. Ten kierunek myślenia ma swych gorących
zwolenników szczególnie wśród ludzi młodych i w średnim
wieku.
Pomijanie w ostatnich latach wielu z dyskusyjnych
doktryn z przeszłości przyczyniło się do rozwoju w kościele
klasy ludzi młodych, którzy najczęściej stają się
reprezentantami tendencji “zjednoczeniowych” chrześcijaństwa.
Nieświadomi sekciarskich potyczek w przeszłości, nie są
oni skrępowani zamieszaniem panującym wśród
przedstawicieli starszego pokolenia odnośnie przeznaczenia, wybrania,
wolnej łaski itp. Ciągle jednak wyznają oni <str.
172> nauki, które poznali w dzieciństwie (rodem z Rzymu i wieków
ciemnoty), jak na przykład nieszczęsną doktrynę o
wiecznych mękach dla wszystkich, którzy nie słyszeli albo nie
przyjęli Ewangelii w obecnym
wieku, albo teorię, że misją Ewangelii jest nawrócenie
świata w obecnym wieku, aby go przez to zachować od mąk.
Zrzeszają się oni pod różnymi nazwami, jak Young Men’s
and Young Women’s Christian Associations [Y.M.C.A. – Stowarzyszenie
Chrześcijańskiej
Młodzieży Żeńskiej i Męskiej], Christian Endeavor
Societies [Stowarzyszenia Dążeń Chrześcijańskich],
Epworth Leagues [Liga Epworth], King’s Daughters [Córki Królewskie]
czy Salvation Armies [Armie Zbawienia]. Wielu z nich “ma gorliwość
ku Bogu, ale nie według
wiadomości”.
Zgodnie ze swymi błędnymi i niebiblijnymi
poglądami planują oni “społeczne podźwignięcie
świata”, które ma odbyć się niezwłocznie. Godne
pochwały jest to, że ich usiłowania nie zmierzają ku złu,
ale ku dobru. Ich błąd polega na przeprowadzaniu swych planów,
które są może dobre i mądre w pojęciu ludzkim, ale
bez wątpienia muszą wydać się nieudolne w obliczu
Boskiej mądrości i Boskiego planu, a tylko Jego plan może
zostać uwieńczony sukcesem. Wszystkie inne skazane są na
niepowodzenie. Byłoby wspaniałym błogosławieństwem
dla tych spośród nich, którzy mają szczere intencje, gdyby
mogli zrozumieć Boski plan, tj., że obecnie odbywa się selekcja
(“wybranie”) i uświęcenie “Maluczkiego Stadka”, a potem
nastąpi stopniowe podźwignięcie świata przez
skompletowane i wielce wywyższone Maluczkie Stadko, gdy jego członkowie
będą królowali z Chrystusem jako współdziedzice Jego Tysiącletniego
Królestwa. Gdyby mogli się o tym przekonać, przyniosłoby
to, czy też powinno by przynieść, efekt
w postaci uświęcenia wszystkich szczerych spośród nich.
Bez wątpienia byłaby to jednak skromna mniejszość,
jako że większość spośród tych, którzy przyłączają
się do takich stowarzyszeń, mają niewątpliwie inne
powody, aniżeli całkowite poświęcenie i oddanie
się Bogu na służbę – “aż do śmierci”.
Ci młodzi chrześcijanie, nie korzystając
z nauki, jaka płynie z historii kościoła i pomijając
doktryny, chętnie ulegają idei “unii”. Wnioskują oni:
“Błędem przeszłości były doktryny, które stały
się przyczyną podziałów. Teraz więc zjednoczmy <str.
173> się, pomijając doktryny!” Nie zważają oni na
to, że podobnie jak dzisiaj, tak i w przeszłości wszyscy
chrześcijanie dążyli do jedności, tyle że chcieli
ją osiągnąć albo na bazie Prawdy, albo w ogóle. Postępowali
oni wedle
zasad: “Iżbyście bojowali o wiarę raz świętym
podaną”; “A nie spółkujcie z uczynkami niepożytecznemi
ciemności, ale je raczej strofujcie” (Judy 3; Efezj. 5:11). Dzisiaj
wielu chrześcijan pomija fakt, że pewne doktryny są
nieodzowne dla rzeczywistego zjednoczenia
prawdziwych chrześcijan – zjednoczenia, które podobałoby się
Bogu. Nie dostrzegają oni tego, że błędem przeszłości
było zbytnie uprzedzenie chrześcijan, nie będących w
stanie poddać swych ulubionych, ludzkich wyznań wiary oraz
wszystkich innych doktryn
próbie Słowa Bożego w celu dokonania korekty.
Stąd też proponowana i upragniona unia czy
konfederacja pomija nauki Biblijne, podtrzymując nieugięcie
doktryny wymyślone przez ludzi, takie jak wieczne męki, wrodzona
nieśmiertelność itp.. Unia taka, co do celów i metod
zdominowana wyłącznie przez ludzki sposób myślenia, byłaby
najniebezpieczniejszą z możliwych rzeczy. Można by mieć
pewność, że popadłaby ona w krańcowy błąd,
gdyż “nie zostaje w nauce Chrystusowej” i odrzuca “mądrość,
która jest z góry”.
Zamiast tego opiera się na mądrości swych mędrców, a
sprzeciwianie się Boskim radom i metodom jest głupotą, bo
“zginie mądrość mądrych jego” (Izaj. 29:14).
Ponadto pojawiają się też liczne pomysły
rozsiewane przez postępowych (?) przedstawicieli kleru i wielu innych
co do tego, jaka powinna być natura i misja kościoła w
najbliższej przyszłości. Proponują oni, aby kościół
zniżył się jeszcze bardziej do pojęć światowych,
niż ma to miejsce obecnie. Jego zadaniem wedle nich miałoby być
wciąganie do kościoła nie
odrodzonego świata i zapewnienie sobie liberalnego patronatu
finansowego. Aby zaś tego dokonać, trzeba zapewnić rozrywkę
i przyjemności. Któryż prawdziwy chrześcijanin nie byłby
przerażony takimi tendencjami, niezależnie od tego, czy
obserwuje je w swoim
otoczeniu, czy czyta o tym, że mają miejsce gdzie indziej. <str.
174>
Trudno byłoby oczekiwać bardziej przekonującego
dowodu upadku prawdziwej pobożności niż to, co pisze
duchowny metodystyczny w czasopiśmie swego kościoła The
Northwestern Christian Advocate
[Północno-zachodni Orędownik Chrześcijański]. Tekst
ten został opatrzony przez wydawcę tytułem: “Przyjazna
satyra na sytuację panującą wśród metodystów”.
Tym samym wydawca przyznaje, że taka właśnie jest sytuacja.
Nie ma zresztą znaczenia, czy jest to potwierdzenie, czy tylko satyra;
fakty pozostają faktami niezależnie od tego, kto o nich pisze,
tym bardziej, gdy o naturze wyznania wypowiada się sam zainteresowany
duchowny na łamach własnego kościelnego czasopisma.
Przedrukowujemy ten artykuł w całości.
Kursywy pochodzą od naszej redakcji.
Niektóre cechy amerykańskiego ruchu
metodystycznego
“Ożywienie religijne osiemnastego wieku pod
kierunkiem Wesley’ów1
i Whitefielda, oczyściło normy moralne Anglosasów i uruchomiło
nowe siły przyciągające tych, którzy wcześniej nie
interesowali się Ewangelią. Świeccy historycy, tak
angielscy jak i amerykańscy, są zgodni co do tego, że wiele
tych elementów obecnej machiny kościelnej i systemu doktrynalnego,
które pomagają w rozprzestrzenianiu i zasiewaniu naszej cywilizacji,
zrodziło się w ruchu zapoczątkowanym przez tych wybitnych
myślicieli. Głoszona przez nich i ich następców doktryna
‘wolnej woli’ w połączeniu z rozwojem nowoczesnych doświadczeń
w zakresie rządów świeckich stała się jednym z
najpopularniejszych dogmatów
zajmujących umysły ludzkie. Doktrynę tę szczególnie
łatwo przyswoili sobie nasi amerykańscy przodkowie. Ci, którzy
zrzucili z pleców jarzmo królów i których napawała odraza na myśl
o narodowym kościele ujeżdżanym przez księży,
musieli zostać oczarowani doktryną, która odpowiadała ich
politycznym aspiracjom, wedle której każdy człowiek jest wolny,
by móc kształtować lub zaprzepaścić swój doczesny i
przyszły los.
Charakterystyczna dla metodystów nauka o ‘nowym
narodzeniu’, która po ogłoszeniu przez Whitefielda w Nowej Anglii
została przyjęta tak, jakby była całkowicie nową,
nigdy nie opowiadaną historią, dała takie efekty, że
nawet ludzie świeccy i niereligijni spoglądali na nią z
aprobatą. Doktryna ta bowiem domagała się nie tylko
“odmiany serca”, ale jednocześnie
takiej zmiany w codziennym życiu, aby można było po
zachowaniu łatwo odróżnić metodystę <str. 175>
od człowieka ze świata. Wielkim celem istnienia kościoła
było ‘szerzenie wśród narodów świętości
zgodnej z Pismem Świętym’. Taki napis nosili oni na
swych sztandarach, z tym okrzykiem wojennym odnosili zwycięstwa.
Inną przyczyną niezwykłego sukcesu ruchu
metodystycznego w Stanach Zjednoczonych jest to, że do jego prostego
i naturalnego obrządku mile przyjmowani byli zwykli ludzie. Ten
pozornie bez znaczenia, ale w istocie bardzo ważny fakt, są w
stanie docenić wyłącznie ci, którzy nie byli ćwiczeni
w liturgii. Świadomość, że można wejść
do kościoła i uczestniczyć w nabożeństwie bez
ryzyka ukazania swej nieznajomości jego formy i liturgii, ma wielkie
znaczenie,
gdy nie ma się ochoty zwracać na siebie uwagi. I tak czysta,
niewyszukana forma nabożeństw pierwotnego kościoła
amerykańskich metodystów dokładnie odpowiadała potrzebom
ludzi, którzy dopiero co porzucili przepych religii Starego Świata.
Atłasowe rękawy,
święte nakrycia głowy, diademy, korony i szaty nie
odpowiadały ich surowym i prostym gustom. Religia, która uczyła,
że mogą zwracać się do Wszechmogącego bez żadnego
pośrednictwa, podkreślała godność i wspaniałość
ich człowieczeństwa oraz odwoływała
się do ich potrzeby niezależności.
Znamienne triumfy tego kościoła można też
po części przypisać temu, że nie odkładał on
wtedy Mistrzowego bicza z powrózków. W tamtych dniach co pewien czas
oczyszczano kościół z ludzi, którzy tylko udawali i nie byli
godni się w nim znajdować. Było to bardzo zdrowe nie tylko
dla samego kościoła, ale także dla otoczenia, gdyż po
burzach, które często towarzyszyły ‘usuwaniu’ niewiernych
moralna atmosfera całego sąsiedztwa bywała oczyszczana i
nawet szyderca musiał przyznać,
że członkostwo w kościele nie jest bez znaczenia.
Kolejnym czynnikiem współdziałającym w
osiągnięciu sukcesu, o którym piszę, był czysto
obchodny tryb usługi, która była wtedy udzielana. Nie ulega wątpliwości,
że tamte dni miały swoich bohaterów i gigantów moralności.
Zdecydowany, mężny człowiek, ogarnięty ideą,
że nie posiada on tutaj ‘żadnego trwałego miasta’, który
nie zabezpiecza się na stare lata, który nie ubiega się o umowę
gwarantującą mu zasiłek albo pensję, który zapiera
samego siebie właśnie w tych
rzeczach, <str. 176> które są obiektem pożądania i
chciwości innych ludzi, który płonie taką gorliwością,
że wydaje się, iż niebawem zostanie przez nią całkowicie
strawiony, musiał wywierać trwały i korzystny wpływ na
ludzi, którzy znajdowali się wokół niego.
Niemałe znaczenie dla osiągnięcia wiodącej
pozycji w Stanach Zjednoczonych miały śpiewy pierwszych Metodystów.
Poważne, rozsądne i pełne nauki słowa połączone
z melodiami, które żyją i pobudzają, powodowały,
że śpiew taki był nie tylko atrakcją muzyczną,
ale także ćwiczeniem teologicznym, dzięki któremu ludzie,
czasami nawet nieokrzesani, poznawali podstawowe zasady kościoła.
Prawda zakorzeniona w duszy dziecka czy dorosłego przez śpiewanie
pieśni ma znacznie większą moc przetrwania, niż gdy
zostanie
wpojona w nauczaniu przedszkolnym czy przy użyciu metody Quincys.
W taki sposób bez dyskusji wpajano nauki w umysły dzieci i nowo nawróconych
tak, że żadne późniejsze polemiki nie mogły ich
naruszyć. Pozostało nam teraz wykazać, że:
Owe składniki powodzenia stały się
przestarzałe i że w metodystycznym kościele episkopalnym
wprowadzono nowe metody osiągania sukcesu.
Nie chciałbym tutaj prezentować się jako
samochwała, lecz jedynie analizować powszechnie wiadome fakty i
przytaczać historię ostatnich lat. Co się tyczy
podstawowych nauk, nie ma żadnej zmiany w postawie kościoła,
jednak duch i ton, który pobrzmiewa we wszystkich dotyczących go
sprawach, już na pierwszy rzut oka świadczy o pojawieniu się
współczesnego postępu i niosących światło
ulepszeń. Usposobienie
i wygląd tego potężnego kościoła zmieniły się
do tego stopnia, że wszyscy, którzy interesują się
religijnym powodzeniem Ameryki, powinni przeanalizować tę zmianę
z niezwykłym zainteresowaniem.
Sama nauka o nowym narodzeniu – ‘Musicie się
znowu narodzić’ – pozostaje nienaruszona, jednak współczesny
rozwój sprawił, że kościół zrezygnował z dawnej
surowości, która powstrzymywała wielu dobrych ludzi od wstąpienia
do jego owczarni, gdyż nie potrafili oni zaakceptować tej nauki,
a także nigdy nie posiadali
czegoś, co pewnego razu zostało nazwane ‘religią
eksperymentalną’. Obecnie często się zdarza, że
uniwersaliści i unitarianie utrzymują ze sobą pełną
społeczność, co im nie przeszkadza w dzielnym wykonywaniu
swoich obowiązków.
Duchowieństwo jest w wiodących kościołach
zbyt ugładzone, kulturalne i za dobrze wychowane, by upierać się
przy ‘świętości’ w takim stopniu, w jakim <str.
177> rozumieli tę łaskę ojcowie. Głoszą oni
szerzej rozumianą świętość, która ‘nie myśli
nic złego’ nawet względem człowieka nie całkiem uświęconego.
Bronienie tej nauki, tak jak to czyniono w starych
zacofanych czasach, byłoby
w obecnej sytuacji niekoniecznie dobrze przyjęte w kołach
Chautauquas i w lidze Epworths.
Nawyk staromodnych, prostych nabożeństw ciągle
jeszcze pokutuje wśród ludności wiejskiej, jednak w kręgach
kulturalnych, które mają wyrobiony smak muzyczny, plastyczny i
literacki – w kościołach miejskich – w wielu przypadkach
wymyślne i eleganckie obrządki zajmują miejsce
spontanicznych i żarliwych modlitw i okrzyków, charakterystycznych
dla pokolenia ojców. Próba sprzeciwu wobec skłonności do
takich zmian równałaby się kwestionowaniu wyższości
kultury nad nieokrzesaniem i złym wychowaniem.
Kiedy kościół znajdował się
jeszcze na etapie eksperymentów, zachowanie przez przywódców z tamtych
czasów pewnej surowości było być może rzeczą słuszną.
Wtedy
nie było wiele do stracenia. Jednak obecnie rozsądni, dyskretni
i roztropni ludzie nie będą ryzykować powodzeniem bogatego
i wpływowego kościoła na skutek fanatycznego przestrzegania
prawa, które mogłoby zrazić bogatych i mądrych. Jeśli
ludzie nie potrafią się dostosować, to na pewno da się
dostosować Ewangelię. Kościół został założony
po to, by ludzi zbawiać, a nie odstraszać i zniechęcać.
I tak nasze ogólniejsze i nowoczesne pojęcia
wyparły i przerosły ograniczone i egoistyczne wyobrażenie,
że jesteśmy lepsi niż inni ludzie, którzy powinni zostać
wykluczeni z naszej społeczności.
Uczta miłości, ze swoimi dogmatycznymi
uprzedzeniami, oraz lekcje zborowe, które były przez wielu stawiane
prawie na równi ze spowiedzią, zostały powszechnie zaniechane
ze względu na Ligę Epworths
i Stowarzyszenia Dążeń Chrześcijańskichs.
Współczesne kulturalne duchowieństwo
bardziej niż kiedykolwiek w historii kościoła odpowiada
nakazowi Mistrza, aby byli ‘roztropnymi jako węże a szczerymi
jako gołębice’. Któż z nich byłby na tyle
szalony, by tak jak dawni kaznodzieje powiedzieć najbogatszemu członkowi
kościoła, który opływa w zbytki, żeby sprzedał
wszystko co ma, oddał to Bogu i ludzkości, wziął swój
krzyż i naśladował Chrystusa? Mógłby przecież
odejść zasmucony – mam na myśli kaznodzieję.
W czasach, gdy ewolucja jest prawem, a rozwój hasłem,
należałoby nieustannie ubolewać nad pochopnością
i radykalizmem, tymczasem zaś metodystyczny duchowny rzadko czuje się
czemukolwiek winny. Szorstki i surowy kaznodzieja, który śmiał
oskarżać Boga miłości o to, że jest pełen
gniewu, ustąpił teraz miejsca <str. 178> swemu następcy,
który jest bardzo staranny, jeśli chodzi o styl, potrafi się
elegancko wysławiać oraz wyrażać swe myśli,
uczucia i emocje w sposób poetycki i nieagresywny.
‘Limit czasowy’, który ogranicza długość
kadencji duchownego na jednym stanowisku do pięciu lat, zostanie
zaniechany na najbliższej Konferencji Powszechnej w 1896 roku. Na
początku kadencja wynosiła jedynie sześć miesięcy.
Okres ten został następnie przedłużony do roku, potem
do trzech i na koniec do pięciu lat. Jednak rządzące, oświecone
kręgi kościelne doszły do wniosku, że jeśli społeczne
osiągnięcia i pozycja ich kościoła ma pozytywnie wypaść
w porównaniu z innymi kościołami, to jego duchowieństwu
trzeba nadać trwały charakter, tak aby solidni kaznodzieje
mogli stawać się ośrodkami życia społecznego i
kulturalnego. Trzeba tu bowiem pamiętać, że do obowiązków
współczesnego kaznodziei nie należy już, tak jak to niegdyś
bywało, prowadzenie przewlekłych zebrań i funkcja
ewangelisty. Najłatwiej jest się o tym przekonać samym mówcom.
Wielcy kaznodzieje odrodzenia byli pożądanymi głosicielami,
o których ubiegały się wszystkie kościoły, a na
dorocznych
konferencjach mieli oni zwyczaj zdawania sprawozdań z liczby nawróceń
w ciągu roku. Obecnie zaś ani ludzie, ani kapłani nie mają
już takich entuzjastycznych i ekscentrycznych pomysłów. Wielkie
kościoły poszukują kaznodziei, którzy potrafiliby zaspokoić
oczekiwania natury estetycznej, odeprzeć ataki współczesnego
sceptycyzmu i ujmować ludzi wykształconych i ogładzonych.
Na dorocznych konferencjach głosiciel podkreśla w raporcie, ile
udało mu się zebrać misjonarskich składek. Współczesny
kaznodzieja metodystyczny jest wyśmienitym specjalistą od
zbierania pieniędzy, docierającym dzięki temu do samego
serca ludzi, czego nie udałoby mu się zapewne dokonać przy
pomocy staromodnych napomnień i wezwań.
Jakże wspaniała jest nauka, którą tak
dobrze opanowali przewodnicy myśli chrześcijańskiej, a
mianowicie, że Ewangelia nigdy nie powinna razić gustu
wykształconego i kulturalnego człowieka. Dla kościoła,
który tak elastycznie potrafi dostosować się do epoki,
bramy przyszłości stoją otworem, witając go radosnym
pozdrowieniem. Czyż można znaleźć dla niego lepsze
motto, jak posłannictwo anioła śpiewającego: ‘A na
ziemi pokój, w ludziach dobre upodobanie’. Pastor
Charles A. Crane.”
Poniższe słowa autorstwa biskupa R. S.
Fostera z kościoła Metodystyczno-episkopalnego cytujemy
za Gospel Trumpet [Trąba
Ewangeliczna]. Przynoszą one to samo świadectwo, jego język
jest jednak zupełnie inny. Dla niektórych był on zdaje się
zbyt dosłowny, skoro po opublikowaniu tego tekstu jego autora posłano
na emeryturę wbrew jego życzeniu i pomimo jego łez.
<str. 179>
Biskup Foster mówi:
“Kościół Boży zabiega dzisiaj o względy
świata. Jego członkowie usiłują poniżyć go
do poziomu bezbożności. Bale, teatry, naga i niemoralna sztuka,
społeczne luksusy z towarzyszącą im luźną moralnością
torują sobie drogę do najtajniejszych zakamarków kościoła.
Chcąc zaś uczynić zadość całej tej światowości,
chrześcijanie kładą wielki nacisk na obchodzenie wielkiego
postu, Wielkanocy, wielkiego piątku i na ozdabianie kościoła.
To jest stara sztuczka Szatana. O tę skałę
rozbił się kościół żydowski. Ona stała się
też przyczyną katastrofy kościoła rzymskiego. Teraz zaś
ten sam los dosięgnie kościół protestancki.
Największe zagrożenia to naszym zdaniem:
dostosowywanie się do tego świata, zaniedbywanie ubogich, zastępowanie
prawdziwej pobożności jej pozorami, zaniechanie dyscypliny,
najemne duchowieństwo, nieczysta Ewangelia, czyli wszystko to, co w
sumie składa się na nowoczesny, modny kościół. Trudno
uwierzyć, że i metodyści mieli podlegać tym zjawiskom,
zaś to, że ich
pierwsze oznaki pojawią się zaledwie sto lat po ‘postawieniu
żagli’, wydaje się niemal cudem historycznym. A przecież
wystarczy się rozejrzeć dokoła siebie, aby zobaczyć,
że takie są fakty.
Czyż metodyści nie gwałcą zasad Słowa
Bożego i swej własnej karności nosząc ekstrawaganckie
i modne ubrania, tak jak to czynią inne grupy społeczne? Czyż
kobiety, a często nawet żony i córki pastorów, nie
przyozdabiają się ‘złotem albo perłami, albo szatami
kosztownymi’? Czy obecnie owe proste ubiory, których noszenie zalecał
John Wesley, biskup Asbury, a które ubierały Hester Ann Rogers, Lady
Huntington i wiele innych równie dystyngowanych dam, miałyby być
uważane w kręgach metodystycznych za przejaw fanatyzmu? Czy ktoś
wchodząc do kościoła metodystycznego w jednym z wielkich
miast będzie w stanie po odzieży noszonej przez wiernych
zorientować się, że nie znalazł się w teatrze
albo na balu? Czy w muzyce nie dostrzegamy światowości? Chóry w
wyszukanych i ozdobnych strojach, których członkowie w wielu
przypadkach nie wyznają
żadnej religii, a często bywają nawet szyderczymi
sceptykami, odgrywają chłodne, artystyczne, operowe
przedstawienia, które mają tyle wspólnego z duchową czcią
dla Boga, co opera czy teatr. W takim światowym przedstawieniu
duchowość jest zamrożona na śmierć.
Dawniej każdy metodysta uczestniczył w tak
zwanej ‘lekcji’, dając świadectwo o swoich doświadczeniach
religijnych. Obecnie w takich ‘lekcjach’ zborowych <str. 180>
uczestniczą jedynie nieliczni, a w wielu kościołach w ogóle
zaniechano tych spotkań. Rzadko uczestniczą w nich także
zarządcy, członkowie rad i przywódcy kościoła.
Dawniej prawie każdy metodysta modlił się, dawał
świadectwo, czy napominał w trakcie zgromadzeń modlitewnych.
Dzisiaj można usłyszeć bardzo niewielu. Dawniej słyszało
się okrzyki
uwielbienia, obecnie takie demonstracyjne okazywanie świętego
entuzjazmu i radości uznawane jest za fanatyzm.
Światowe zebrania towarzyskie, święta,
festyny, koncerty i inne temu podobne imprezy zajęły miejsce
dawniejszych nabożeństw religijnych, lekcji i zebrań
modlitewnych.
Jakże słuszne okazuje się stwierdzenie,
że karność metodystów stała się martwą
literą. Przepisy tego kościoła zabraniają noszenia złota,
pereł i kosztownych szat, jednak nikt nie próbuje nawet myśleć
o ukaraniu tych, którzy je łamią. Przepisy zakazują
czytania książek i brania udziału w rozrywkach, które nie
służą pobożności, a tymczasem sam kościół
urządza przedstawienia, swawole, festyny i święta, które
rujnują duchowe życie młodych i starych. Stopień
nasilenia
się tych zjawisk jest dzisiaj zatrważający.
Pierwsi duchowni metodystyczni byli zdecydowani ponosić
ofiary i cierpieć dla Chrystusa. Nie starali się o pozycje, które
zapewniałyby im dobrobyt i wygodę, lecz znosili niedostatek i
cierpienia. Nie chlubili się wysokimi pensjami, eleganckimi
plebaniami, elitarnymi zgromadzeniami, ale duszami, które zostały
pozyskane dla Jezusa. Jakże to się zmieniło! Płatne,
najemne duchowieństwo będzie naturalnie słabe, nieśmiałe,
służalcze, pracujące tylko w określonych godzinach,
bez wiary, wytrwałości i świętej mocy. Dawniej ruch
metodystyczny zasadzał się na jednej wielkiej wspólnie
rozumianej prawdzie. Obecnie zza kazalnic słyszy się ogólnikowe
stwierdzenia i popularne odczyty. Chwalebna nauka o zupełnym uświęceniu
jest rzadko
wspominana, rzadko też za kazalnicami wydaje się jej świadectwo.”
Wysiłek, jaki podejmuje się w kierunku
pozyskania sympatii i współpracy młodych ludzi w kościołach
na rzecz idei zjednoczenia religijnego poprzez zacieśnianie więzów
społecznych między nimi oraz unikanie sporów religijnych i
nauczania doktryn, jest bardzo wielki. Jednak jeszcze większy nacisk
kładzie się na wzbudzenie sympatii do ruchu zjednoczeniowego wśród
dorosłych. Przy realizacji tego planu pracują wspólnie przywódcy
wszystkich grup
wyznaniowych. Wielka liczba pomniejszych dążeń doprowadziła
<str. 181> do powołania wielkiego Parlamentu Religii, którego
posiedzenie odbyło się w Chicago w lecie 1893 roku. Temat
posiedzenia Parlamentu był bardzo wyraźnie określony w umysłach
przywódców
i został bardzo konkretnie sformułowany. Jednak członkowie
kościołów podążyli za swymi przywódcami najwyraźniej
bez najmniejszego zastanowienia się nad przyjętą zasadą,
a mianowicie wielkim kompromisem chrześcijaństwa ze wszystkim,
co niechrześcijańskie.
Tymczasem planowane jest już dalsze rozszerzenie tego ruchu do
wymiaru ogólnoświatowej federacji wszystkich grup religijnych, której
spotkanie miałoby się odbyć w roku 1913. Mając na
uwadze, że Unia Chrześcijańska jest aktywnie spychana w
stronę takiego właśnie
kompromisu, zachęcamy wszystkich, którzy pragną pozostać
lojalni wobec Boga, by dobrze rozważyli zasady, którymi kierują
się ich religijni przywódcy.
Doktor teologii, pastor J. H. Barrows, przywódca
duchowy chicagowskiego Światowego Parlamentu Religii, angażując
się na rzecz doprowadzenia do poszerzenia tego forum, miał według
relacji dziennika wydawanego w San Francisco następująco wyrazić
się wobec przedstawiciela tej gazety odnośnie szczególnej pracy,
jaka ma niebawem zostać przeprowadzona w społeczności
religijnej. Cytujemy:
“Do zjednoczenia wielu religii”, wyraził się
krótko, “dojdzie na jeden z dwóch sposobów. Pierwszy polegałby
na rozpoczęciu zjednoczenia od tych kościołów, które są
najbardziej zbliżone w kwestiach wiary i nauki. Mogłoby to objąć
na przykład rozmaite odłamy ruchu metodystycznego i prezbiteriańskiego.
Następnie, gdy sekty te wzajemnie się zjednoczą,
protestantyzm w ogólności ulegnie tendencjom zjednoczeniowym. W tym
procesie edukacyjnym katolicy i protestanci stwierdzą, że różnice
między nimi nie są aż tak zasadnicze i rozpoczną
proces pojednania. Gdy to się dokona, zjednoczenie z różnymi
innymi religiami [islamem, buddyzmem, braminizmems,
konfucjanizmems itp. –
czyli religiami pogańskimi] będzie już tylko kwestią
czasu.
Drugi sposób
polegałby na początkowym zjednoczeniu religii i kościołów
w ramach świeckich na bazie wartości etycznych, czego
zwolennikiem był pan Stead [ofiara katastrofy Titanica,
spirytysta]. Organizacje religijne mają wspólne interesy i zobowiązania
wobec społeczności, w których istnieją. Możliwa byłaby
więc federacja w imię realizacji wspólnych <str. 182> celów.
Osobiście upatruję możliwości zjednoczenia raczej na
drodze pierwszego procesu. Jakby się jednak sprawy nie ułożyły,
kongresy religii zaczynają nabierać kształtu. Pastor
Theodor E. Seward donosi o wielkim i doniosłym sukcesie swego
‘Braterstwa Unii Chrześcijańskiej’ z Nowego Jorku, gdy
tymczasem w Chicago, pod przywództwem C. C. Bonney, założono
ostatnio wielki i żywotny ruch o nazwie ‘Stowarzyszenie na Rzecz
Promocji Unii Religijnej’.”
Wielki Parlament Religii
Chicago Herald,
z przychylnością pisząc na temat posiedzeń Parlamentu,
stwierdza (kursywy pochodzą od naszej redakcji):
“Jeszcze nigdy od czasu pomieszania w Babel
nie stanęło tak wiele religii i wyznań ramię w ramię,
ręka w rękę i nieomal serce w serce, jak to miało
miejsce w wielkim amfiteatrze wczoraj wieczorem. Od czasu, gdy zaczęto
spisywać historię, nie zdarzyło się jeszcze, by tak
wielu różniących się od siebie przedstawicieli ludzkości
zostało w takim stopniu powiązanych złotymi łańcuchami
miłości. Narody ziemi, wyznania chrześcijańskie, buddyści
i baptyści, mahometanie i metodyści, katolicy i konfucjaniścis,
braminis i unitarianies, wyznawcy shintos
i członkowie kościoła episkopalnego, prezbiterianie i
panteiścis,
monoteiści i politeiści, reprezentujący wszelkie odcienie
myśli i uwarunkowania ludzkości, spotkali się w końcu
i połączyli więzami sympatii, człowieczeństwa i
poszanowania.”
Jakże znamienny jest fakt, że nawet tak
entuzjastyczny zwolennik wielkiego Parlamentu został zmuszony, by sięgnąć
pamięcią wstecz i przypomnieć sobie pamiętne
wydarzenie pomieszania języków w Babel! Czyż nie wygląda
to tak, jakby podświadomie rozpoznał on w Parlamencie znamienne
wypełnienie tamtego obrazu?
Pastor
Barrows, którego słowa zacytowaliśmy powyżej, z
entuzjazmem wyrażał się o przyjaznych stosunkach między
duchownymi protestanckimi, katolickimi księżmi, judaistycznymi
rabinami oraz w gruncie rzeczy między przywódcami każdego
rodzaju religii, które wyrażały się przez ich stosunek do
wielkiego chicagowskiego Parlamentu. Powiedział on:
“Przestarzały pogląd, jakoby religia, którą
ja wyznaję, była jedyną słuszną religią,
wyszedł już z mody. W każdej religii jest coś, czego
<str. 183> można się od niej nauczyć, zaś żaden
człowiek nie jest godzien swej religii, jeśli nie potrafi ująć
drugiego człowieka za rękę, uznając go za brata. Ktoś
powiedział, że najwyższy czas, by na czoło wysunęła
się najlepsza religia. Minęły zaś czasy, gdy ludzie
mogli się pysznić wyższością swojej wyjątkowej
religii. Tutaj znajdą się mędrcy, uczeni i książęta
Wschodu w przyjacielskim związku z arcybiskupem, rabinem, misjonarzem,
kaznodzieją i księdzem. Na tym kongresie po raz pierwszy usiądą
oni obok siebie. Mamy nadzieję, że pomoże to przełamać
bariery wyznaniowe.”
Pastor T. Chalmers z Kościoła Uczniów
powiedział:
“Pierwszy Parlament Religii zdaje się być
zapowiedzią jeszcze większego braterstwa – braterstwa, które
połączy wszystko, co najlepsze w jedną światową
religię. Nie będzie to jedyna religia, ale jedność
wszystkich wielkich historycznych wierzeń. Niewykluczone, że pod
wpływem tej perspektywicznej nadziei, będziemy zmuszeni posługiwać
się nieco innym słownictwem i mówić raczej o jedności
religii a nie o jedności
chrześcijaństwa. Cieszę
się jednak, że dojdzie do kontaktów między wszystkimi
wielkimi kultami religijnymi i że Jezus znajdzie swoje miejsce w
towarzystwie Buddy, Konfucjusza i Zaratustrys.”
Także New York Sun
pisał na ten temat w artykule redakcyjnym.
“Trudno jest dokładnie zrozumieć, jakie
cele stawia sobie Parlament. Możliwe jednak, że chicagowską
ideą jest powołanie nowej i złożonej religii,
która będzie obejmowała i satysfakcjonowała całą
różnorodność poglądów religijnych i niereligijnych.
Zbudowanie takiej eklektycznejs religii,
która by zadowoliła wszystkich, jest wielkim przedsięwzięciem,
ale Chicago jest dobrej myśli.”
Byłoby doprawdy dziwne, gdyby się nagle miało
okazać, że duch Chrystusowy i duch tego świata są ze
sobą zgodne, a ludzie o przeciwnych poglądach osiągnęli
jedność. Tak jednak się nie stanie. Nadal pozostaje prawdą
stwierdzenie, że duch tego świata oznacza nieprzyjaźń
względem Boga (Jak. 4:4), że światowe teorie i filozofie są
próżne i niedorzeczne, a jedyną natchnioną przez Boga
Prawdą, jest objawienie, które
zawarł On wyłącznie w natchnionym Piśmie Świętym,
sporządzonym ręką apostołów i proroków. <str.
184>
Jednym z celów, które obrał Parlament, było
według jego prezydenta pana Bonney’a zgromadzenie światowych
religii na spotkaniu, “gdzie mogłyby zostać przedstawione wspólne
cele i podstawy do osiągnięcia jedności oraz mógłby
być przeanalizowany zadziwiający postęp religijny dziewiętnastego
stulecia.”
Rzeczywistym i jedynym celem tej analizy
było niezaprzeczalnie wyjście naprzeciw wątpliwościom
naszych czasów, czyli godziny sądu. Chodziło o to, by na ile
tylko możliwe zademonstrować rozwój kościoła oraz
pobudzić nadzieję, że po wszystkich pozornych
niepowodzeniach chrześcijaństwa kościół znalazł
się w przededniu potężnego zwycięstwa, że wkrótce,
już niebawem,
dokona się jego misja nawrócenia świata, którą sam sobie
przypisał. Zważcie jednak na sposób, w jaki proponuje on
wykonanie tego zadania, przekonajcie się, że nie stanie się
to w duchu prawdy i sprawiedliwości, ale ustępstwa, zakłamania
i oszustwa. Celem
obranym przez Parlament jest bratanie się i zjednoczenie religijne.
Wyraźnie widoczne jest także usilne dążenie do osiągnięcia
tego celu za wszelką cenę. Jak wynika z przytoczonego powyżej
cytatu, uczestnicy Parlamentu byli wręcz gotowi dokonać zmian w terminologii,
tak by zaakceptowali ją wyznawcy religii pogańskich i można
było nazwać taką jedność unią religijną,
wyrzekając się swego odpychającego imienia – chrześcijanin.
Zupełnie nie przeszkadzało im to, że Jezus musi zniżyć
się z piedestału swej wyższości
i stanąć nisko w rzędzie między pogańskimi mędrcami:
Buddą, Konfucjuszems
i Zaratustrąs.
Nastrój niepewności, zamieszania, ustępstwa i powszechnego
braku wiary ze strony protestanckich chrześcijan oraz duch chełpliwości,
skłonności do pouczania i poczucia władzy ze strony
rzymskich katolików i wszystkich innych religii są znamiennymi
cechami wielkiego Parlamentu. Jego pierwsze posiedzenie zostało
rozpoczęte modlitwą rzymskokatolickiego kardynała Gibbonsa,
zaś na zakończenie ostatniego posiedzenia modlitwę
dziękczynną odmówił rzymskokatolicki biskup Keane. W
trakcie ostatniego posiedzenia owemu pstrokatemu zgromadzeniu udzielił
błogosławieństwa japoński kapłan wyznania shintos
<str. 185> w imieniu ośmiu milionów bóstw.
Pastor Barrows przez dwa lata poprzedzające
konferencję był w kontakcie z przedstawicielami pogan w innych
krajach i wołał na cały świat, do wszystkich pogańskich
kapłanów i apostołów, jak niegdyś Macedończyk do
św. Pawła: “Przepraw się, a ratuj nas!” Znamienne
jest to, że okrzyk ten wyszedł z kościoła prezbiteriańskiego,
który przez wiele minionych lat przechodził przez ognistą próbę
sądu. Także i to świadczyło o zamieszaniu i niepokoju,
jaki panuje w tym ugrupowaniu religijnym jak i całym chrześcijaństwie.
Całe chrześcijaństwo było też gotowe do odbycia
owego wielkiego zgromadzenia.
Przez siedemnaście dni przedstawiciele wszystkich
wyznań chrześcijańskich radzili razem z przedstawicielami
wszelkich odmian religii pogańskich, do których mówcy chrześcijańscy
wielokrotnie zwracali się w pochlebny sposób, używając
określenia “mędrcy ze wschodu”. Wyrażenie to
zostało zapożyczone z Pisma Świętego, gdzie było
ono jednak użyte w zastosowaniu do zupełnie innej klasy ludzi,
do tych nielicznych, którzy z przekonaniem uwierzyli Bogu i prorokom
izraelskim, zapowiadającym przyjście Pomazańca Pańskiego,
do tych, którzy w cierpliwości oczekiwali i wypatrywali Jego nadejścia
nie dając wiary zwodniczym duchom światowej mądrości,
która nie wynikała z poznania Boga. Takim to prawdziwym
mędrcom, cechującym się mimo to niezwykłą pokorą,
Bóg objawił błogosławione poselstwo pokoju i nadziei.
Tematem, który został wybrany na ostatnie
posiedzenie, było zagadnienie “Religijnego zjednoczenia całej
rodziny ludzkiej”, w ramach którego zastanawiano
się nad “elementami doskonałej
religii uznanymi i
przedstawionymi w różnych wierzeniach”
w celu określenia “cech
charakterystycznych ostatecznej religii” oraz “centrum
przyszłej jedności religijnej ludzkości”.
Czyżby więc z takich oświadczeń
chrześcijańskich (?) duchownych miało wynikać, że
nawet w tym ostatecznym czasie nie są oni w stanie określić,
jakie <str. 186> powinno być centrum religijnej jedności
albo że nie potrafią scharakteryzować doskonałej
religii? Czyż doprawdy tak wielką wartość przedstawia
dla nich jakaś “światowa religia”, że skłonni
są poświęcić dla niej niektóre, albo i wszystkie,
zasady prawdziwego chrześcijaństwa, a nawet jeśli to okaże
się konieczne, także i samą nazwę “chrześcijanie”?
A przecież wyznają oni, że byliby gotowi i na to. “Z ust
twoich sądzę cię, zły [i gnuśny] sługo”, mówi
Pan. Poprzednie dni konferencji poświęcone były na
przedstawienie rozmaitych religii przez ich odnośnych przedstawicieli.
Zamysł ten był śmiały i
niebezpieczny, ale dzięki temu dawał każdemu prawdziwemu
dziecku Bożemu szansę dostrzeżenia szereg faktów, które
dzięki niemu zostały objawione, a mianowicie: (1) że
nominalny kościół chrześcijański stracił już
niemal nadzieję, iż może ostać się na badawczym sądzie
tego dnia, kiedy “Pan ma spór z ludem
swoim”, z nominalnym duchowym Izraelem (Mich. 6:1,2); (2) że
zamiast żałować swego sprzeniewierzenia się oraz braku
wiary, gorliwości i pobożności, aby w ten sposób starać
się o powrót do łaski Bożej, usiłują oni przez
pewnego rodzaju unię czy współpracę popierać się
wzajemnie i wołać o wsparcie pogańskiego świata, który
miałby im pomóc przeciwstawić się sądom Pańskim,
obnażającym błędy ich ludzkich wyznań wiary oraz
fałszywe wyobrażenie o godności Boskiego charakteru; (3)
że są oni skłonni pójść na ustępstwa
kosztem Chrystusa i Jego Ewangelii po to, by pozyskać przyjaźń
świata i korzystać z jego władzy i wpływu; (4) że
ich ślepota jest tak daleko posunięta, iż nie są w
stanie odróżnić prawdy od błędu i ducha prawdy od
ducha tego świata oraz (5) że stracili
oni już z oczu nauki Chrystusowe.
Niewątpliwie kościół nominalny otrzyma
doraźną pomoc od tych, u których jej tak energicznie poszukuje.
Będzie to jednak tylko krok przygotowawczy, prowadzący do tego,
że cały świat będzie miał udział w gwałtownej
zagładzie Babilonu. To właśnie dlatego królowie, kupcy
<str. 187> i handlarze z całego świata będą płakać
i narzekać nad tym wielkim miastem (Obj. 18:9,11,17-19).
Przyglądając się obradom wielkiego
Parlamentu, zmuszeni jesteśmy zwrócić uwagę na pewne
znamienne zjawiska: (1) na skłonność do powątpiewania
i do pójścia na kompromis; postawa ta cechuje całe nominalne
chrześcijaństwo z wyjątkiem kościoła
rzymskokatolickiego i kościoła greckokatolickiego, (2) na pewność
siebie i apodyktyczność katolicyzmu i wszystkich innych
religii, (3) na wyraźnie zarysowaną różnicę, zauważaną
przez pogańskich mędrców, miedzy tym chrześcijaństwem,
które wynika z nauk Biblii, a tym, które propagują chrześcijańscy
misjonarze, głoszący w obcych krajach wraz z Biblią swe
nierozsądne i wzajemnie
sprzeczne wyznania wiary, (4) na to, jak poganie oceniają działalność
misjonarską i jej przyszłość w swoich krajach, (5) na
wpływ Biblii na mieszkańców obcych krajów, niezależnie od
mylnych interpretacji, które są tam rozpowszechniane, (6) na obecne oddziaływanie i
przewidywalne następstwa wielkiego Parlamentu, (7) na jego ogólną
formę, ocenianą z proroczego punktu widzenia.
Ustępstwa kosztem Prawdy
Wielki Parlament religijny został zwołany
przez chrześcijan, a dokładniej przez protestantów. Odbył
się on w kraju z wyznania protestanckim. Przewodniczyli w nim
protestanccy chrześcijanie. Tak więc odpowiedzialność
za posiedzenia Parlamentu spada na protestantów. Można się więc
przekonać, jak bardzo protestantyzm przepojony jest duchem ustępstw
i braku wiary.
Parlament ów był gotów pójść na ustępstwa kosztem
Chrystusa i Jego Ewangelii, byle tylko pozyskać przyjaźń
Antychrysta i pogaństwa. Przywilej wygłoszenia przemówień
na otwarcie i zakończenie Parlamentu został powierzony
przedstawicielom papiestwa. Godne
uwagi jest też to, że przedstawiciele narodów pogańskich
mieli możliwość szczegółowego przedstawienia <str.
188> swoich wierzeń przy jednoczesnym braku systematycznej
prezentacji poglądów chrześcijaństwa na jakimkolwiek z
etapów, mimo że chrześcijanie wygłaszali
wykłady na rozmaite tematy. Jakże osobliwe wydaje się to,
że w tym gronie przeoczono i zmarnowano tak wspaniałą okazję
głoszenia Ewangelii Chrystusowej inteligentnym i wpływowym
przedstawicielom pogan. Czyżby ci, którzy mienią się być
przedstawicielami
Ewangelii Chrystusowej wstydzili się tego, co wyznają (Rzym.
1:16). Przeważającą część wykładów wygłosili
członkowie kościoła rzymskokatolickiego, którzy aż
szesnaście razy zabierali głos na posiedzeniach Parlamentu.
Ale nie tylko to, byli tam i tacy wyznawcy chrześcijaństwa,
którzy z wielkim zapałem podejmowali wysiłek pogrzebania
fundamentalnych prawd chrześcijaństwa. Opowiadali oni
przedstawicielom pogan o swoich wątpliwościach co do nieomylności
chrześcijańskiego Pisma
Świętego. Twierdzili, że przyjmując Biblię należy
mieć na uwadze duży stopień tolerancji błędu oraz
że dopełnieniem jej nauki jest ludzki rozsądek i filozofia,
które decydują o tym, czy nauki biblijne należy przyjąć
czy odrzucić. Byli tam tacy, którzy
uznając samych siebie za prawowiernych chrześcijan odrzucali
naukę o okupie, która jest jedynym fundamentem prawdziwej wiary
chrześcijańskiej. Inni, zaprzeczając nauce o upadku człowieka,
głosili sprzeciwiającą się jej teorię ewolucji,
wedle której człowiek
nigdy nie był doskonałym stworzeniem, nigdy nie upadł i w
rezultacie nie potrzebował żadnego odkupiciela. Według tej
teorii człowiek od czasu stworzenia jako istota o niskim poziomie
rozwoju, dalekim od “podobieństwa Bożego”, stopniowo rozwijał
się i nadal
podlega procesowi ewolucji, którego prawem jest przetrwanie
najsilniejszych. Pogląd ten, całkowicie przeciwny Biblii, nauce
o okupie i restytucji, zdobył sobie największą popularność.
Poniżej zamieszczamy kilka krótkich cytatów
obrazujących protestanckie skłonności do ustępstw, zarówno
wobec wielkiego systemu Antychrysta, kościoła <str. 189>
rzymskiego, jak i wobec wierzeń niechrześcijańskich.
Posłuchajmy jak dr Charles A. Briggs, profesor
Prezbiteriańskiego Seminarium Teologicznego, występuje przeciwko
Pismu Świętemu. Przewodniczący dr Barrows przedstawiając
owego dżentelmena stwierdził, że “jego nauczanie, odwaga
oraz wierność swym przekonaniom zapewnia mu bardzo wysoką
pozycję w uniwersalnym kościele”. Słowa te zostały
przyjęte burzliwymi oklaskami. Oto
co powiedział:
“Wszystko, czego możemy oczekiwać od Biblii,
to natchnienie i dokładność tych zapisów, które mogą
mieć znaczenie, jako lekcja religijna. Bóg jest prawdziwy i nie może
kłamać, nie może On zwodzić i oszukiwać swych
stworzeń. Czyż jednak nieograniczony Bóg, przemawiając do
ograniczonego człowieka, musi używać słów, które nie
zawierają błędu? [Cóż za absurdalne pytanie! Jeśli
Bóg nie mówi prawdy, to nie jest prawdziwym Bogiem.] Zależy to nie
tylko od Boga, który przemawia, ale także od słuchającego
człowieka i od środków porozumiewania się między
Bogiem i człowiekiem. Wpierw trzeba wykazać zdolność
człowieka do przyjęcia słowa, aby można było mieć
pewność, że poprawnie je przekazał. [Ten “wykształcony
i czcigodny” (?) profesor
teologii powinien był
pamiętać, że Bóg ma możliwość dobrania
sobie właściwych instrumentów dla przekazania swej Prawdy, a
także potrafi w odpowiedni sposób ją wyrazić. A że
tak uczynił, jest rzeczą zupełnie oczywistą dla każdego
szczerego studenta Jego Słowa. Taki argument,
który ma na celu podkopanie autorytetu Pisma Świętego, jest
jedynie wybiegiem i był obelgą dla inteligencji oświeconego
audytorium.] Natchnienie Pisma Świętego nie oznacza jego
nieomylności w każdym szczególe.”
Posłuchajmy pastora Theodora Mungera z New Haven,
jak detronizuje Chrystusa i wywyższa na Jego miejsce biedną upadłą
ludzkość. Oto co powiedział:
“Chrystus jest czymś więcej niż tylko
Judejczykiem zabitym na Kalwarii. Chrystus, to ludzkość, która
rozwija się objęta władzą i łaską Boga,
zaś każda książka powstała pod wpływem
natchnienia wynikającego z tego faktu
[nie tego, że Jezus był pomazanym Synem Bożym, ale że
Chrystusa Pomazańca tworzy cała rozwinięta ludzkość]
zalicza się do literatury chrześcijańskiej.”
Dla przykładu wymienił on Dantego, Szekspira,
Goethego, Shelley’a, Matthew Arnolda, Emersona i innych, a następnie
dodał: <str. 190>
“Literatura – z niewielkimi wyjątkami – cała
natchniona literatura rzetelnie opiera się na humanizmie i
obstaje przy nim na podstawie etyki i ze względu na cele etyczne
– i to jest samo sedno
chrześcijaństwa.
(…) Teologia, obstająca przy istnieniu transcendentnego Boga, który
zasiada gdzieś ponad światem i przędzie nić jego losów,
nie znajduje zrozumienia u tych myślicieli, którzy wyrażali się
w literaturze. Poeta, geniusz, głęboki i uniwersalny myśliciel
przechodzą obok. Stoją oni zbyt blisko Boga, aby dać się
zwieść takiej interpretacji Jego prawdy.”
Pastor dr Rexford z Bostonu (uniwersalistas)
stwierdził:
“Pragnąłbym, byśmy wszyscy mogli wyznać,
że szczery kult religijny, niezależnie od tego, kto i gdzie go
wyznaje, jest prawdziwym kultem religijnym. (…) Stwierdzam, że
niepisanym, lecz dominującym wyznaniem naszych czasów jest to,
że każdy religijny człowiek pochylający się przed
tym Najlepszym, o czym wie, i kroczący
wiernie w blasku najczystszego światła, które mu przyświeca,
ma przystęp do najwyższego błogosławieństwa
niebios.”
Z pewnością zagrał on na najczulszej
strunie dominujących obecnie uczuć religijnych. Tylko czy w taki
sposób przemawiał apostoł Paweł do czcicieli “nieznanego
Boga” na Wzgórzu Marsa? Czy Eliasz bronił w taki sposób kapłanów
Baala? Św. Paweł oświadcza, że przystęp do Boga
możemy mieć tylko przez wiarę w Chrystusową ofiarę
za nasze grzechy. Zaś św. Piotr powiada: “Nie masz żadnego
imienia pod
niebem, danego ludziom, przez które byśmy mogli być zbawieni”
(Dzieje Ap. 4:12; 17:23-31; 1 Król. 18:21,22).
Posłuchajmy, jak pastor Lyman Abbot, wydawca
czasopisma Outlook
[Perspektwy], a wcześniej pastor kościoła Plymouth na
Brooklynie w Nowym Jorku, stwierdza, że cały kościół
posiada to samo Boskie natchnienie, które działając w
Chrystusie i dwunastu apostołach zapewniło powstanie Nowego
Testamentu, przez które człowiek Boży może być
dostatecznie wyćwiczony (2 Tym. 3:17). Powiada on:
“Nie uważamy, że Bóg przemawiał wyłącznie
w Palestynie do garstki ludzi w niewielkiej prowincji. Nie uważamy,
by Bóg przemawiał wyłącznie w chrześcijaństwie,
a gdzie indziej był niemy. Nie! Wierzymy, że jest on Bogiem
przemawiającym w każdym czasie i w każdym wieku.” <str.
191>
W takim razie, w jaki sposób przemawiał On do
proroków Baala? On nie objawił się nikomu oprócz swego ludu
wybranego – cielesnemu Izraelowi w Wieku Żydowskim i duchowemu
Izraelowi w Wieku Ewangelii. “Tylkom was samych poznał ze
wszystkich rodzajów ziemi” (Amos 3:2; 1 Kor.
2:6-10).
List od pani Somerset z Anglii, przeczytany i
poprzedzony pochlebnym wstępem przez przewodniczącego Barrowsa,
stwierdza, jakie ustępstwa zostały poczynione względem kościoła
rzymskiego.
“Sympatyzuję z każdym wysiłkiem, który
skłania ludzi do tego, by ich sposób myślenia budował zgodę,
a nie powiększał antagonizmy. (…) Jedyną drogą do
zjednoczenia jest całkowite zaniechanie poruszania tematów, w których
wystąpią niezmienne różnice stanowisk. Prawdopodobnie
najistotniejszym z nich
jest historyczny episkopat, jednak fakt, że on w to wierzy, a ja nie,
nie powinien przeszkodzić wspaniałemu i dobremu kapłanowi,
jakim jest arcybiskup Irlandii, w udzieleniu mi pomocy, już nie jako
protestanckiej kobiecie, ale jako działaczce na rzecz wstrzemięźliwości.
Zasada ta była prawdą w Anglii za czasów nieodżałowanego
przywódcy, kardynała Manninga, pozostaje też prawdą
dzisiaj, gdy prałatem jest ksiądz Nugent z Liverpoolu, kapłan
ludu, powszechnie szanowany i kochany. Uzgodnienie stanowiska w kwestii
praktycznej realizacji złotej reguły, którą Konfucjuszs
wyraził w formie negatywnej, a Chrystus w pozytywnej, sprawi, że
wszyscy znajdziemy się w jednym obozie.”
Nauka o zastępczym pojednaniu była rzadko
wspominana, a przez wielu została wręcz zignorowana jako relikt
przeszłości, który nie jest godny oświecenia dziewiętnastego
wieku. W jej obronie podniosło się zaledwie kilka głosów,
które jednak stanowiły nie liczącą się mniejszość
i zostały wyraźnie zlekceważone. W mniejszości tej
znalazł się pastor Joseph
Cook, którego uwagi były następnie krytykowane i nieustannie
oskarżane zza chicagowskiej mównicy. W swoim przemówieniu pan Cook
powiedział, że religia chrześcijańska jest jedyną
prawdziwą religią, a przyjęcie jej jest jedynym sposobem
zapewnienia sobie
szczęśliwości po śmierci. Szukając przykładu
skuteczności pojednania przy oczyszczaniu nawet najbardziej plugawych
grzechów, sięgnął do jednej z postaci szekspirowskich:
<str. 192>
“Spójrzmy na Lady Mackbeth. Która religia może
zmyć krew z prawej ręki Lady Mackbeth? To pytanie stawiam
czterem kontynentom i wyspom morskim. Musicie odpowiedzieć, jeśli
przybyliście na Parlament religii z poważnymi zamiarami. Zwracam
się do islamu: Czy możecie zmyć krew z jej prawicy? Zwracam
się do konfucjanizmu i buddyzmu:
Czy możecie zmyć krew z jej prawicy?”
Odpowiadając na to pytanie, już po zakończeniu
Parlamentu, pastor Jenkin Lloyd Jones, pastor kościoła
Wszystkich Dusz w Chicago oraz entuzjastyczny zwolennik Parlamentu
powiedział:
“Aby przekonać się o niemoralności
zastępczego pojednania – owej zasady w stylu ‘spójrz na Jezusa i
bądź zbawiony’, przy użyciu której nasz wielki orator z
Bostonu zamierzał zbić z tropu przedstawicieli innych wierzeń
i sposobów myślenia reprezentowanych na Parlamencie – zastanówmy
się dokładniej nad charakterem uczynków oraz usposobieniem
kobiety, której obiecał on rychłe przebaczenie, jeśliby
tylko ‘spojrzała na krzyż’. Ów obrońca prawomyślności
zapalczywie rzucił w twarz przedstawicieli wszystkich religii świata
stwierdzenie, że ‘z samej natury
rzeczy wynika, iż nie ma możliwości, by do królestwa
niebieskiego wszedł ktoś, kto się nie narodził na nowo’
przez pojednanie Chrystusowe, owo nadnaturalne zastępstwo, które
obmywa do czysta jej skrwawioną rękę i czyni z morderczyni
świętą. Wszystko,
co mogę powiedzieć o takim chrześcijaństwie, to tyle,
że jestem szczęśliwy, że w to nie wierzę. Wzywam
też wszystkich miłujących moralność, wszystkich
przyjaciół sprawiedliwości, wszystkich wierzących w
nieograniczonego Boga, którego wolą jest prawość, a
Jego opatrzność działa na rzecz sprawiedliwości, aby
się temu sprzeciwili. Taki ‘sposób zbawienia’ jest nie tylko
nierozsądny, ale także niemoralny. Jest on demoralizujący,
jest oszustwem i sidłem na tym świecie, obojętnie jak by było
potem (…) Odwracam się
od takiej Kalwarii, jeśli to, co tam widzę, czyni mnie na tyle
samolubnym, by prosić o zbawienie, które nie zapewnia księciu
Sidartha miejsca w niebie, gdzie znalazła wiekuiste schronienie dusza
Lady Mackbeth oraz dusze innych ludzi o skrwawionych rękach.”
Następnie w tym samym kościele przeprowadzono
“zebranie o charakterze orientalnym”, w trakcie którego ten sam
czcigodny (?) dżentelmen czytał wybrane powiedzenia Zaratustry,
Mojżesza, Konfucjusza, Buddy, <str. 193> Sokratesa i Chrystusa,
pragnąc przez to wykazać powszechność religii, a następnie
przemawiał katolik wyznania ormiańskiego. Po tym przemówieniu
zabrał głos reporter prasy publicznej:
“Pan Jones stwierdził, że był na tyle
śmiały, by spytać biskupa Keane’a z Katolickiego
Uniwersytetu w Waszyngtonie, czy weźmie udział w tym spotkaniu i
zgodzi się z jego radykalną formułą. Biskup
odpowiedział z uśmiechem, że miał już zaplanowaną
podróż do Dubuque, w przeciwnym razie bardzo by go kusiło, aby
tu przyjechać. ‘Następnie zapytałem go’, powiedział
pan Jones,
‘czy mógłby polecić kogoś innego’. Biskup odpowiedział:
‘Proszę się zbytnio nie spieszyć. Robimy bardzo szybkie
postępy. Może już niedługo będę mógł
to uczynić’.*
‘Kościół rzymskokatolicki’, kontynuował
pan Jones, ‘pod przywództwem takich ludzi jak kardynał Gibbons,
arcybiskup Irlandii, oraz biskup Spalding robi postępy, a wymienieni
przywódcy zmuszają maruderów, by wzięli się do roboty.
Ludzie zarzucają nam, że oddaliśmy Parlament Religii w ręce
katolików i pogan. Oddajmy głos naszym pogańskim przyjaciołom.
Zresztą owo słowo ‘poganin’ nie ma już tego znaczenia,
co dawniej, i jestem za to Bogu wdzięczny’.”
W programie Parlamentu przewidziany był wykład
prof. Henry Drummonda na temat “Chrześcijaństwo a ewolucja”.
Ponieważ jednak nie udało mu się przyjechać, tekst
jego wykładu został odczytany przez dr Bristola. Powiedział
on między innymi, że lepsze zrozumienie genezy i natury grzechu
mogłoby przynajmniej zmodyfikować niektóre próby podejmowane w
celu pozbycia się go. Była to lekceważąca aluzja do
nauki o
pojednaniu, którą doktryna ewolucji pozbawiłaby sensu i
znaczenia. <str. 194>
Nieliczni obrońcy wiary
Rzeczą niezmiernie pocieszającą było
to, że wśród ludzi, którzy tak wyraźnie i dosłownie
dawali wyraz swym skłonnościom do nadmiernych ustępstw,
pojawili się nieliczni reprezentanci chrześcijaństwa
protestanckiego, którzy wykazali dość moralnej odwagi, by w
obliczu tak wielkiej opozycji, ukrytej i jawnej, bronić wiary raz
świętym podanej. Jednak i oni wykazują pewne oznaki zakłopotania,
ponieważ nie rozumieją
Boskiego planu wieków oraz ważnych zależności, jakie
zachodzą między fundamentalnymi doktrynami chrześcijaństwa
a całym wspaniałym systemem Boskiej Prawdy.
Prof. Wilkinson z Uniwersytetu w Chicago przemawiał
na temat: “Stosunek chrześcijaństwa do innych religii”.
Skierował on uwagę słuchaczy na te miejsca Pisma Świętego
Starego i Nowego Testamentu, które opisują charakter chrześcijaństwa,
i na wrogi stosunek chrześcijaństwa do wszystkich innych religii,
które z konieczności muszą być fałszywe, jeśli ono
jest prawdziwe oraz na wyłączność mocy zbawczej
przyznanej naszemu Panu. Wyrażają to następujące
stwierdzenia:
“Żaden nie przychodzi do Ojca [tzn. nikt nie może
być zbawiony], tylko przez mię.”
“Jamci jest on chleb żywota.”
“Jeźli kto pragnie, niech
do mnie przyjdzie, a pije.”
“Jam jest światłość świata.”
“Jam jest drzwiami owiec.”
“Wszyscy, ile ich przede mną przyszło, złodzieje
są i zbójcy.”
“Jamci jest drzwiami; jeźli kto przez mię
wnijdzie, zbawiony będzie.”
“Oto kilka przykładów wypowiedzi”, mówił
dalej profesor, “które pochodzą z ust samego Jezusa, a które
świadczą, że posiadał On wyłączne, zastrzeżone
prawo bycia jedynym Zbawicielem człowieka.
Ktoś mógłby odpowiedzieć: Ależ
Jezus powiedział też: ‘A ja jeźli będę podwyższony
od ziemi, pociągnę wszystkich do siebie’, przez co mamy
potwierdzenie dla naszego przekonania, że owe niezliczone dusze angażujące
się w inne religie, które świadomie albo nieświadomie pociągane
są do Jezusa, zostały zbawione, niezależnie od tego, czy
mieli szczęście
znaleźć się we właściwym otoczeniu religijnym.
<str. 195>
Z tym się oczywiście zgadzam i jestem wdzięczny,
że taką właśnie wydaje się być nauka chrześcijańska.
[Źródłem tej nadziei jest jednak w większym stopniu
wspaniałomyślność serca niż znajomość
Boskiego planu zbawienia. Prof. W. nie rozumie bowiem, że pociągnięcie
świata do Chrystusa należy do zadań Wieku Tysiąclecia,
a obecnie ma miejsce wyłącznie pociąganie Kościoła,
zaś poznanie Pana, które obecnie jest siłą pociągającą,
będzie odgrywać tę samą
rolę w przyszłości: “Albowiem ziemia będzie napełniona
znajomością chwały Pańskiej, jako morze wody napełniają”
– Abak. 2:14.] Proszę mieć na uwadze to, że obecnie nie
dyskutujemy na temat zasięgu korzyści płynących z wyłącznej
mocy zbawczej Jezusa, a jedynie
odpowiadamy na pytanie: Czy chrześcijaństwo uznaje, że
niechrześcijańskie religie mają same w sobie udział w
uzyskaniu zbawienia? Innymi słowy, czy Pismo Święte
potwierdza gdzieś pogląd, żeby Jezus choć w
najmniejszym stopniu posłużył się swoją mocą
zbawczą za pośrednictwem innej religii niż swojej własnej?
Oświadczam, że nie znalazłem w Biblii, ani w Starym, ani w
Nowym Testamencie, żadnej wskazówki, żadnej nawet najmniejszej
wzmianki, która dawałaby podstawy do udzielenia twierdzącej
odpowiedzi na po
pytanie. Za to znalazłem cały szereg zupełnie oczywistych
stwierdzeń, które udzielają odpowiedzi przeczącej.
Chciałbym się w tym miejscu zastrzec, że
tego, co mówię w tym wykładzie, nie należy mylnie
interpretować jako zamiar ze strony chrześcijan ujęcia
czegokolwiek z zasług pojedynczych ludzi wśród narodów, którzy
wznieśli się na wysoki poziom etyki bez pomocy historycznego
chrześcijaństwa w jego formie nowotestamentalnej czy też
starotestamentalnej. Moim zadaniem tutaj nie jest jednak omawianie osiągnięć
pojedynczych osób, zbiorowości ludzkich, czy też sytuacji wyjątkowych.
Pragnę jedynie zachęcić was do rozważenia postawy, jaką
chrześcijaństwo winno zająć względem religii
niechrześcijańskich.
Pozostawimy teraz rozważanie bezpośrednich
wypowiedzi Jezusa i w dalszym ciągu przytoczymy stwierdzenia tych, którym
według Nowego Testamentu Jezus nadał prawo wypowiadania się
z autorytetem równym Jemu samemu. Mówiąc ogólnie o wyznawcach
religii pogańskich, posługuje się on takim językiem:
‘Mieniąc się być mądrymi,
zgłupieli; I odmienili chwałę nieskazitelnego <str.
196> Boga w podobieństwo obrazu skazitelnego człowieka i ptaków,
i czworonogich zwierząt, i płazów.’
Człowiek, ptak, czworonogie zwierzę, płaz
– te cztery określenia ich stopni upadku zdają się
wskazywać na cztery różne rodzaje religii pogańskich, z
jakimi dawne i obecne chrześcijaństwo weszło w historyczny
kontakt. Konsekwencje, które zostały karnie zesłane przez
zawistnego Boga Hebrajczyków i chrześcijan, dotkniętego takim
wynaturzeniem wrodzonego instynktu
uwielbiającego, taką profanacją idei nieskazitelnego Boga,
niegdyś czystej w sercach ludzi, opisuje św. Paweł w słowach,
których przeszywająca, hańbiąca, zjadliwa i piętnująca
moc przyczyniła się do ich sławy i popularności: ‘A
przetoż podał je Bóg pożądliwościom
serc ich ku nieczystości, aby lżyli ciała swoje między
sobą, jako te, którzy odmienili prawdę Bożą w kłamstwo
i chwalili stworzenie, i służyli mu raczej niż
Stworzycielowi, który jest błogosławiony na wieki.’
Nie będę odczytywał dalszego ciągu
tego cytatu, w którym przytoczone są dobrze wszystkim znane szczegółowe
zarzuty, co do których powszechnie wiadomo, że w pełni słusznie
zostały skierowane pod adresem starożytnego świata pogańskiego.
Nie ma tu ani jednego przychylnego słowa na temat umiarkowanie
dobrych albo przynajmniej nie tak złych stron potępianych
religii, żadnej kwalifikacji czynu albo złagodzenia wyroku. Same
ciężkie zarzuty i brutalne oskarżenia. Nie znajdujemy
najmniejszej sugestii, ażeby w niektórych przypadkach mogło tam
tkwić właściwe i godne przyjęcia uwielbienie, tyle
tylko, że nieuświadomione i ukryte pod fałszywymi obrzędami.
Żadnej informacji co do istniejącego rozróżnienia, którego
dokonywaliby niektórzy bałwochwalcy – ani nawet bardzo nieliczni
spośród nich – między bałwanem, któremu się służy,
a jedynym, nieskazitelnym, zawistnym Bogiem, który wedle tych nielicznych
bałwochwalców miałby być ukryty pod postacią bałwana
uwielbianego przez nich tylko zewnętrznie. Żadnego zastrzeżenia
względem niektórych wdrożonych i oświeconych
dusz poszukujących i odnajdujących czystszą religię w
ezoterycznych ‘misteriach’, być może nie znanych nie
wtajemniczonemu, prostemu ludowi. Chrześcijaństwo nie pozostawia
żadnej drogi ucieczki przed osądem i odrzuceniem antychrześcijańskich
religii, z którymi się styka. Zamiast tego okazuje bezwzględne
potępienie, które jak rozwidlone błyskawice wychodzą z
tronu Jego mocy, kierując się przeciwko tym niepoprawnym, <str.
197> którzy winni są wymienionego grzechu – grzechu czczenia
bogów innych niż Bóg.
Nie ma nigdzie zadowalającego złagodzenia tej
sprawy – czy to w formie zapewnienia, czy choćby rysującej się
nadziei – które pozwalałoby sądzić, że dobrotliwy Bóg
łaskawie wysłucha tego, co formalnie przeznaczone jest dla
innego boga, traktując to tak, jakby właściwie było
kierowane do Niego, tyle że w błędnym zrozumieniu. Takie
pojęcie, sprawiedliwe czy nie, jest niebiblijne. W rzeczywistości
jest ono wręcz antybiblijne, a zatem i antychrześcijańskie.
W zakresie tego typu swobód chrześcijaństwo nie zasługuje
na pochwałę. Jeśli bowiem mówimy o wyłącznych,
zastrzeżonych i nieprzekazywalnych uprawnieniach Bożych, to
musimy szczerze przyznać, że chrześcijaństwo jest
religią ograniczoną, ścisłą, surową i
zazdrosną. Umierającemu Sokratesowi może zostać
przebaczona
ofiara z koguta, którą złożył na ofiarę
Eskulapowi, ale chrześcijaństwo, i to chrześcijaństwo
opierające się na Biblii, nie dostarcza nawet najmniejszego
argumentu, na podstawie którego mielibyśmy prawo sądzić,
że ów akt bałwochwalstwa z jego strony zostanie
mu poczytany przez Boga za uwielbienie godne przyjęcia.
Św. Piotr powiedział: ‘Prawdziwie dochodzę
tego, iż Bóg nie ma względu na osoby, ale w każdym
narodzie, kto się go boi, a czyni sprawiedliwość, jest mu
przyjemnym’.
Bać się Boga, po pierwsze, a także:
czynić sprawiedliwość – oto cechy charakteryzujące
zawsze i wszędzie ludzi przyjemnych Bogu. Jednak najwyraźniej
banie się Boga nie oznacza według ideologii chrześcijańskiej
czczenia innego niż On. Przeciwnie, będzie się ono objawiało
tam, gdzie człowiek odchodzi od dominujących w jego otoczeniu
religii etnicznych i kieruje się – nie dzięki tym religiom,
ale im na przekór – ku transcendentnemu czynnikowi prawdziwego kultu
boskości, który mógłby być przyjemny dla Boga.
Czyż można więc powiedzieć o
religiach etnicznych, że są one prawdziwe, tylko że
niedoskonałe? Chrześcijaństwo odpowiada: Nie. Chrześcijaństwo
mówi o nieokreślonej i nieograniczonej nadziei dla tych, albo niektórych
z tych, którzy nigdy nie słyszeli o Jezusie. Słowa te, rzecz
jasna, chrześcijanie
pielęgnują proporcjonalnie do ich bezcennej wartości. Nie
popełniajmy jednak omyłki, sądząc, że odnoszą
się one do jakichkolwiek związków z błędnymi
religiami ludzkości. Biblia nigdzie nie przedstawia tych religii jako
żałosnego, lecz częściowo udanego
poszukiwania Boga po omacku. Są one wszystkie co do jednej
przedstawione jako poszukiwania wiodące w dół, a nie w górę.
W myśl chrześcijaństwa są one przeszkodą, a nie
pomocą. Zwolennicy tych religii trzymają się ich <str.
198> podobnie jak tonący ślepo chwyta się korzeni i skał,
które jedynie przytrzymują go na dnie rzeki. Prawda, która jest w
fałszywych religiach, może pomóc, niemniej jednak czynnikiem,
który pomaga, będzie prawda, a nie fałszywa religia.
Według chrześcijaństwa fałszywa
religia wykorzystuje swe wszystkie siły, by zdławić i
zniszczyć prawdę, która się w niej znajduje. Stąd właśnie
pochodzi owo historyczne wynaturzenie opisane w pierwszym rozdziale Listu
do Rzymian jako wspólna cecha fałszywych religii. Gdyby to były
poszukiwania wznoszące,
to religie te stawałyby się coraz lepsze. Skoro jednak św.
Paweł uczy, że w rzeczywistości stają się one
coraz gorsze, to znaczy, że prowadzą one ku upadkowi.
Tak więc chrześcijaństwo zajmuje wobec
innych religii postawę powszechnej, absolutnej, wiecznej,
nieprzejednanej wrogości, zaś wobec ludzi, wszystkich i wszędzie,
zwolenników fałszywych religii, których pod żadnym pozorem nie
wolno akceptować – postawę łaski, miłosierdzia,
pokoju dla wszystkich, którzy zechcą [to przyjąć]. Ilu będzie
takich, co
zechcą [to przyjąć], jest problemem, który chrześcijaństwo
pozostawia nie rozwiązany.”
Pastor James Devine z Nowego Jorku również
przemawiał na temat posłannictwa chrześcijaństwa względem
innych religii, dobitnie przedstawiając naukę o odkupieniu przez
kosztowną krew Chrystusa. Powiedział on:
“Dochodzimy obecnie do jeszcze jednej fundamentalnej
prawdy w nauce chrześcijańskiej – tajemniczej doktryny
pojednania. Grzech jest faktem nie podlegającym dyskusji, faktem
powszechnie uznawanym i potwierdzanym. Jest on sam w sobie dowodem. Jest
on ponadto barierą między człowiekiem a Bogiem. Boska
świętość nie może zjednoczyć się w
jednym systemie moralnego rządu z grzechem, z jego obrzydliwością,
buntem, ohydnym wynaturzeniem i beznadziejną zagładą. Bóg
nie może tolerować
grzechu, nie może go tymczasowo zaakceptować albo pozwolić
na jego istnienie w swej obecności. Nie może z nim pertraktować,
lecz musi go ukarać. Nie może z nim wchodzić w układy,
lecz musi go doświadczyć na sali sądowej. Nie może
przymknąć na niego oka
tylko musi go zwyciężyć. Nie może mu nadawać
statusu moralności, lecz musi go nawiedzić potępieniem, na
jakie zasługuje.
Pojednanie jest cudowną Boską metodą
dochodzenia, raz na zawsze przed całym wszechświatem, swych
wiecznych praw wobec grzechu poprzez dobrowolne przyjęcie na siebie w
duchu ofiary kary za grzech. Dokonał On tego w osobie <str.
199> Chrystusa. Narodzenie, życie, śmierć i
zmartwychwstanie Chrystusa zajmują miejsce wśród innych wydarzeń
wiarygodnej historii, zaś moralna wartość i oczyszczająca
skuteczność Jego doskonałego posłuszeństwa oraz
ofiarniczej śmierci stają się tajemniczym czynnikiem o
nieograniczonej wartości w procesie ponownego uporządkowania
relacji grzesznika względem jego Boga.
Chrystus został uznany przez Boga jako zastępca.
Zasługa Jego posłuszeństwa oraz wywyższone dostojeństwo
Jego ofiary znajdują się w zasięgu wiary. Grzesznik –
pokorny, pokutujący i świadomy swego braku godności –
przyjmuje Chrystusa jako swego Odkupiciela, Orędownika i Zbawiciela i
po prostu wierzy, ufając
Jego zapewnieniom i obietnicom, których podstawą jest Jego
pojednawcza interwencja. Dzięki temu otrzymuje od Boga, jako dar
najwyższej miłości, wszelkie dobrodziejstwa wynikające
z pośrednictwa Chrystusa. To jest Boski sposób osiągnięcia
celu, którym jest
przebaczenie i pojednanie. To jest Jego sposób usprawiedliwienia
grzesznika przy jednoczesnym zachowania własnej sprawiedliwości.
Tutaj raz jeszcze mamy do czynienia z tajemnicą mądrości w
jej najbardziej dostojnym wydaniu.
Tu znaleźliśmy się w samym sercu
Ewangelii, sercu rozedrganym tajemną miłością, które
pulsuje niewysłowionym drżeniem Boskiego uzdrowienia, które
wnosi ożywczą zależność do całego systemu władzy.
Jego niewidoczne działanie, nie poddające się możliwościom
poznawczym ludzkiego umysłu,
dostarcza życiodajnej krwi, która płynąc żyłami
historii zapewnia chrześcijaństwu niezwykłą żywotność
i niewyczerpaną energię. Dzięki temu, że chrześcijaństwo
eliminuje grzech z problemu, rozwiązanie tegoż jest całkowite
i ostateczne.
Chrześcijaństwo musi przemawiać w
imieniu Boga. Jemu bowiem zawdzięcza swoje istnienie, a niezmierzona
tajemnica dostojeństwa i mocy chrześcijaństwa tkwi w tym,
że polega ono na objawianiu Boga. Byłoby bezczelnością,
gdyby chrześcijaństwo przemawiało jedynie na własną
odpowiedzialność
albo nawet w imię zasad zdrowego rozsądku. Nie ma ono do
zaproponowania żadnej filozofii ewolucji. Ma ono do przekazania
poselstwo od Boga. Ono samo w sobie nie jest filozofią, jest religią.
Nie zrodziło się ono na ziemi, jest tworem Bożym. Nie
pochodzi od człowieka, lecz od Boga, żyje intensywnie Jego mocą,
jest ożywiane Jego miłością, dobrotliwe Jego dobrocią,
błyszczy Jego światłem, czerpie moc z Jego Prawdy, jest posłane
z Jego poselstwem, natchnione Jego energią, brzemienne Jego mądrością,
przepojone
darami duchowego uzdrawiania i potężne Jego wszystko przewyższającą
władzą.
Ma ono do spełnienia misję między ludźmi,
kiedykolwiek i gdziekolwiek się <str. 200> z nimi styka, misję
tak wzniosłą jak stworzenie, tak cudowną jak duchowe
istnienie oraz tak pełną tajemniczego znaczenia jak wieczność.
Jego ogniskową, a jednocześnie źródłem promieniowania,
jest osobowość wielkiego objawiciela i nauczyciela, na którego,
zanim przyszedł, wskazywały wszystkie palce światła
oraz z którego, od czasu wcielenia, biła cała jasność
dnia.
Duch chrześcijaństwa pełen jest
prostolinijnej szczerości, wysokiej godności oraz słodkiej
bezinteresowności. Woli ono ubiegać się o błogosławieństwo,
niż dać się sprowokować do porównywania. Nie tyle dąży
ono do dochodzenia swych praw, ile do przekazania innym płynących
z niego błogosławieństw. Nie troszczy się o to, by
zapewnić sobie najwyższe honory, ale raczej o to, by wygrywać
walkę o drogi wiodące do serc. Nie stara się wyśmiewać,
obrażać czy upokarzać swych przeciwników, ale
raczej zdobyć ich miłością, przyciągnąć
swą doskonałością i wyprzeć cnotą nieporównywalnej
z niczym przewagi. Jest samo w sobie niezdolne do żywienia ducha
rywalizacji, ponieważ posiada niezaprzeczalne prawo do królowania.
Nie posługuje się szyderstwem, obywa
się bez pogardy, nie sięga po przemoc, nie kłóci się,
jest niezdolne do podstępu i oszustwa, wyrzeka się zakłamania.
Polega ono stale na swej wewnętrznej wartości oraz opiera swe
twierdzenia na prawie do tego, by zostać wysłuchanym i
uszanowanym.
Cudowne
potwierdzenia prawdziwości chrześcijaństwa są raczej
wyjątkiem niż regułą. Był to znak służący
wsparciu słabej wiary. Było to ustępstwo w duchu łaskawości.
Cuda w takim samym stopniu wykazują miłosierdzie, co obwieszczają
majestat. Gdy zastanawiamy się nad nieograniczonymi źródłami
Boskiej mocy oraz nad łatwością, z jaką mogły być
mnożone znaki i cuda o oszałamiającej różnorodności
i sile oddziaływania, nabieramy przekonania, jak bardzo surową
była oszczędność mocy i jak wyraźne wyrzeczenie
się działania
na pokaz. Tajemnicą chrześcijańskiej historii jest oszczędność
metod posługiwania się swymi zasobami. Jest to próba wiary, która
niekiedy bywa przytłaczająco ciężka, gdy trzeba
zaakceptować pozorny brak energii, stanowczości i nieprzepartej
siły w powolnych,
jak by się mogło wydawać, postępach naszej świętej
religii. [Musi to z konieczności być prawdą w stosunku do
tych, którzy nie osiągnęli jeszcze zrozumienia Boskiego planu
wieków.]
Bez wątpienia Bóg ma swoje powody, by tak postępować,
jednak tymczasem powinniśmy umieć rozpoznać w chrześcijaństwie
ducha tajemniczej powściągliwości, cudownej cierpliwości,
poddańczego stonowania, <str. 201> zamierzonej wstrzemięźliwości.
Chrześcijanin ‘nie będzie wołał, ani się będzie
wywyższał, ani będzie słyszany na ulicy
głos jego’. Przechodzą i mijają stulecia, a chrześcijaństwo
ogarnia jedynie część ziemi, ale tam gdzie dociera,
dokonuje przemian. Wydaje się ono gardzić materialnym wsparciem,
a za wartościowe uznaje tylko te zwycięstwa, które zostały
odniesione przez duchowy
kontakt z pojedynczymi duszami. Jego stosunek do innych religii cechuje się
prostolinijną powściągliwością, a jego rozwój
naznaczony jest nieostentacyjną godnością, która pozostaje
w zgodzie z majestatyczną postawą Boga, Twórcy chrześcijaństwa.
Mamy więc
całkowitą rację, gdy mówimy, że duch tego posłannictwa
jest całkowicie wolny od banalnej skłonności do rywalizacji,
wznosi się on ponad chęć uciekania się do
spektakularnych i krzykliwych metod, całkowicie wyrzeka się
czczych pomysłów i efektów dramatycznych,
jest zupełnie wolny od obłudy i dwulicowości, pozbawiony chęci
sprzymierzania się ze światowymi władzami i pożądania
społecznego poklasku, dbający bardziej o zachowanie wpływu
na pokorne serca niż o pozycję władzy na królewskim tronie,
całkowicie
zdecydowany w ubieganiu się o miłującą wierność
dusz i zapewniający moralną przemianę charakteru tak, aby
jego własny duch i zasady mogły wywierać wpływ na
duchowe życie człowieka.
Chrześcijaństwo przemawia zatem do innych
religii z bezwzględną szczerością i prostotą,
odwołując się do bezspornego prawa do tego, by zostać
wysłuchanym. Uznaje ono niekwestionowaną szczerość
osobistych przekonań oraz wielką żarliwość walki
moralnej w przypadku wielu poważnych dusz, które podobnie jak starożytni
Ateńczycy ‘chwalą,
nie znając’, ale jednocześnie ostrzega, przekonuje i poleca,
ponieważ ma do tego prawo. Mówi ono, podobnie jak św. Paweł
w obecności oświeconych pogan na Wzgórzu Marsa, o postanowionym
dniu, w którym świat musi być sądzony i o owym ‘mężu’,
przez którego
będzie sądzony. Po wielokroć echem powtarza niezmienne i
nieugięte wezwanie do pokuty. Domaga się przyjęcia jego
zasad moralnych, żąda poddania, lojalności, szacunku i
pokory.
Wszystko to czyni we wspaniałym i niezachwianym
tonie cichego nalegania. Często potwierdza swe żądania
argumentem, wezwaniem, czy łagodną perswazją, jednak w tym
wszystkim i przez to wszystko winien przebijać się czysty, brzmiący,
dominujący ton bezkompromisowego nalegania, objawiającego ową
nadrzędność woli jednej osoby, która zapoczątkowała
chrześcijaństwo i w <str. 202> imieniu której ono zawsze
przemawia. Niesie ono swe poselstwo w duchu beztroskiej ufności i
cichego opanowania. Nie ma tutaj odwoływania się do prawa
pierwszeństwa, domagania się opieki z zewnątrz, możliwości
bycia
poniżonym, nie ma niegodnego ducha współzawodnictwa. Przemawia
ono raczej ze świadomością swej prostej, naturalnej, nieporównywalnej,
niezmierzonej wyższości, która szybko rozbraja przeciwników,
aby w końcu domagać się uwielbienia oraz nakłaniać
do poddania
serc uwolnionych od złości i podstępu.”
Pomiędzy owymi szlachetnymi wypowiedziami w
obronie Prawdy znalazły się także słowa hrabiego
Bernstorffa z Niemiec, który powiedział:
“Wierzę, że każdy z nas tu zebranych
poważnie traktuje swoją religię [choć z pewnością
jeszcze przed zakończeniem Parlamentu autor tych słów przekonał
się o czymś całkowicie przeciwnym. Wypowiedź ta miała
miejsce na początku konferencji.] Sam za siebie oświadczam,
że jestem tutaj prywatnie jako chrześcijanin wyznania
ewangelickiego i
że moja noga nigdy by nie postała na tej sali, jeśli bym
uważał, że miałoby to w pewnym sensie oznaczać
przyznanie racji poglądowi, że wszystkie religie są sobie równe
i że wystarczy tylko być szczerym i porządnym człowiekiem.
Osobiście nie zgadzam się z żadnym
poglądem tego rodzaju. Wierzę, że prawda znajduje się
tylko w Biblii, a chrześcijaństwo nurtu protestanckiego jest
jedyną prawdziwą religią. Nie pragnę żadnego
kompromisu w tej formie.
Nie możemy zaprzeczyć, że między
uczestnikami Parlamentu występują wielkie różnice w
kwestii wielkich i ważnych zasad. Przyznajemy, że ponad tymi różnicami
nie da się przerzucić mostów. Jednak spotykamy się w
przekonaniu, że każdy ma prawo do swej religii. Wszyscy zostali
tu zaproszeni w charakterze szczerych obrońców swych własnych religii.
Ja, ze swej strony, stojąc przed wami, mam to samo pragnienie, które
przyświecało niegdyś św. Pawłowi, gdy stanął
przed przedstawicielami rzymskiego sądu oraz Agrypą, królem
żydowskim. Życzyłbym od Boga, aby i w mału, i w wielu
wszyscy,
którzy mię dziś słuchają, stali się takimi,
jakim i ja jest. Nie mogę tylko powiedzieć: ‘Oprócz tych związek’.
Dzięki Bogu jestem wolny oprócz tych przewinień i niedostatków,
które będąc we mnie, uniemożliwiają mi wyznać
moją wiarę tak, jak to powinienem
uczynić.
Po cóż się zatem spotykamy, skoro nie możemy
okazać sobie tolerancji? Otóż słowo ‘tolerancja’ może
być użyte w różnych zastosowaniach. Jeśli przyjąć
słowa króla pruskiego Fryderyka – ‘W moim kraju każdy może
iść do nieba na swoją własną modłę’
– jako maksymę państwową,
to nie mamy słów na jej pochwałę. <str. 203> Ileż
przelanej krwi, ileż okrucieństw mogło być oszczędzonych
światu, gdyby kierowano się tą zasadą. Jeśli
jednak staje się ona odzwierciedleniem obojętności
religijnej panującej przez całe minione stulecie, i to na
dworze monarchy, który był przyjacielem Voltaire’a, to wtedy nie
wolno nam się z nią zgodzić.
Św. Paweł w swym Liście do Galacjan,
odrzuca każdą inną naukę, nawet jeśli nauczałby
jej anioł z nieba. My, chrześcijanie, jesteśmy sługami
naszego Mistrza, żyjącego Zbawiciela. Nie mamy najmniejszego
prawa iść na ustępstwa względem Prawdy, którą On
nam powierzył. Podobnie jak nie mamy prawa lekko jej traktować
albo powstrzymywać Jego poselstwo dla ludzkości. Spotykamy się
zatem, a każdy z nas pragnie pozyskać innych dla swojej wiary.
Czy wobec tego nasze zgromadzenie nie stanie się Parlamentem wojny
zamiast pokoju? Czy nie oddali nas to od siebie, zamiast zbliżyć?
Myślę, że nie, jeśli będziemy się trzymali
zasady, że nasze wielkie i żywotne nauki mogą być
bronione i propagowane wyłącznie przy użyciu duchowych
sposobów. Uczciwa walka duchową bronią nie musi zrażać
do siebie tych, którzy walczą. Wręcz przeciwnie, często
ich zbliża.
Myślę, że przesłanie tej
konferencji okaże się na tyle silne, że znajdzie swe
wieczne miejsce na kartach historii, jeśli tylko owa wspaniała
zasada [wolności religijnej] zostanie powszechnie przyjęta.
Światło to już świta we wszystkich sercach, a dziewiętnasty
wiek przyniósł znaczny postęp w tym zakresie, mimo
to jednak ryzykujemy, że wkroczymy w wiek dwudziesty bez powszechnego
uznania owej wspaniałej zasady wolności religijnej.”
W znaczącym kontraście do ogólnego nastroju
Parlamentu znalazło się wystąpienie pana Granta z Kanady.
Powiedział on:
“Wydaje mi się, że otwierając ten
Parlament religii nie powinniśmy myśleć o tym, że
dokonujemy czegoś wielkiego, ale pokornie i uniżenie wyznać
nasze grzechy i przewinienia. Dlaczego mieszkańcy świata nie
uznają Prawdy? To jest nasza wina. Apostoł Paweł, patrząc
wstecz na
wieki cudownej historii, kierowanej ręką Bożą,
upatrywał klucza do zrozumienia jej zasad w stwierdzeniu, że Pan
wyciągał ręce swoje do ludu upornego i sprzeciwiającego
się, że pomimo ciągłego istnienia ostatka
sprawiedliwych, Izrael jako naród nie zrozumiał
Pana i dlatego nie udało im się też zrozumieć swej
cudownej misji. <str. 204>
Gdyby św. Paweł był dzisiaj między
nami, to czyż nie wypowiedziałby tych samych smutnych słów
w odniesieniu do dziewiętnastu wieków istnienia chrześcijaństwa?
Czy nie musiałby stwierdzić, że szczyciliśmy się
naszym chrześcijaństwem, zamiast pozwolić, żeby nasze
chrześcijaństwo nas ukrzyżowało i upokorzyło,
że chlubiliśmy się chrześcijaństwem jak czymś,
co do nas należy, zamiast mu pozwolić, by ono wzięło
nas w posiadanie, że oddzielaliśmy
go od moralnego i duchowego porządku świata, zamiast uznawać
go za czynnik przenikający, wyjaśniający, uzupełniający
i sprawdzający ten porządek oraz że przez to wszystko
ukryliśmy jego chwałę i zaciemniliśmy jego moc. Przez
cały dzień nasz Zbawiciel
mówił: ‘Wyciągałem ręce moje do ludu upornego i
sprzeciwiającego się’. Tymczasem jedynym niezbędnym
warunkiem powodzenia jest rozpoznanie przyczyny naszego niepowodzenia, po
to by ją wyznać w pokorze, uniżoności, pokucie i posłuszeństwie
umysłu oraz
by z nieustraszoną zachodnią odwagą i wiarą pójść
naprzód i zmienić swoje postępowanie.”
Oby słowa te znalazły były odbicie w
obradach wielkiego Parlamentu! Ale tak się nie stało. Przeciwnie,
Parlament cechowała niezwykła skłonność do
chlubienia się “cudownym rozwojem
religijnym dziewiętnastego
wieku”, a pierwsze wrażenie hrabiego Bernstorffa, że skutkiem
konferencji będzie wyraźne ustępstwo w kwestii chrześcijańskich
zasad i nauk, było słuszne, czego dowiódł dalszy przebieg
obrad Parlamentu.
Sprzeczność postaw katolickich, pogańskich
i protestanckich
Pewna siebie i stanowcza postawa katolicyzmu oraz
rozmaitych religii pogańskich znalazła się w rażącym
kontraście do sceptycyzmu chrześcijaństwa nurtu
protestanckiego. Żaden katolik czy poganin ani razu nie wystąpił
przeciwko autorytetowi swych świętych ksiąg; chwalili oni i
polecali innym swoje religie, ze zdumieniem wysłuchując jednocześnie
sceptycznych i pozbawionych wiary wykładów protestanckich,
wymierzonych przeciwko religii chrześcijańskiej oraz przeciwko
Biblii, która nawet wśród pogan znalazła większe
poszanowanie. <str. 205>
Na dowód zdziwienia, jakie wyrażali obcokrajowcy,
dowiadując się o tym stanie rzeczy wśród chrześcijan,
cytujemy poniższy fragment opublikowanego przemówienia jednego z
delegatów japońskich. Zostało ono wygłoszone na wielkiej
konferencji w Yokohamie, którą zorganizowano na powitanie delegatów
wracających z Chicago, w celu wysłuchania ich raportu. Mówca
powiedział:
“Kiedy otrzymaliśmy zaproszenie do wzięcia
udziału w Parlamencie Religii, nasza organizacja buddyjska nie chciała
nas posłać jako oficjalnych przedstawicieli tej religii. Ogromna
większość uważała bowiem, że jest to
przebiegłe posunięcie ze strony chrześcijan, którzy
zamierzają nas tam ściągnąć po to, by nas wystawić
na pośmiewisko
lub usiłować nawrócić. Podporządkowując się
temu pojechaliśmy prywatnie. Tam jednak zostaliśmy niesłychanie
zaskoczeni. Nasze podejrzenia były całkowicie bezpodstawne.
Parlament został zwołany, ponieważ narody Zachodu uświadomiły
sobie słabość i szaleństwo
chrześcijaństwa, w rzeczywistości zaś pragnęły
usłyszeć od nas, jaka jest nasza religia i dowiedzieć się,
która z nich jest najlepsza. Nie ma na świecie miejsca bardziej
podatnego na głoszenie nauk buddyzmu niż Ameryka. Chrześcijaństwo
w społeczeństwie
amerykańskim pełni jedynie funkcję dekoracyjną. Tylko
nieliczni głęboko wyznają tę religię. Przeważająca
większość chrześcijan pije alkohol, popełnia
rozmaite poważne grzechy oraz prowadzi rozwiązłe życie.
Mimo to chrześcijaństwo jest bardzo rozpowszechnionym
przekonaniem i służy jako dekoracja społeczna. Brak mocy
dowodzi jego słabości. Nasze spotkania wykazały wielką
przewagę buddyzmu nad chrześcijaństwem, zaś sam fakt
zwołania Parlamentu dowodzi, że Amerykanie i inne narody Zachodu
straciły wiarę w chrześcijaństwo i są gotowe
przyjąć nauki naszej najwyższej religii.”
Nic dziwnego, że japońscy chrześcijanie
po wysłuchaniu tego przemówienia stwierdzili: “Jak mogło do
tego dojść, że amerykańscy chrześcijanie popełnili
tak wielki błąd, organizując to spotkanie i zadając
przez to cios chrześcijaństwu, a tak się z pewnością
stanie w Japonii.”
Ci, którzy są zaznajomieni z historią, wiedzą
coś o charakterze wielkiej antychrystusowej władzy – kościoła
rzymskiego, z którym protestanci tak bardzo pragną zawrzeć związek.
Ci zaś, którzy bacznie obserwują jego obecne działania,
wiedzą, że serce i charakter tego systemu pozostały do
dzisiaj niezmienione. <str. 206> Dobrze poinformowani wiedzą też,
że to kościół greckokatolicki udzielał wsparcia i
aprobaty, o ile w
rzeczywistości nie podżegał rosyjskich prześladowań
Żydów, “stundystów”s
i wszystkich innych chrześcijan, którzy budząc się z zaślepienia
i zabobonów kościoła greckiego, poszukują i odnajdują
Boga i Prawdę przez badanie Jego Słowa. Prześladowania
wzniecane przez kapłanów greckokatolickich oraz wykonywane przez
policję cechowały się wielkim okrucieństwem i napawały
wstrętem. Pomimo tego z zapałem dąży się do
zjednoczenia i współpracy z obydwoma tymi systemami, z kościołem
rzymskokatolickim i greckokatolickim,
podobnie jak i z innymi formami pogańskich przesądów i
niewiedzy.
Gęsty mrok spowijający pogaństwo,
z którym chrześcijanie pragną zawrzeć przymierze
Pewne pojęcie o gęstym mroku, spowijającym
religie pogańskie, o których sympatię i współpracę
chrześcijanie tak bardzo zabiegają, możemy sobie wyrobić
na podstawie stanowczej odpowiedzi dr Pentecosta na krytyczne głosy
niektórych cudzoziemców, skierowane przeciwko chrześcijaństwu
i chrześcijańskiej działalności misyjnej. Powiedział
on:
“Myślę, że szkoda byłoby pozwolić,
by coś sprowadziło naszą dyskusję na Parlamencie do
poziomu wysuwania oskarżeń i odpierania zarzutów. Niemniej
jednak, my chrześcijanie siedzieliśmy cierpliwie i wysłuchiwaliśmy
szeregu głosów krytycznych ze strony niektórych przedstawicieli religii
Wschodu na temat skutków chrześcijaństwa. Zarzuca się nam
na przykład slumsy w Chicago i Nowym Jorku, niesłychaną
przestępczość rzucającą się w oczy nawet
goszczącemu u nas cudzoziemcowi, rozwiązłość,
pijaństwo, bijatyki, morderstwa i zbrodnie całego
świata przestępczego. Winę za uchybienia parlamentów oraz
rządów Anglii i Ameryki przypisano chrześcijaństwu. Chrześcijański
kościół obarczono odpowiedzialnością za handel opium,
sprzedaż rumu, łamanie traktatów, nieludzkie i barbarzyńskie
prawa przeciwko
Chińczykom itd. <str. 207> [Jeśli jednak chrześcijanie
twierdzą, że ich narody są chrześcijańskie, to
czyż mają podstawy, by stawiać przedstawicielom pogan
zarzuty, gdy ci osądzają ich wedle tego stwierdzenia?]
Zbytecznym wydaje się mówienie o tym, że
wszystkie te zjawiska, jak niemoralność, pijaństwo, przestępczość,
wrogość, samolubna zachłanność w rozmaitych
dziedzinach zbrodniczego handlu, które zostały przeniesione z
naszych krajów na Wschód, znajdują się poza obrębem chrześcijaństwa.
[Tak nie jest, jeśli są to narody chrześcijańskie.
Przez takie stwierdzenie kościół obciąża się
grzechami narodu i można go słusznie za nie oskarżać.]
Kościół Chrystusowy pracuje dzień i noc nad tym, by
zmniejszyć albo zlikwidować przestępczość. Kościół
chrześcijański jednogłośnie
potępia handel opium i rumem, prześladowania w Chinach oraz
wszystkie inne formy występku i chciwości, na które uskarżają
się nasi przyjaciele ze Wschodu.
Chętnie poddajemy się krytyce. Gdy jednak uświadamiam
sobie fakt, że słowa krytyki padają ze strony reprezentów
systemu religijnego, którego świątynie obsługiwane przez
najwyższą kastę kapłańską braminów są
legalnym i wyposażonym siedliskiem niemoralności i zepsucia
niewyobrażalnego w żadnym kraju zachodnim, to wydaje mi się,
że milczenie byłoby
równoznaczne z przyzwoleniem. Mógłbym was zaprowadzić do mniej
więcej – a raczej więcej niż mniej – dziesięciu
tysięcy świątyń we wszystkich prowincjach Indii. W każdej
z nich zatrudnionych jest około dwustu do czterystu kapłanek, których
moralność pozostawia
wiele do życzenia.
Widziałem to na własne oczy, a zresztą
nikt temu w Indiach nie zaprzecza. Porozmawiajcie z braminami, a powiedzą
wam, że stanowi to część ich kultu dla zwykłych
ludzi. Zważcie, że kult ten jest oficjalną instytucją
hinduizmu. Wystarczy tylko spojrzeć na obrzydliwe rzeźby na
świątyniach hinduskich i buddyjskich, ohydne symbole starożytnych
kultów fallicznych, które są najpopularniejszym przedmiotem kultu w
Indiach, aby mieć pojęcie o panującym tam zepsuciu
religijnym. Trzeba też wiedzieć,
że jest ono nie tylko tolerowane, ale i ustanowione, kierowane oraz
kontrolowane przez kapłanów tej religii. Jedynie bezwstydne malowidła
i obrazy starożytnej Pompei dorównują wyuzdaniem obiektom, które
w Indiach wystawione są na widok publiczny przy wejściach do świątyń.
<str. 208>
Dość ciężko jest znosić krytykę
ze strony przedstawicieli hinduizmu, kierowaną przeciwko bezbożnej
części krajów Zachodu, skoro oni sami mieszkają w takich
oto wielkich budowlach o kruchych podstawach, z których każda jest
wzniesiona, chroniona i broniona przez przywódców ich własnej
religii.
Sporo słyszeliśmy o tym, że ‘ojcostwo
Boga i braterstwo ludzi’ jest centralną doktryną religii
Wschodu. W rzeczywistości jednak nigdy nie udało mi się
odszukać – a wzywałem do przedstawienia takiego dowodu w całych
Indiach – ani jednego tekstu w którejkolwiek z świętych ksiąg
hinduizmu, który by usprawiedliwiał albo chociaż sugerował
naukę o ‘ojcostwie Boga i braterstwie ludzi’. Jest to czysty
plagiat zaczerpnięty z chrześcijaństwa. Cieszy
nas to, że nauka ta została przez nich przyjęta i wchłonięta.
W jaki sposób bramin, który spogląda na wszystkich ludzi z niższych
kast, a zwłaszcza na biednych pariasów, z obrzydzeniem, uważając
ich za inny gatunek istot wywodzących się od małp i diabłów,
podejmie się przekonania nas, że wierzy w ojcostwo Boga i
braterstwo ludzi? Jeśli bramin wierzy w braterstwo ludzi, to czemu
odmawia prawa do społecznych udogodnień i zwykłej gościnności
ludziom z innych kast, podobnie jak i swym braciom z Zachodu, których,
zniżywszy się do ich poziomu, tak pięknie obejmuje
ramionami świeżo wynalezionej nauki o ojcostwie Boga i
braterstwie ludzi?
Jeśli nawet w Indiach panuje braterstwo między
ludźmi, to nawet pobieżny obserwator bez wahania stwierdzi,
że braterstwo to nie obejmuje kobiet. Najlepszym potwierdzeniem będą
tutaj niesłychane koszmary, które stają się udziałem
hinduskich kobiet.
Zanim rząd angielski nie położył
zdecydowanego kresu starożytnemu zwyczajowi hinduskiemu suttees,
setki hinduskich wdów każdego roku chętnie rzucało się
w płomienie stosów, na których płonęli ich zmarli mężowie,
gdyż wolały oddać swe ciała na pastwę płomieni
niż narażać się na straszliwy koszmar i żywe piekło
hinduskiego wdowieństwa. Niechaj nasi hinduscy przyjaciele powiedzą
nam, co ich
religia uczyniła dla hinduskich wdów, a zwłaszcza dla wdów
niepełnoletnich, z głowami ogolonymi jak u przestępców,
pozbawionych <str. 209> ozdób, odzianych w łachmany i
zdegradowanych do pozycji niewolnictwa gorszego niż można sobie
wyobrazić, z których uczyniono
rodzinne popychadła i sprzątaczki, a nierzadko spotkał je
jeszcze gorszy los, o którym nie sposób tutaj mówić. Taka pozycja
wdowy hinduskiej została usankcjonowana przez hinduizm. Dopiero dwa
lata temu rząd brytyjski zaapelował o ustanowienie nowego
i surowego prawa ‘podwyższającego wiek pełnoletniości
u dziewcząt’ do dwunastu lat, aby dopiero w tym wieku Hindusi mogli
korzystać z pełni praw małżeńskich wobec żony
w wieku dziecięcym. Szpitale chrześcijańskie, pełne
zhańbionych dziewcząt, które nie wyrosły
jeszcze z wieku dziecinnego, były tak poruszone tym zjawiskiem,
że w sprawę tę musiał wkroczyć rząd, by
powstrzymać te zbrodnie, które popełniano w imię religii.
Poruszenie wywołane tą sprawą w Indiach było tak
wielkie, że rewolucja religijna, która
mogła prędko doprowadzić do kolejnych zamieszek, wydawała
się nieunikniona.
Nasi przyjaciele ze Wschodu zganili nas, że nasz
osąd wynika z braku wiedzy i z uprzedzenia, ponieważ po
postawieniu wyzywającego pytania w początkowej fazie tego
Parlamentu okazało się, że jedynie pięciu spośród
jego uczestników było w stanie pozytywnie odpowiedzieć na
pytanie, czy czytali biblię Buddy. Fakt ten uznano za wystarczającą
podstawę do stwierdzenia, że nasze poglądy są
niekompetentne i niesprawiedliwe. Takie samo pytanie
można by zadać w Birmie czy na Cejlonie, a prawie na pewno okazałoby
się, że poza kapłaństwem tylko nieliczni mogliby
odpowiedzieć, że czytali swoje Pismo Święte. Święte
księgi Bada są u Hindusów przedmiotem czci. Jednak tylko
bramini mogą się z nich uczyć,
a tym bardziej je czytać. Przed przybyciem misjonarzy chrześcijańskich
do Indii sanskryt był praktycznie martwym językiem. Jeśli
indyjskie pisma święte zostały w końcu przetłumaczone
na języki narodowe i przekazane narodom zachodnim, to tylko dzięki
temu, że chrześcijańscy
misjonarze i zachodni uczeni ponownie je odkryli, odgrzebali, przetłumaczyli
i wywiedli na światło dzienne. Liczba pism napisanych sanskrytem,
znanych przeciętnemu mieszkańcowi Indii, który zapewnił
sobie zachodnie wykształcenie, ogranicza
się na ogół do tych fragmentów, które zostały przetłumaczone
na język angielski albo na języki narodowe przez europejskich i
zachodnich uczonych. Dziewięćdziesiąt dziewięć
procent przeciętnych ludzi zna jedynie tradycję. Dla kontrastu
porównajmy martwą
ekskluzywność religii indyjskich z faktem, że <str.
210> chrześcijanie przetłumaczyli Biblię na ponad
trzysta języków i dialektów oraz rozpowszechnili ją w setkach
milionów egzemplarzy wśród wszystkich języków i narodów
ziemi. My zabiegamy o światło, tymczasem
wydaje się, że biblie Wschodu miłują raczej ciemność
niż światło, ponieważ nie zniosłyby światła
powszechnej publikacji.
Dzisiejszy nowy i ulepszony hinduizm rozwinął
się pod wpływem środowiska chrześcijańskiego. Do
dzisiaj jednak nie osiągnął on jeszcze takiego poziomu
etycznego, który upoważniałby go do udzielania pouczeń
moralnych chrześcijaństwu. Dopóki więc Indie nie oczyszczą
swych świątyń z brudów gorszych niż były w
stajni Augiasza, a ich mędrcy i kapłani nie porzucą i nie
odżegnają się od straszliwych praktyk uprawianych w imię
religii, niech lepiej ich przedstawiciele będą umiarkowani w głoszeniu
wartości moralnych innym narodom i ludom.”
Pogańscy reformatorzy po omacku szukują Boga
W czasie, gdy chrześcijaństwo tak wzorowo
przeciwstawiało się reprezentantom świata pogańskiego,
dumnie szczycąc się swym rozwojem religijnym, nie zdając
sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości jest “biedne, mizerne,
ubogie, ślepe i nagie” (Obj. 3:17), ze strony niektórych mieszkańców
krajów pogańskich dało
się wyraźnie odczuć coś dokładnie przeciwnego –
zdecydowaną skłonność do poszukiwania Boga. Z tego też
względu surowość, z jaką postrzegali oni i pośrednio
krytykowali niespójność chrześcijaństwa, zasługuje
na szczególną uwagę.
W dwóch wywierających wrażenie przemówieniach
wygłoszonych przez reprezentantów hinduizmu przedstawiono nam
znamienny ruch w Indiach, który daje pewne pojęcie o ciemnościach
panujących w krajach pogańskich oraz o wpływie Biblii
zaniesionej tam przez misjonarzy. Biblia dokonuje tam dzieła, którego
nie były w stanie zniszczyć sprzeczne wierzenia towarzyszące
głoszeniu Biblii, które mają rzekomo na celu jej wytłumaczenie.
Podobne relacje docierają do nas z Japonii. Poniżej zamieszczamy
wyjątki z trzech przemówień zasługujących na uwagę
ze względu na niewątpliwą
szczerość, interesujące poglądy oraz jasność
wypowiedzi. Cytaty te dowodzą poważnego stosunku pogańskich
reformatorów po omacku szukających Boga, “owaby Go snać
namacali”. <str. 211>
Głos z Nowych Indii
Pan Mozoomdar zwrócił się do zgromadzenia w
następujący sposób:
“Panie prezydencie, przedstawiciele narodów i
religii: Indyjskie
Stowarzyszenie Bramino-Somajskie, które mam zaszczyt reprezentować,
powstało niedawno. Choć nasza religia jest nowa, wywodzi się
jednak z bardzo odległej starożytności, sięgając
do samych korzeni naszego bytu narodowego sprzed setek wieków.
Sześćdziesiąt trzy lata temu całe
terytorium Indii pełne było potężnej wrzawy.
Zgrzytliwy hałas różnorodnego politeizmu rozdzierał ciszę
nieba. Wołanie wdów, mało tego, lament i płacz owych
nieszczęsnych kobiet, które palono na stosach pogrzebowych ich zmarłych
mężów, kalały świętość Bożej
ziemi. Mieliśmy buddyjską boginię, patronkę naszego
kraju, matkę ludzi, mającą dziesięć rąk, z
których każda dzierżyła oręż dla obrony
jej dzieci. Mieliśmy białą boginię nauki, która na
swej wenie, muzycznym instrumencie strunowym, grała na strunach mądrości.
Była też bogini szczęścia, trzymająca w rękach
nie żaden róg, ale cały kosz pełen obfitości błogosławieństw
dla narodów Indii. Był bóg z głową słonia, bóg jadący
na pawiu i do tego trzydzieści trzy miliony innych bogów i bogiń.
Mam swoją własną teorię na temat mitologii hinduskiej,
ale nie byłby to właściwy moment, aby ją tu rozwijać.
Wśród tego zgiełku i jazgotu wielobóstwa i
zła społecznego, pośród ciemności tamtego czasu
powstał człowiek, bramin, spłodzony i urodzony w czystości,
który nosił imię Raja Ram Dohan Roy. Jeszcze zanim osiągnął
wiek męski napisał książkę, w której wykazał
fałsz idei wielobóstwa i wskazał na prawdę o istnieniu
żyjącego Boga. To sprowadziło na niego prześladowania.
W 1830 roku człowiek ten założył stowarzyszenie znane
pod nazwą: Towarzystwo Bramino-somajskie, stowarzyszenie czcicieli
jedynego żyjącego Boga.
Bramino-somajowie początkowo czerpali natchnienie
dla swych monoteistycznych przekonań ze starych świętych
hinduskich pism, Wed i Upaniszad.
Z biegiem czasu ruch rozwijał się, a jego członkowie
poczynali wątpić, czy rzeczywiście święte pisma
hinduskie są nieomylne. W swych sercach i myślach słyszeli
głos, który tu i tam, początkowo nieśmiało,
sprzeciwiał się <str. 212> Wedom i Upaniszadom. Jakie miały
być nasze zasady teologiczne? Na jakich fundamentach powinna oprzeć
się nasza religia? Nieśmiały ton, którym początkowo
zadawano te pytania, stawał się coraz
mocniejszy i odbijał się coraz głośniejszym echem wśród
rozwijającej się społeczności religijnej, aż w końcu
nabrał znaczenia najrealniejszego problemu – na jakiej księdze
należy oprzeć zasady prawdziwej religii?
Prędko przekonali się oni, że nie jest
możliwe, by święte pisma hinduskie były jedynym
zapisem prawdziwej religii. Stwierdzili, że pomimo niektórych prawd
zawartych w świętych pismach hinduskich, nie mogą one zostać
uznane za jedyny i nieomylny standard rzeczywistości duchowej. I tak
dwadzieścia jeden
lat po założeniu społeczności bramino-somajskiej
porzucono naukę o nieomylności świętych pism
hinduskich.
Następnie pojawiło się kolejne pytanie.
Czy nie ma innych pism świętych? Czyż nie mówiłem wam
już kiedyś, że na imperialnym tronie Indii zasiadło
obecnie chrześcijaństwo, trzymając w jednej ręce
Ewangelię pokoju, a w drugiej berło cywilizacji? Biblia przeniknęła
do Indii. Biblia jest księgą, której ludzkość nie może
pominąć. Uznając zatem z jednej strony wielkość
natchnienia świętych pism hinduskich,
nie możemy z drugiej strony nie uznać natchnienia i autorytetu
Biblii. Tak więc w 1861 roku opublikowaliśmy książkę,
w której znalazły się wyjątki ze wszystkich pism świętych.
Książka ta miała być używana do czytania w
trakcie naszych rozmyślań duchowych.
To nie chrześcijańscy misjonarze zwrócili naszą uwagę
na Biblię. To nie kapłani islamscy wskazali nam wyśmienite
fragmenty Koranu. To nie wyznawcy Zaratustry głosili nam wspaniałość
ich księgi Zend-Awesta. W naszych sercach był Bóg
nieograniczonej rzeczywistości,
źródło natchnienia wszystkich ksiąg, Biblii, Koranu,
Zend-Awesty, i to On zwrócił naszą uwagę na wspaniałość
objawienia w zapisach wszystkich świętych przeżyć.
Zrozumieliśmy to dzięki Jego przewodnictwu oraz dzięki Jego
światłu. Ta właśnie skała
wiecznej i nieskończonej rzeczywistości stała się
fundamentem naszej teologii.
Czy była to teologia bez moralności? Czymże
byłoby natchnienie księgi albo jaki autorytet proroka, gdyby nie
osobista świętość – czystość świątyni
wzniesionej ręką <str. 213> Boga? Wkrótce po tym jak
przebrnęliśmy przez zagadnienie naszej teologii, stanęliśmy
w obliczu faktu, że nie jesteśmy dobrymi, świętymi ludźmi
o czystych umysłach, że wokół nas dzieje się wiele zła
– w naszych domach, w naszych instytucjach narodowych, w naszym
systemie społecznym. Bramino-somajowie w następnej kolejności
skierowali zatem swoje siły w stronę zreformowania społeczeństwa.
W 1851 roku zawarte zostało pierwsze małżeństwo
mieszane. Małżeństwo mieszane w Indiach oznacza związek
między osobami należącymi
do różnych kast. Kasta jest czym w rodzaju chińskiego muru,
otaczającego każde domostwo i każdą najmniejszą
nawet społeczność, poza obręb którego nie zbłądzi
nawet najśmielszy, czy to mężczyzna, czy kobieta. W społeczności
bramino-somajskiej zadaliśmy sobie pytanie: ‘Czy ten mur chiński
na zawsze ma już pozbawiać dzieci Boże prawa do wolności?’
Nie! Zburzmy go! Precz z nim na zawsze!
Potem zaś mój szanowny przywódca i przyjaciel,
Keshub Chunder Sen zarządził, że można było
zawierać małżeństwa między różnymi kastami.
Bramini byli oburzeni. Mędrcy kręcili głowami. Nawet przywódcy
bramino-somajów wzruszali ramionami i wkładali ręce do kieszeni.
‘Ci młodzi podpalacze’, mówili, ‘gotowi są podłożyć
ogień pod cały porządek społeczny’. Mimo to małżeństwa
mieszane
miały miejsce, a także wdowy wychodziły za mąż.
Czy wiecie, co oznacza być indyjską wdową?
Zdarza się, że mała dziewczynka, mająca dziesięć
albo dwanaście lat, straci męża, zanim się jeszcze
przekona, jak on wygląda. Pomimo to od tego młodego wieku aż
do dnia śmierci będzie musiała pokutować, cierpieć
niedostatek, nędzę, samotność i doznawać wzgardy,
która od samego słuchania przyprawiłaby was o drżenie. Nie
pochwalam i nie rozumiem postępowania kobiety, która wychodzi za mąż,
a potem wychodzi za mąż po
raz drugi, a potem po raz trzeci, po raz czwarty – która wychodzi za mąż
tyle razy, ile jest pór roku. Nie rozumiem postępowania ani takich mężczyzn,
ani kobiet. Myślę jednak, że traktowanie na tych samych
prawach małego, jedenastoletniego dziecka, które
traci coś, co ludzie nazywają jej mężem i skazywanie
go na nieszczęsny los dożywotniego wdowieństwa oraz wpędzanie
go w nędzę, która byłaby hańbą nawet dla przestępcy,
jest postępowaniem nieludzkim, którego trzeba się jak najprędzej
pozbyć. Stąd tak ważne
były małżeństwa mieszane i prawo wdowy do zawarcia małżeństwa.
W ten sposób skierowaliśmy nasze siły w stronę rozwiązywania
problemów społecznych i przeprowadzania reform wewnętrznych. Na
skutek tego w ruchu bramino-somajskim nastąpił podział.
<str. 214> My,
młodzi ludzie, musieliśmy odejść – a wraz z nami
wszystkie nasze reformy społeczne – i zadbać o własne
sprawy najlepiej, jak umieliśmy. Gdy częściowo już
zostały przeprowadzone reformy społeczne, pojawiło się
kolejne pytanie.
Żeniliśmy się z wdowami, chroniliśmy
wdowy przed spaleniem, ale co z naszą osobistą czystością,
z uświęceniem naszego własnego sumienia, odrodzeniem
naszych własnych dusz? Co będzie z naszym przyjęciem przed
strasznym trybunałem nieskończonej sprawiedliwości Bożej?
Reformy społeczne
i uprawianie publicznego dobra nabiera samo z siebie znaczenia dopiero
wtedy, gdy prowadzi do wszechobejmującej zasady osobistej czystości
i świętości duszy.
Przyjaciele, przyznam się wam, że gdy przyglądam
się warunkom panującym w społeczeństwach Europy i
Ameryki, gdzie wasza działalność jest tak ogromna, a wasza
praca tak intensywna, to często obawiam się, że jesteście
tym tak pochłonięci, że nie macie zbyt wiele czasu na
zastanawianie się nad zagadnieniem odrodzenia i osobistej świętości,
nad zagadnieniem
próby, sądu i przyjęcia przez Boga. A to przecież jest
najważniejsze.
Po zakończeniu prac nad naszą reformą
społeczną stanęliśmy przed wielkim zagadnieniem: W
jaki sposób ma zostać odrodzona owa nie odrodzona natura, owa
skalana świątynia? Jakich wód należy użyć do jej
obmycia, aby stała się nowa i czysta? Co może usunąć
wszystkie te pobudki, pożądliwości, złe bodźce,
zwierzęce instynkty, co może przywrócić człowiekowi
jego pierwotny stan nieskalanego dziecka Bożego, jakim był
Chrystus i wszyscy odrodzeni
ludzie? Po pierwsze: zasady teologiczne, po drugie: zasady moralne. Na
trzecim miejscu znalazła się zaś duchowość poświęcenia
bramino-somajskiego, pokuta, modlitwa, uwielbienie, wiara – całkowite
i bezwarunkowe poddanie się działaniu ducha Bożego i Jego
zbawczej miłości.
[Ten pogański filozof tylko po części
zdaje sobie sprawę z tego, czym jest grzech, na co wskazuje wyrażenie:
“ …nieskalanego dziecka Bożego, jakim byli …wszyscy
odrodzeni ludzie”. Nie
dostrzega on tego, że nawet najlepsi z upadłego rodzaju
ludzkiego dalecy są od rzeczywistego braku zmaz, nieskalania, doskonałości.
Dlatego też wszyscy oni potrzebują zasługi doskonałości
Chrystusowej i ofiary za grzech dla swego usprawiedliwienia. Mówi on o
modlitwie, wierze itp. oraz o miłosierdziu Bożym, ale nie nauczył się
jeszcze tego, że sprawiedliwość jest podstawą <str.
215> wszystkich działań Bożych oraz że tylko przez
zasługę ofiary Chrystusa Bóg może zachować
sprawiedliwość, gdy usprawiedliwia grzesznika wierzącego w
Chrystusa, a tym samym objętego
Jego wielkim pojednaniem za grzech, uczynionym osiemnaście stuleci
temu – raz uczynionym – aby o tym świadczono we właściwym
czasie.]
Dążenia moralne nie oznaczają świętości,
pragnienie,
by stać się dobrym, nie jest równoznaczne z byciem
dobrym. Wół, który
dźwiga na grzbiecie cetnar cukru, nie poczuje ani odrobiny słodyczy,
choćby nawet jej ciężar był nie do udźwignięcia.
Wszystkie nasze dążenia, najpiękniejsze marzenia, najpiękniejsze
sny i najpiękniejsze kazania – czy byśmy ich słuchali,
czy też je wygłaszali,
czy byśmy je przesypiali czy też ich uważnie słuchali
– nigdy nie uczynią życia doskonałym. Jedynie poświęcenie,
modlitwa, bezpośrednie przyjęcie ducha Bożego, społeczność
z Nim, bezwarunkowe samouniżenie się przed Jego majestatem,
duchowy zapał, duchowe
pobudzenie, duchowa chłonność, życie i poruszanie się
w Bogu – oto tajemnica osobistej świętości. Tak więc
w trzecim stadium naszego rozwoju zasadą naszego życia stał
się duchowy entuzjazm, długie rozmyślania, gorliwy zapał,
medytacja, nie kończące się
samouniżanie, i to nie tylko przed Bogiem, ale i przed człowiekiem.
Bóg jest niewidzialny. Nikomu to nie sprawia przykrości ani nie
przynosi ujmy, gdy mówi Bogu: ‘Jestem grzesznikiem, przebacz mi’.
Uczynienie jednak takiego samego wyznania przed człowiekiem,
uniżenie się przed braćmi i siostrami, otarcie prochu z nóg
świętych ludzi, poczucie, że się jest nędzarzem i
niczym w świętym zgromadzeniu Bożym – to już wymaga
odrobiny samoupokorzenia i moralnej odwagi.
Ostatnią zasadą, którą muszę się
zająć, jest postępowy charakter bramino-somajów.
Chrześcijaństwo głosi chwałę
Bożą. Hinduizm mówi o Jego nieskończonej i wiecznej świetności.
Islam ogniem i mieczem dowodzi wszechmocy Jego woli. Buddyzm opowiada o
Jego pokoju i radości. On jest Bogiem wszystkich religii, wszystkich
grup wyznaniowych, wszystkich krajów, wszystkich pism świętych,
a nasz rozwój polega na uzgodnieniu rozmaitych kultów, różnych
proroctw i na zbudowaniu z nich jednego wielkiego systemu. Dlatego też
nowy system religijny w ruchu bramino-somajskim
jest nazywany Nową <str. 216> Erą. Chrześcijanin wyraża
się o chrześcijaństwie z wielkim podziwem. Tak samo mówi
Żyd o judaizmie, muzułmanin o Koranie, wyznawca Zaratustry o księdze
Zend-Awesta. Chrześcijanin podziwia swoje zasady duchowej kultury. To
samo czynią hinduiści i muzułmanie.
Tymczasem bramiono-somajowie akceptują i dopasowują
do siebie wszystkie te przepisy, kulty, zasady, nauki i dziedziny,
łącząc je w jeden system, który jest właśnie
naszą religią. Przez całą dekadę mój przyjaciel,
Keshub Chunder Sen, ja i inni apostołowie ruchu bramino-somajskiego
podróżowaliśmy od wioski do wioski, od okręgu do okręgu,
z kontynentu na kontynent obwieszczając tę Nową Erę i
zaprowadzając harmonię między wszystkimi religijnymi
proroctwami i systemami na chwałę
jedynego, prawdziwego, żyjącego Boga. Tylko że my jesteśmy
narodem poddanych. Jesteśmy niewykształceni, nie mamy
odpowiednich możliwości. Nie posiadamy źródeł
finansowych, które pozwoliłyby zgromadzić ludzi, którzy by słuchali
naszego posłannictwa. Gdy
wypełnił się czas zwołaliście ten dostojny
Parlament Religii i postanowiliście głosić ideę, której
my nie byliśmy w stanie rozpropagować.
Nie przybyłem na obrady tego Parlamentu jedynie
jako słuchacz, nie należę też do tych, którzy
zamierzają tylko usprawiedliwiać swój własny kult. Przybyłem
tu jako uczeń, jako naśladowca, jako brat. Niech wasz wysiłek
będzie błogosławieństwem i niech odniesie sukces, a
wzmocnione zostanie nie tylko wasze chrześcijaństwo i wasza
Ameryka, ale także bramino-somajowie poczują
się ogromnie wzmocnieni, a wraz z nimi i wasz biedny mówca, który
przebył tę ogromną odległość, pragnąc
waszej sympatii i uprzejmości, niech poczuje, że został
nimi wynagrodzony.
Niechaj pozostanie w was pragnienie rozprzestrzeniania
Nowej Ery i niech was uczyni
naszymi braćmi i siostrami. Przedstawiciele wszystkich religii,
niechaj wszystkie wasze religie połączą się w Ojcostwo
Boga i braterstwo ludzi, aby mogło wypełnić się
proroctwo Chrystusa, aby mogła wypełnić się nadzieja
świata, a ludzkość mogła stać
się jednym królestwem w Bogu, naszym Ojcu.”
Mamy tutaj wyraźne oświadczenie dotyczące
celu i nadziei filozofów, którzy gościli na Parlamencie. Któż
więc może powiedzieć, że nie wykorzystali tej sposobności?
Jeśli przed Parlamentem słyszało się wiele o ojcostwie
Boga i braterstwie <str. 217> nieodrodzonych ludzi – bez uznania
potrzeby Zbawiciela, Odkupiciela, który mógłby dokonać ubłagania
za występki i otworzyć “drogę nową i żywą
[powrotu do Bożej rodziny] (…) przez zasłonę, to jest
przez ciało swoje” – to
od tego czasu słyszy się o tym znacznie więcej. Jeśli
przed Parlamentem słyszeliśmy o społecznym odkupieniu przez
reformy moralne, w przeciwieństwie do odkupienia przez kosztowną
krew, to potem słyszeliśmy o tej niechrześcijańskiej
religii jeszcze więcej.
Jest to końcowe stadium odstępstwa w ostatnich dniach Wieku
Ewangelii. Tak będzie się dziać nadal i to z coraz większym
natężeniem, gdyż Pismo Święte oświadcza:
“Padnie po boku twym tysiąc”, a apostoł Paweł nawołuje:
“A przetoż weźmijcie zupełną zbroję Bożą, abyście
mogli dać odpór w dzień zły, a wszystko wykonawszy, ostać
się”. Także i Jan Objawiciel znacząco pyta: “I któż
się ostać może?” Całe Pismo Święte jednym
głosem oznajmia, że wolą Bożą jest, by nadeszła
obecnie owa wielka próba
dla wszystkich, którzy
mianują imię Chrystusowe, by cała ogromna masa wyznawców
symbolizowanych przez “kąkol” odłączyła się
od wyznawców wiary w ofiarę okupową złożoną
raz za wszystkich przez Pana Jezusa, przeto iż miłości
prawdy nie przyjęli (2 Tes. 2:10-12).
Głos z Japonii
Gdy Kinza Ringe M. Harai, uczony japoński
buddysta, wygłaszał swój odczyt na temat: “Rzeczywista
postawa Japonii wobec chrześcijaństwa”, niektórzy misjonarze
na podium marszczyli brwi i kręcili głowami na znak dezaprobaty.
Jednak buddysta kierował swe ostre zarzuty przeciwko fałszywemu
chrześcijaństwu, które tak wiele uczyniło, by powstrzymać
rozprzestrzenianie się Ewangelii w Japonii. Oto tekst tego odczytu:
“Mało jest państw na świecie tak
źle zrozumianych jak Japonia. Wśród rozlicznych krzywdzących
sądów szczególnie błędnie przedstawiana jest myśl
religijna moich rodaków, a cały naród jest potępiany jako
<str. 218> pogański. Nawet jeśli to prawda, jeśli
są oni poganami, albo czymś jeszcze innym, faktem jest, że
od początku naszej historii Japonia przyjmowała wszystkie nauki
otwartym umysłem. Także pouczenia, które pochodziły z zewnątrz,
były wchłaniane przez naszą religię narodową,
tworząc harmonijną całość, jak widać to choćby
na przykładzie licznych świątyń wzniesionych w imię
prawdy pod mieszanym wezwaniem
buddyzmu i shinto. Można się o tym również przekonać
obserwując zgodę, jaka panuje między nauczycielami
konfucjanizmu, taoizmu i wielu innych poglądów oraz między kapłanami
buddyjskimi i shinto. Widoczne jest to też u pojedynczych Japończyków,
którzy
zachowują szacunek dla wszystkich wymienionych poglądów, a także
w szczególnej konstrukcji japońskich domów, które mają na ogół
dwa pokoje: jeden z miniaturową świątynią buddyjską,
a drugi z niewielkim sanktuarium shinto, w których rodzina poznaje stosowne
pisma obu religii. W rzeczywistości więc specjalnością
Japonii jest religia syntezy i nie zawaham się określić ją
mianem japanizmu.
Teraz zapewne będziecie protestować i
powiecie: ‘Dlaczego więc chrześcijaństwo nie zostało
przyjęte przez wasz naród równie ciepło jak inne religie?’
Na tym właśnie zagadnieniu chciałbym się obecnie skupić.
Są dwa powody, dla których chrześcijaństwo nie jest
przyjmowane zbyt serdecznie. Wielka ta religia była szeroko
rozpowszechniona w naszym kraju, jednak w roku 1637 chrześcijańscy
misjonarze w połączeniu z nowo nawróconymi wywołali
tragiczne i krwawe powstanie, co zostało odebrane w taki sposób,
że misjonarze ci usiłują podbić Japonię pod
panowanie swych macierzystych krajów. Sprawa ta wstrząsnęła
Japonią, a rząd Szoguna potrzebował
roku, by opanować owe straszne i niepożądane rozruchy. Tym,
którzy zarzucają nam, że w naszym kraju zakazano chrześcijaństwa,
nie teraz ale w przeszłości, odpowiem, że stało się
tak nie z przyczyny religijnych czy rasowych niechęci, ale dla zapobieżenia
kolejnym takim powstaniom. W celu ochrony naszej niepodległości
zmuszeni byliśmy zabronić głoszenia Ewangelii.
Gdyby nasza historia nie odnotowała takiego
spustoszenia wywołanego przez obcokrajowców pod płaszczykiem
religii, gdyby nasz naród nie miał dziedzicznego wstrętu i
uprzedzenia do samej nazwy chrześcijaństwa, mogłoby ono
spotkać się z żywym przyjęciem w naszym kraju.
Incydent taki miał jednak miejsce. Moglibyśmy go co prawda
zapomnieć, ale wydaje się, że nie jest całkiem
pozbawione racji zatrważające
podejrzenie, czy też według was uprzedzenie, które nieuchronnie
musiało zrodzić się w umysłach ludzi Wschodu, że
chrześcijaństwo jest <str. 219> narzędziem
rozboju, skoro potwierdzonym faktem jest to, że niektóre potężne
państwa chrześcijańskie stopniowo
wdzierają się na Wschód. Okoliczności te codziennie
wywierają wpływ na nasze umysły, ożywiając
wspomnienia minionych wydarzeń historycznych. Okoliczności, o których
chcę wspomnieć obecnie, są naszym współczesnym doświadczeniem,
na które pragnę w sposób
szczególny zwrócić uwagę tego Parlamentu, a także uwagę
całego chrześcijaństwa.
Od roku 1853, kiedy komandor Perry przybył do
Japonii jako ambasador prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, narody
zachodnie poznały nieco lepiej nasz kraj, szeroko otwarły się
nowe porty i zlikwidowano zakaz głoszenia Ewangelii, przywracając
stan sprzed chrześcijańskiej rebelii. Na konferencji w Yeddo
(obecnie Tokio) w 1858 roku zażądano zawarcia traktatu między
Japonią a Ameryką oraz mocarstwami europejskimi. W tym czasie
kraj nasz miał jeszcze feudalny rząd. Ze względu na izolację,
trwającą od rebelii w 1637 roku ponad dwieście lat,
dyplomacja była całkowicie nowym doświadczeniem dla
feudalnych urzędników, którzy całkowicie zaufali narodom
zachodnim i bez żadnych zastrzeżeń
zaakceptowali każdy punkt traktatu przedstawionego przez obce rządy.
Na mocy tego traktatu znaleźliśmy się w bardzo
niekorzystnym położeniu. Umowa ta zawiera między innymi dwa
znamienne artykuły, które pozbawiają nas naszych praw i korzyści.
Jeden z nich
ustanawia zasadę eksterytorialności ludności zachodniej
przebywającej w moim kraju. W myśl tego artykułu wszystkie
sprawy odnoszące się do praw własności i osób,
powstające w Japonii między podmiotami narodowości
zachodniej lub też między nimi a Japończykami, podlegają
jurysdykcji i władzy krajów zachodnich. Drugi artykuł dotyczy
systemu ceł, które poza wyjątkiem pięcioprocentowego cła
od wartości nie mogą być nakładane tam, gdzie właściwie
należałoby to uczynić.
Zastrzeżono także, że każda ze
stron zawierających ten traktat, 1 lipca 1872 roku lub później,
ma prawo żądać jego rewizji po uprzednim powiadomieniu
drugiej strony z rocznym wyprzedzeniem. Zgodnie z tym w 1871 roku nasz rząd
wystąpił o rewizję i od tego czasu systematycznie się
jej domaga, <str.
220> tymczasem rządy zachodnie zwyczajnie ignorują nasze
żądania, usprawiedliwiając to na rozmaite sposoby. Jedna część
traktatu między Stanami Zjednoczonymi Ameryki a Japonią, odnosząca
się do taryf celnych, została anulowana, za co wyrażamy
szczerą wdzięczność
uprzejmemu narodowi amerykańskiemu. Muszę jednak z przykrością
stwierdzić, że w związku z tym, iż żadne z
mocarstw europejskich nie poszło w ślady Ameryki w tym względzie,
sytuacja w zakresie naszych praw celnych nie uległa żadnej
poprawie.
Nadal nie
mamy żadnej władzy sądowniczej nad cudzoziemcami w Japonii,
na skutek czego ponosimy szkody prawne i moralne, o których nieustannie
donosi nasza prasa narodowa. Ludy zachodnie, mieszkając daleko od
nas, nie mają dokładnego rozeznania w sytuacji. Prawdopodobnie
co jakiś czas docierają do nich relacje od misjonarzy i przyjaciół
z Japonii. Nie zaprzeczam temu, że ich raporty są prawdziwe. Jeśli
jednak ktoś pragnie otrzymać dokładną informację
o swoim przyjacielu, powinien wysłuchać opinii o nim pochodzących
z wielu źródeł. Jeśli bez uprzedzenia, dokładnie
zbadacie szkody, jakie ponosimy, będziecie zaskoczeni. Wśród
wielu rodzajów zła są takie, które wcześniej były całkowicie
nieznane i zupełnie nowe dla nas ‘pogan’, którzy nawet w
prywatnych rozmowach nie odważylibyśmy
się o nich wspomnieć.
Jeden ze sposobów, w jaki usprawiedliwiają się
obce narody, polega na stwierdzeniu, że nie jesteśmy jeszcze
narodem cywilizowanym. Czy zatem zgodnie z zasadami cywilizowanego prawa
należy poświęcać przywileje i korzyści słabszych
narodów, zwanych niecywilizowanymi? Na ile rozumiem, celem i obowiązkiem
prawa jest chronienie przywilejów i dóbr słabych przed agresją
mocnych. W swych powierzchownych studiach prawniczych nigdy nie spotkałem
się z tym, by słabszy miał paść ofiarą
mocniejszego. Inny rodzaj usprawiedliwienia pochodzi ze źródeł
religijnych, gdzie utrzymuje się, jakoby Japończycy byli bałwochwalcami
i poganami. O tym, czy naród nasz ulega bałwochwalstwu, czy nie,
przekonacie się, gdy bez uprzedzenia poznacie nasze poglądy
religijne z oryginalnych źródeł japońskich.
Gdybym jednak nawet na użytek dyskusji przyznał,
że jesteśmy bałwochwalcami i poganami, to czy do moralności
chrześcijańskiej należy deptanie praw i korzyści narodów
niechrześcijańskich oraz zaciemnianie ich naturalnego szczęścia
plamą ponurej <str. 221> niesprawiedliwości? W Biblii
czytam: ‘Kto by cię uderzył w prawy policzek twój, nadstaw mu
i drugi’. Nie umiem zaś znaleźć fragmentu, który by mówił:
‘Kto by żądał od ciebie sprawiedliwości, tego uderz
w prawy
policzek, a gdy się obróci uderz go i w drugi’. Czytam też w
Biblii: ‘I temu, który się z tobą chce prawować, a suknię
twoją wziąć, puść mu i płaszcz’. Nie
potrafię jednak odszukać żadnego miejsca, które by mówiło:
‘Jeśli byś podał drugiego do sądu i wziął
mu suknię, to spraw, by ci także oddał swój płaszcz’.
Posyłacie waszych misjonarzy do Japonii i oni
doradzają nam, byśmy wiedli moralne życie i wierzyli w
chrześcijaństwo. Chcemy być moralni i wiemy, że chrześcijaństwo
jest dobre, dlatego też jesteśmy wdzięczni za tę
uprzejmość. Jednocześnie jednak naród nasz jest dość
zakłopotany i w znacznym stopniu wątpi w słuszność
tych rad, gdy uświadamiamy sobie, że potężne narody
chrześcijańskie trzymają się ciągle traktatu, do
którego zmuszono nas w czasach feudalnych,
w okresie naszej niedojrzałości narodowej; gdy stwierdzamy,
że każdego roku niemała liczba zachodnich statków zajmujących
się połowami morskimi przedostaje się nielegalnie na nasze
wody terytorialne; gdy rozprawy sądowe prowadzone przez obce władze
w Japonii rozstrzygane są zawsze na naszą niekorzyść;
gdy jeszcze kilka lat temu żaden Japończyk z przyczyn rasowych
nie miał prawa przekroczyć progu uniwersytetu na zachodnim
wybrzeżu Ameryki; gdy przed kilkoma miesiącami komisja edukacji
w San Francisco
wydała zarządzenie, aby nie przyjmować żadnego Japończyka
do szkół publicznych w tym mieście; gdy w zeszłym roku z
pewnego obszaru Stanów Zjednoczonych Ameryki wypędzono zbiorowo
wszystkich Japończyków; gdy nasi przedsiębiorcy w San Francisco
zostali zmuszeni
przez pewne związki zawodowe, by jako swych asystentów i pracowników
zatrudniali wyłącznie Amerykanów a nie Japończyków; gdy w
mieście tym znajdują się niektórzy ludzie, którzy
publicznie wypowiadają się przeciwko tym z nas, którzy już
tu mieszkają; gdy
tak wielu ludzi uczestniczy w procesjach z latarniami ozdobionymi napisem:
‘Japończycy muszą odejść’; gdy Japończycy na
Hawajach pozbawieni są prawa do głosowania; gdy widzimy, że
niektórzy ludzie z Zachodu mieszkający w Japonii umieszczają
przy wejściu
do swego domu szyld z napisem ‘Zakaz wstępu dla Japończyków’,
który jest całkiem podobny do wywieszki ‘Zakaz wprowadzania psów’.
Abstrahując zatem od pewnego rodzaju uprzejmości narodów
zachodnich posyłających nam misjonarzy, czyż może
wydawać się brakiem
rozsądku z naszej strony, jeśli znajdując się w takim
położeniu, my, <str. 222> inteligentni ‘poganie’,
jesteśmy zakłopotani i wahamy się, czy warto połykać
ów słodki i ciepły nektar z chrześcijańskiego nieba?
Jeśli to ma być etyka chrześcijańska, to bardzo
się cieszymy, że jesteśmy poganami.
Jeśliby ktoś miałby stwierdzić,
że w Japonii jest wielu ludzi wypowiadających się i piszących
przeciwko chrześcijaństwu, to przyznam szczerze, bez udawania,
że jako pierwszy w moim kraju publicznie wystąpiłem
przeciwko chrześcijaństwu – nie, nie przeciwko
rzeczywistemu chrześcijaństwu, ale przeciwko fałszywemu
chrześcijaństwu, przeciwko krzywdom, jakich nasz naród
doznał ze strony chrześcijaństwa. Jeśli ktoś
zarzuca Japończykom, że organizują się w zdecydowanie
antychrześcijańskich stowarzyszeniach, to uczciwie oświadczam,
że jako pierwszy w Japonii zorganizowałem stowarzyszenie
przeciwko chrześcijaństwu – nie, nie przeciwko
rzeczywistemu chrześcijaństwu, ale po to, by chronić nas
przed fałszywym chrześcijaństwem
oraz przed niesprawiedliwością,
której doświadczamy ze strony narodów chrześcijańskich.
Nie sądźcie też, że przyjąłem taką
postawę dlatego, że jestem buddystą, gdyż takie samo
było moje stanowisko, zanim jeszcze lata temu po raz pierwszy wszedłem
do buddyjskiej
świątyni. Jednocześnie jednak oświadczam z dumą,
że jeśli ktoś publicznie zastanawiał się nad
pokrewieństwem wszystkich religii pod hasłem religii syntezy, to
tym kimś byłem ja. Mówię o tym, gdyż nie chcę być
tutaj odebrany jako fanatyczny sekciarz buddyjski.
W naszym kraju tak naprawdę nie ma sekciarzy. Naród
nasz dobrze wie, jakie abstrakcyjne prawdy mieszczą się w chrześcijaństwie.
Nie zważamy też, a przynajmniej ja nie zważam, na nazwy,
gdy wypowiadamy się o naukach. Nie przywiązujemy wagi do tego,
czy buddyzm będzie się nazywać chrześcijaństwem,
czy też chrześcijaństwo buddyzmem, czy będą nas
zwać konfucjanistami czy shintoistami. Zwracamy jednak uwagę na
nauczanie prawdy i na konsekwentne jej stosowanie. Nie zastanawiamy się
nad tym, czy Chrystus nas zbawi,
czy pośle do piekła, czy Gautama Buddha był postacią
historyczną, czy też nigdy nie było takiego człowieka.
Istotna jest dla nas spójność doktryny, a największy
nacisk kładziemy na postępowanie. Tak więc dopóki nie
zostanie usunięta zauważalna niekonsekwencja,
a szczególnie dopóki nie zostaną wprowadzone poprawki do zawartego
przez nas traktatu, które wyrównają pozycje obu stron, nasz naród
nigdy nie pozbędzie się uprzedzeń do chrześcijaństwa,
pomimo krasomówstwa oratorów, którzy głoszą swe prawdy zza
kazalnic. Często bywamy <str. 223> nazywani ‘barbarzyńcami’,
słyszałem też i czytałem, że Japończycy są
zatwardziali i nie mogą zrozumieć prawdy zawartej w Biblii.
Przyznam, że w pewnym sensie jest to prawda, gdyż naród nasz
zachwycając się elokwencją oratora
i podziwiając jego odwagę, akceptując logikę jego
argumentacji, uparcie będzie odrzucał chrześcijaństwo,
dokąd nie zostanie przekonany, że zachodnia moralność
nie oznacza czynienia czegoś innego niż się głosi.
(…)
Jeśli któraś religia uczy ludzkość
niesprawiedliwości, to będę się jej sprzeciwiał
duszą i ciałem, tak jak to zawsze czyniłem. Będę
zagorzałym przeciwnikiem chrześcijaństwa lub gorącym
zwolennikiem jego Ewangelii. Organizatorom Parlamentu oraz zgromadzonym
tutaj Paniom i Panom z całego świata
oświadczam, że waszym celem jest urzeczywistnienie praktycznej
unii religijnej, a nie tylko nominalnej. My, czterdzieści milionów
dusz w Japonii, twardo i uparcie obstajemy przy międzynarodowej
sprawiedliwości i oczekujemy na kolejne objawy moralności chrześcijańskiej.”
Jakże trafna jest ta ocena przyczyn niepowodzeń
chrześcijaństwa w dziedzinie nawracania świata do prawdy i
sprawiedliwości! Jakże wzywa ona do upokorzenia się i do
pokuty, a nie do chełpienia się!
Wyrazicielem poglądów młodzieży Wschodu
był Herant M. Kiretchjian z Konstantynopola, który powiedział:
“Bracia ze wszystkich krajów Wschodu: Staję
tutaj jako reprezentant młodzieży Orientu – w szczególności
ziem rozciągających się od piramid aż po lody Syberii,
a w ogólności od wybrzeży egejskich aż po Morze Japońskie.
Gdy razem z innymi synami Orientu staję tu na wspaniałym podium
Parlamentu Religii, mając naprzeciwko siebie amerykańskie
audytorium, po pierwsze rodzi się we mnie chęć powiedzenia
wam, że nieświadomie zwołaliście Parlament swoich wierzycieli.
Nie przybyliśmy tu po to, by motać się w wasze sprawy, ale
po to, by omotać wasze serca. Spójrzcie w wasze księgi i
przekonajcie się, czy nasze twierdzenia nie są słuszne. To
od nas otrzymaliście naukę, filozofię, teologię, muzykę
i poezję, to my
ogromnym kosztem tworzyliśmy historię. Co więcej, z owego
światła niebieskiego, które zajaśniało nad naszymi
ziemiami, powstali ci, którzy na wieki będą waszym obłokiem
świadków i waszą <str. 224> inspiracją – święci,
apostołowie, prorocy i męczennicy. Na
bazie tego wspaniałego kapitału zbiliście zdumiewającą
fortunę, ale majątek ten zakrył przed waszymi oczyma
zagadnienie wierzytelności. Nie chcemy, abyście dzielili się
z nami waszym majątkiem, ale słusznie domagamy się naszej
dywidendy; a tak zwykle bywa,
że to właśnie młody człowiek przedstawia dowody
zobowiązań.
Tej dywidendy nie da się spłacić pieniędzmi.
Pozostawiamy wam wasze złoto, którego tak pragniecie. Wasze srebro
utraciło już znaczenie. Chcemy, byście obdarzyli nas
dywidendą zupełnej sympatii pochodzącej z serc. Podobnie więc
jak rzemieślnik, który wrzuca do tygla bryłki kruszcu
rozmaitego kształtu i koloru, oceniając je na podstawie wagi, a
gdy ogień i topnik dokonają swego dzieła, wylewa jego
zawartość, by popłynęło czyste złoto, tak i
wy, zwoławszy
tutaj synów ludzkich z krańców ziemi i mając ich przed sobą
w tyglu szczerej myśli i uczciwego poszukiwania prawdy, po zakończeniu
tego Parlamentu przekonacie się, że z uprzedzeń rasowych i
dogmatycznych, z rozmaitości zwyczajów i kultów popłynie przed
waszymi oczyma nie co innego, jak czyste złoto człowieczeństwa.
Dlatego też nie myślcie o nas, że jesteśmy
cudzoziemcami z obcych krajów, lecz braćmi z Chin, Japonii i Indii,
siostrami z wysp greckich oraz gór i dolin Armenii, i w ten oto sposób
wypłacicie
nam dywidendę pochodzącą z waszych serc, a do tego sami
otrzymacie tak wielkie błogosławieństwo, że stanie się
ono ‘poślubioną’ krainą z proroctwa na przyszłość,2
i zabrzmi dla innych echem owej słodkiej pieśni, którą
niegdyś usłyszano w naszym kraju: ‘Na
ziemi pokój, w ludziach dobre upodobanie’.
Wypowiadało się już tutaj tak wielu
ludzi o wielkiej mądrości i doświadczeniu w zakresie
religijnego życia wielkiego Wschodu, że z pewnością
nie oczekujecie ode mnie, bym mógł do tego coś jeszcze dodać.
Nie odważyłbym się w ogóle tutaj stanąć, gdyby
oczekiwano ode mnie, że mam udzielić dodatkowych informacji o
religiach świata. Jest jednak pewna nowa grupa ludzi, którzy
zrodzili się z wielkiej przeszłości, a której wpływ będzie
niewątpliwie najważniejszym czynnikiem ukierunkowującym
działanie ludzkości w nadchodzącym wieku. Jej powstanie
jest skutkiem przeszłości, która spotyka się z nowym
życiem teraźniejszości. Mam na myśli młodzież
Wschodu – tych, którzy wspólnie ze swymi braćmi z wielkiego
Zachodu przygotowują
się do objęcia ziemi w swe posiadanie. <str. 225>
Przywożę wam filozofię z wybrzeży
Bosforu i religię z miasta Konstantyna. Wszystkie moje utwierdzone
przekonania i wnioski, które narosły we mnie w minionych latach,
zostały pod wpływem Parlamentu poruszone aż do samych
korzeni. Dzisiaj jednak stwierdzam, że korzenie te tkwią jeszcze
głębiej w mym sercu, a gałęzie sięgają
jeszcze wyżej w niebiosa. Nie potrafię wam przynieść
tutaj niczego nowego, jeśli jednak moje rozumowanie wydaje wam się
logiczne i zgodne
z przesłankami możliwymi do przyjęcia przez ludzką
inteligencję, to jestem przekonany, że uznacie szczerość
naszych zamierzeń i przyznacie nam prawo, jako istotom inteligentnym,
do zachowania przekonań, które wam przedstawiam.
Gdy dzisiejsza młodzież była jeszcze w
wieku dziecięcym, nie słyszała i nie widziała niczego
innego, jak tylko nieustanną wrogość i podziały między
ludźmi różnych religii i narodowości. Nie muszę wam
chyba mówić, jaki wpływ wywierało takie życie na
postawę młodych ludzi, którzy czuli
się podzieleni i umieszczeni w przeciwnych obozach, szykujących
się do bitwy przeciwko braciom, z którymi mieli kontakt w
codziennych obowiązkach życia. Kiedy więc w drugiej połowie
tego wieku światło edukacji i idee wolnościowe zaczęły
rozprzestrzeniać
się na całym Wschodzie, jarzmo to zaczęło znacznie
mocniej doskwierać młodzieży ze Wschodu, a brzemię
zdawało się być dla niej nie do udźwignięcia.
Młodzież wszystkich wspomnianych przeze mnie
narodowości, która w ciągu minionych trzydziestu lat otrzymała
wykształcenie na uniwersytetach Paryża, Heidelbergu, Berlina i
innych miast Europy, jak i w Imperialnej Uczelni w Konstantynopolu, poczęła
świadomie albo nieświadomie, biernie albo agresywnie tkać
materię swojej własnej religii, tak iż dla tysięcy młodych
ludzi, dla których jej głos stanowi wyrocznię, stała się
ona swego rodzaju dobrodziejstwem, pociągającym ich serca i umysły.
Znaleźli oni szerokie rzesze zwolenników we
wszystkich miastach Wschodu, do których dotarła cywilizacja
europejska, a zanim zakończy się ten wiek, nie będzie
prawie miasta, które nie odczułoby ich wpływu. Ich religia jest
najnowszą ze wszystkich religii i może nie zdecydowałbym się
przedstawiać jej na tym podium, gdyby nie fakt, że stanowi ona
jeden z najpotężniejszych czynników wywierających
wpływ na życie Wschodu. <str. 226> Na nas, religijnej młodzieży
Wschodu, spoczywa obowiązek skutecznego zmagania się z tym
kierunkiem, jeśli chcemy zachować choćby resztki wpływu
na ludność naszych krajów.
Pamiętajcie bowiem, że są ludzie
inteligentni, na stanowiskach, ludzie, którzy wraz z całą młodzieżą
Wschodu dowiedli, że w każdej sztuce i nauce, w handlu
cywilizowanego świata, w armiach i u boku królów niczym nie ustępują
innym narodowościom zamieszkującym ziemie od wschodu do zachodu
słońca.
Są to w większości ludzie o najlepszych intencjach i
najszczerszych przekonaniach. Mimo to jednak, gdybyście jako członkowie
Parlamentu Religii usłyszeli ich opinie na temat religii, to biorąc
pod uwagę pozycję, jaką zajmują, z pewnością
odczulibyście wielką
troskę o nich i kraje, w których mieszkają.
Ja osobiście jestem przedstawicielem religijnej młodzieży
Wschodu. Pozwólcie jednak, że w ich zastępstwie przemówię
do was apostołów wszystkich religii, tak jakby zrobił to młody
wyznawca najnowszej religii: ‘Przychodzicie do nas w imieniu religii,
aby przynieść nam to, co już posiadamy. Wierzymy, że
człowiek wystarcza sam sobie, skoro sami powiadacie, że został
stworzony przez doskonałego Boga. Jeśli pozostawicie go w
spokoju, będzie dokładnie tym, czym być powinien. Kształćcie
go, ćwiczcie i nie wiążcie mu rąk i nóg, a będzie
doskonałym człowiekiem, godnym tego, by stać się
bratem każdego innego człowieka. Natura wystarczająco
wyposażyła człowieka i powinien on najpierw wykorzystać
to, co mu jest dane przez
inteligencję, zanim zacznie naprzykrzać się Bogu, by mu dał
więcej. Poza tym, nikt jeszcze nie znalazł Boga. Cała
inspiracja, której potrzebujemy, znajduje się w słodkiej poezji
i urzekającej muzyce oraz w wykwintnym towarzystwie kulturalnych mężczyzn
i kobiet.
Jeśli już mamy słuchać o religii, to wolimy, by o
Mesjaszu opowiadał nam Haendel, żeby zaś rozdźwięczeć
niebiosa, wystarczy wykonać utwór Beethovena.
Nie mamy nic przeciwko wam, chrześcijanie, jednak
tak jak przedstawicielom wszystkich religii musimy wam powiedzieć,
że zrobiliście, co się tylko dało, by zaszkodzić
ludzkości przez obracanie człowieka przeciwko człowiekowi i
narodu przeciwko narodowi. A teraz, chcąc jeszcze pogorszyć tę
sytuację, staracie się w dobie wyższości zdrowego rozsądku
napełniać
umysły ludzkie rzeczami niemożliwymi i obciążać
ich rozum nie kończącymi się dyskusjami miedzy tysiącem
sekt. Słyszałem już bowiem przed wami wielu innych, a wiem
ilu jeszcze przyjdzie po was. Uważamy was za tych spośród
wszystkich ludzi, <str. 227> których
należy unikać, gdyż wasza filozofia, wasze nauki rodzą
tylko pesymizm na ziemi.’
Następnie korzystając z religijnego instynktu
i wrodzonego szacunku, jakimi cechują się wszyscy ludzie
Wschodu, dodałbym zaskakująco: ‘Spójrzcie jednak, nie jesteśmy
niedowiarkami, ateistami czy sceptykami. My po prostu nie mamy czasu na te
zagadnienia. Przepełnia nas dążenie do wyższych form
życia i pragnienie zapewnienia wolności całej młodzieży
świata. Wyznajemy religię, która jednoczy wszystkich ludzi we
wszystkich krajach,
napełniając serca zadowoleniem. Zaspokaja ona wszelkie potrzeby
ludzkie i to nas przekonuje, że jest to religia prawdziwa, szczególnie
zaś dlatego, że jej skutkiem jest pokój i najwyższa
harmonia. Dlatego też nie życzymy sobie żadnego z waszych
‘izmów’,
ani też żadnego systemu czy doktryny. Nie jesteśmy ani
materialistami, ani socjalistami, ani racjonalistami, ani pesymistami, nie
jesteśmy też idealistami. Nasza religia była pierwszą
z religii, a jednocześnie jest najnowszą z najnowszych – jesteśmy
dżentelmenami.
Czy w imię pokoju i człowieczeństwa nie możecie nas
zostawić w spokoju? Jeśli nas znów zaprosicie na spotkania
religijne, to będziemy mieli jakieś wcześniej umówione zajęcia,
a gdy będziecie usiłowali raz jeszcze głosić nam
kazania, to nie będzie nas w domu.’
Oto młody człowiek Wschodu, podobny do
zielonego krzewu wawrzynowego. Jeśli przeminie, pozostawiając
wolne miejsce, natychmiast powstanie dwudziestu innych, by zapełnić
powstałą lukę. Wierzcie mi, nie przesadzam. Dokładnie
takie wypowiedzi, albo posuwające się jeszcze dalej, słyszałem
od inteligentnych ludzi w armii i w marynarce wojennej, od handlowców i
prawników, w formie zwykłych rozmów i poważnych dyskusji, na
ulicach Konstantynopola i w łodziach pływających wokół
Złotego Rogu oraz w cieśninie
Bosfor, zarówno w Rumunii i Bułgarii, jak i w Paryżu, Nowym
Jorku i na sali wykładowej w Chicago, od Turków, Ormian, Greków,
Hebrajczyków, Bułgarów i Serbów. I powiadam wam, że ta
najnowsza forma pseudoreligii, która opanowała handel, literaturę,
naukę i prawo Europy i Orientu, jest najpotężniejszą
siłą kształtującą los narodów Wschodu i należy
się z nią liczyć, jeśli poważnie myśli się
o przyszłości religii. Chcąc podjąć dyskusję
z przedstawicielami tego kierunku, trzeba używać równie
przekonywujących
argumentów jak te, które nauka i literatura dostarczyła do rąk
wielkiej rzeszy nowej klasy dżentelmenów.
Jest też inna grupa młodzieży na
Wschodzie, którzy zwą się młodzieżą religijną
i trzymają się <str. 228> starożytnej wiary swych ojców.
Pozwólcie, że i tym młodym ludziom przypiszę szczerość
intencji, inteligencję umysłu i silne przekonania. Również
w ich imieniu chciałbym do was przemówić i tym razem będę
mówił także za siebie. Naturalnie przekonacie się zaraz,
że musimy być od najwcześniejszych lat
w kontakcie z Nową Religią – pozwólcie, że dla wygody będę
ją określał takim mianem. W uczelniach i na uniwersytetach
musimy studiować razem z tymi młodymi ludźmi. Musimy z nimi
iść ręka w rękę we wszystkich dziedzinach nauki,
historii, literatury, muzyki i poezji, podzielając naturalnie ich
mocne przekonanie o słuszności naukowego myślenia i trzymając
się mocno wszelkich zasad wolności człowieka.
Po pierwsze, cała młodzież Wschodu o
przekonaniach głęboko religijnych występuje w obronie godności
człowieka. Przykro mi, że muszę od tego rozpocząć,
ale z połączonych wypowiedzi i dyskusji filozoficznych i
teologicznych narzuca się tak nieunikniona konkluzja, stwierdzająca
niedoskonałość człowieczeństwa, że zanim
zaczniemy mówić o jakiejkolwiek religii dla nas,
musimy najpierw wstać i stwierdzić: ‘Wierzymy, że jesteśmy
ludźmi’. W naszym mniemaniu twierdzenie, że człowiek nie
jest sam z siebie samowystarczalny i że potrzebuje religii, która by
przyszła i uczyniła go doskonałym, jest oszczerstwem względem
człowieczeństwa
i oskarżaniem Boga, który stworzył człowieka.
[Zauważcie, jak cielesny człowiek jednym
tchem oskarża się i usprawiedliwia. Nie mogąc zaprzeczyć
niedoskonałości, jednocześnie twierdzi, że ma moc
samodzielnego osiągnięcia doskonałości. W taki sposób
poganie ignorują
konieczną niezbędność zapewnionej przez Boga
“kosztownej krwi ofiary za grzech”, która zresztą w podobny sposób
jest obecnie odrzucana
przez mądre światową mądrością chrześcijaństwo.]
Oszczerstwem wobec człowieczeństwa jest
spojrzenie na tę czy ową rodzinę ludzką i
stwierdzenie, że dowodzą oni posiadania wyobrażenia dobra,
prawdy oraz wyższych ideałów, a życie ich wznosi się
ponad zwierzęce instynkty tylko dzięki temu, że ten czy
inny człowiek nauczył ich swojej religii
albo że otrzymali objawienie z nieba. Wierzymy, że jeśli człowiek
jest człowiekiem, to ma to wszystko sam z siebie, podobnie jak
posiada on wszystkie zdolności cielesne. Czyżbyście chcieli
mi powiedzieć, że kalafior, który sadzę w polu, może
osiągnąć piękno
i doskonałość swych zwojów, podczas gdy mój mózg, który
został stworzony przez tego samego Boga, jako twór sto tysięcy
razy delikatniejszy i doskonalszy, <str. 229> nie potrafi rozwinąć
swych zwojów, by wykonać zadania, które Bóg dla mnie przewidział
i posiadać najwyższe wyobrażenie, które według Jego
zamierzenia powinien był posiąść; że bezsilna
kijanka rozwinie się i stanie się żabą o doskonałych,
elastycznych kończynach i rozciągliwej klatce piersiowej, że
żaby z zadowoleniem będą się trzymać razem,
będą zgodnie skrzeczeć, podczas gdy ludzie potrzebują
religii i pomocy z zewnątrz po to, by mogli się rozwinąć
do cielesnej i duchowej doskonałości człowieczeństwa
oraz by mogli uznać braterstwo ludzi i żyć na tej Bożej
ziemi w pokoju? Powtarzam, że publiczne
głoszenie i akceptowanie tej nauki jest oskarżaniem Boga, który
stworzył człowieka.
Nie akceptujemy też bezpodstawnych wniosków
naukowych. Nie mamy nic wspólnego z małpami. Gdyby chciały nam
coś powiedzieć, to musiałyby tutaj do nas przyjść.
Jest w kulturze
zachodniej zupełnie dla mnie niezrozumiała chęć
wyszukiwania sobie problemów.
Jednym z moich pierwszych doświadczeń w Stanach Zjednoczonych był
udział w spotkaniu młodych ludzi w mieście Philadelphia.
Tematem wieczoru było zagadnienie, czy zwierzęta posiadają
dusze, przy czym szczególnie zajęto się problemem kota. Wygłaszano
bardzo poważne i uczone odczyty. W podsumowaniu zaś stwierdzono,
że nie wiedząc, czym jest kot i co to jest dusza, nie da się
rozstrzygnąć tej kwestii, niemniej jednak jest ona
bardzo istotnym zagadnieniem religijnym. Wyobraźmy sobie teraz,
że ormiańska dziewczyna zapytałaby swoją matkę,
czy kot ma duszę. Na takie pytanie córki matka odpowiedziałaby
zapewne mimochodem, mówiąc na przykład: ‘Mój skarbie, zejdź
na dół i zobacz, czy
woda się już zagotowała. (Skąd przyszło ci do głowy
takie pytanie? Oczywiście, że kot ma duszę. Kot ma duszę
kocią, a człowiek ma duszę człowieczą.) A teraz
już idź.’ I tak dziecko odeszłoby ciesząc się
ze swego człowieczeństwa. Jeśliby zaś ta ormiańska
dziewczyna
zetknęła się po jakimś czasie z zagadnieniem brakującego
ogniwa [ewolucji], o którym tak wiele słyszymy, jej spokój pozostałby
nadal nie naruszony i dalej szczyciłaby się człowieczeństwem,
odpowiadając wam, że brakujące ogniwo miało duszę
brakującego ogniwa, a człowiek ma duszę człowieka.
Aż dotąd szliśmy ręka w rękę
z młodzieżą klasy dżentelmenów, nie opuszczając
wspólnego poziomu człowieczeństwa. W tym miejscu jednak pojawia
się zakręt, na którym musimy się rozstać i obrać
zupełnie różne drogi. My wołamy: ‘Zostawcie nas w
spokoju, abyśmy mogli się rozwijać i osiągnąć
wyżyny naszego przeznaczenia’. Tymczasem jednak stwierdzamy, że
są jakieś niewidzialne <str. 230> siły, które nie
dają nam spokoju. Stwierdzamy, że możemy uczynić
niemal wszystko w zakresie
wiedzy i sztuki. Gdy jednak usiłujemy podążać za
naszymi wyobrażeniami o tym, co wzniosłe i szlachetne, co słuszne
i niezbędne dla naszego rozwoju, brakuje nam siły i mocy, aby
podążać w tym kierunku. Przedstawiam to w jak najprostszej
formie, gdyż nie chcę tutaj rozwijać tego zagadnienia. Jest
jednak dla nas rzeczą oczywistą, że tak jak realna jest
godność człowieczeństwa, tak samo rzeczywista jest też
siła, która zawraca ludzi z drogi uczciwości i honoru, o której
wiedzą, że powinni nią kroczyć. Nie
powiecie mi też, że jest ona wrodzonym obciążeniem człowieka,
gdyż my czujemy, że nie pochodzi ona z nas. Jeśli bowiem
nie pochodzi ona z nas, a właściwym wyobrażeniem o człowieku
jest to, że ma on się staczać coraz niżej, aż do
wynaturzenia i upodlenia,
aż do drapieżności i chęci zmiażdżenia bliźniego,
to powiedzielibyśmy raczej: ‘Zostawcie go w spokoju i pozwólcie mu
czynić to, czego oczekuje od niego Bóg.’
Krótko mówiąc, oświadczam każdemu, kto
już gotuje się ze swym wyznaniem wiary, zanim się całkiem
zagotuje: ‘Wierzę w diabła, arcyniebezpiecznego wroga Bożego
i oskarżyciela Boga przed ludźmi’. Jeden diabeł w całym
wszechświecie? Nie wchodzimy w to. Legion demonów oblegający
duszę? Nie ma dla nas znaczenia. Wiemy jedno, że jest jakaś
moc poza człowiekiem,
która odciąga go na bok z wielką siłą. I żadna
ziemska moc nie jest w stanie się temu oprzeć.
I tu właśnie zaczyna się nasza religia.
Jeśli macie jakąś religię, którą chcielibyście
wprowadzić wśród młodzieży Wschodu, to musi ona mieć
moc, która zrównoważy, ba, która przeważy moc zła na
świecie. Dopiero wtedy człowiek osiąga wolność
wznoszenia się i stawania się tym, czym ma być wedle
zamierzenia Bożego. Chcemy Boga. Chcemy ducha Bożego. Ale
religia, która do nas dotrze, niezależnie od jej nazwy i formy,
musi posiadać taką moc albo nie będzie ona, w naszym
przekonaniu, religią. A my wierzymy w Boga, nie w Boga protoplazmy,
który kryje się między komórkami materii, ale w Boga, dla którego
jesteśmy dziećmi.
Tak więc trzecim założeniem naszej
filozofii i naszego protestu jest godność Boga. Czy obumarła
już rycerskość? Czyż całe wyobrażenie o tym,
czym jest wzniosłe i szlachetne życie, czym jest solidna uczciwość,
zostało wydarte z ludzkich serc, tak że nie możemy się
już ubiegać o tytuły szlacheckie i książęce
na dworach naszego Boga? Wiemy, że jesteśmy Jego dziećmi,
ponieważ czynimy Jego dzieła i myślimy tak, jak On <str.
231> myśli. Ale chcemy być do Niego podobni. Ach, czyż
miałoby być prawdą to, że potrafię przemierzyć
lądy i morza, by sięgnąć do serca matki
i poczuć, jak obejmują mnie jej ramiona, gdy tymczasem ja,
dziecko Boże, stając bezradnie we wszechświecie naprzeciwko
mocy, której nie potrafię pokonać, miałbym nie móc wznieść
do Niego swych rąk i wołać, by do mej duszy posłał
swego ducha i dał mi poczuć
siłę Jego wiecznego ramienia, wspierającego mnie w mej słabości?
I tu pojawia się kaznodzieja, ten z dawnych dni i
ten ze współczesnego kościoła, i mówi nam o tym, który
zwyciężył świat i który przyszedł z nieba. Nie
potrzebujemy, żebyście nam mówili, że przyszedł On z
nieba, gdyż żaden człowiek narodzony z niewiasty nie dokonał
takiej rzeczy. Przekonuje nas jednak to, że dzięki łasce i
drodze, którą nam wskazał, byśmy na nią wkroczyli,
duch Boży wlewa się w serca ludzkie; przekonuje mnie to, że
mogę go
poczuć w sercu, jak pomaga mi w walce z grzechem i jak wzmacnia me
serce, by zdecydowanie trwało w tym, o czym, dzięki mieszkającej
we mnie boskości, wiem, że jest słuszne.
I tak drżącą ręką, a jednocześnie
z mocnym przekonaniem, w wielkim zasmuceniu stanem ludzkości, a
jednocześnie radując się wiecznym triumfem, wkraczam razem
z wami wszystkimi w złote bramy dwudziestego wieku, gdzie zasiadają
starcy przyszłej wspólnoty ludzkości, by wydać sąd o
religii, która winna przejść przez te bramy, by wspierać serca
ludzkie. Widzę, że obok starożytnego, wschodniego
konfucjanizmus
i współczesnej teozofiis
znajdzie się tam starożytny, wschodni buddyzm i współczesny
spirytualizms,
a także wszystkie religie starożytności razem ze współczesnym
materializmem, racjonalizmem i idealizmem – widzę tam starożytne,
wschodnie chrześcijaństwo wraz z jego Chrystusem oraz mocą
i mądrością Bożą. Widzę tam krzyż
nieustannie promieniejący miłością Bożą,
Mówca ten,
choć nie był oficjalnym delegatem kościoła ormiańsko-katolickiego,
najwidoczniej prezentował stanowisko ormiańskich chrześcijan,
którzy niedawno byli w sposób niezwykle barbarzyński prześladowani
przez Turków. Jego przemówienie zawiera wiele znakomitych uwag.
Nie należy jednak sądzić, że jest on typowym przykładem
młodego człowieka <str. 232> Wschodu. Daleko wyprzedza on
bowiem tych, w imieniu których się wypowiada. Jego poglądy nie
odpowiadają też oficjalnym poglądom ormiańskiego
katolicyzmu, który praktykuje
modlitwy za zmarłych, oddaje cześć świętym i
Marii Pannie, praktykuje spowiedź, uznaje bluźnierczą
doktrynę o mszy,*
a wszystko to przypomina wymysły Antychrysta. Ci, którzy ofiarują
“obrzydliwość” mszy, pokazują przez to, że słabo
rozumieją i oceniają wartość rzeczywistego krzyża
i jego jedynej ofiary, “raz uczynionej”. “Wschodnie chrześcijaństwo”,
na które wskazuje ten młody człowiek, nie jest tym, dla którego
mamy szacunek i które jest naszym wzorem. Dla nas ważne jest jeszcze
wcześniejsze chrześcijaństwo
głoszone i wyobrażane przez Chrystusa, naszego Pana i
Odkupiciela, oraz przez Jego apostołów, chrześcijaństwo
takie, które przedstawione jest w Piśmie Świętym – nie
wschodnie ani nie zachodnie, ani też nie katolickie (tj. uniwersalne
czy powszechne),
ale takie, które jest mocą Bożą i mądrością
Bożą “każdemu” wierzącemu ku sprawiedliwości
(Rzym. 1:16).
Myślący obserwator, czytając o tych
szlachetnych uczuciach niektórych ludzi, którzy po omacku szukają
Boga i dążą do sprawiedliwości, na pewno zauważy
kontrast między ich poważną szczerością i
szlachetnością zamierzeń i usiłowań zmierzających
do tego, by okazać przed innymi ludźmi najwyższe ideały
sprawiedliwości, jakie tylko udało im się zrozumieć, a
kompromisową postawą tak wielu chrześcijan, którzy będąc
niezwykle uprzywilejowani poprzez fakt urodzenia w środowisku znającym
prawdę, chcą ją teraz sprzedać kosztem ogromnej ofiary
najbardziej szlachetnych zasad tej prawdy; a to wszystko jedynie po to, by
zjednać sobie doczesną popularność. Komu wiele dano,
wiele się od niego będzie upominał Pan, który waży
ich teraz wszystkich na wadze.
Chociaż kilku przedstawicieli zagranicznych zyskało
nasz podziw i szacunek, to jednak ogromna większość z nich
cieszyła się <str. 233> z przywileju obnoszenia się
ze swymi zabobonami i zalecania ich wobec tak szanownego zgromadzenia
cywilizowanych i oświeconych narodów. Buddyzm, shintoizms,
braminizms, konfucjanizms i
islam znajdowały raz po raz bardzo śmiałych obrońców,
a pewien muzułmański apostoł miał nawet czelność
zalecać wielożeństwo. Było to już chyba za wiele
jak na to audytorium, jednak odgłosy sprzeciwu zostały szybko
uciszone przez przewodniczącego, dr Barrowsa, który przypomniał
wszystkim, jaki jest cel Parlamentu – uczciwe wysłuchanie każdego
bez dyskusji. I tak każdy
miał możliwość obszernego wypowiadania się i
swobodnego argumentowania przed tysiącami wyznawców chrześcijaństwa
o już wcześniej niezbyt ugruntowanych umysłach. Nie bez
racji więc uczestnicy mogli mieć wiele powodów, by spodziewać
się licznych nawróceń
na swoje religie wśród Amerykanów. Tymi samymi przywilejami
cieszyli się wyznawcy kierunków antychrześcijańskich,
takich jak christian sciences, teozofias,
swedenborgianizms itp.
Wypowiedzi końcowe wielkiego Parlamentu
Wypowiedzi kończące wielki Parlament dowodzą,
jak zdecydowany jest duch ustępstw po stronie chrześcijaństwa
protestanckiego. Tarapaty, w jakie zapędził ich sąd tego
dnia, są tak beznadziejne, że z największym entuzjazmem
witają oni choćby najmniejszą oznakę skłonności
zjednoczeniowych nawet
ze strony najciemniejszych form pogaństwa. Poniżej zamieszczamy
krótkie cytaty:
Suamie Vive Kananda (kapłan z Bombaju) powiedział:
“Wiele powiedziano o wspólnym gruncie jedności
religijnej. Nie mam zamiaru podejmować ryzyka konstruowania swej własnej
teorii, jeśli jednak ktokolwiek ma nadzieję, że
zjednoczenie zostanie przeprowadzone na drodze zwycięstwa jednej z
religii i obalenia pozostałych, to takiemu człowiekowi mówię:
Bracie, twoja nadzieja jest niewykonalna. Czy życzę sobie, by
chrześcijanie stali się
hinduistami? Boże uchowaj! Czy pragnę, by hindusi lub buddyści
stali się <str. 234> chrześcijanami? Boże uchowaj!
Chrześcijanin nie powinien stawać się hinduistą ani
buddysta nie powinien przechodzić na chrześcijaństwo.
Nauczcie się myśleć bez uprzedzeń.
(…) Jeśli teologia i dogmatyka stoją wam na drodze do
poszukiwania prawdy, to je odłóżcie na bok. Bądźcie
gorliwi i pilnie pracujcie nad własnym zbawieniem, a owoce świętobliwości
staną się waszym udziałem.”
Vichand Ghandi (dżinistas
z Indii) powiedział:
“Jeśli pozwolicie ‘poganinowi’, by ogłosił
swe poselstwo pokoju i miłości, to mogę was tylko prosić,
byście spojrzeli na różnorodne idee, które są wam
przedstawiane, w duchu liberalizmu, a nie z uprzedzeniem i fanatyzmem.
(…) Błagam was, byście rozpatrywali różne systemy
religijne z tego punktu widzenia.”
Jego Wielebność Shabita, najwyższy kapłan
japońskiej religii shintos,
powiedział:
“Moim życzeniem byłoby pomóc wam w
realizacji planów kształtowania powszechnego braterstwa pod wspólnym
dachem prawdy. Wiecie, że jedność to potęga. Modlę
się, by osiem milionów bóstw
strzegących pięknego kraju wiśni, Japonii, chroniło
was i wasze rządy na wieki i tymi słowami mówię wam: do
widzenia.”
Dharmapala z Cejlonu [Sri Lanka], powiedział:
“W imieniu czterystu siedemdziesięciu
pięciu milionów wyznawców tej samej co ja religii, w imieniu naśladowców
uprzejmego pana Buddhy Gautamy, wyrażam moje najgłębsze
uczucia szacunku dla was. (…) Zapoznaliście się z religijnymi
systemami Wschodu, przedstawionymi przez waszych braci,
wyznawców tych religii; (…) wysłuchaliście z godną
pochwały cierpliwością nauk wszechmiłosiernego Buddy,
przedstawionych przez jego pokornych naśladowców (…).”
Biskup Keane (z kościoła rzymskokatolickiego)
powiedział:
“Gdy zaproszenie do uczestniczenia w
tym
Parlamencie zostało wysłane do starego kościoła
katolickiego, ludzie pytali: ‘Zostanie ono przyjęte?’ Zaś
stary kościół katolicki powiedział: ‘Któż ma prawo
do tego, by udać się na Parlament wszystkich religii świata,
większe niż stary katolicki kościół
powszechny?’ (…) Nawet jeśli miałby on stać samotnie na
tym podium, będzie tam stał. I stary kościół przyszedł
i cieszył się spotkaniem ze swymi współbraćmi, swymi
współwierzącymi i współmiłośnikami spośród
wszelkich odcieni ras ludzkich <str. 235> i spośród
wszelkich odcieni wyznań religijnych. (…) Ale czyż nie mamy się
modlić, by zasiane tutaj ziarno rozwinęło się w
powszechną i doskonałą jedność? Gdyby nie było
dla nas lepiej być w jedności niż trwać w podziałach,
nasz Pan nie modliłby się przecież, abyśmy
byli jedno, tak jak On i Ojciec jedno są. [Tylko że oni nie modlą
się o taką jedność, jaka panuje między Ojcem i
Synem. Proponowana unia ma całkowicie inny charakter.]”
Uczucia wyrażone w taki sposób znalazły jak
najgłębsze zrozumienie wśród protestanckich uczestników
Parlamentu. I tak na przykład pastor dr Candlin, misjonarz w Chinach,
powiedział:
“Według konwencjonalnego poglądu,
wyznawanego w całym chrześcijańskim świecie, prawdziwą
religią jest chrześcijaństwo, zaś wszystkie inne są
fałszywe; chrześcijaństwo pochodzi od Boga, zaś inne
religie od diabła. Czyli wyrażając się nieco oględniej:
chrześcijaństwo ma charakter niebiańskiego objawienia, gdy
zaś inne religie są sfabrykowanym ludzkim wymysłem. Sami
najlepiej wiecie, i możecie
o tym zaświadczyć z najwyższą wyrazistością
i wielkim przekonaniem, że między religiami może zostać
ustanowiona przyjaźń w miejsce antagonizmu, że tak jak Bóg
jest na pewno naszym wspólnym Ojcem, tak nasze serca równie do Niego tęsknią,
a nasze dusze w najwyższej nabożności
wychwytują najcichsze szepty łaski dochodzące z Jego tronu.
Gdyż to jest Pięćdziesiątnica, a za tym kryje się
nawrócenie świata.”
Czyżby? Gdzie można się dopatrzyć
podobieństwa między tymi ustępstwami kosztem prawdy i
sprawiedliwości, których celem jest pozyskanie społeczności
z Antychrystem i bałwochwalstwem, a owym wiernym i pełnym
modlitwy zgromadzeniem w Jerozolimie, które cierpliwie oczekiwało na
moc z wysokości? Jakich objawów, podobnych do zesłania ducha
świętego, można by się dopatrzyć wśród tej
różnorodnej
grupy? Jeśli nawrócenie świata ma polegać na podążaniu
w takim kierunku, to ośmielamy się zapytać: Na cóż ma
się ten świat nawrócić? Taka obietnica, nawet jeśliby
jej towarzyszyły huczne fanfary, nie zaspokoi badawczego nastawienia,
jakie panuje w
obecnej godzinie sądu.
Czcigodny dr Bristol z kościoła
metodystycznego powiedział:
“Parlament ten stanie się źródłem
nieskończonego dobra i tylko dobra. Jesteśmy wiecznie i głęboko
zobowiązani wszystkim tym, <str. 236> którzy przybyli tutaj z
daleka. Niektórzy z nich reprezentują cywilizacje, które były
już stare wtedy, gdy Romulus zakładał Rzym. Ich pieśni
były brzemienne mądrością i bogate w rytm, zanim
jeszcze Homer zaśpiewał Grekom swoją Iliadę. Oni to poszerzyli
nasze pojęcie
o wspólnym człowieczeństwie. Przywieźli nam wonne
kwiaty wschodnich wierzeń, kosztowne klejnoty ze starych kopalń
wielkich filozofii. Dzisiaj wieczorem staliśmy się bogatsi o ich
wkład intelektualny i duchową społeczność z nimi.”
[Cóż za wyznanie!]
Nigdy jeszcze nie było takiego dnia, tak jasnego i
tak pełnego nadziei dla naszego wspólnego człowieczeństwa
przy zachowaniu tolerancji i powszechnego braterstwa. Możemy mieć
pewność, że poprzez wypowiedzi naszych gości i wpływ,
jaki wywarli, zostaną oni ubogaceni świadomością
wniesienia wkładu w potężny ruch, który zawiera w sobie
obietnicę jednej wiary, jednego Pana, jednego Ojca, jednego
braterstwa.
Niechaj błogosławieństwo naszego Boga i
Ojca będzie z wami, bracia ze Wschodu.
Niechaj błogosławieństwo naszego Zbawiciela, naszego
starszego brata i nauczyciela w dziedzinie braterstwa między ludźmi,
będzie z wami i waszymi narodami na zawsze.”
Pastor Augusta Chapin powiedziała:
“My, którzy uczestniczyliśmy w powitaniu,
odprawiamy teraz odjeżdżających gości. Cieszymy się, że
przybyliście, o mędrcy od wschodu słońca. Mądrość
waszych słów, obfitość tolerancji i łagodność
postępowania sprawiły, że z przyjemnością
siedzieliśmy u waszych stóp i uczyliśmy się od was tych
rzeczy. Cieszymy się, że mogliśmy zobaczyć się z
wami twarzą w twarz i od tej pory będziemy was bardziej niż
dotąd traktować jako swych przyjaciół i współpracowników
w tej wspaniałej dziedzinie – religii.
Cieszymy się wreszcie, że odjeżdżając
do waszych odległych stron rodzinnych, opowiecie tam wszystko, co
zostało tutaj na wielkim Parlamencie powiedziane i uczynione i że
w ten sposób nadacie związkom Wchodu i Zachodu ściślejszy
charakter i oznajmicie sympatię, jaka panuje między wszystkimi
religiami. Cieszymy się ze słów, które padły z ust mądrych
mężczyzn
i kobiet Zachodu, którzy przybyli tutaj i podarowali nam starannie wypłukane
złote ziarna. Powtórzę to, co powiedziałam na początku
Parlamentu: Było to najwspanialsze zgromadzenie religijne, jakie
kiedykolwiek odbyło się na obliczu ziemi.” <str. 237>
Pastor Jenkin Lloyd Jones powiedział:
“Proszę was, odjeżdżający goście,
byście na drogę przyjęli moje życzenie błogosławieństwa
Bożego wyrywające się z duszy, która z radością
uznaje własne pokrewieństwo w stosunku do wszystkich krajów i
wszystkich religii. Odjeżdżając, pozostawiacie w naszych
sercach nie tylko przyjazne myśli względem wierzeń, które
reprezentujecie, ale także więzy ciepłego uczucia miłości,
łączącego was z nami w unię, która stanie się
naszą radością i naszym życiem na zawsze.”
Dr Barrows
(przewodniczący) powiedział:
“Nasze
nadzieje urzeczywistniły się bardziej, niż się
spodziewaliśmy.
Uczucie, które było inspiracją dla zorganizowania tego
Parlamentu, utrzymało nas w jedności. Zasady, zgodnie z którymi
przeprowadzona została ta historyczna konferencja, zostały
wystawione na próbę, niekiedy nawet nadwerężone, ale
udowodniły swoją przydatność. Tolerancja, braterska
uprzejmość, przekonanie o wzajemnej szczerości,
prostolinijne i gorliwe dążenie do jedności religii,
uczciwe zamiary każdej ze stron
zmierzające do przedstawienia swojej wiary w sposób bezkompromisowy,
a jednocześnie pozbawiony nieprzyjaznego krytycyzmu – oto zasady,
których niedoboru, dzięki waszej lojalności i odwadze, nie
odczuwaliśmy.
Mieszkańcy Azji i Europy, wasze przybycie bardzo
nas uradowało i przysporzyło nam mądrości. Jestem szczęśliwy,
że nasza gościnność sprawiła wam radość
(…).”
Uwagi przewodniczącego Bonney’a były bardzo
podobne. Następnie wielki Parlament został zakończony
modlitwą żydowskiego rabina i błogosławieństwem
biskupa rzymskokatolickiego, a pięć tysięcy głosów połączyło
się we wspólnym powtarzaniu anielskiego poselstwa: “A na ziemi pokój,
w ludziach dobre upodobanie”.
Perspektywa na przyszłość
Ach, jakże wysoką cenę zapłacono za
możliwość wydania powyższych oświadczeń, które
obwieszczono światu kosztem zasad, prawdy i lojalności względem
Boga. A na dodatek wszystko to odbywa się w samym progu
przepowiedzianego przez Boga czasu uciśnienia, jakiego nie było,
jako narody poczęły być, uciśnienia, z którego wszyscy
myślący ludzie zaczynają sobie powoli zdawać sprawę,
odczuwając ogromny strach przed kryzysem i innymi zjawiskami, które
będą jego wynikiem. Ten właśnie strach zmusza
niejednorodne masy ludzkie <str. 238> do łączenia się
w poszukiwaniu ochrony i współpracy.
Jest to jednak tylko wymysł ludzkiej polityki, który ma na celu
uspokojenie obaw kościoła poprzez wołanie: “Pokój, pokój,
choć nie masz pokoju” (Jer. 6:14). Takie wołanie o pokój,
pochodzące od reprezentatywnych przedstawicieli kościoła,
zamyka się w kręgu
dokładnie takiej samej nonsensownej nieszczerości, która objawiła
się wśród narodów uczestniczących w wielkich obchodach w
Kilonii, opisanych w poprzednim rozdziale. Tak jak tam władze świeckie
ogłosiły pokój hukiem armat, tak tutaj władze kościelne
obwieściły
ustanowienie pokoju, idąc na wielki, wyraźny i chełpliwy
kompromis kosztem prawdy i sprawiedliwości. Nadchodzi czas, gdy Pan
sam ogłosi pokój narodom (Zach. 9:10), nie stanie się to jednak
wcześniej, zanim nie obwieści swej obecności w wichrze rewolucji
i w burzy ucisku (Nah.1:3).
Patrząc ze punktu widzenia uczestników, Parlament
należałoby uznać za wielki sukces, a ludzie bezmyślni,
którym zawsze imponuje blichtr, hałas i wystawność,
zgodnie odpowiedzieli: Amen! Nierozsądnie wyobrazili oni sobie,
że cały nie odrodzony świat zbrata się w powszechnym
związku religijnym, gdy tymczasem wszyscy będą myśleć,
działać i szukać po omacku w wielkich ciemnościach
niewiedzy i przesądów, chodząc drogami występku, o czym
wspomniano wyżej, tak jak zresztą zawsze
czynili, odrzucając światłość, którą
Chrystus rozświecił na swym obliczu i która jest jedyną
prawdziwą światłością (2 Kor. 4:6; Jan 1:9;
3:19). Tymczasem chrześcijanie cieszą się takimi
perspektywami, uznając tę mistyfikację za najwspanialsze
wydarzenie historyczne.
Chociaż panuje powszechne przekonanie, że
wielki Parlament był pierwszym wielkim krokiem w kierunku
urzeczywistnienia anielskiego poselstwa o pokoju na ziemi i dobrym
upodobaniu w ludziach, ogłoszonego przy narodzeniu Chrystusa, to
jednak, z poprawnego punktu widzenia, był on kolejnym objawem braku
wiary wśród chrześcijan. Zgodnie z tym, co mówi prorok:
“Zginie mądrość mądrych jego, a rozum <str.
239> roztropnych jego skryje się” – Izaj. 29:14. W innym
miejscu słyszymy słowa tego samego proroka:
“Zbierajcie się narody, wszakże potłumione będziecie.
Przyjmujcie w uszy wszyscy w dalekiej ziemi; przepaszcie się [łączcie
się w związki], wszakże potłumieni będziecie;
wnijdźcie w radę, a będzie rozerwana; namówcie się
[do zjednoczenia], a nie ostoi się; bo Bóg z nami” – Izaj.
8:9-10.
Pytamy razem z psalmistą: “Przeczże się
poganie buntują, a narody przemyślają próżne
rzeczy? [Przeczże mówią: “Pokój, pokój, choć nie
masz pokoju”?] Schodzą się królowie ziemscy [świeccy i
kościelni], a książęta radzą społem
przeciwko Panu, i przeciw pomazańcowi jego, mówiąc: Potargajmy
związki ich, a odrzućmy od siebie powrozy ich.
Ale ten, który mieszka w niebie, śmieje się;
Pan szydzi z nich. Tedy będzie mówił do nich w popędliwości
swojej, a w gniewie swoim przestraszy ich” –
Psalm 2:1-5.
Porzucając Słowo Boże i Jego
kierownictwo przez poszukiwanie związków z narodami, które nie znają
Boga oraz przez mieszanie Prawdy Bożej ze światowymi
filozofiami, wybrany lud Boży – obecnie duchowy Izrael, podobnie
jak Izrael cielesny w dawnych czasach – naraża się na
niebezpieczeństwo, z którego nie w pełni zdaje sobie sprawę.
Byłoby dla niego lepiej, gdyby zwrócił uwagę na Boską
odpłatę, która spadła na pierwotny lud Boży i
potraktował to jako ostrzeżenie dla siebie.
Można wyraźnie zauważyć wiele
niekorzystnych skutków Parlamentu:
(1) Wystawił on i tak już nie ugruntowane
umysły chrześcijan na działanie rozmaitych filozofii pogańskich,
przedstawiając je w najkorzystniejszym dla nich świetle. Nieco później
dowiedzieliśmy się, że jeden z indyjskich delegatów na
Parlament, pan Virchandi R. Gandhi z Bombaju, sekretarz Stowarzyszenia Dżinistycznegos,
powrócił do Ameryki, aby rozpowszechniać swe poglądy, a
Chicago obrał sobie za główną siedzibę. Poniżej
cytujemy opublikowany opis jego zamierzeń. <str. 240>
“Celem przyjazdu pana Gandhiego nie jest nawracanie,
gdyż zabraniają tego zasady wiary dżinistów. Przyjechał
on, by założyć szkołę filozofii orientalnej, której
siedzibą będzie Chicago, a jej filie zostaną otwarte w
Waszyngtonie, Nowym Jorku, Cleveland, Rochester i innych miastach. Nie
przybywa on jako misjonarz w celu nawracania Amerykanów na którąkolwiek
z form hinduizmu. Zgodnie z jego własnym stwierdzeniem, ‘w
prawdziwej idei kultu hinduskiego nie mieści się zjawisko
agitacji. Hinduizm to
duch – powszechny duch miłości i mocy, który polega na
urzeczywistnianiu idei braterstwa, i to nie tylko braterstwa między
ludźmi, ale także między wszystkimi istotami żywymi.
Uczucie takie znajduje szczery wyraz w słowach, wypowiadanych ustami
narodów, ale
w praktyce światowej nie jest ono respektowane.’ Takie są w
przybliżeniu zasady jego przekonań, a wychodząc z takich założeń
nie zwraca się on do Amerykanów, by się do niego przyłączyli,
ale pragnie ich współpracy.”
W umysłach wielu ludzi powstało niewątpliwie
wrażenie, że w kwestiach religijnych nie ma już żadnych
pewników. Taki wniosek wysnuł nawet jeden z delegatów syryjskich
– Christophore Jibara. Dając temu wyraz powiedział on:
“Bracia i siostry, którzy wspólnie uwielbiacie
Boga! Wszystkie religie przedstawiane na tym powszechnym i religijnym
kongresie są z punktu
widzenia całego świata wzajemnie zbieżne.
Każda z nich ma swoich stronników, którzy świadomie przedkładają
swoją religię nad inne. Potrafią oni przedstawić
argumenty i powody, mające przekonać innych o wartości i
prawdzie swej własnej formy religijności. Skutkiem takiej
dyskusji może być zmiana religii albo nawet zwątpienie
co do prawdziwości wszystkich religii. Ktoś może też
dojść do przekonania, że wszystkie wierzenia są
identyczne. Na skutek
tego może nastąpić obniżenie albo całkowite podważenie
szacunku dla każdej religii. Mogą powstać wątpliwości
co do prawdziwości natchnionych ksiąg albo też zapanuje
nastrój powszechnego lekceważenia i nikt już nie będzie się
trzymał żadnej religii. Wielu
ludzi, na skutek duchowego niepokoju i przekonań dominujących w
pewnej religii, może zacząć całkowicie lekceważyć
swe obowiązki religijne, jak to się dzieje wśród milionów
mieszkańców Europy i Ameryki. Dlatego też proponuję, by
spośród wielkich religii wyłonić komitet, który zająłby
się zbadaniem dogmatów i przeprowadzeniem pełnego i
wszechstronnego ich porównania w celu wyłonienia jednego słusznego,
który następnie zostanie obwieszczony ludziom.”
<str. 241>
(2) Doprowadził on do szczególnego rodzaju przyjaźni
między “Wielkim Babilonem, matką wszetecznic”3,
czyli kościołem rzymskim, a jego córkami, czyli rozmaitymi
sektami protestanckimi, które chlubią się swą hańbą
i dumne są ze swego sromotnego związku.
(3) Spowodował on uczynienie wielkiego kroku – a
mówi się już o następnych, które za nim pójdą – w
kierunku swego rodzaju zbliżenia między wszystkimi religiami w
kierunku ściślejszego związku kościoła
(nominalnego) ze światem. Na ostatnim posiedzeniu Parlamentu
przewodniczący publicznie oświadczył, że “zostanie
ogłoszona odezwa o braterstwie, której celem będzie wsparcie we
wszystkich częściach świata działań na rzecz
kontynuacji wielkiego dzieła, w które zaangażował się
kongres z 1893 roku”.
(4) Praktycznie oznajmił on poganom, że właściwie
nie ma potrzeby prowadzenia chrześcijańskiej działalności
misyjnej; że chrześcijanie sami nie są pewni swej religii;
że religie pogańskie są wystarczająco dobre, jeśli
się je tylko szczerze wyznaje; oraz że chrześcijaństwo,
łagodnie mówiąc, mogłoby być przyjęte co najwyżej
z wielką dozą nieufności. Ze zdumieniem można zauważyć,
w jak słuszny sposób przedstawiciele pogan ocenili nominalne chrześcijaństwo,
jak wyraźnie odróżnili oni chrystianizm “chrześcijaństwa”
od chrystianizmu Biblii oraz jak ostrą formę miały często
ich nagany.
(5) Skierował on do podzielonego chrześcijaństwa
słowa: “Pokój, pokój, choć nie masz pokoju”, zamiast ogłosić
alarm, o czym mówił prorok (Joel 2:1): “Trąbcie w trąbę
na Syonie, a krzyczcie na świętej górze mojej! (…) bo
przychodzi dzień Pański, bo już bliski jest” oraz nawoływać
do uniżania się pod mocną ręką Bożą.
(6) Był on wyraźnym posunięciem
politycznym, mającym swe źródło w strachu przywódców
chrześcijańskich, którzy dostrzegają zbliżający
się ucisk dnia Pańskiego. Ruch ten narodził się w
podzielonym i zagubionym <str. 242> kościele prezbiteriańskim.
Owo wołanie: “Pokój, pokój” w samym środku zrywającej
się burzy przypomina nam proroctwo: “Bo gdy mówić będą:
Pokój i bezpieczeństwo! tedy na nich nagłe zginienie
przyjdzie” – 1 Tes. 5:3.
Niechaj więc
dzieci Boże nie dają się zwodzić fałszywymi
przepowiedniami Babilonu. Jedynie w Bogu mamy pewne schronienie (Psalm
91). Zgromadźmy się blisko wokół krzyża
Chrystusowego, który jest naszą jedyną nadzieją. Niech
powszechne braterstwo fałszywych religii
i odstępczego chrześcijaństwa dowiedzie wartości
takiego związku. My jednak uznajmy braterstwo jedynie w Chrystusie
– braterstwo wszystkich tych, którzy swą ufność złożyli
wyłącznie w Chrystusie, gdyż On jest zbawieniem przez wiarę
w Jego kosztowną krew.
Inni ludzie nie są dziećmi Bożymi i nimi nie będą
dopóki nie przyjdą do Niego przez wiarę w Chrystusa jako swego
Zbawiciela, jako swego zastępcy. Są oni “dziećmi
gniewu”, którymi byliśmy i my zanim przyszliśmy do Chrystusa
(Efezj. 2:3), a niektórzy są nawet
“synami onego złego” i wykonują jego uczynki. Odkąd Bóg
skazał Adama i jego potomstwo na śmierć, która była
następstwem grzechu, nie traktował ich już jako swą własność,
nie uznawał za synów. Tylko przez przyjście do Chrystusa, przez
wiarę w Jego kosztowną
krew, człowiek może zostać przywrócony do tego błogosławionego
związku z Bogiem. W konsekwencji tego, jeśli nie jesteśmy
już dziećmi gniewu, lecz zostaliśmy przyjęci przez
Boga jako Jego synowie w Chrystusie, to inni ludzie, którzy nie zostali w
ten sposób
uznani przez Boga, nie są w żadnym sensie naszymi braćmi.
Niech wszyscy synowie światłości czuwają i będą
trzeźwi (1 Tes. 5:5,6). Niech żołnierze krzyża
dzielnie stają w obronie Prawdy i nie przyjmują innej ewangelii,
nawet jeśli byłaby ona zwiastowana
przez anioła z nieba (Gal. 1:8). Niech też nie dążą
do zjednoczenia z kim innym, jak tylko z poświęconymi i wiernymi
naśladowcami Baranka Bożego, “który gładzi grzech świata”.
Podczas gdy nominalny kościół tak gorliwie i
chętnie dąży do kompromisu i zjednoczenia wszystkich pogańskich
religii świata w jedną wielką światową religię,
która mogłaby podtrzymywać wszystkie <str. 243> ich fałszywe
doktryny i złe praktyki, my posłuchamy, co wyznają i jakie
fakty stwierdzają inni, którzy nie są aż tak oczarowani
ideą jedności religijnej. Fakty te dowodzą opłakanego
stanu świata, zgubnego wpływu fałszywych religii oraz całkowitego
braku nadziei na nawrócenie świata za pośrednictwem kościoła
w jego obecnym stanie. Dokąd Kościół – nie ten fałszywy,
ale prawdziwy Kościół składający się z członków,
których imiona są zapisane w niebie, poświęconych, którzy
okazali swą lojalność i wierność, którzy są
spłodzeni i prowadzeni duchem Bożym – nie zostanie
przyobleczony chwałą z wysokości, dokąd całkowicie
się nie rozwinie i nie
zostanie wywyższony z Chrystusem w Tysiącletnim Królestwie, dotąd
nie będzie on w stanie dokonać nawrócenia świata do Boga i
Jego sprawiedliwości.
Kilka lat temu w Missionary Review
[Przegląd Misyjny] ukazało się następujące
stwierdzenie przyznające, że kościół doznał
niepowodzenia w dziele nawracania świata:
“Tysiąc milionów dusz, czyli dwie trzecie ludności
ziemi, to poganie, narody pogańskie, muzułmanie, z których większość
nie widziała jeszcze nigdy Biblii i nie słyszała poselstwa
Ewangelii. Wśród tego miliarda ludzi działa niecałe dziesięć
tysięcy misjonarzy protestanckich, kobiet i mężczyzn
łącznie, wysyłanych przez kościoły chrześcijańskie.
W Tybecie, w prawie całej Azji centralnej, Afganistanie, Beludżystanie
[płd.-zach. Pakistan], prawie całej Arabii,
większej części Sudanu, Abisynii [Etiopii] i wysp filipińskich
nie ma ani jednego misjonarza. Nikt też nie zajmuje się
obszernymi terytoriami zachodnich Chin, wschodnim i centralnym Kongiem,
licznymi terytoriami w Południowej Ameryce i wieloma wyspami
morskimi.”
Niewielka broszura zatytułowana “Stulecie misji
protestanckiej” autorstwa pastora Jamesa Jahnstona, członka
Towarzystwa Statystycznego, podaje następujące liczby, które,
jak zauważono, są “tak poruszające, że wystarczą,
by zaelektryzować całe chrześcijaństwo”. Z broszury
tej wynika, że: (1) w ciągu ostatnich stu lat protestantyzm
pozyskał 3 miliony nawróconych pogan, <str. 244> podczas gdy w
tym samym okresie liczba pogan wzrosła o co najmniej 200 milionów;
(2) ideologie pogańskie zawdzięczają swój
gwałtowny rozwój nie tylko przyrostowi naturalnemu narodów pogańskich.
Zwolennicy Brahmy, Buddy i Mahometa mogą się bowiem szczycić
większą liczbą nawróceń na ich przekonania niż
protestanckie kościoły chrześcijańskie. I tak w
miejsce jednego hindusa nawróconego
na chrześcijaństwo, hinduizm pozyskuje tysiąc osób z
pierwotnych plemion indyjskich, które nieustannie wchłaniają tę
ideologię. Buddyzm odnotowuje znaczące postępy między
plemionami północnych prowincji Chin, a razem z emigrantami chińskimi
przenosi
się także na tereny Australii i Ameryki, gdzie powstają
buddyjskie świątynie. Najbardziej niezwykłe postępy
poczynił jednak islam. W niektórych częściach Afryki
rozprzestrzenia się on z zadziwiającą szybkością,
a postępy, jakie czyni ta religia w Indiach
i na Archipelagu, są tylko trochę wolniejsze. Autor artykułu
był zmuszony wspomnieć te wszystkie fakty, ale nie przeszkadzało
mu to uciszać odgłosów krytyki, zapewniając, że kościół
jest jeszcze w stanie nawrócić cały świat. Usiłuje on
twierdzić, że kościoły
protestanckie dysponują wystarczająco obfitymi zasobami, zarówno
finansowymi jak i ludzkimi, by móc jeszcze zmienić ten stan rzeczy i
dokonać ewangelizacji świata. Methodist
Time, przytaczając
powyższe stwierdzenia, wyraża podobną opinię, dodając
chełpliwie:
“Niech nikogo nie przerażają te straszne
fakty, o których krótko wspomnieliśmy. (…) Bóg tak pokierował
biegiem spraw w ciągu ostatniego stulecia, że jak najbardziej
jesteśmy w stanie podbić pogański świat w imieniu
Pana. To, czego dokonaliśmy, dowodzi, czego mogliśmy dokonać,
zaopatrując się w dwa najistotniejsze składniki
ludzkiego sukcesu – śmiałą politykę i obfitość
pieniędzy.”
Inny teoretyk mówi tak: “Gdybyśmy dysponowali dziesiątą
częścią dochodów członków kościoła, to
w zupełności wystarczyłoby to do prowadzenia całej
pracy ewangelizacyjnej w kraju i za granicą. Albo też, gdybyśmy
otrzymywali na działalność zagraniczną dziesiątą
część <str. 245> rocznych
oszczędności po zapłaceniu wydatków domowych,
to moglibyśmy wysłać jednocześnie 12 tysięcy
misjonarzy.”
Rzeczywiście, pieniądze uważane są
za rzecz potrzebną. Gdyby tylko nominalny kościół był
w stanie wykrzesać z siebie wystarczającą ilość
ducha samozaparcia potrzebnego do pozyskania dziesiątej części
dochodów swoich członków albo chociaż dziesiątej części
ich rocznych oszczędności, zbawienie świata mogłoby w
ich oczach mieć pewną szansę realizacji. Jest to jednak
najbardziej beznadziejna właściwość złudnej
nadziei. Znacznie łatwiejszą rzeczą byłoby dokonanie
połowicznego nawrócenia pogan na to,
co zwie się chrześcijaństwem, aniżeli takie pokonanie
ducha światowości panującego w kościołach.
A zresztą, gdyby nawet udało się wysłać
do obcych krajów dwanaście tysięcy misjonarzy, to czy rzeczywiście
byliby oni skuteczniejsi od swoich braci w naszym uprzywilejowanym kraju?
Posłuchajmy trafnego wyznania bardzo popularnego ostatnio duchownego,
pastora T. DeWitt Talmage. Według The
Christian Standard
powiedział on:
“Ach, mamy w tym kraju znakomite zaplecze kościelne,
mamy sześćdziesiąt tysięcy duchownych, mamy znakomitą
muzykę i wspaniałą szkołę niedzielną, a mimo
to dane statystyczne mówią, że w ciągu ostatnich
dwudziestu pięciu lat każdy z kościołów w tym kraju
odnotowywał przeciętnie mniej niż dwa przypadki nawrócenia
rocznie.
W każdym kościele umierają średnio
cztery osoby rocznie. Ile więc trzeba czasu, by przy takich wskaźnikach
przyprowadzić świat do Boga? Zyskujemy dwóch, a tracimy
czterech. O wielki Boże, do czego to prowadzi. Powiem wam otwarcie,
jeśli nawet tu i ówdzie jakiś oddział armii Chrystusowej
posuwa się jeszcze do przodu, to i tak przeważająca większość
kościoła zmierza ku straszliwej klęsce, podobnej do Bull
Runs.”
Jakiś czas temu Canon Taylor z kościoła
angielskiego omawiał zagadnienie, czy chrześcijańska misja
poniosła fiasko? Wygłosił on odczyt na kongresie kościoła
Anglii. Zajął on stanowisko, że islam jako religia pod
wieloma względami dorównuje chrześcijaństwu, jest jednak
od niego znacznie lepiej <str. 246> przystosowany do potrzeb i możliwości
wielu narodów Azji i Afryki. Tak więc
przy zachowaniu obecnego stopnia rozwoju, chrześcijaństwo nigdy
nie będzie mogło żywić nadziei na pokonanie pogaństwa.
Szacuje się, że w Azji i Afryce liczba urodzin przewyższa
liczbę zgonów o 11 milionów rocznie, a zatem przy rocznym przyroście
liczby
chrześcijan o 60 tysięcy, towarzystwa misyjne potrzebowałyby
183 lat, by pozyskać roczny przyrost ludności pogańskiej.
Powiedział on:
“Wydzieranie dzieciom ze szkół niedzielnych ich
zaoszczędzonych grosików na rzekomy cel nawracania ‘biednych
pogan’ oraz wydawanie blisko 12 tysięcy funtów szterlingów
rocznie na bezowocną misję w krajach, gdzie nie ma pogan, wydaje
mi się być nieomal zbrodnią, zbrodnią wyłudzania
pieniędzy na upozorowane cele.”
Mówca przedstawił swą opinię na temat
przyczyny niepowodzenia działalności misyjnej, którą w
jego przekonaniu jest sekciarstwo połączone z brakiem zupełnego
oddania się pracy ze strony misjonarzy, którzy usiłują
prowadzić książęce życie i cieszyć się
wygodami, których nie mamy nawet w Europie. Następnie powołując
się na
dr Legge, który od trzydziestu czterech lat działa jako misjonarz,
pan Taylor powiedział:
“Uważa on, że będziemy odnosili
niepowodzenia w nawracaniu tak długo, dokąd chrześcijaństwo
będzie odbierane jako ruch dotknięty gorzką wewnętrzną
wrogością między sektami chrześcijańskimi oraz
kojarzony przez rodzimą ludność z pijaństwem, rozwiązłością
i gigantyczną niesprawiedliwością społeczną zauważalną
w narodach chrześcijańskich. Biskup Steere uważał,
że dwie największe przeszkody na drodze do sukcesu, to kłótnie
między samymi misjonarzami oraz rywalizacja między poszczególnymi
towarzystwami misyjnymi.”
Tak oto Canon Taylor i wielu innych, których uczucia
znalazły wyraz na wielkim Parlamencie Religii, starali się
uciszać odgłosy krytyki, twierdząc, że religie pogańskie
są wystarczająco dobre i w dodatku lepiej od chrześcijaństwa
przystosowane do potrzeb swych krajów. My zaś podamy inną
sugestię zaczerpniętą z raportu Fostera, byłego
biskupa kościoła metodystyczno-episkopalnego, który wiele lat
temu po odbyciu długiej podróży po świecie przedstawił
następujący obraz smutnego stanu świata, pogrążonego
w mrokach pogaństwa. Powiedział on: <str. 247>
“Przywołajcie na pamięć wszystkie
obrazy ubóstwa i wynaturzenia, które kiedykolwiek widzieliście w
odosobnionych miejscach krańcowego nieszczęścia – owe
najsmutniejsze przypadki, których wspomnienie długo jeszcze będzie
budzić strach, mroczne siedliska brudu i ponurej nędzy – stłoczcie
je na jednym obrazie bez retuszu czy kolorowych świateł i powieście
nad połową globu ziemskiego,
a i tak nie będzie to w pełni odpowiadało rzeczywistości.
Trzeba jeszcze do tego dołożyć ponurą perspektywę
beznadziejnej niezmienności, braku jakiejkolwiek nadziei, a nawet dążeń
do poprawy sytuacji. Widocznym objawem pogaństwa jest ubóstwo. Wy nigdy
nie widzieliście ubóstwa. Jest to słowo, którego znaczenia nie
znacie. To, co wy nazywacie ubóstwem, jest bogactwem i luksusem. Nie myślcie,
że mówię tu o przypadkowych, peryferyjnych, czy wyjątkowych
miejscach najgłębszej nędzy. Jest to zjawisko powszechne,
ogarniające cały kontynent. Dołóżcie do tego głód,
nagość, zezwierzęcenie, pozbawcie ten obraz jakiegokolwiek
oczekiwania na lepsze jutro i napełnijcie tym Afrykę, napełnijcie
tym Azję. Zagęśćcie tę wizję tłumem mężczyzn,
kobiet i dzieci, których liczba
dwudziestokrotnie przewyższa populację wszystkich waszych
wielkich miast, miasteczek, wiosek i osiedli – dwudziestu na każdego
mieszkańca waszych wszystkich stanów i terytoriów – a i to
jeszcze obraz nie będzie w pełni odpowiadał rzeczywistości.
Teraz dołóżcie
do tego obrazu moralny cień braku Boga i nadziei. Pomyślcie o
tych milionach nieszczęsnych ludzi, żyjących na tej ziemi
jak zwierzęta i nie oczekujących, żeby na świecie miało
pojawić się coś lepszego. Pamiętajcie przy tym, że
istoty te są takimi
samymi ludźmi jak my, że ich serca żywią takie same
ludzkie uczucia i mogą zostać oczyszczone i uszlachetnione.
Gdyby te kraje, tak udręczone nieszczęściami, miały
to, co my moglibyśmy im dać, to mogłyby nam dorównać,
a wiele z nich być może stanęłoby wyżej.
Domalujcie jeszcze na naszym obrazie niebo bez gwiazd, poszarpane góry,
które rzucają długie, ponure cienie, powieście gęste
zasłony wzdłuż brzegów morskich i horyzontów krajobrazu,
zaciemnijcie przeszłość, a przyszłość ułóżcie
w coraz ciemniejszą noc,
napełnijcie ten straszliwy mrok twarzami głodnych mężczyzn
o ponurych twarzach, kobiet pogrążonych w smutku i dzieci
pozbawionych nadziei – oto pogański świat, narody, o których
prorok w starożytnej wizji pisał, że ‘siedzą w
krainie <str. 248> i w cieniu
śmierci’. Do nich nie dotarła jeszcze światłość.
Przez całą długą, długą noc siedzą oni
cicho w ciemnościach, czekając na światło poranka.
Tysiące milionów ludzi siedzących w krainie
i w cieniu śmierci, w tej samej krainie, w której dwadzieścia
pięć wieków temu mieszkali ich ojcowie, siedzi i oczekuje w
milczeniu, przechodząc przez życie w tak krańcowym ubóstwie,
że nie są w stanie zaspokoić swoich nawet najbardziej
prymitywnych potrzeb. Miliony z nich żywią się korzeniami,
roślinami i innym przypadkowym pokarmem,
jakiego może im dostarczyć sama natura nie ujarzmiona rozsądkiem.
Niektórzy z nich, żyjący w krajach na wpół
cywilizowanych, rządzonych przez pewne formy rządów, usiłujących
na swój sposób uregulować problem ubóstwa i rozwijać przemysł,
zostali obrabowani
ze swych oszczędności przez lokalnych tyranów i chcąc pracą
pozyskać środki utrzymania dla siebie i swoich dzieci, zarabiają
niecałe trzy centy dziennie, co nie wystarczyłoby nawet na
utrzymanie przy życiu zwierzęcia. Tłumy ludzi, których głód
nie
jest zaspokojony nawet do połowy, którzy nie są choćby w
połowie odziani, mieszkają w zagrodach i chlewach, które nie
nadałyby się nawet dla świń, pozbawieni jakiegokolwiek
wyposażenia służącego zaspokojeniu ich ludzkich
potrzeb, uginający się pod ciężarem
tyranii brutalnych sił, które zacierają w nich ostatnie ślady
cech człowieczeństwa, może z wyjątkiem pionowej
postawy oraz niezniszczalnej, niemej i ślepej tęsknoty za czymś,
czego nie znają – oto poganie, mężczyźni i kobiety,
nasi bracia i nasze siostry.
Te ponure i okrutne cienie kreślonego przez nas
obrazu na pewno by nas zmroziły, gdyby nie to, że chętnie
rzucamy na nie perspektywę, błysk i połysk naszej fantazji.
Z naszego punktu widzenia wygodnej obojętności właściwie
całkowicie one znikają. Są zbyt odległe, a my jesteśmy
za bardzo zajęci naszymi przyjemnościami, by je dostrzegać
albo chociaż o nich pomyśleć. Nie pasują one do
naszych wyobrażeń. Nawet jeśli nam się zdarzy o nich
pomyśleć, to nie w kategoriach rzeczywistości, ale mylących
pozorów. Patrzymy
na wielkie miasta i wspaniałość japońskiego cesarza
– Mikado i indyjskiego radży, dostrzegamy przepych dworów i zmysłowe
piękno krajobrazów – wszystko to przetworzone przez wyobraźnię
oraz zwodniczy blask, którego przydają im dzieła podróżnicze.
Jesteśmy
oczarowani tym, co widzimy. Gdy wglądniemy nieco głębiej w
zagadnienie domów ludzi i ich religii, to znów nasza uwaga zostanie
przyciągnięta przez wielkie świątynie i eleganckie
rysunki podróżników, przedstawiające malownicze i zachęcające
sceny rodzinne.
Zostaliśmy <str. 249> pocieszeni. Właściwie to świat
pogański wcale nie znajduje się w aż tak złym położeniu.
Mają swoją religię, mają swoje przyjemności. Gdy
z tą myślą przypatrujemy się światu, odczuwamy
ulgę. Ach, jakże zgubne jest to złudzenie! Rzeczywistość
kryje się w cieniu. Miliony nędznych, chodzących po omacku,
grzesznych ludzi, ludzi bez Boga, bez nadziei, bezdomnych, zezwierzęconych,
pozbawionych przyjaźni, urodzonych do dziedzictwa bezgwiezdnej nocy,
skazane są na życie i umieranie w gęstym
mroku – tego nie dostrzegamy. Ale oni tam są, prześlizgują
się przez cienie śmierci, ponurzy i głodni, nadzy i
pozbawieni nadziei, upodobnieni do dzikich zwierząt. I nie chodzi tu
o niewielką liczbę nieszczęśników, czających się
w zaułkach i ukrywających
się przed bliźnimi. Takich są miliony i jeszcze raz
miliony! Jest ich pełno we wszystkich tych elegancko wymalowanych
krajach, tłoczą się na ulicach i w alejach swych wspaniałych
miast i wołają na nas, żebyśmy chociaż na nich
spojrzeli i dostrzegli, jak wielu
ich jest. Tam żyli i umarli bez nadziei ich ojcowie. Tam oni
przeklinają swe nędzne życie. Tam rodzą się ich
dzieci, skazane na taki sam los. Tam żyją albo umierają, a
nikt nie troszczy się o ich dusze.
Taki jest niechrześcijański świat. Są
tam wielkie miasta, ogromne świątynie, wspaniałe mauzolea,
kilku rozbestwionych tyranów, którzy pławią się w
przepychu i złocie, lecz blask ich sanktuariów i tronów maluje się
na hebanowym tle ciemności, która spowija miliony skulonych ludzi,
przerażonych, głodnych i
w potrzebie. Widziałem ich w smutnych domach, na demonicznych
orgiach, od Bosforu do Gangesu, w świątyniach i na ucztach, płaszczących
się przed ponurymi bałwanami, kamiennymi posągami i małpimi
bogami. Widziałem ich tłoczących się na ulicach i gościńcach,
widziałem ich głodne twarze pozbawione blasku i nadziei. Ten
obraz nigdy nie zatrze się w mej pamięci.
Myślę, że zgodzicie się z mną,
iż nie ma nadziei dla ludzi z nie-chrześcijańskiego świata.
Nie ma on nic, co mógłby nam dać, żadnego promyka, ani
okruszyny. Wisi on ciężkim kamieniem na szyi rasy ludzkiej, pogrążając
ją coraz głębiej w otchłań nocy i śmierci.
Jego oddech to zaraza. Jego dotyk oznacza śmierć. Jego obecność
przeraża nas jak potworny upiór z królestwa nocy, wynoszący się
i rządzący przez stulecia,
zaciemniający wszystkie wieki.
Nie stawiam tu pytania, czy te niezliczone miliony
ludzi <str. 250> mogą zostać zbawione w przyszłym
świecie. Nie twierdzę, że danie im Ewangelii poprawi ich
widoki na przyszłość, czy w ogóle da im jakąś
szansę w tym zakresie. Możliwe, że bez Ewangelii będzie
wśród nich tyle samo zbawionych, co z Ewangelią. To pytanie nie
wchodzi w zakres problemu, nad którym się zastanawiam – spojrzenie
na świat – przez co rozumiem spojrzenie na obecny czas, a nie na
wieczność. Gdyby
w moim umyśle choć raz pojawiła się ta straszliwa myśl,
że cały świat musi z konieczności zostać dotknięty
wieczną zagładą tylko dlatego, że jest pogański,
to nigdy bym nie posłał do nich Ewangelii, która objawia
takiego Boga. Ta okropna myśl sama z siebie doprowadziłaby do
zgaszenia wszelkiej nadziei dla świata, a z wieczności uczyniłaby
więzienie, niezależnie od tego, czy ktoś mógłby być
zbawiony. Bo jakże by mogło rozumne stworzenie radować się
niebiańskim stanem w obecności Boga, którego rządy splamiły
się takim bezwstydem i hańbą, takim okrucieństwem i
niesprawiedliwością? Przekonajcie ludzi, że na czele wszechświata
stoi Bóg, który potępi miliony umarłych, żyjących i
mających się jeszcze narodzić pogan, bez żadnej winy z
ich strony, nie dając im szansy
na ratunek, że w tym samym czasie zamieni On ziemię w miejsce
gigantycznej grozy, gdzie straszliwe przerażenie nie znajdzie żadnego
ukojenia, a przekonacie się, że nikt nie będzie oddawał
mu czci, może z wyjątkiem demonów, gdyż taki bóg musiałby
być ich przywódcą.”
Biskup wspomniał też, że wśród całej
populacji ludzkości, której liczbę szacuje się na 1450 mln
blisko 1100 mln to niechrześcijanie oraz że wielu, albo nawet
prawie wszyscy nominalni chrześcijanie, są albo poganami, albo
antychrześcijanami. Wobec zaś niepowodzenia kościoła w
zakresie nawrócenia świata w ciągu osiemnastu stuleci oraz
wobec braku nadziei na przyszłe wykonanie tego zadania, usiłował
on zdejmować z kościoła tę odpowiedzialność,
którą sam na siebie wziął, sugerując, że owe
miliony pogan
muszą zostać zbawione bez wiary w Chrystusa. Chcąc zaś
zwolnić Boga z odpowiedzialności za obecne nieszczęścia
ludzkości, powiedział on: “Bóg czyni, co tylko może, w
zakresie posiadanej przez Niego mocy”.
Kilka lat temu The Church Times
opublikował napisany przez Maorysas
artykuł, z którego cytujemy kilka fragmentów, niezwykle sugestywnie
przedstawiających przyczyny całkowitego niepowodzenia kościoła
na polu niesienia światła dla świata. <str. 251> List
ten ukazał się pierwotnie w pewnej gazecie w Nowej Zelandii i
brzmiał następująco:
“Kilka dni temu opublikowaliście opis tego, co
miało miejsce na spotkaniu Maorysów, zwołanym przez biskupa kościoła
chrześcijańskiego. Byłem obecny na tym zebraniu i pragnę
prosić was o danie mi możliwości udzielenia odpowiedzi na
jedno z pytań zadanych nam przez biskupa, a mianowicie: ‘Dlaczego
chrześcijańska wiara płonie tak słabym ogniem wśród
Maorysóws
z mojej diecezji?’ Powiem wam, jaka jest moim zdaniem tego przyczyna. My
Maorysi jesteśmy zakłopotani i oszołomieni niezwykłym
sposobem, w jaki wy, Europejczycy, traktujecie swoją religię.
Żaden z was nie wydaje się być pewny, czy ma ona jakieś
znaczenie, czy może nie ma żadnego. Na wezwanie pierwszych
misjonarzy zastąpiliśmy religię naszych ojców, o której
oni mówili, że jest
fałszywa, głoszoną przez nich rzekomą prawdziwą
religią. Przyjęliśmy Księgę, zawierającą
historię i zasady ‘Prawdziwej Religii’, jako rzeczywiste Słowo
Boże, które obowiązuje nas, Jego stworzenia. Codziennie rano i
wieczorem oddawaliśmy cześć Stworzycielowi
w każdym obozie i w każdej wiosce w całej Nowej Zelandii.
Czciliśmy siódmy dzień jako święty, powstrzymywaliśmy
się od wszelkiej pracy kierowani szacunkiem dla Boskiego przykazania.
Z tego samego powodu znieśliśmy niewolnictwo i poligamię.
Czyniąc to
jednak, całkowicie zdezorganizowaliśmy nasz system społeczny,
skazując nasze ziemiaństwo na życie w ubóstwie i zadając
wiele bólu tym, którzy zmuszeni byli zrywać najczulsze więzy
swych ludzkich stosunków. Właśnie gdy zaczynaliśmy ćwiczyć
nasze dzieci w znajomości
i posłuszeństwie Bogu, który objawił się w Jezusie
Chrystusie, do naszego kraju przybyły liczne rzesze Europejczyków.
Odwiedzali nasze wioski i wydawali się być bardzo przyjaźnie
nastawieni, zdawało nam się jednak, że nie oddają oni
takiego samego
szacunku Biblii, jak czyniliśmy to my, nowicjusze. Rzymscy katolicy mówili
nam, że tylko oni znają poprawną interpretację i jeśli
się do nich nie przyłączymy, to nasze dusze będą
zgubione. Potem przyszli baptyści, którzy wyśmiali nas, że
oddajemy Chrystusowi
w chrzcie nasze dzieci, mówiąc, że jeśli nie zostaliśmy
zanurzeni, to nie jesteśmy w ogóle ochrzczonymi chrześcijanami.
Jako następni pojawili się prezbiterianie, którzy przekonywali
nas, że urząd biskupa nie ma podstawy w Piśmie Świętym
i że poddając
się konfirmacji przeprowadzonej przez biskupa Selwyna uczestniczyliśmy
jedynie w uroczystości bez znaczenia. Na koniec przyszli bracia z
Plymouth, którzy powiedzieli nam, <str. 252> że Chrystus nigdy
nie ustanowił widzialnego kościoła i w ogóle duchowieństwa,
a zamiast tego każdy ma być Jego duchownym i sporządzać
swe własne wyznanie wiary.
Niezależnie od zamieszania w naszych umysłach,
spowodowanego bezbożnym przykładem większości
Europejczyków i sprzecznym nauczaniem religii przez ich duchownych,
zagadką było dla nas postępowanie rządu, który
twierdząc, że jest zobowiązany do przestrzegania moralnego
prawa zawartego w Biblii, gdy tylko zauważył naszą bezsilność,
nie zawahał się złamać uroczystych obietnic
uczynionych nam, gdy byliśmy jeszcze liczni i silniejsi
od Europejczyków. Wielkie też było nasze zaskoczenie, gdy
parlament, w którego skład nie wchodzą przecież ludzie prości
i pozbawieni wiedzy, tylko europejscy dżentelmeni i wyznawcy chrześcijaństwa,
zadecydował, że należy usunąć Biblię z
nauczania szkolnego
i nakazywał nauczycielom, by pilnie uczyli nowozelandzkie dzieci
wszystkich dyscyplin wiedzy, ale pod żadnym pozorem nie wspominali
ani słowem o religii chrześcijańskiej, o Bogu i Jego
prawach. Mój pogański mistrz nauczył mnie bojaźni i
szacunku względem
Niewidzialnych Mocy. Również moi rodzice uczyli mnie, abym w moim
postępowaniu kierował się zasadą posłuszeństwa
bogu Atuasowi, który ukarałby mnie, gdybym go obraził.
Tymczasem moje dzieci w szkołach tego chrześcijańskiego
kraju nie są uczone szacunku
dla kogokolwiek innego poza policjantem i strachu przed osądzeniem
ich postępowania przez kogokolwiek innego poza urzędującym
sędzią.
Myślę więc, że jeżeli biskup
kościoła Chrystusowego pewnego dnia zadaje nam pytanie, które
przytoczyłem powyżej, to mamy prawo wymagać od niego, by
najpierw on nam powiedział, dlaczego płomień wiary ledwie
się tli wśród jego rodaków. Można by tutaj zacytować
trafne stwierdzenie pochodzące z Księgi, którą Anglicy
chcieliby uczynić podstawą zasad życia dla wszystkich ludzi
z wyjątkiem
samych siebie i oddać mu cześć należną Słowu
żywego Boga: ‘Lekarzu! ulecz samego siebie!’
Czyż można więc oskarżać
prostego Maorysa o letniość w służbie Bożej, którego
istnienia, według słów jednego z Jego ustanowionych sług,
żaden chrześcijanin nie potrafi udowodnić? Myślę
czasami, proszę pana, że moje dzieci miałyby większą
szansę wyrośnięcia na uczciwych ludzi, miałyby lepsze
widoki na osiągnięcie stanu szczęśliwości, gdy
przyjdzie dla nich czas wejścia do niewidzialnego świata i
spotkania się z ich Twórcą, gdybym, tak jak pierwszy król
Maorysów (Potatu), odmówił <str. 253> otwartego wyznania
waszej religii, mówiąc tak jak on: ‘Ustaliliście sami między
sobą, czym jest naprawdę religia’. Myślę, że
lepsza jest rzeczywista wiara w niewidzialny świat
duchowy, która dodawała sił moim przodkom, niż sztucznie
wymyślona wiara, którą Europejczycy nakazali nam wyznawać,
zamiast tamtej.
Wasz
TANGATA MAORYS”
Kolejny cytat, pochodzący z artykułu w
North
American Review [Przegląd
Północnoamerykański], autorstwa Wong Chin Foo, wykształconego
Chińczyka, absolwenta jednej z naszych uczelni w Nowej Anglii,
sugestywnie podaje podobne powody, dla których przedkłada on religię
ojców nad chrześcijaństwo. Wong Chin Foo stwierdza:
“Będąc urodzony i wychowany jako poganin,
studiowałem i praktykowałem nasz kodeks moralny i religijny.
Postępowanie takie przynosiło pożytek mnie samemu i wielu
innym ludziom. Moje sumienie było czyste, a nadziei na przyszłe
życie nie zaciemniały rozpraszające wątpliwości.
Mając siedemnaście
lat znalazłem się w samym centrum waszej efektownej cywilizacji
chrześcijańskiej. W tym wrażliwym okresie mojego życia
chrześcijaństwo pokazało mi się ze swej najbardziej
zwodniczej strony. Uprzejmi chrześcijańscy przyjaciele okazywali
szczególną
troskę o mój materialny i religijny dobrobyt, a ja nazbyt chętnie
garnąłem się do prawdy. Następnie przekonano mnie,
abym poświęcił swoje życie dla sprawy chrześcijańskiej
działalności misyjnej. Zanim jednak mogłem zacząć
pełnić tę zaszczytną misję, musiałem nauczyć
się doktryny chrześcijańskiej, którą miałem głosić.
Tutaj zaś od samego początku zostałem oszołomiony
mnogością sekt chrześcijańskich, z których każda
twierdziła, że ma monopol na jedyną i to wąską
drogę do nieba.
Zapoznałem się z prezbiterianizmem, ale tylko
po to, by z odrazą odwrócić się od wiary w niemiłosiernego
Boga, który już dawno temu skazał większość
bezradnego rodzaju ludzkiego na wieczny pobyt w piekle. Głoszenie
takiej nauki inteligentnym poganom wzbudziłoby jedynie w ich umysłach
poważne wątpliwości
co do mojego zdrowia psychicznego, chyba że uznaliby, że kłamię.
Następnie zanurzyłem się w nauki baptystów. Stwierdziłem
jednak, że jest tak wiele sekt, które różnią się
jedynie ‘skorupami’, a toczą walki o to, w jakim czasie i przy użyciu
jakiej metody należy zastosować inicjację zimno-wodną.
Banalność tych dyskusji napawała mnie niesmakiem.
Zagadnienie uczestniczenia w ścisłej komunii wywarło na
mnie tylko takie wrażenie, że jedni są skłonni bardzo
oszczędzać <str. 254> swój kawałek chleba
i wina, a inni trochę mniej. Metodyzm uderzył mnie jako religia
błyskawicy i grzmotu – tylko gadanie i hałas. Albo ty go
powalisz, albo on ciebie ściśnie spazmami i w taki sposób
‘doznałeś’ przeżycia religijnego. Kongregacjonaliści
odstraszyli mnie swoją
sztywnością zachowania, własnym przekonaniem o swej
prawdziwej dobroci oraz pragnieniem utrzymywania jedynie najbardziej
elitarnych związków. Unitarianies,
jak mi się zdawało, we wszystko wątpili, nawet w samych
siebie. Cały szereg innych sekt protestanckich, bazujących na
oryginalności i ekscentryczności – jak choćby kwakrzys
– wydał mi się niegodny poważnych studiów dla niechrześcijanina.
Był jednak jeden punkt, w którym całe to kłótliwe
protestanckie towarzystwo wykazywało wyjątkową zgodność.
Łączyła ich zgodna nienawiść do katolicyzmu,
starszej formy chrześcijaństwa. Katolicyzm zaś odpłacał
im z nawiązką tę wrogość. Wyniośle ogłaszał
się być jedynym prawdziwym kościołem, poza którym nie
ma zbawienia – zwłaszcza dla protestantów. Twierdził, że
ich prałat
jest przedstawicielem Boga na ziemi oraz że jest nieomylny. Tutaj
panowała religijna jedność, władza i autorytet pomsty.
Jednak moi uczynni protestanccy przyjaciele zgodnym chórem błagali
mnie, bym nie tykał się katolicyzmu, twierdząc, że
jest on gorszy
od pogaństwa – i zgodziłem się z nimi. Tylko że
podobna argumentacja przekonywała mnie, że protestantyzm należy
do tej samej kategorii. Co więcej, im bardziej poznawałem chrześcijaństwo
w jego rozmaitych formach, im więcej przysłuchiwałem się
wzajemnym oskarżeniom
różnych sekt, tym bardziej wydawało mi się ono być
‘miedzią brząkającą albo cymbałem brzmiącym’.
Nazywajcie nas poganami, jeśli chcecie, ale Chińczycy
i tak stoją wyżej pod względem zarządu i porządku
społecznego. Wśród czterystu milionów Chińczyków
dokonuje się rocznie mniej morderstw i rozbojów niż w stanie
Nowy Jork. To prawda, Chiny utrzymują kosztownego monarchę, którego
każdy kaprys musi być spełniony. Mimo to jednak jego podwładni
należą do najmniej opodatkowanych ludzi na świecie, którzy
nie płacą nic ponad podatek od uprawnej ziemi, ryżu i soli.
A przy tym Chiny nie mają ani dolara narodowego długu. (…)
Chrześcijanie podnoszą nieustanny hałas
wokół religii. Budują wielkie kościoły i zanoszą
długie modlitwy, a mimo to w sąsiedztwie jednej parafii w Nowym
Jorku liczącej tysiąc ludzi więcej jest bezbożności
niż wśród miliona pogan, którzy nie mają kościołów
i nie chodzą na nabożeństwa. Chrześcijanie <str.
255> wiodą długie i głośne rozmowy o tym, jak być
dobrym i jak prowadzić działalność charytatywną.
Tylko że to, co robią, jest łaską, a nie braterstwem
– ‘Naści piesku, masz skórkę i ciesz się’. Czyż
można się więc dziwić, że w jednym tylko stanie
Nowy Jork więcej jest załamań psychicznych i samobójstw niż
w całych Chinach?
Różnica pomiędzy poganami a chrześcijanami
polega na tym, że poganie postępują dobrze dla samego
czynienia dobrze. Chrześcijanin zaś czyni dobro (a i to rzadko)
dla doczesnego zaszczytu i przyszłej nagrody. Pożycza Panu Bogu
i domaga się pomnożonych odsetek. W rzeczywistości chrześcijanin
jest godnym dziedzicem swych religijnych przodków. Poganin czyni wiele i
mało o tym mówi, chrześcijanin zaś czyni niewiele dobrego,
ale jeśli czegoś dokona, to natychmiast domaga się pochwał
w gazecie i na nagrobku. Praktyczną zasadą chrześcijanina
jest miłowanie ludzi za dobro, które mu wyświadczają, a
nie za dobro, które należy im wyświadczyć w ramach
humanitarnego obowiązku. W taki sposób chrześcijanie miłują
pogan. Owszem, miłują oni posiadłość pogan.
Proporcjonalnie do wartości dóbr wzrasta
intensywność miłości chrześcijanina. Kiedy
Anglicy pożądali chińskiego złota i handlu, mówili,
że pragną, ‘by Chiny zostały otwarte dla ich
misjonarzy’. Potem zaś okazało się, że najważniejszym,
a właściwie jedynym misjonarzem, o którego troszczyli się
po zmuszeniu nas do otwarcia portów, było opium. Ten haniebny chrześcijański
wynalazek dokonał w Chinach takiego spustoszenia socjalnego i
moralnego, że wszystkie organizacje humanitarne razem nie będą
w stanie go opanować ani za dwieście lat. A
na was, chrześcijan, i
na waszą żądzę złota składamy odpowiedzialność
za zbrodnię, jaka z tego wynikła,
zbrodnię, która posyła dziesiątki milionów uczciwych i użytecznych
ludzi na przedwczesną śmierć po krótkim i nędznym
życiu, zbrodnię, która nawet jeśli przedwcześnie nie
zabija, to doprowadza ludzi do fizycznego i moralnego załamania! A w
to wielkie narodowe przekleństwo zostaliśmy wpędzeni przy
pomocy chrześcijańskich bagnetów. I wy się jeszcze
dziwicie, że jesteśmy poganami? Jedynym przekonaniem, którym
chrześcijanie zaimponowali poganom, jest skłonność do
poświęcenia religii, honoru, zasad, a nawet życia dla… złota.
A do tego z świętobliwą miną mówią oni biednym
poganom: ‘Musicie zbawić swoje dusze, wierząc tak, jak my
wierzymy!’ (…)
‘Wszystko, co byście chcieli, aby wam ludzie
czynili, to i wy im czyńcie’ albo ‘miłuj bliźniego
twego, jako siebie samego’, oto zasady wspaniałego boskiego Prawa,
które obowiązują zarówno chrześcijan, jak i pogan, są
one jednak przez <str. 256> chrześcijan lekceważone. I to
właśnie
dlatego ciągle pozostaję poganinem. Gorąco też zachęcam
wszystkich chrześcijan z Ameryki, by przechodzili na konfucjanizms.”
Inny podobny przypadek został opisany w prasie.
Pewna kobieta z Indii, Pundita Ramabai, odwiedziła kilka lat temu
Boston i przygotowywała się do powrotu do Indii z zamiarem
nauczania kobiet z wyższych kast indyjskich. Było jej trudno
określić, do jakiej grupy chrześcijańskiej należy.
Zapytana o to przez reportera odpowiedziała:
“Należę do powszechnego kościoła
Chrystusowego. Spotykam dobrych baptystów, metodystów, episkopalnych i
prezbiterian i każdy z nich mówi coś na temat Biblii. Stąd
wydaje mi się, że najlepiej robię, gdy udaję się
bezpośrednio do niej i wyszukuję to, co dla mnie najlepsze [mądra
decyzja]. A tam znajduję Chrystusa,
Zbawiciela świata i Jemu oddaję swe serce. Zostałam
ochrzczona będąc w Anglii, a społeczność utrzymuję
ze wszystkimi, którzy mi na to pozwalają. Nie przyznaję się
do przynależności do żadnego z wyznań, gdyż pragnę
powrócić do Indii po prostu jako chrześcijanka.
Jak na moje możliwości umysłowe, wydaje mi się, że
Nowy Testament, a szczególnie słowa naszego Zbawiciela, stanowią
wystarczająco rozwinięte wyznanie wiary. Wierzę w to, co
powiedział Zbawiciel, a przekazał nam św. Jan: że Bóg
jest duchem, światłością i miłością;
że stworzył On, oświeca i przenika wszechświat; że
Jezus, Jego Syn i Sługa, apostoł naszej wiary, został posłany
przez Niego, aby stać się Zbawicielem i przewodnikiem Jego
dzieci; że wszyscy, którzy w Niego wierzą, mają prawo stać
się synami
Bożymi; że duch święty jest naszym przewodnikiem i
pocieszycielem, wielkim darem Bożym, udzielonym przez Chrystusa;
że jest jeden Kościół a wszyscy, którzy uznają
Jezusa za swego Zbawiciela są członkami tego Kościoła.
Wierzę, że będzie mi dane wszystko, co
potrzebne do mojego zbawienia i modlę się gorąco, żeby
Bóg udzielił mi łaski poszukiwania i naśladowania Prawdy
oraz czynienia Jego woli. W Bostonie powiedziano mi, że jestem
unitariankąs.
Ale odpowiedziałam im, że nie jestem. Nie jestem też jednak
trynitarianką. W ogóle nie rozumiem tych nowoczesnych wymysłów.
Jestem po prostu chrześcijanką, a mojej religii uczy mnie Nowy
Testament.”
Japończycy, którzy nawrócili się na chrześcijaństwo,
objawiają podobnego <str. 257> ducha, a ich szlachetne postępowanie
jest z jednej strony poważnym zarzutem wobec nominalnych kościołów
i ich wyznań wiary, z drugiej zaś pięknym komentarzem na
temat mocy Słowa Bożego. Poniżej cytujemy opublikowany opis
ich poglądów na temat chrześcijańskich wyznań wiary
oraz ich
determinacji w trzymaniu się wyłącznie Biblii:
“Gdy cesarstwo japońskie stanęło
otworem dla amerykańskiego handlu, amerykańskie kościoły
wykazywały wielką gorliwość w nawracaniu naszego kraju
na rozmaite odmiany swej wiary. Misjonarze od początku stwierdzili
jednak, że podziały będą stanowiły istotną
przeszkodę na drodze do sukcesu i zgodzili się, że dokąd
nie zostaną założone silne fundamenty, będą
ukrywać rozbieżności i pracować wyłącznie
nad duszami, głosząc jedynego Boga i Chrystusa ukrzyżowanego
za grzechy.
Owo ukrywanie prawdy powiodło się do tego stopnia, że gdy w
1873 roku rodzime organizacje podniosły wrzawę, by misjonarze
bardziej zadbali o sekciarskie żniwo, uznano, że nawróconych
jest już tak dużo, iż można przystąpić do
podziału łupów.
Gdy jednak
przystąpiono do starannego wyjawienia tego oszustwa nawróconym
poganom, powstały nieoczekiwane trudności. Japońscy chrześcijanie
zgromadzili się i opracowali petycję, w której dali wyraz radości,
pokojowi i sprawiedliwości, jakie znaleźli w Chrystusie Jezusie,
oraz wyrazili sprzeciw wobec podziałów, które są przeciwne Słowu
i duchowi Bożemu. Misjonarzy zaś zachęcano w niej, by w
obliczu tak pożałowania godnego stanu we własnym kraju powrócili
do Ameryki, a dalszą ewangelizację Japonii pozostawili im.
Kopia tej
petycji została przekazana zarządom rozmaitych organizacji, które
popierały i kontrolowały misjonarzy. Wysłano także
przedstawicieli, którzy mieli zbadać sprawę i zdać
sprawozdanie. Jeden z tych wysłanników, którego list został
opublikowany w nowojorskim The Independent,
powiedział, że ludziom tym, dopiero co wyprowadzonym z mroków
pogaństwa, ‘prosta radość zbawienia zakryła inne
troski’ oraz ‘że potrzeba wielu lat, by zmusić ich do pojęcia
subtelnych różnic, które dzielą chrześcijaństwo’.
Mimo to jednak ci, którym ‘inne powody’ przesłoniły ‘radość
zbawienia’ i zgasiły w nich miłość Bożą,
nie ustawali w wysiłkach na rzecz doprowadzenia do podziałów.
Duch Boży pobudzał jednak szczere dusze, tak jak zwykle, do
zgromadzania się wyłącznie w imieniu Jezusa.
<str. 258> Najtrudniejszym zadaniem dla misjonarzy sekciarstwa było
więc ‘wpojenie nawróconym subtelnych różnic, jakie dzielą
chrześcijaństwo’. Bardzo niewielu zwolenników sekt w Ameryce
posiada rzetelną wiedzę na ten temat. Są oni uprzedzeni i
pochłonięci innymi troskami niż rzeczywiste przekonania.
Jedynie niewielka część ludzi posiada coś na kształt
inteligentnej świadomości swojego wyznania wiary i różnic
dzielących go od innych sekt.”
Takie nastroje panują wśród inteligentnych
pogan, zdezorientowanych i zakłopotanych fałszywymi poglądami
na temat charakteru Boga i Jego doktryn. Cieszy nas jednak to, że
niezależnie od sprzeczności między wyznaniami wiary oraz
niechrześcijańskiego postępowania mas rzekomych wyznawców
chrześcijaństwa i tak zwanych narodów
chrześcijańskich, nie wszystkie wysiłki misjonarzy poszły
na marne, a tu i tam ziarno Boskiej Prawdy wpadło w dobre i uczciwe
serce, przynosząc owoc sprawiedliwości i prawdziwego chrześcijańskiego
charakteru. Owoców tych nie należy jednak przypisywać wyznaniom
wiary, ale Słowu Bożemu i Jego duchowi, działającemu
niezależnie od zamieszania panującego w ludzkich wyznaniach
wiary. Pan określa Stary i Nowy Testament mianem “swych dwóch
świadków” (Obj. 11:3), którzy wiernie wydawali świadectwo
przed wszystkimi narodami.
Nie mamy wystarczających podstaw, by twierdzić,
że wyznawcy religii pogańskich będą wykazywali skłonność
do łączenia się z nominalnym chrześcijaństwem. Wręcz
przeciwnie, ich przedstawiciele na światowym Parlamencie Religii
odnieśli wrażenie, że ich religie stoją znacznie wyżej
od chrześcijaństwa. “Mocniejsza mowa prorocka” wyraźnie
wskazuje jednak na to, że rozmaite sekty protestanckie będą
ze sobą współdziałały, tworząc unię lub
federację, i że katolicyzm sprzymierzy się z
protestantyzmem w taki
sposób, że żadna ze stron nie utraci swej tożsamości.
To są owe dwa końce kościelnych niebios, które w miarę
pogłębiania się panującego wśród nich
zamieszania, zwiną się dla własnej obrony jako księgi
(Izaj. 34:4; Obj. 6:14) – jako różne i oddzielne zwoje, ale
pozostające w bezpośrednim <str. 259> kontakcie.
Dążąc do tego protestanci wydają się
być skłonni do pójścia na prawie każdy kompromis,
papiestwo zaś przyjmuje niezwykle pojednawczą postawę. Każdy
myślący obserwator jest świadomy tych faktów. Każdy,
kto zajmuje się historią, zna zgubny charakter tego wielkiego
systemu antychrystusowego, który w wielkim zamieszaniu panującym
obecnie wśród protestantów upatruje swej szansy na ponowne objęcie
władzy. Przy całej świadomości posiadania większej
siły niż podzielony
protestantyzm, wielki system papieski również obawia się nadciągającego
kryzysu i dlatego niezwykle gorąco pragnie zjednoczenia całego
chrześcijaństwa – papieskiego i protestanckiego, świeckiego
i religijnego.
Poniższy fragment wystąpienia znanego ojca
paulina Waltera Elliota z Nowego Jorku wygłoszonego na Katolickim
Kongresie Świata Kolumbijskiego w 1893 roku wskazuje na powód, dla
którego kościół rzymskokatolicki pragnie wykorzystać
zamieszanie panujące obecnie wśród protestantów. Stwierdził
on:
“Upadek
dogmatycznego protestantyzmu jest dla nas wielką szansą.
Na naszych oczach rozlatują się denominacje, wyznania wiary,
szkoły, wierzenia. Powstawały one za sprawą wielkich ludzi,
ale mali potrafią je unicestwić. Nasz młody naród może
spoglądać jedynie z pogardą na instytucje
[protestanckie], których historia jest zaledwie dwukrotnie dłuższa
od naszej krótkiej narodowej egzystencji. Musi natomiast patrzeć z
podziwem na instytucję [kościół rzymskokatolicki], która
istnieje tak długo, że historia wielkiej republiki mogłaby
się w tym czasie rozegrać blisko dwadzieścia razy. Powiadam
wam, że żywotność narodowej młodości musi
wpaść w podziw na widok świeżości wiecznej
[rzymskokatolickiej] religii, którą wkrótce musi przyjąć
jako Boską. Dogmaty starego protestantyzmu
bledną i zanikają z umysłów naszych rodaków.”
W swej encyklice papież Leon XIII obiecuje
katolikom nagrodę, by skłonić ich do modlitw o nawrócenie
protestantów na katolicyzm. Nagrodą miałoby być uwolnienie
od części mąk czyśćca. Z tej części
jego encykliki, która skierowana jest do protestantów, cytujemy następujący
fragment: <str. 260>
“Ogarnięci płomieniem zmiłowania,
zwracamy się obecnie do tych ludzi, którzy stosunkowo niedawno temu,
pod wpływem wyjątkowych wstrząsów doczesnych i
materialnych, opuścili łono kościoła
rzymskokatolickiego. Zapominając o dawnej niestałości,
niech duch ich wzniesie się ponad cielesność, a pożądając
jedynie prawdy i zbawienia niech zważą na kościół założony
przez Jezusa Chrystusa. Gdy tylko porównają swe własne kościoły
z tym kościołem i przyjrzą się, do jakiego stanu
doprowadzili wraz z nimi religię, na pewno będą gotowi
przyznać, że dzięki porzuceniu w wielu istotnych kwestiach
pierwotnych tradycji, przypływy i odpływy nowości spowodowały
zakradanie się innych rzeczy.
Nie zaprzeczą też, że prawdy, które autorzy nowego stanu
rzeczy zabrali ze sobą, nigdy nie zostały sformułowane w
sposób pewny i autorytatywny. (…)
Wiemy wystarczająco dobrze, ile czasu i bolesnego
wysiłku potrzeba, by ustanowić porządek rzeczy, który
pragniemy przywrócić. Niektórzy mogą nawet pomyśleć,
że brak nam realizmu, skoro podążamy za ideałami, których
owszem można pragnąć, ale nie oczekiwać ich
realizacji. My jednak pokładamy całą naszą nadzieję
i ufność w Jezusie Chrystusie, Zbawicielu ludzkości,
pamiętając na wielkie rzeczy, jakie się niegdyś dokonały
dzięki tak zwanemu głupstwu krzyża i jego głoszeniu mądremu
światu, który wyglądał na zdumiony i zakłopotany. Błagamy
zwłaszcza książąt i władców, w imię ich
politycznej dalekowzroczności i w interesie ich własnych narodów,
by należycie rozważyli nasze zamierzenia i poparli je swą
łaską i powagą. Gdyby choćby część
owocu, którego oczekujemy, dojrzała, to i tak korzyść będzie
niemała wobec teraźniejszego gwałtownego upadku wszystkich
rzeczy oraz wtedy,
gdy do powszechnie panującego niepokoju dołączy jeszcze
strach przed przyszłością.
Minione stulecie pozostawiło Europę wyczerpaną
klęskami i drżącą jeszcze od konwulsji, którymi została
wstrząśnięta. Dlaczego by więc to stulecie, które
teraz dobiega końca, nie miało przekazać potomności
dziedzictwa choćby kilku rękojmi porozumienia i nadziei na
wielkie korzyści płynące z jedności wiary chrześcijańskiej?”
Nie da się zaprzeczyć, że protestantyzm
wykazuje wyraźnie prorzymskie nastawienie. Takie było
rzeczywiste znaczenie powierzenia katolikom prowadzenia istotnych części
wielkiego Parlamentu Religii. <str. 261> Usilnym dążeniem,
wyrażanym przez wszystkich zainteresowanych protestanckim ruchem
zjednoczeniowym, jest zawarcie sojuszu, jeśli nie unii, z kościołem
rzymskokatolickim. Jeden z punktów prezbiteriańskiego wyznania wiary
uważany jest obecnie za niepożądany i proponuje się,
aby został zmieniony. Chodzi o artykuł określający
papiestwo mianem Antychrysta.
Poniższy list duchownego metodystycznego
skierowany do kardynała Gibbonsa, a dotyczący unii kościołów,
wyraźnie wskazuje na taką tendencję wśród protestantów.
Taunton, Massachusetts
Drogi Kardynale – Jesteś bez wątpienia
dobrze poinformowany i zainteresowany zagadnieniem ruchu zjednoczeniowego
wśród kościołów protestanckich. Jeśli takie ponowne
zjednoczenie miałoby nastąpić, dlaczego nie mogłoby
ono objąć także kościoła rzymskokatolickiego? Czy
kościół rzymski nie powinien zaproponować fundamentu, na
którym wszyscy moglibyśmy stanąć? Czy nie mógłby on,
jeśli
uważa, że błądzimy, wyjść nam naprzeciw z
pewnym doraźnym ustępstwem, dopóki lepiej nie poznamy Chrystusa
i Jego zamierzeń?
Jednego jestem pewien, że osobiście wzrasta
we mnie skłonność do coraz bardziej uważnego
doszukiwania się dobrych stron w każdym z odłamów kościoła
chrześcijańskiego. A sądzę, że nie jestem w tej
sprawie osamotniony. Z poważaniem, wasz
George W. King, Pastor Pierwszego Kościoła M.E.”
Kardynał odpowiedział na to w sposób następujący:
Rezydencja Kardynała, Baltimore
Czcigodny George W. King, Drogi Panie – W odpowiedzi
na pańskie łaskawe słowa spieszę donieść,
że wasze dążenia do ponownego zjednoczenia chrześcijaństwa
są godne każdej pochwały.
Taka jedność byłaby tylko
fragmentaryczna, gdyby został z niej wyłączony kościół
katolicki. Byłaby też zresztą niemożliwa do osiągnięcia,
gdyż trudno sobie wyobrazić zjednoczenie bez solidnej podstawy
Pisma Świętego, a to wiedzie do uznania św. Piotra i jego
następców za widzialne głowy kościoła.
Żaden rząd, czy to w życiu świeckim,
czy wojskowym, czy kościelnym, nie będzie stabilny, jeśli
nie będzie miał przywódcy. Każdy stan musi mieć
swojego gubernatora, każde miasto swojego burmistrza, czy przewodniczącego
miasta noszącego jakiś inny tytuł. Jeśli kościoły
świata <str. 262> rozglądają
się w poszukiwaniu przywódcy, to gdzie znajdą takiego, który
odpowiadałby wszelkim wymaganiom powagi i nakazów, jeśli nie na
urzędzie biskupa Rzymu? Przecież nie w Canterbury czy
Konstantynopolu.
Co do warunków ponownego zjednoczenia, to są one
łatwiejsze niż się powszechnie uważa. Kościół
katolicki obstaje przy wszystkich zasadniczych naukach wyznawanych przez
kościoły protestanckie, zaś uznanie sędziowskiego
prymatu papieża otworzy drogę do uznania wszystkich pozostałych
nauk. Znajdujecie się bliżej
nas, aniżeli przypuszczacie. Wiele nauk przypisywanych kościołowi
jest przez niego odrzucanych.
Szczerze oddany w Chrystusie,
J.
Kardynał Gibbons”
W odpowiedzi na to wysłane zostało jeszcze
jedno pismo. Za zgodą obu stron listy zostały opublikowane w interesie
upragnionego zjednoczenia.
“Drogi Kardynale – Twoją odpowiedź
przeczytałem z największym zainteresowaniem. Niech mi wobec tego
będzie wolno zapytać, czy nie byłoby rzeczą mądrą
i pożyteczną, gdyby kościół katolicki wyznaczył
dla kościołów protestanckich możliwą podstawę
zjednoczenia (wraz z dostatecznie szczegółowym opisem), w rodzaju
wytycznych kościoła episkopalnego przedłożonych na
konferencjach w Chicago i Lambeth? Wiem jak mylnie odbierany jest kościół
metodystyczny, a w rzeczywistości cały kościół
chrześcijański, dlatego przyznaję, że jest rzeczą
więcej niż prawdopodobną, że i kościół
katolicki nie jest dobrze rozumiany i osądzany w wielu sprawach.
Gdyby więc kościół katolicki mógł sprostować,
przynajmniej w znacznym stopniu, błędne pojęcia wśród
protestantów, przyspieszyłoby to pożądane zjednoczenie.
Uważam, że obecne podziały wśród
chrześcijan są zupełnym szaleństwem, wstydem i hańbą,
i dlatego nie sprzeciwiam się idei centralnej władzy przy
zastosowaniu pewnych ograniczeń i powściągliwości.
Z poważaniem,
wasz, George W. King”
Przychylne nastawienie popularnej organizacji Young
People’s Society of Christian Endeavors
[Młodzieżowe Stowarzyszenie Dążeń Chrześcijańskich]
względem kościoła rzymskokatolickiego było wyraźnie
widoczne na ich dorocznej konferencji w Montrealu w 1893 roku. Wśród
delegatów tego zjazdu był znany Hindus z Bombaju w Indiach, pastor
Karmarkar, który nawrócił się na <str. 263>
protestantyzm. W swych wypowiedziach do delegatów Stowarzyszenia
stwierdził on, że rzymski katolicyzm jest
przeszkodą dla działalności misyjnej w Indiach. Oświadczenie
to spotkało się z bardzo wyraźną dezaprobatą wśród
uczestników konferencji. Następnie temat ten podjęły
francuskie gazety katolickie, publikując wypowiedź Hindusa wraz
ze swymi gniewnymi komentarzami.
Rezultat był taki, że tłum rzymskich katolików zakłócił
kolejne posiedzenie konferencji, a urzędnik przewodniczący na
tym posiedzeniu, usiłując uspokoić ich gniew, stanął
w pośrodku zgromadzenia i oświadczył, że ani on, ani
delegaci nie ponoszą odpowiedzialności
za słowa pana Karmarkara i tym samym pozostawił swego gościa
w osamotnieniu, wystawiając go na ataki ich gniewu za to, że tak
odważnie wydał świadectwo prawdzie. Najwidoczniej pan
Karmarkar był jedynym protestantem na tej konferencji, jedynym,
który ani się nie bał bestii, ani z nią nie sympatyzował,
ani też nie oddawał jej czci (Obj. 20:4). Poniżej cytujemy
jego słowa tak, jak zostały one opublikowane w The
American Sentinel
[Amerykański Wartownik], w sierpniu 1893 roku.
“Występuje znamienne podobieństwo między
kultem rzymskim i kultem hinduskim. Rzymski katolicyzm jest jedynie nową
nalepką na starych butelkach pogaństwa, zawierających
śmiertelną truciznę bałwochwalstwa. Hindusi, przyglądając
się rzymskim obrzędom, pytają nas często, jaka jest różnica między
chrześcijaństwem a hinduizmem. W Indiach musimy się więc
zmagać nie tylko z wielogłową hydrą pogaństwa,
ale i z ośmiornicą rzymskiego katolicyzmu.”
Wśród nielicznych głosów, jakie podniosły
się przeciwko takiemu działaniu Christian Endeavor Society
znalazły się następujące uchwały przedstawione na
patriotycznym zgromadzeniu obywateli Bostonu i jednogłośnie
przyjęte przez dwa tysiące ludzi:
“Zważywszy
na to, że na
konferencji Christian Endeavor, odbywającej się obecnie w
Montrealu, Pastor S. V. Karmarkar jasno i zgodnie z prawdą określił
przeszkody, jakie stają na drodze rozwoju chrześcijaństwa w
Indiach, wspominając o demoralizującym wpływie kościoła
rzymskokatolickiego, wzbudzając przez to wrogość <str.
264> francuskich katolików, którzy
usiłowali uniemożliwić swobodne wypowiadanie się na
protestanckiej konferencji poprzez wszczynanie awantur, przeto:
Postanawia się, że my protestanccy
obywatele Bostonu w pełni popieramy pastora S. V. Karmarkara dobitnie
stwierdzającego fakty. Wyrażamy jednocześnie głębokie
ubolewanie z tego powodu, że pewna grupa chrześcijan dążyła
do uspokojenia katolików przez okazanie dezaprobaty na drodze otwartego głosowania
(które znalazło głośny poklask), zmierzającego
najwyraźniej do ocenzurowania wypowiedzi męża Bożego głoszącego
prawdę.
Postanawia się, że kopia tych uchwał
zostanie przesłana do prasy codziennej i gazet patriotycznych oraz
przekazana pastorowi S. V. Karmarkarowi.”
Inna popularna instytucja protestancka, Chautauquas
Literary Circle [Koło Literackie Chautauqua], w czasie jednej ze
swych wielkich dorocznych konferencji przesłała depeszę do
podobnego zgromadzenia rzymskich katolików, które zostało założone
nieco później w Lake Champlain. Treść depeszy została
uchwalona jednogłośnie i przyjęta z wielkim
entuzjazmem. Brzmiała ona:
“Chautauqua przesyła pozdrowienia i najlepsze
życzenia dla Katolickiej Szkoły Letniej”. W odpowiedzi
kanclerz Vincent otrzymał następującą wiadomość
od dr Thomasa J. Conarty, przewodniczącego Katolickiej Szkoły
Letniej w Plattsburgh, Lake Champlain: “Uczniowie Katolickiej Szkoły
Letniej w Ameryce wyrażają głęboką wdzięczność
za serdeczne pozdrowienia otrzymane od Chautauqua i z swej strony życzą
Chautauqua wszystkiego najlepszego”.
Inna grupa protestancka, składająca się
głównie z prezbiterian, bardzo troszczy się o to, by naród ten
(który od początku swego istnienia odrzucił doktrynę o
boskich prawach królów i nigdy nie uznał prawa żadnego człowieka
do sprawowania władzy w charakterze “króla z łaski Bożej”)
przywdział na siebie szaty
wyznania chrześcijańskiego, niezależnie od tego, jak wielką
może to być hańbą dla tego wyznania. Jednym z głównych
celów owego Narodowego Ruchu Reformatorskiego, jak się ich nazywa,
jest zmuszenie wszystkich do ścisłego przestrzegania niedzieli
jako dnia
poświęconego na nabożeństwo. W nadziei zrealizowania
swych zamierzeń przez osiągnięcie poparcia większością
głosów ludzi, bardzo troskliwie zabiegają oni o to, by ich siła
oddziaływania została zwiększona o głosy katolickie.
Stąd też wyrażają <str. 265>
oni gotowość pójścia na niemal każde ustępstwo,
zaprzedając nawet swą wolność religijną, okupioną
krwią męczenników, aby tylko pozyskać do współpracy
kościół rzymskokatolicki. Posłuchajcie ich propozycji wyrażanych
przez najważniejszą gazetę tej grupy, The
Christian Statesman
[Chrześcijański Mąż Stanu], które brzmią tak:
“Jeśli tylko [członkowie kościoła
rzymskokatolickiego] zechcą współpracować w zakresie
przeciwstawiania się rozwojowi politycznego ateizmu, chętnie
podamy im rękę do współpracy.” I znów: “Nasze
pierwsze oferty mogą spotkać się z odmową, gdyż
czas jeszcze nie dojrzał do tego, by kościół rzymski uścisnął
rękę innego kościoła jako takiego. Nadszedł
jednak czas, by posuwać się do przodu i z zadowoleniem godzić
się na współpracę w każdej formie,
do jakiej będą oni gotowi przejawiać chęć. Taki
jest jeden z wymogów sytuacji.” Czcigodny S.
F. Scovel (prezbiterianin).
To samo czasopismo wskazało jednocześnie na
obowiązek rządu Stanów Zjednoczonych: “Naszym środkiem
zaradczym przeciwko wszystkim szkodliwym wpływom jest skłonienie
rządu, by ustanowił moralne prawo, uznając Boski autorytet,
który za nim stoi, oraz miał pod kontrolą wszystkie religie,
które nie potwierdzają tej zasady.”
Owszem, “wymogi sytuacji”
istotnie narzucają religijnym władzom chrześcijaństwa
konieczność zajęcia osobliwych pozycji i nawet niezbyt
spostrzegawczy obserwator zauważy, że koła rozwoju
religijnego kręcą się wstecz, a wolność religii
może w niektórych przypadkach zostać nagle zniesiona.
Duchowny episkopalny, pastor F. H. Hopkins, w artykule
opublikowanym przez The Century Magazine
napisał:
“Jednego jestem pewien: Gdyby w czasie któregokolwiek
z wielkich rozłamów w chrześcijaństwie w przeszłości
sytuacja w kościele była taka, jak obecnie, oraz gdyby umysły
i temperamenty tych, którzy się odłączali, były takie
jak obecnie wśród przedstawicieli zapoczątkowanych przez nich
ruchów, to prawdopodobnie nie doszłoby w ogóle do żadnego rozłamu
[bardzo słuszne spostrzeżenie!]. Owa zmiana po obu stronach jest
dla mnie dowodem, że Bóg jedności
i miłości w swoim czasie i na swój sposób gromadzi nas
wszystkich z powrotem do siebie. [Jednak dla tych, którzy nie są
oszołomieni <str. 266> duchem, czyli winem wielkiego Babilonu
(Obj. 17:2) jest to dowodem upadku życiowej pobożności, miłości
i prawdy,
a także dowodem obumarcia ducha szlachetnego ruchu Wielkiej
Reformacji.]”
Posłuchajmy z kolei nieco bardziej trzeźwego
świadectwa archidiakona Farrara. Rezygnując z posady redaktora
naczelnego The Review of the Churches
[Przegląd Kościołów] wydał on następujące
znamienne oświadczenie:
“Cała idea Reformacji upada. Jeśli
wyobcowany laikat w porę się nie przebudzi i nie zacznie domagać
się przysługującego mu prawa udziału w powszechnym kapłaństwie
wszystkich chrześcijan, to może się zdarzyć, że
obudzą się oni zbyt późno, gdy będą już członkami
kościoła, który z wyjątkiem nazwy będzie całkowicie
papieski.”
Podczas gdy kościół nominalny w naszym
kraju, zarówno papieski jak i protestancki, ubiega się o opiekę
i współpracę państwa, gdy rozmaite sekty łączą
się z sobą, by się wzajemnie wspierać i bronić,
pomijając przy tym dzielące ich różnice doktrynalne, a
podkreślając punkty wspólne, gdy wszyscy aż palą się
do tego, by się jak najprędzej zjednoczyć, będąc
gotowi do poniesienia dowolnych kosztów, byle tylko nie ucierpiała na tym
ich polityka, to w tym samym czasie w Europie sprawy wyglądają
nieco inaczej. Tam raczej władze świeckie mają większe
poczucie braku bezpieczeństwa i zagrożenia, stąd też
to one spoglądają w kierunku władz kościelnych, by
przekonać się,
czy mogą im one zapewnić jakieś wsparcie. Tutaj kościół
tęsknym okiem spogląda błagalnie na państwo, podczas
gdy tam chwiejące się trony szukają oparcia w kościele.
Tak przedstawia się przykra sytuacja owego
wielkiego systemu, który staje obecnie na sądzie w obecności
zgromadzenia całego świata – systemu, który dumnie określa
sam siebie mianem chrześcijaństwa (królestwa Chrystusowego),
podczas gdy Pan zdecydowanie i stanowczo się go wyparł i określił
najwłaściwszym dla niego mianem “Babilonu”. Jakże wielkim
absurdem jest określanie królestw tego świata mianem chrześcijaństwa!
Czy prorocy, opisując chwalebne Królestwo Boże, przypisują
mu taki stan rzeczy? Czy wielki Książę Pokoju <str.
267> będzie obchodził narody, błagając, by raczyły
uznać Jego władzę i udzielić
mu swych praw do terytorium, bogactwa i do panowania? Czy będzie
prosił najbiedniejszych wieśniaków o jałmużnę
albo ubiegał się na dworach o przywilej bogactwa? A może będzie
błagał swych poddanych, by powstali i użyli swych omdlewających
sił w celu
wsparcia Jego chwiejącego się tronu? O nie! Gdy nadejdzie
wyznaczony czas, z dostojeństwem i powagą ujmie On swą
wielką władzę i rozpocznie chwalebne królowanie. I któż
mu przeszkodzi, kto stanie na drodze?
Tymczasem zaś obserwujemy powszechne łączenie
się władz, które są, zarówno tych świeckich jak i kościelnych,
oraz ich wzajemną od siebie zależność. Wiążą
się z tym bowiem interesy bogatych, wielkich i możnych –
interesy królów, cesarzy, polityków, lordów i księżnych,
utytułowanych urzędników, księży,
biskupów oraz kleru w różnej randze, wielkich kapitalistów,
bankierów, monopolistycznych korporacji itd.. W obecnym stadium konfliktu
ścierają się na razie idee i przeprowadza się
powszechne przygotowania do nadciągającego kryzysu. Władze
kościelne,
określane w Piśmie Świętym mianem władz
niebieskich (nominalne władze duchowe), zbliżają się
do siebie, zaprawdę “niebiosa jako księgi zwinione będą”.
“Bo jak ciernie
razem splecione [gdyż nie jest możliwy pokojowy i nieskrępowany
związek między miłującymi wolność
protestantami a tyrańskim duchem papiestwa] i jak pijacy winem
upojeni [odurzeni duchem tego świata, winem Babilonu], jak wyschłe
rżysko będą wyniszczeni” (Nah. 1:10 bt) w wielkiej
katastrofie ucisku i anarchii, która według przepowiedni Słowa
Bożego
ma poprzedzić tysiącletnie Królestwo.
* * *
Nie chcielibyśmy być zrozumiani, że
zaliczamy wszystkich chrześcijan do “Babilończyków”. Wprost
przeciwnie. Tak jak Pan uznaje niektórych mieszkańców Babilonu za
swych wiernych wyznawców i zwraca się do nich <str. 268>
obecnie słowami: “Wynijdźcie z niego, ludu
mój” (Obj. 18:4), tak
samo czynimy i my. Cieszymy się też przekonaniem, że są
jeszcze dzisiaj tysiące takich, którzy nie skłonili swego
kolana przed Baalem naszych dni – mamoną, pychą i ambicją.
Niektórzy z nich posłusznie “wyszli już z niego”, a pozostała
reszta wystawiona jest jeszcze na próbę w tym względzie, zanim
plagi nie zostaną wylane na Babilon. Ci, którzy miłują
samych siebie, popularność, światowe powodzenie, cześć
ludzką ponad miłość naszego Pana, którzy czczą
ludzkie teorie i kulty bardziej niż Słowo Pańskie, nie wyjdą
z Babilonu tak długo, dopóki nie upadnie, i przejdą przez
“wielki ucisk” (Obj. 7:9,14). Nie zostaną oni jednak uznani za
godnych udziału w Królestwie (por. Obj. 2:26; 3:21; Mat.
10:37; Mar. 8:34,35; Łuk. 14:26,27).
* * *