Wykład
VII
Zgromadzenie narodów i przygotowanie żywiołów
dla wielkiego ognia zapalczywości Pańskiej
Jak i dlaczego zgromadzane są narody –
Przygotowywanie żywiołów społecznych dla wielkiego ognia
– Gromadzenie skarbów – Wzmaganie się ubóstwa – Tarcia społeczne
przybliżają moment zapłonu – Słowa przewodniczącego
Amerykańskiej Federacji Świata Pracy – Bogacze bywają
czasami zbyt ostro potępiani – Połączenie samolubstwa z
wolnością – Pogląd bogatych i biednych na temat niezależności
– Dlaczego obecna sytuacja nie może
być trwała – Maszyny ważnym czynnikiem w dziele
przygotowania do wielkiego ognia – Konkurencja wśród kobiet –
Rozsądna i nierozsądna ocena sytuacji ze strony świata
pracy – Nieugięte prawo podaży i popytu obowiązujące
wszystkich – Zatrważające spojrzenie
na zagraniczną konkurencję w przemyśle – Obawy pana
Justina McCarthy dotyczące Anglii – Wypowiedź parlamentarzysty
Keira Hardie na temat spojrzenia na świat pracy w Anglii – Prorocze
słowa J. Chamberlaina skierowane do brytyjskich robotników – Związek
agresji
narodowej z interesem przemysłowym – Wypowiedź pana
Liebknechta na temat społecznej i przemysłowej wojny w Niemczech
– Uchwały kongresu Międzynarodowej Organizacji Handlu –
Olbrzymowie naszych dni – Lista trustów i konsorcjów – Barbarzyńskie
niewolnictwo
a cywilizowana niewola – Masy społeczne między górnym i
dolnym kamieniem młyńskim – Powszechność tej
sytuacji oraz brak możliwości uregulowania jej mocą ludzką.
“Przeto oczekujcie na mię, mówi Pan, do dnia,
którego powstanę do łupu; bo sąd mój jest, abym zebrał
narody i zgromadził królestwa, abym na nie wylał rozgniewanie
moje i wszystkę popędliwość gniewu mego; ogniem zaiste
gorliwości mojej będzie pożarta ta wszystka ziemia. Bo na
ten czas przywrócę narodom wargi czyste, którymi by wzywali wszyscy
imienia Pańskiego, a służyli mu jednomyślnie” –
Sof. 3:8,9. <str. 270>
Zgromadzenie narodów w tych ostatecznych dniach,
stanowiące wypełnienie zacytowanego powyżej proroctwa, jest
niezwykle znamienne. Współczesne odkrycia i wynalazki sprawiły,
że naprawdę nawet najodleglejsze krańce ziemi znalazły
się obecnie w bliskim sąsiedztwie. Podróże, urządzenia
pocztowe, telegraf, telefon, handel, rozpowszechnienie książek i
gazet oraz inne podobne zjawiska doprowadziły do tego, że świat
osiągnął nieznany dotąd stopień wspólnoty myśli
i działania. Taki stan rzeczy spowodował już nawet
konieczność ustanowienia międzynarodowych praw i uregulowań,
które powinny być przestrzegane przez wszystkie kraje.
Przedstawiciele państw spotykają się na naradach, a każdy
kraj ma
w obcych państwach swych ambasadorów albo innych przedstawicieli.
Jednym z rezultatów owego sąsiedztwa narodów jest organizowanie
wystaw międzynarodowych. Żaden kraj nie może już
cieszyć się wyłącznością, która mogłaby
zagrodzić innym państwom drogę do jego
portów. Z konieczności więc otwarły się wszystkie
bramy i stan ten nie może już ulec zmianie. Z łatwością
pokonywane są nawet bariery językowe.
Przedstawiciele narodów cywilizowanych nie czują
się już cudzoziemcami w żadnej części świata.
Wspaniałe statki morskie łatwo i wygodnie przewożą do
najbardziej odległych zakątków ziemi przedstawicieli handlu i
przemysłu, wysłanników politycznych oraz ciekawskich
poszukiwaczy przygód. We wspaniałych wagonach kolejowych udają
się oni następnie w głąb lądu, skąd przywożą ogromną
ilość informacji i pomysłów, ożywiających nowe
projekty i przedsięwzięcia. Nawet nieoświecone narody pogańskie
budzą się z wiekowego snu i z zaciekawieniem oraz podziwem
przyglądają się dalekim przybyszom, którzy opowiadają
im o swych cudownych
osiągnięciach. Obecnie zaś także i one wysyłają
za granice swoich przedstawicieli, aby skorzystali z tych nowych znajomości.
Jakże niezwykłym wydarzeniem wydawało się
za dni Salomona to, że królowa z Saby przebyła około
osiemset kilometrów, by słuchać mądrości Salomona i
oglądać jego wielkość. <str. 271> Tymczasem
dzisiaj ogromna ilość ludzi, nawet nie utytułowanych,
przemierza cały świat, którego większa część
była jeszcze wtedy w ogóle nieznana, aby zobaczyć wszystkie
bogactwa, które zostały zgromadzone,
i przekonać się o dokonanych postępach. Dzisiaj można
wygodnie, a nawet luksusowo, objechać ziemię dookoła w
czasie krótszym niż osiemdziesiąt dni.
Zaiste narody zostały “zgromadzone” w sposób
zgoła nieoczekiwany. Jest to jednak jedyny sposób, w jaki mogło
się to odbyć, tj. poprzez zgromadzenie we wspólnych interesach
i przedsięwzięciach; niestety jednak nie jest to zgromadzenie w
braterskiej miłości, gdyż każdy krok na drodze tego
postępu nacechowany jest samolubstwem. Duch przedsiębiorczości,
którego
siłą motywacyjną jest samolubstwo, pobudził rozwój
kolei, statków parowych, linii telegraficznych, kablowych i
telefonicznych. Samolubstwo jest czynnikiem regulującym handel, międzynarodowe
stosunki wzajemne oraz wszelkie inne zamierzenia i przedsięwzięcia,
z wyjątkiem może głoszenia Ewangelii i zakładania
instytucji dobroczynnych. Nawet jednak i w tych dziedzinach można
żywić obawę, że wiele z tego, co się czyni, ma
inne pobudki, niż tylko czysta miłość względem
Boga i ludzkości. Samolubstwo zgromadziło narody
i ustawicznie przygotowuje je na przepowiedzianą, a obecnie nadciągającą
już wielkimi krokami, odpłatę anarchii, obrazowo
przedstawionej jako “ogień zapalczywości Pańskiej” albo
Jego gniewu, który już niebawem całkowicie pochłonie
obecny porządek społeczny
– świat, który jest (2 Piotra 3:7). Tak to wygląda z punktu
widzenia człowieka; prorok przypisuje jednak dzieło zebrania
narodów Bogu. Obydwa te stwierdzenia są słuszne, gdyż człowiek
cieszy się swobodą działania, ale Bóg dzięki swej przemożnej
opatrzności kształtuje bieg ludzkich spraw tak, by odpowiadały
Jego mądrym zamierzeniom. A zatem człowiek ze swymi uczynkami i
metodami stanowi czynnik wykonawczy, ale to Bóg jest wielkim Zarządcą,
który zbiera obecnie narody i gromadzi królestwa ze wszystkich krańców
ziemi, co stanowi przygotowanie do przekazania władzy nad ziemią
temu, “co do niej ma prawo” – Immanuelowi. <str. 272>
Prorok informuje nas, dlaczego Pan zbiera narody, mówiąc:
“Abym na nie wylał rozgniewanie moje i wszystką popędliwość
gniewu mego; ogniem zaiste gorliwości mojej będzie pożarta
ta wszystka ziemia [cała struktura społeczna]”. Poselstwo to
niosłoby dla nas jedynie smutek i udręczenie, gdyby nie
zapewnienie, że rezultaty tych wydarzeń okażą się
korzystne dla świata dzięki obaleniu rządów
samolubstwa i ustanowieniu za pośrednictwem tysiącletniego Królestwa
Chrystusowego panowania sprawiedliwości, o której mówi prorok:
“Bo na ten czas
przywrócę narodom wargi czyste [ich stosunki wzajemne nie będą
już oparte na samolubstwie, ale będą czyste, wierne i pełne
miłości], którymi by wzywali wszyscy imienia Pańskiego, a
służyli mu jednomyślnie”.
Owo “zebranie narodów” przyczyni się do
wzmocnienia surowości sądu, a jednocześnie sprawi, że
nikt go nie uniknie. Sprawi to, że ucisk będzie krótki i
stanowczy, tak jak jest napisane: “Sprawę zaiste skróconą
uczyni Pan na ziemi” (Rzym. 9:28; Izaj. 28:22).
Przygotowywanie żywiołów społecznych
dla wielkiego ognia
Rozglądając się wokół siebie
dostrzegamy “żywioły” przygotowujące się na ogień
owego dnia – na ogień gniewu Bożego. Samolubstwo, wiedza,
bogactwo ambicja, nadzieja, niezadowolenie, strach i rozpacz stanowią
czynniki, których wzajemne tarcie już niebawem doprowadzi do
rozpalenia gniewnych namiętności świata i spowoduje, że
rozmaite “żywioły” społeczne
rozpalone ogniem stopnieją. Rozglądając się po świecie,
zauważamy jakie zmiany zaszły w związku z tymi namiętnościami
na przestrzeni minionego stulecia, a zwłaszcza w ciągu ostatnich
czterdziestu lat. Dawne zadowolenie wynikające z zaspokojenia opuściło
wszystkie klasy – bogatych i biednych, mężczyzn i kobiety,
wykształconych i niewykształconych. Każdy jest
niezadowolony. Wszyscy samolubnie i coraz gwałtowniej domagają
się swoich “praw” albo ubolewają z powodu <str. 273>
“bezprawia”. A zaiste jest to bezprawie,
straszliwe bezprawie, które trzeba naprawić, a prawami trzeba się
cieszyć i je respektować, lecz nasze czasy, czasy wzrostu wiedzy
i niezależności, cechują się skłonnością
do jednostronnego spojrzenia, do zwracania bacznej uwagi na własne
interesy przy
jednoczesnym lekceważeniu strony przeciwnej. Według przepowiedni
proroka doprowadzi to w końcu do tego, że ręka każdego
człowieka obróci się przeciwko bliźniemu, co stanie się
bezpośrednią przyczyną wielkiej ostatecznej katastrofy.
Wobec zdecydowanego
przekonania o posiadaniu praw osobistych Słowo Boże i Opatrzność
oraz lekcje z przeszłości poszły w niepamięć, co
uniemożliwia ludziom wszystkich klas obranie mądrzejszego i
bardziej umiarkowanego kierunku postępowania, kierunku, którego
nawet nie są w stanie dostrzec, gdyż samolubstwo zaślepiło ich do tego stopnia,
że nie widzą niczego, co nie pasuje do ich stereotypów. Żadna
z klas nie potrafi bezstronnie uwzględnić dobra i praw innych. Złota
reguła jest powszechnie lekceważona, a brak mądrości,
podobnie
jak i niesprawiedliwość takiego postępowania, stanie się
niebawem oczywista dla wszystkich
klas, gdyż wszystkie klasy będą straszliwie cierpieć w
czasie ucisku. Z tym że bogaci, jak informuje nas Pismo Święte,
będą cierpieć najbardziej.
Oto bogacze pilnie
gromadzą bajeczne skarby na ostanie dni, burzą spichlerze, po
to, by na ich miejsce wznieść większe, mówiąc sobie i
potomnym: “Duszo! masz wiele dóbr złożonych na wiele lat;
odpocznijże, jedz, pij, bądź dobrej myśli. Tymczasem Bóg
przemawia do nich przez proroka:
“O głupi, tej nocy upomnę się duszy twojej od ciebie, a
to, coś nagotował, czyjeż będzie?” (Łuk.
12:15-20)
Owszem prędko zbliża się przepowiedziana
ciemna noc (Izaj. 21:12; 28:12,13,21,22; Jan 9:4), która jak sidło
przypadnie na cały świat. A wtedy, rzeczywiście, do kogóż
będą należały zgromadzone skarby, skoro w owej
godzinie ucisku “srebro swoje po ulicach rozrzucą, a złoto ich
będzie jako nieczystość”? “Srebro ich i złoto ich
nie będzie ich mogło <str. 274> wybawić w dzień
popędliwości Pańskiej;
(…) przeto, że im jest ku obrażeniu nieprawość ich”
– Ezech. 7:19.
Gromadzenie skarbów
Jest rzeczą oczywistą, że żyjemy w
czasach, które przyćmiły wszystkie inne epoki pod względem
nagromadzenia bogactw oraz “rozkoszy”, czyli rozrzutnego życia
prowadzonego przez bogaczy (Jak. 5:3,5). Posłuchajmy świadectw w
tym zakresie pochodzących z bieżącej literatury. Jeśli
można bowiem jednoznacznie udowodnić, że tak jest, to będziemy
mieli kolejny dowód na to, że żyjemy w “ostatnich dniach”
obecnej dyspensacjis
i że zbliża się wielki ucisk, który ostatecznie usunie
obecny porządek świata i zaprowadzi nowy ład pod panowaniem
Królestwa Bożego.
Pan William E. Gladstone w szeroko komentowanym przemówieniu
określił obecny czas mianem “wieku produkcji bogactw”. Potem
zaś powiedział:
“Mam tu przed sobą panów, którzy za swego
życia zaznali większego nagromadzenia bogactw niż to miało
miejsce we wszystkich poprzedzających okresach od dni Juliusza Cezara”.
Zwróćcie uwagę na to stwierdzenie w ustach
jednego z najlepiej poinformowanych ludzi na świecie. Ten tak dla nas
trudny do pojęcia fakt, że w ciągu ostatnich pięćdziesięciu
lat wyprodukowano i zgromadzono więcej bogactw, niż na
przestrzeni poprzednich dziewiętnastu stuleci, jest i tak według
statystyki oparty na bardzo ostrożnym szacunku, a nowa sytuacja, jaka się przez to wytwarza, ma już
niebawem odegrać istotną rolę w ponownym uregulowaniu społecznego
porządku świata.
Gazeta The Boston Globe,
opublikowała kilka lat temu następujące zestawienie niektórych
bogatych ludzi w Stanach Zjednoczonych:
“Dwudziestu jeden magnatów kolejowych, którzy
spotkali się w poniedziałek w Nowym Jorku, aby przedyskutować
zagadnienie konkurencji na kolei, dysponuje kapitałem o wysokości
3 miliardów dolarów. Żyją jeszcze ludzie pamiętający
te czasy, gdy w naszym kraju było zaledwie kilku <str. 275>
milionerów. Obecnie liczbę milionerów oblicza się na 4600, a mówi
się, że roczny dochód wielu z nich przekracza milion dolarów.
Według ostrożnych szacunków w Nowym Jorku
jest zaskakująco wysoka liczba 1157 ludzi i majątków, z których
każdy jest wart milion dolarów. W Brooklynie jest 162 ludzi i majątków
o wartości przekraczającej milion dolarów. Tak więc w tych
dwóch miastach jest 1319 milionerów, przy czym majątek wielu z nich
przekracza milion dolarów. Są oni
więc multimilionerami. Różny jest też charakter tych
wielkich fortun, toteż przynoszą one różne dochody.
Rentowność tych bardziej okazałych liczy się w okrągłych
cyfrach. I tak: majątek Johna D. Rockefellera przynosi 6 procent,
Williama Waldorfa Astora
– 7 procent, majątek Jaya Goulda, który po przejęciu go przez
korporację pozostał praktycznie nadal nie podzielony – 4
procent, Corneliusa Vanderbilta – 5 procent oraz Williama K. Venderbilta
– 5 procent.
Licząc według podanej rentowności i
doliczając odsetki kapitalizujące się w cyklu półrocznym,
roczny i dzienny dochód czterech wymienionych osób i majątków jest
następujący:
Rocznie Dziennie
William Waldorf Astor $8 900 000 $23 277
John D. Rockefeller 7 611 250 20 853
Majątek Jaya Goulda 4 040 000 11 068
Cornelius Vanderbilt 4 048 000 11 090
William K. Vanderbilt 3 795 000 10 397
Powyższe kwoty z pewnością oszacowane są
bardzo ostrożne, gdyż już szesnaście lat temu
odnotowano, że kwartalna dywidenda pana Rockefellera od akcji
koncernu Standard Oil Company, w którym jest on jednym z głównych
udziałowców, opiewała na cztery miliony dolarów, a przecież
ten sam pakiet udziałów przynosi dzisiaj znacznie większe
dochody.
Gazeta The Niagara Falls Review jeszcze przed
nastaniem obecnego wieku opublikowała
następujące ostrzeżenie: <str. 276>
“Jedno z największych niebezpieczeństw
zagrażających obecnie stabilności amerykańskich
instytucji to wzrost liczby milionerów i systematyczna koncentracja własności
i pieniędzy w rękach jednostek. Niedawny artykuł w liczącej
się gazecie wydawanej w Nowym Jorku podaje liczby, które powinny zwrócić
uwagę opinii publicznej na rozwój tego zagrożenia. Poniższa
lista zawiera nazwiska dziewięciu osób, o których mówi się,
że są właścicielami największych fortun w Stanach
Zjednoczonych:
William Waldorf Astor $150 000 000
Jay Gould 100 000 000
John D. Rockefeller 90 000 000
Cornelius Vanderbilt 90 000 000
William K. Vanderbilt 80 000 000
Henry M. Flagler 60 000 000
John L. Blair 50 000 000
Russell Sage 50 000 000
Collis P. Huntington
50 000 000
Łącznie $720 000 000
Jeśliby oszacować dochody przynoszone przez
te ogromne sumy przyjmując przeciętne odsetki, jakie uzyskuje się
przy innych tego typu inwestycjach, to otrzymuje się następujące
kwoty:
Rocznie Dziennie
Astor $9 135 000 $25 027
Rockefeller 5 481 000 16 003
Gould 4 040 000 11 068
Vanderbilt, C. 4 554 000 12 477
Vanderbilt, W. K. 4 048 000 11 090
Flagler 3 036 000 8 318
Blair 3 045 000 8 342
Sage 3 045 000 8 342
Huntington 1 510 000 4 137
Niemal wszyscy ci ludzie prowadzą stosunkowo
prosty tryb życia i nie są w stanie wydać nawet skromnej części
tych ogromnych dziennych i rocznych dochodów. W konsekwencji nadwyżka
staje się kapitałem i przyczynia się do dalszego wzrostu
bogactwa tych osób. Rodzina Vanderbiltów posiada obecnie następujące
ogromne sumy pieniędzy:
(Ostatnie kilka lat zapewne znacznie zwiększyły
niektóre z tych liczb.) <str. 277>
Cornelius Vanderbilt $90 000 000
William K. Vanderbilt 80 000 000
Frederick W. Vanderbilt 17 000 000
George W. Vanderbilt 15 000 000
Mrs. Elliot F. Sheppard 13 000 000
Mrs. William D. Sloane 13 000 000
Mrs. Hamilton McK. Twombly 13 000 000
Mrs. W. Seward Webb
13 000 000
Łącznie $254 000 000
Jeszcze bardziej zdumiewająca jest akumulacja
kapitału dokonana przez trust Standard Oil, który został
niedawno rozwiązany i przejęty przez Standard Oil Company. Majątki
z tej inwestycji były następujące:
John D. Rockefeller $90 000 000
Henry M. Flagler 60 000 000
William Rockefeller 40 000 000
Benjamin Brewster 25 000 000
Henry H. Rogers 25 000 000
Oliver H. Payne (Cleveland) 25 000 000
Wm. G. Warden (Philadelphia) 25 000 000
Majątek Chas. Pratta (Brooklyn) 25 000 000
John D. Archbold 10 000 000
Łącznie $325 000 000
Bogactwo to zostało zgromadzone w rękach ośmiu,
czy dziewięciu ludzi w ciągu zaledwie dwudziestu lat. I w tym właśnie
tkwi zagrożenie. W rękach Goulda, Vanderbiltów i Huntingtona
znajdują się wielkie koleje Stanów Zjednoczonych. W posiadaniu
Sage’a, Astorów i innych są pozostałe wielkie odcinki na
terenie Nowego Jorku, które nieustannie nabierają wartości. Na
skutek naturalnej akumulacji połączone majątki tych dziewięciu
rodzin w ciągu dwudziestu pięciu lat wzrosłyby do kwoty 2 754 000 000
dolarów.
Majątek samego Williama Waldorfa Astora, wyłącznie dzięki
czystej sile akumulacji, jeszcze przed jego śmiercią osiągnie
wartość miliarda dolarów, a pieniądze te, podobnie jak u
Vanderbiltów i innych, przejdą na rodzinę, tworząc
arystokrację finansową, która
jest skrajnym zagrożeniem dla ogólnego dobrobytu oraz stanowi
osobliwy komentarz w stosunku do arystokracji z urodzenia czy talentu, którą
Amerykanie uważają za bardzo szkodliwą dla Wielkiej
Brytanii. <str. 278>
Istnieją także i inne wielkie majątki, a
kolejne fortuny dopiero powstają. Wymienimy tylko niektóre z nich:
William Astor $40 000 000
Leland Stanford 30 000 000
Mrs. Hetty Green 30 000 000
Philip D. Armour 30 000 000
Edward F. Searles 25 000 000
J. Pierpont Morgan 25 000 000
Majątek
Charlesa Crockera 25 000 000
Darius O. Mills 25 000 000
Andrew Carnegie 25 000 000
Majątek E. S. Higginsa 20 000 000
George M. Pullman
20 000 000
Łącznie $295 000 000
I tak kapitał o niewyobrażalnej wysokości
znalazł się w rękach jednostek, co pozbawiło wielu
innych [potencjalnych okazji]. Nie ma ludzkiej siły, która byłaby
w stanie uregulować tę dręczącą kwestię.
Jest źle, a będzie jeszcze gorzej.”
O niektórych amerykańskich milionerach i o tym,
jak zdobyli swoje miliony
Wydawca czasopisma Review of Reviews
[Przegląd Przeglądów] podaje informację, którą sam
określa w następujący sposób: “Kilka wyjątków z
najbardziej pouczającej i zabawnej gazety, której jedynym
uchybieniem jest zbyt optymistyczne spojrzenie na plutokratycznąs ośmiornicę”. Oto
jego słowa:
“Pewien zastrzegający sobie anonimowość
Amerykanin, na podstawie swoich osobistych doświadczeń, z wielką
sympatią opowiada dla Cornhill Magazine
historię niektórych milionerów naszej olbrzymiej republiki.
Utrzymuje on, że nawet jeśli cztery tysiące milionerów
dzieli między sobą czterdzieści miliardów dolarów z
siedemdziesięciu sześciu miliardów, które stanowią ogólny
majątek całego narodu, to i tak dla pozostałych przypada
średnio 500 dolarów na każdego obywatela, wobec 330 dolarów,
które przypadały na osobę czterdzieści pięć lat
temu. Twierdzi on, że milionerzy wzbogacili się nie zubożając
pozostałych klas, ale czyniąc je bogatszymi. <str. 279>
‘Komandor Vanderbilt, który zarobił pierwszy
milion dla rodziny Vanderbiltów, urodził się zaledwie sto lat
temu. Jego kapitałem były tradycyjnie bose stopy, puste
kieszenie i wiara we własne szczęście – fundament tak
wielu amerykańskich fortun. Ciężka praca od szóstego do
szesnastego roku życia dostarczyła mu kolejnego, bardziej
namacalnego
kapitału w postaci stu dolarów gotówką. Pieniądze te
zainwestował w niewielką łódkę, dzięki której
uruchomił swój własny interes – transport jarzyn do Nowego
Jorku. Mając dwadzieścia lat ożenił się i odtąd
razem z żoną zajęli się robieniem pieniędzy. On pływał swoją
łódką, a ona prowadziła hotel. Trzy lata później miał
już dziesięć tysięcy dolarów. Potem szybko przybywało
mu pieniędzy – tak szybko, że gdy wybuchła wojna domowa,
chłopiec, który zaczynał od jednej łódki o wartości
stu dolarów, był w stanie ofiarować
swemu narodowi jeden ze swoich statków o wartości ośmiuset tysięcy
dolarów, nie nadwyrężając przy tym swych zasobów
finansowych i możliwości swej floty. W wieku siedemdziesięciu
lat posiadał fortunę o wartości siedemdziesięciu
milionów dolarów.
Fortuna
Astora zawdzięcza swe istnienie umysłowi jednego człowieka
i naturalnemu rozwojowi wielkiego narodu. Wśród czterech pokoleń
John Jacob Astor był jedynym, który na prawdę umiał zbić
majątek. Pieniądze, które zdobywał, nie wnikając w to
w jaki sposób,
inwestował w nieruchomości miejskie w Nowym Jorku. Obszar tego
miasta jest ograniczony, gdyż jest ono położone na wyspie,
tak więc rozwój miasta Nowy Jork, który był skutkiem rozwoju
całej republiki, sprawił, że jego skromny majątek z
osiemnastego wieku stał
się jedną z największych fortun amerykańskich dziewiętnastego
wieku. Pierwszym i ostatnim z Astorów, nad którego mistrzostwem w
robieniu milionów warto się zastanawiać, był przeto John
Jacob Astor, który uprzykrzywszy sobie pracę jako pomocnik w sklepie
rzeźniczym ojca, znajdującym się w Waldorf, około sto
dziesięć lat temu wybrał się, by spróbować szczęścia
w nowym świecie. Na statku zbił on, w pewnym sensie, swoją
całą fortunę. Tam bowiem spotkał starego handlarza skórami,
który nauczył go sztuczek, jakimi
posługiwał się wśród Indian prowadząc handel skórami.
Astor zajął się takim handlem i zrobił na tym pieniądze.
Następnie ożenił się z bystrą i energiczną młodą
kobietą imieniem Sarah Todd. Sarah i John Jacob mieli niewyszukany
zwyczaj spędzania wszystkich
wieczorów w swym sklepie przy sortowaniu futer. (…) W ciągu piętnastu
lat John Jacob i Sarah, jego żona, zgromadzili dwa i pół <str.
280> miliona dolarów. (…) Obracając z powodzeniem obligacjami
Stanów Zjednoczonych, których cena była wtedy bardzo niska,
John Jacob podwoił swój majątek, który następnie został
ulokowany w nieruchomościach i w tym stanie przetrwał do dzisiaj.
Leland Stanford, Charles Crocker, Mark Hopkins i Collis
P. Huntington udali się do Kalifornii w okresie gorączki złota
w 1849 roku. Gdy pojawiła się kwestia budowy kolei
transkontynentalnej, owa czwórka ‘dostrzegła w tym miliony’ i
razem założyli Union Pacific. Majątek tych czterech ludzi,
którzy w 1850 roku byli nędzarzami, ocenia się dzisiaj na 200
milionów dolarów.
Jeden z nich, Leland
Stanford, postanowił założyć rodzinę. Jednak
dziesięć lat temu zmarł jego jedyny syn i w tej sytuacji
zdecydował się on ufundować uniwersytet ku czci swego syna.
A dokonał tego w iście książęcym stylu. Będąc
jeszcze ‘w ciele’ przekazał członkom rady
powierniczej trzy gospodarstwa o łącznej powierzchni 34 400
hektarów, które dzięki swym wspaniałym winnicom warte były
6 milionów dolarów. Do tego dodał 14 milionów w papierach wartościowych,
a w dniu swej śmierci pozostawił uniwersytetowi spadek w wysokości
2,5 miliona dolarów, zamykając całą kwotę swej
darowizny od pojedynczego człowieka dla placówki oświatowej sumą
22,5 miliona dolarów, która jest prawdopodobnie ‘rekordem świata’
w tej dziedzinie. Również jego żona powiadomiła, że
ma zamiar przekazać uniwersytetowi
osobisty majątek o wartości około 10 milionów dolarów.
Najznakomitszego przykładu robienia pieniędzy
w historii amerykańskich milionów dostarcza Standart Oil Trust.
Trzydzieści lat temu pięciu młodych
ludzi mieszkających w większości w małym mieście
Cleveland (w stanie Ohio) i stosunkowo niezamożnych (prawdopodobnie
cała ta grupa nie mogła się poszczycić nawet 50 tysiącami
dolarów) dostrzegło możliwości finansowe tkwiące w
ropie naftowej. Mówiąc obrazowym językiem przewodników znad
starej rzeki
‘natychmiast w to weszli’ i to z powodzeniem. Dzisiaj ta sama piątka
obraca majątkiem o wartości 600 milionów dolarów. (…) John
D. Rockefeller, umysł i motor tego wielkiego trustu, jest człowiekiem
rumianej twarzy, łagodnego oka oraz tak jowialnych manier,
że trudno byłoby go nazwać ‘zaborczym monopolistą’.
Jego aktualnym hobby jest edukacja, a swoje hobby uprawia w sposób
niezwykle krzepki i męski. Wziął on pod swoje skrzydła
Uniwersytet Chicagowski i jak do tej pory <str. 281> do kasy nowej
placówki edukacyjnej w drugim co do wielkości mieście republiki
wpłynęło z jego własnej kieszeni siedem milionów
dolarów.”
W artykule zamieszczonym w Forum
pan Thomas G. Shearman, nowojorski statystyk, podał nazwiska
siedemdziesięciu Amerykanów, których majątki mają
łączną wartość 2,7 miliarda dolarów, co daje
średnią 38,5 miliona na każdego. Twierdzi też, że
można by zestawić listę dziesięciu osób, którzy mają
średnio po 100 milionów dolarów albo stu, których majątek
wyniósłby średnio po 25 milionów dolarów na każdego,
a przy tym “średni
dochód roczny owej setki
najbogatszych Amerykanów wynosi co najmniej 1,2 miliona dolarów [na każdego],
a najprawdopodobniej przekracza 1,5 miliona”.
Komentując to ostatnie stwierdzenie, pewien zdolny
pisarz (pastor Josiah Strong) powiada:
“Jeśliby stu robotników mogło zarobić
po tysiąc dolarów rocznie, to każdy z nich musiałby
pracować tysiąc dwieście albo i tysiąc pięćset
lat, aby zarobić tyle, ile wynosi roczny
dochód owej setki
najbogatszych Amerykanów. A nawet gdyby robotnik mógł zarobić
100 dolarów dziennie, to musiałby pracować, nie biorąc ani
jednego dnia urlopu, aż osiągnie wiek pięciuset
czterdziestu siedmiu lat, żeby zaoszczędzić tyle, ile
posiadają niektórzy Amerykanie.”
Poniższa tabela porównuje majątek czterech
najbogatszych narodów świata w 1830 i 1893 roku. Zestawienie to
pokazuje, w jaki sposób “gromadzone jest” narodowe bogactwo w tych
“ostatnich dniach” obecnego wieku, wieku bajecznej akumulacji dóbr.
1830 1893
Łączny majątek Wielkiej Brytanii $16 890 000 000
$50 000 000 000
Łączny majątek Francji 10 645 000 000
40 000 000 000
Łączny majątek Niemiec 10 700 000 000
35 000 000 000
Łączny majątek Stanów Zjednocz. 5 000 000 000
72 000 000 000
Aby czytelnik mógł sobie wyrobić pojęcie
o tym, w jaki sposób statystycy otrzymują wyniki dotyczące tak
obszernych dziedzin, podajemy poniższy przykład szacunkowej
oceny majątku Stanów Zjednoczonych: <str. 282>
Nieruchomości w miastach i wsiach $15 500 000 000
Nieruchomości inne niż w miastach i wsiach 12 500 000 000
Własność prywatna (nie wymieniona poniżej)
8 200 000 000
Koleje i ich wyposażenie 8 000 000 000
Kapitał zainwestowany w fabrykach 5 300 000 000
Wyprodukowane towary 5 000 000 000
Produkty (łącznie z wełną) 3 500 000 000
Posiadłości i pieniądze zainwestowane za
granicą 3 100 000 000
Budynki publiczne, arsenały, okręty wojenne
itp. 3 000 000 000
Zwierzęta domowe w gospodarstwach rolnych 2 480 000 000
Zwierzęta domowe w miastach i miasteczkach 1 700 000 000
Pieniądze, monety krajowe i
zagraniczne, banknoty itp. 2 130 000 000
Grunty publiczne (licząc 3,1 dolara za hektar) 1 000 000 000
Dobra mineralne (wszelkiego
rodzaju) 590 000 000
Łącznie $72 000 000 000
Kilka lat temu stwierdzono, że majątek Stanów
Zjednoczonych zwiększa się w tempie czterdziestu milionów dolarów
na tydzień, czyli dwóch miliardów dolarów rocznie.
(Całkowite zadłużenie Stanów
Zjednoczonych, obejmujące dług publiczny i prywatny, oszacowano
wówczas na dwadzieścia miliardów dolarów.)
Owo
gromadzenie skarbów na ostatnie dni, którego przykłady tutaj
podajemy, obejmuje przeważnie Stany Zjednoczone, ale zjawiska te
odnoszą się do całego cywilizowanego świata. Wielka
Brytania jest bogatsza od Stanów Zjednoczonych, jeśli liczyć
majątek przypadający
na osobę i stanowi najbogatszy naród świata. Nawet w Chinach i
Japonii są od niedawna milionerzy. Klęskę Chin, poniesioną
w 1894 roku w wojnie z Japonią, przypisuje się głównie skąpstwu
urzędników rządowych, o których mówi się, że
dostarczali gorsze
armaty i kule armatnie, albo nawet ich imitacje, chociaż urzędnicy
płacili wielkie sumy za prawdziwą broń. <str. 283>
Oczywiście bogactwa zdobywają jedynie
nieliczni spośród tych, którzy się o nie ubiegają. Pożądanie
bogactw i pogoń za nimi nie zawsze bywają wynagradzane. Zmora
samolubstwa gnębi nie tylko tych, którym się powiodło.
Apostoł pisze bowiem: “Którzy chcą bogatymi być [którzy
są zdecydowani zdobyć bogactwo za wszelką cenę],
wpadają w pokuszenie i w sidło, i w wiele głupich i
szkodliwych pożądliwości, które pogrążają
ludzi na zatracenie i zginienie. Albowiem korzeń wszystkiego złego
jest miłość pieniędzy [bogactwa]” – 1 Tym.
6:9-10. Większość z tych, którzy podejmują to ryzyko,
nie posiadając doświadczenia spotyka się z rozczarowaniem i
stratą. Tylko nieliczni, obdarzeni światową mądrością
i zapałem, zgarniają największe zyski podejmując
niewielkie ryzyko. I tak na przykład “południowoafrykańska
gorączka złota”, która szerzyła się niegdyś w
Wielkiej Brytanii i we Francji, w rzeczywistości doprowadziła
do przekazania setek milionów dolarów z kieszeni i kont bankowych
przedstawicieli klasy średniej na konta bogatych kapitalistów i
bankierów, którzy ponosili najmniejsze ryzyko. W rezultacie klasa średnia,
pragnąc się szybko wzbogacić i ryzykując całym majątkiem, poniosła
niewątpliwie wielkie straty. Prowadzi to do niezadowolenia wśród
tej na ogół konserwatywnie nastawionej klasy, która w przeciągu
kilku lat może okazać się gotowa do przyjęcia któregoś
z pomysłów socjalistycznych, jako że ich autorzy obiecują
korzyści dla klasy średniej.
Wzmaganie się ubóstwa
Czy jednak prawdą jest i to, że w tej ziemi
obfitości, w której tak wiele osób gromadzi swe bajeczne bogactwa,
są także ludzie biedni i w potrzebie? Czy nie są sami sobie
winni, że dysponując dobrym zdrowiem nie są w stanie
zapewnić sobie wygodnego życia? Czy przejmowanie odpowiedzialności
za losy biedniejszych klas przez tych, którym się powiodło, nie
będzie prowadzić do rozwijania biedy i uzależnień? Tak
patrzy na to zagadnie wielu spośród ludzi bogatych,
którzy często przed dwudziestoma pięcioma laty sami byli biedni
i dobrze pamiętają, że w tamtym
czasie nie brakowało
pracy i każdy, kto tylko mógł i chciał pracować, mógł
coś robić. Ludzie ci nie uświadamiają sobie, jak
wielkie zmiany zaszły od tamtego czasu <str. 284> i że
wraz z cudownym rozmnożeniem się ich majątków, warunki
życia mas społecznych bardzo się uwsteczniły, a zwłaszcza
w ciągu ostatnich siedmiu lat. To prawda, że w obecnym czasie
zarobki są na ogół uczciwe, gdyż dbają o to związki
zawodowe
i inne organizacje, jednak wielu ludzi pozostaje bez pracy, a wielu z tych,
którzy są na posadach, mają ograniczony czas pracy o połowę
albo i jeszcze bardziej, tak że nawet przy bardzo oszczędnej
gospodarce prawie nie są w stanie prowadzić przyzwoitego
i uczciwego życia.
Gdy przychodzą szczególnie dotkliwe kryzysy
gospodarcze, jak ten w latach 1893-96, wielu bezrobotnych zdanych jest na
łaskę przyjaciół, choć i oni nie bardzo mogą
poradzić sobie z tym dodatkowym obciążeniem. Ci zaś,
którzy nie mają przyjaciół, zmuszeni są korzystać z
usług instytucji dobroczynnych, które w takich okresach nie są
w stanie podołać zwiększonym potrzebom.
Kryzys gospodarczy 1893 roku przetoczył się
jak fala przez cały świat, a jego ciężkie brzemię
ciągle jeszcze jest odczuwalne, choć daje się powoli zauważyć
ożywcze tchnienie ozdrowienia. Jednak, jak wskazuje Pismo Święte,
obecny ucisk przychodzi falami, w skurczach – “jako ból na niewiastę
brzemienną” (1 Tes. 5:3) – a każdy kolejny skurcz będzie
prawdopodobnie poważniejszy,
aż do tego ostatecznego. Ludzie wiodący dostatnie i wygodne
życie mają na ogół trudności z uświadomieniem
sobie nędzy, jaka szerzy się wśród niezwykle szybko rosnącej
klasy najuboższych. W rzeczywistości nawet ci przedstawiciele
klasy średniej i bogatej,
którzy mają zrozumienie i współczucie dla ubóstwa ludzi
bardzo biednych, zdają sobie sprawę z tego, że nie ma
żadnej możliwości przeprowadzenia takich zmian w obecnym
porządku społecznym, które przyniosłyby trwałą
ulgę dla najbiedniejszych. I tak każdy czyni tyle, ile może i co mu się wydaje być jego obowiązkiem
względem najbliższych, starając się jednocześnie
zapomnieć o ustawicznie docierających do niego raportach na
temat ubóstwa.
Poniższe cytaty z prasy codziennej przypominają
warunki, jakie panowały w roku 1893, a przecież niebawem
sytuacja może się powtórzyć i to z naddatkiem. Dziennik The
California Advocte pisał:
<str. 285>
“Koncentracja wielotysięcznych tłumów
bezrobotnych w naszych wielkich miastach jest makabrycznym widowiskiem, a
ich żałosne wołanie o pracę i chleb rozlega się
po całym kraju. Jest to stary, nie rozwiązany problem ubóstwa,
który został zwielokrotniony przez bezprecedensowy kryzys
gospodarczy. Przymusowa bezczynność staje się coraz
bardziej dokuczliwym efektem ubocznym cywilizacji.
Jest ona złowrogim cieniem, który nieustannie wlecze się za
cywilizacją, rosnąc i nabierając intensywności w miarę
jej rozwoju. Z całą pewnością nie jest normalny stan,
w którym człowiek chcący pracować, pragnący pracy,
nie może znaleźć miejsca, gdzie mógłby
coś robić, choć jego życie uzależnione jest od
pracy. Utraciło już swą aktualność stare
powiedzenie, że ‘świat winien jest każdemu człowiekowi
życie’. Prawdą jest jednak to, że świat powinien
zapewnić każdemu człowiekowi szansę zarobienia na
życie. Opracowano
już wiele teorii, podjęto wiele wysiłków, aby zapewnić
niezbywalne ‘prawo do pracy’ każdemu, kto chce pracować.
Jednak jak dotąd wszystkie te próby kończyły się
marnym niepowodzeniem. Zaiste, dobroczyńcą ludzkości będzie
ten, komu uda się skutecznie
rozwiązać problem zapewnienia jakiejś pracy każdemu
chcącemu pracować robotnikowi, uwalniając w ten sposób
świat od przekleństwa przymusowej bezczynności.”
Inny artykuł opisuje marsz ponad czterotysięcznego
tłumu bezrobotnych, którzy przeszli ulicami w centrum Chicago. Na
czele szedł jeden z nich niosąc tablicę z nagryzmolonym
ponurym hasłem: “Chcemy pracy”. Następnego dnia robotnicy
maszerowali z wieloma transparentami, na których były następujące
hasła: “Żyjcie i pozwólcie żyć”, “Chcemy szansy
utrzymania
naszych rodzin”, “Praca albo chleb” itp. Armia bezrobotnych
przemaszerowała przez San Francisco z transparentami, na których było
napisane: “Tysiące domów do wynajęcia i tysiące ludzi
bezdomnych”, “Głodni i nędzni”, “Batem głodu wpędzeni
w żebractwo”, “Zejdźcie
nam z pleców, a pomożemy sobie sami” itp.
W innym wycinku z gazety czytamy: <str. 286>
“NEWARK, Stan New Jersey, 21 sierpnia –
Niezatrudnieni robotnicy zorganizowali dzisiaj wielki pochód. Na jego
czele szedł człowiek z wielką czarną flagą, na której
białymi literami było napisane: ‘Znak czasu – przymieram głodem,
bo on jest tłusty’. Poniżej namalowany był gruby,
najedzony człowiek w cylindrze, a obok niego głodujący
robotnik.”
Inna gazeta w następujący sposób pisała
o strajku angielskich górników:
“Boleśnie mnożą się w Anglii
doniesienia o prawdziwych nieszczęściach, a nawet głodzie,
podczas gdy zastój w przemyśle i chaos na kolei przybiera rozmiar
poważnej narodowej klęski. (…) Jak można się było
spodziewać, rzeczywista przyczyna tkwi w ogromnych opłatach za
prawo do eksploatacji, jakie najemcy muszą płacić właścicielom
ziemskim, od których dzierżawią kopalnie. Milionerzy, których
prawa do pobierania opłat eksploatacyjnych wiszą kamieniem młyńskim
na szyi przemysłu węglowego, w większości są równocześnie
wybitnymi członkami Izby Lordów, co prowadzi do szybkiego
skojarzenia tych dwóch spraw w gniewnej świadomości społecznej.
(…) Radykalne gazety sporządzają złowieszcze wykazy lordów,
na podobnej zasadzie jak wykazy trustów w Ameryce, uwidaczniając swoje
szacunkowe dane o ich gigantycznych poborach, które otrzymują z tytułu
własności ziemi.
Z miast dobiega wołanie o chleb. Jest ono bardziej
przenikliwe, chrapliwe i donośne niż kiedykolwiek. Wyrywa się
bowiem ze ściśniętych żołądków i słabnących
szkieletów. Pochodzi ono od mężczyzn, którzy włóczą
się po ulicach w poszukiwaniu pracy. Pochodzi od kobiet przesiadujących
bez nadziei w pustych pokojach. Pochodzi od dzieci.
Biedacy z Nowego Jorku znaleźli się w takiej
nędzy, jakiej dotąd nie znano. Prawdopodobnie żadna z
żyjących osób nie rozumie, jak straszne jest cierpienie, jak
okropna nędza. Nikt nie ma poglądu na całość.
Niczyja wyobraźnia nie jest w stanie tego ogarnąć.
Tylko nieliczni spośród tych, którzy będą
to czytali, są w stanie zrozumieć, co to znaczy nie mieć
chleba. Jest to sytuacja tak przerażająca, że nie sposób
sobie tego uświadomić. Każdy mówi sobie: ‘Ludzie ci na
pewno mogą się gdzieś udać, by dostać coś do
zjedzenia, tyle żeby podtrzymać swe życie. Mogą pójść
do przyjaciół.’ Ale dla dotkniętych
głodem <str. 287> nie ma żadnego ‘gdzieś’. Ich
przyjaciele są tak samo biedni jak oni. Są ludzie tak osłabieni
brakiem żywności, że nie mogą pracować, nawet jeśli
ktoś im zaproponuje pracę.”
Examiner
z San Francisco napisał w artykule redakcyjnym:
“Jak to
jest? Mamy tak dużo jedzenia, że rolnicy narzekają na
niskie ceny produktów rolnych. Mamy tak dużo ubrań, że
zamyka się zakłady bawełniane i wełniane, ponieważ
nikt nie chce kupować ich wyrobów. Mamy tak dużo węgla,
że firmy kolejowe zajmujące się jego
transportem są na krawędzi bankructwa. Mamy tak dużo domów,
że murarze są bez pracy. Wszystkie potrzeby i wygody życia
występują w takiej obfitości, jakiej nie mieliśmy
nawet w najbardziej pomyślnych latach naszej historii. Jeśli więc
kraj ma dostatek żywności,
ubrań, paliwa i schronienia dla każdego, to dlaczego mamy tak ciężkie
czasy? Na pewno nie jest temu winna natura. A więc co, albo kto?
Problem bezrobocia jest jednym z najpoważniejszych
zadań, z jakimi muszą się zmierzyć Stany Zjednoczone.
Według statystyk opracowanych przez Bradstreet
na początku tego roku w 119 największych miastach Stanów
Zjednoczonych nieco ponad 801 tysięcy osób zdolnych do pracy
pozostawało bez zatrudnienia, zaś liczba osób zależnych od
ich dochodów przekracza 2 miliony. Gdyby sytuacja w owych 119 miastach
odpowiadała średniej krajowej, oznaczałoby to, że całkowita
liczba pracowników najemnych pozostających bez pracy przekracza 4
miliony, a liczba osób od nich zależnych wynosi ponad 10 milionów.
Ponieważ jednak bezrobotni na ogół
znajdują się w miastach, to można bezpiecznie przyjąć,
że liczby te należy podzielić przez cztery. Nawet jeśli
przyjmiemy taki wniosek, to i tak liczba pracowników najemnych pozostających
bez zatrudnienia będzie ogromną, rozdzierającą serce
sumą.
Europa od
dawna już podąża ciężką drogą biedy, której
końcem jest ubóstwo, stąd też władze Starego Świata
wiedzą znacznie lepiej, jak obchodzić się z tym problemem,
niż względnie zamożne społeczeństwo z tej strony
oceanu. Zarobki w Europie są tak niskie, że w wielu
państwach ludzie na starość muszą szukać
schronienia w przytułku dla ubogich. Nawet przy dużej dozie
przedsiębiorczości i oszczędności robotnik nie jest w
stanie odłożyć pieniędzy, które mogłyby być
zabezpieczeniem na starość. Różnica między dochodami i
wydatkami jest tak niewielka, że kilka dni choroby albo braku
zatrudnienia <str. 288> doprowadza robotnika do natychmiastowej nędzy.
Tamtejsze rządy były zmuszone zabrać się za tą
sprawę bardziej naukowo, a nie stosować popularnej amerykańskiej
metody ‘jakoś
to będzie’, dzięki której nie pracujący włóczęga
żyje znakomicie, a pełen godności człowiek, który
znajdzie się w potrzebie, musi cierpieć głód.”
Wydawca czasopisma The Arena tak pisze w swym
Cywilizacyjnym Piekle:
“Granice martwego morza potrzeb stają się
coraz bardziej rozległe w każdym większym skupisku ludzkim.
Szemranie gniewnego niezadowolenia złowieszczo narasta wraz z upływem
każdego roku. Siła skąpstwa, każąca odmówić
biednym sprawiedliwości, postawiła nas w obliczu niewiarygodnego
kryzysu, któremu
teraz jeszcze można by zapobiec, gdybyśmy tylko byli na tyle mądrzy,
by okazać sprawiedliwość i ludzkie uczucia. Z problemu tego
nie da się już jednak szydzić, tak jakby był on bez
znaczenia. Nie jest to już zjawisko lokalne. Swym oddziaływaniem
i zagrożeniem
ogarnia ono całą działalność polityczną.
Jeszcze kilka lat temu jeden z najbardziej szanowanych duchownych w
Ameryce oświadczył, że w naszej republice nie ma zjawiska
biedy, nad którym warto by się zastanawiać. Dzisiaj żadna
myśląca osoba nie zaprzeczy,
że problem ten przybrał ogromne rozmiary. Niedawno temu zatrudniłem
pewnego człowieka z Nowego Jorku, by osobiście przeglądając
miejskie raporty sądowe, upewnił się, jaka jest dokładna
liczba nakazów eksmisji wydanych w ciągu dwunastu miesięcy. I jaki
był rezultat? Sprawozdania dowodzą zatrważającego
faktu, że w okresie dwunastu miesięcy, do 1 września 1892
roku, w Nowym Jorku wydano 29 720 nakazów eksmisji.
W artykule, jaki ukazał się w
Forum
w grudniu 1892 roku, pan Jacob Riis pisze na temat szczególnych
potrzeb ubogich mieszkańców Nowego Jorku. Cytujemy: ‘W Nowym Jorku
niezmiennie od wielu lat jedna dziesiąta ludzi umierających w
tym bogatym mieście jest grzebana na cmentarzu dla ubogich. Spośród
382 530 pogrzebów odnotowanych w ciągu ostatniej dekady
37 966 odbyło się na tym cmentarzu’. Dalej pan Riis
wskazuje na fakty, dobrze znane wszystkim, którzy zajmują się
zagadnieniem warunków socjalnych i którzy osobiście badają
sprawę ubóstwa w wielkich miastach, świadczące o tym,
że wskaźnik cmentarza dla
ubogich, pomimo istotnego znaczenia, nie jest adekwatną miarą
zjawiska ubóstwa, jako problemu wielkich miast. I dalej pisze on na ten
temat:
‘Jeśli ktoś miał jakąkolwiek
osobistą styczność z ubogimi i wie, jak wielki strach
towarzyszy ich zmaganiom z ogarniającą ich nędzą, jak
planują, jak spiskują i <str. 289> martwią się,
żeby tylko ucieszyć się nędznym przywilejem bycia złożonym
w spokoju do własnego, opłaconego grobu, choć przez całe
życie nie mieli ani szopy, którą mogliby nazwać własną,
to na pewno się
ze mną zgodzi co do słuszności przypuszczenia, że tam,
gdzie jeden człowiek, mimo tych wszystkich starań, bywa wrzucany
do owego straszliwego rowu, tam dwóch lub trzech stoi krok od jego krawędzi.
Te szacunkowe obliczenia, wskazujące na dwadzieścia do trzydziestu
procent naszej ludności, która ciągle musi odpędzać
wilka biedy od swoich drzwi, owe przerażające wątpliwości,
znajdują wystarczające potwierdzenie w dobrze znanych, choć
odosobnionych akcjach dobroczynnych przeprowadzanych w Nowym Jorku.’
W 1890
roku oficjalnie odnotowano w Nowym Jorku 239 samobójstw. Sprawozdania sądowe,
jak nigdy dotąd, pełne są przypadków prób samobójczych.
‘Jesteś’, mówił naczelny sędzia miejski Smyth, zwracając
się do biednej istoty, która szukała ucieczki w śmierci
przez skok
do East River, ‘drugim przypadkiem usiłowania samobójstwa, jaki
pojawia się w naszym sądzie dzisiaj przed południem. A’,
mówił dalej, ‘nie przypominam sobie, żeby w ogóle
kiedykolwiek było tak wiele prób samobójczych, jak w ciągu
ostatnich kilku miesięcy.’
Nad setkami, tysiącami naszych obywateli powoli,
lecz nieuchronnie, zapada noc ubóstwa i rozpaczy. Są oni świadomi
jej nadejścia, ale powstrzymanie jej postępów jest poza zasięgiem
ich możliwości. ‘Każdego roku czynsze rosną, a
zarobki maleją, i co my możemy na to poradzić’, powiedział
pewien robotnik na temat perspektyw na przyszłość. ‘Nie
widzę żadnego wyjścia z tej sytuacji’, gorzko dodał
i trzeba przyznać, że perspektywy są bardzo ponure, jeśli
szybko nie zostanie podjęta jakaś radykalna reforma ekonomiczna,
gdyż podaż na rynku pracy rośnie znacznie szybciej niż
popyt. ‘Dziesięć kobiet na jedno miejsce pracy, choćby
najgorsze’ brzmiało obojętne stwierdzenie pewnego urzędnika,
który niedawno przeprowadzał ukierunkowane badania w zakresie pracy
kobiet.
‘Setki dziewcząt’, pisze dalej ten sam autor, ‘rujnuje swoją
przyszłość i traci zdrowie w dusznych, niedostatecznie
wietrzonych magazynach i warsztatach, a mimo to dziesiątki innych
przybywają co tydzień ze wsi i małych miasteczek, by zająć
zwolnione miejsca
pracy’. I nie wyobrażajmy sobie, że Nowy Jork jest pod tym
względem wyjątkowym miastem. To co dzieje się w metropolii,
jest pod pewnymi względami typowe dla każdego wielkiego miasta w
Ameryce. W odległości strzału armatniego od Beacon Hill w
Bostonie,
gdzie dumnie wznosi się złota kopuła Kapitolu, <str.
290> mieszkają setki rodzin, które powoli umierają z głodu
i duszą się, rodzin, które dzielnie walczą o zaspokojenie
najprostszych potrzeb życiowych, podczas gdy z roku na rok ich
sytuacja staje się coraz
bardziej beznadziejna, walka o chleb coraz bardziej zażarta, a widoki
na przyszłość coraz bardziej posępne. W rozmowie jeden
z tych umęczonych ludzi powiedział z pewnym smutkiem i przygnębieniem,
znamionującym brak nadziei, a może i przytępioną wrażliwość,
która uniemożliwiała mu uchwycenie pełni straszliwego
znaczenia swych słów: ‘Słyszałem raz o człowieku
zamkniętym przez pewnego tyrana w żelaznej klatce, której
ściany codziennie przesuwały się bliżej niego. Aż
w końcu, ściany klatki były tak blisko siebie,
że każdego dnia wyciskały już po kawałku życia
z tego człowieka, a wydaje mi się’, powiedział on, ‘że
w pewnym sensie jesteśmy w sytuacji całkiem podobnej do tej, w
jakiej znalazł się tamten człowiek, gdy bowiem widzę,
jak codziennie wynosi się te małe
skrzynki, mówię czasem do żony: Znowu wyciśnięty
został kawałek życia, któregoś dnia wyniosą nas
także’.
Odwiedziłem ostatnio ponad dwadzieścia
mieszkań czynszowych, w których życie toczy walkę ze
śmiercią, w których z cierpliwym heroizmem, dalece przewyższającym
śmiałe zwycięstwa odniesione wśród podniosłych
okrzyków pól bitewnych, matki i córki bez przestanku trudzą się
z igłą w ręku. W wielu domach widziałem przykutych do
łóżka inwalidów. W ich zapadłych oczach i zmizerowanych
obliczach wyraźnie można
było przeczytać historię miesięcy, a może lat
powolnego umierania śmiercią głodową w nędzy, w
przyprawiającym o mdłości odorze oraz w niemal powszechnym
brudzie tych socjalnych piwnic. Tutaj dopiero uzyskuje się bolesną
świadomość upiornego głodu i wszechobecnego
strachu. Serca tych wygnańców przez całe życie ściśnięte
są miażdżącym ciężarem lęku.
Nieustannie staje im przed oczyma obraz właściciela pojawiającego
się w drzwiach z nakazem eksmisji. Na każdym kroku prześladuje
ich strach przed chorobą, gdyż dla
nich choroba oznacza brak możliwości zapewnienia rodzinie choćby
skromnego wyżywienia, koniecznego do utrzymania się przy życiu.
Rozpacz w obliczu niepewnej przyszłości najczęściej
zatruwa im nawet chwilę spoczynku. Taki jest obecnie wspólny los
cierpliwych
i utrudzonych robotników w slumsach naszych wielkich miast. Na twarzach
większości z nich można zobaczyć wyraz ponurego smutku
i niemej rezygnacji.
Czasami jednak w ich zapadniętych oczodołach
zabłyśnie jakieś kapryśne światło, nieszczęsny
błysk zdradzający tlące się jeszcze ognie niezatartej
świadomości doznanych krzywd. Podświadomie czują oni,
że los polnych zwierząt jest bardziej radosny, niż ich
przeznaczenie. Nawet jeśli jeszcze zmagają się od świtu
aż do <str. 291> późnej nocy, by zdobyć kawałek
chleba i utrzymać
obskurny pokój, wiedzą, że w wielkich, pulsujących ośrodkach
chrześcijaństwa zamyka się dla nich okno nadziei. Zaprawdę
smutkiem napawa myśl, że w tym samym czasie, gdy nasza ziemia,
jak nigdy dotąd, pełna jest majestatycznych świątyń
pod
wezwaniem wielkiego Nazarejczyka, który poświęcił swe
życie na służbę ubogim, poniżonym i odrzuconym,
widzimy jak podnosi się fala ubóstwa, jak nieproszona bieda staje się
nieuchronnym przeznaczeniem kolejnych tysięcy osób każdego roku.
Nigdy jeszcze altruizms
nie był w takim stopniu obecny na ustach ludzi. Jeszcze nigdy ludzkie
serce nie tęskniło tak jak obecnie za prawdziwymi przejawami
ludzkiego braterstwa. Nigdy jeszcze cały cywilizowany świat nie
był tak głęboko poruszony niezmiennym od wieków marzeniem
– o ojcostwie Boga i braterstwie ludzi. A tu tymczasem, dziwna nieprawidłowość!
Płacz niewinnych, pogwałcenie sprawiedliwości, wołania
milionów ludzi zaprzęgniętych w ten kierat dobiegają z każdego
cywilizowanego kraju, jak nigdy dotąd. Głos Rosji miesza
się z wołaniem Irlandii. Wypędzeni z Londynu łączą
się z wyrzutkami wszystkich wielkich miast Europy i Ameryki w jednym
wielkim, potężnym, wstrząsającym ziemią
żądaniu sprawiedliwości.
W samym Londynie na krawędzi przepaści żyje
ponad trzysta tysięcy ludzi, których każde uderzenie serca
przeszyte jest lękiem, którzy, jak w nocnym koszmarze, przez całe
życie prześladowani są myślą, że zostaną
pozbawieni nędznej nory, którą oni nazywają domem. Niżej
od nich stoczyło się dwieście tysięcy istnień, którym
zagraża
głód. Jeszcze niżej jest trzysta tysięcy tych, którzy już
znaleźli się w warstwie głodu, w strefie, gdzie głód
dręczy dzień i noc, gdzie każda sekunda każdej minuty
każdej godziny każdego dnia przesycona jest agonią. Jeszcze
niżej od głodujących znaleźli się bezdomni – ci,
którzy już zupełnie nie mają za co wynająć
mieszkania nawet w najgorszych dzielnicach, ci, którzy przez cały
rok nocują bez schronienia, których setkami można znaleźć
w nocy na zimnych, kamiennych płytach wzdłuż nabrzeża
Tamizy. Niektórzy mają gazetę, którą mogą położyć
na wilgotnych kamieniach, większość jednak nie może
sobie pozwolić nawet na taki luksus. Armia tych całkowicie
bezdomnych liczy w Londynie trzydzieści trzy tysiące.”
Może ktoś powie, że w tym ujęciu
jest wiele przesady? Niech się sam przekona. Nawet jeśli jest to
tylko w połowie prawdą, to i tak sytuacja jest rozpaczliwa! <str.
292>
Niezadowolenie, nienawiść i tarcia przybliżają
gwałtownie moment społe
Choćby nie wiadomo jak tłumaczyć biednym,
że bogaci nigdy nie byli tak miłosierni jak teraz, że
obecne społeczeństwo hojniej niż kiedykolwiek troszczy się
o biednych, ślepych, chorych i tych, co nie mają zapewnionej
opieki, że łoży się ogromne sumy pochodzące z
podatków na utrzymanie tych instytucji dobroczynnych,
to i tak nie zadowoli to człowieka pracy. Mając szacunek dla
samego siebie i będąc inteligentnym obywatelem, nie prosi on o
jałmużnę. Nie dąży do zapewnienia sobie
przywileju korzystania z przytułku dla ubogich, dobroczynnego
leczenia w szpitalu w razie
choroby. Chce on mieć szansę uczciwego i przyzwoitego zarobku na
chleb, pragnie w pocie czoła i z godnością uczciwego, ciężko
pracującego robotnika móc utrzymać swoją rodzinę.
Widzi zaś, jak on sam i jego przyjaciel robotnik wpada w coraz większe
uzależnienie od czyjejś łaski i wpływów, mogących
mu pomóc znaleźć i utrzymać miejsce pracy, widzi jak
niewielki sklepikarz, murarz czy rzemieślnik boryka się ciężej
niż kiedykolwiek, żeby zarobić na uczciwe życie,
podczas gdy jednocześnie czyta o tym, jak dobrze
powodzi się bogatym, jak rośnie liczba milionerów, jak
łączą się kapitały, aby lepiej kontrolować
przemysł – przemysł miedziowy, stalowy, szklany, naftowy, zapałczany,
papierowy, węglowy, lakierniczy, gospodarstwa domowego, telegraficzny
i każdy inny. Widzi
też, jak ów połączony kapitał kontroluje przebieg
spraw światowych, tak aby równocześnie ze spadkiem wartości
jego pracy, spowodowanym konkurencją, rosły jednocześnie
ceny towarów i usług, albo przynajmniej nie spadały
proporcjonalnie do redukcji kosztów
wytwarzania, spowodowanej zastosowaniem ulepszonych maszyn zastępujących
ludzki umysł i mięśnie.
W takich okolicznościach nie ma się co dziwić,
że na trzynastym dorocznym kongresie pracy w Chicago wiceprzewodniczący
Zrzeszenia Rzemieślników powitał <str. 293> gości
następującymi sarkastycznymi słowami:
“Życzylibyśmy sobie, byśmy mogli was
powitać w dobrze prosperującym mieście, jednak fakty nie
potwierdzałyby takiego stwierdzenia. Sytuacja jest tutaj taka, jaka
jest, ale nie taka, jak być powinna. Dlatego pozwalamy sobie powitać
was w imieniu stu monopolistów oraz pięćdziesięciu tysięcy
włóczęgów, w mieście, w którym mamona święci
karnawał w pałacach, a w tym samym czasie matki wypłakują
sobie oczy, dzieci przymierają głodem, zaś mężczyźni
daremnie szukają
pracy. Pozwalamy sobie powitać was w imieniu stu tysięcy
bezrobotnych i w imieniu właścicieli budowli poświęconych
Bogu na chwałę, których drzwi są jednak nocą zamknięte
przed głodującymi i biednymi; w imieniu duchownych, którzy pasą
się na winnicy Bożej,
zapominając o dzieciach Bożych, które są głodne i nie
mają miejsca, gdzie mogłyby skłonić głowę; w
imieniu filarów systemu wyciskania potu, milionerów i diakonów, których
dusze są zagrożone pożądliwością złota;
w imieniu najemnych pracowników, których krwawy
pot przekuwa się tutaj na złote dukaty; w imieniu schronisk dla
obłąkanych i przytułków dla biednych, w których tłoczą
się ludzie odchodzący od zmysłów na skutek licznych trosk
dręczących ich w tej krainie obfitości.
Pokażemy wam widoki z Chicago, których nie ogląda
się na terenach wystawowych – obrazy wielkości i słabości
naszego miasta. Dziś w nocy pokażemy wam setki ludzi śpiących
na surowych kamieniach korytarzy tego budynku, w którym się teraz
znajdujemy – bez domu i bez jedzenia – ludzi, którzy mogą
i chcą pracować, ale dla których nie ma pracy. Byłby najwyższy
czas, byśmy podnieśli alarm – alarm przeciwko dalszemu
utrzymywaniu rządu, którego suwerenne prawa przekazywane są
magnatom kolejowym, baronom węglowym i spekulantom, alarm przeciwko
dalszemu
utrzymywaniu rządu federalnego, którego polityka finansowa powstaje
na Wall Street pod dyktando finansowych baronów z Europy. Spodziewamy się,
że podejmiecie kroki, które pozwolą na skorzystanie z przywilejów,
tak aby odsunąć od władzy niewiernych sług narodu, którzy ponoszą
odpowiedzialność za istniejący stan rzeczy.”
Mówca ten popełnia oczywiście ogromny błąd
sądząc, że zmiana urzędnika czy partii może
uleczyć istniejące zło. Tłumaczenie mu jednak,
podobnie zresztą jak i każdemu innemu człowiekowi przy
zdrowych zmysłach, że to nie ustrój społeczny <str.
294> stanowi przyczynę występowania krańcowego bogactwa
i ubóstwa, mijałoby się z celem. Niezależnie jednak od różnic,
jakie występują między ludźmi w zakresie oceny
przyczyn takiej sytuacji i metod jej uzdrowienia,
wszyscy zgadzają się z jednym, że mamy tu do czynienia z
chorobą. Jedni, podążając w fałszywych kierunkach,
bezowocnie poszukują środka zaradczego, a tymczasem wielu innych,
niestety, nie życzy sobie, aby takowy został znaleziony, a
przynajmniej
nie wcześniej, aż zdążą wykorzystać obecną
sytuację.
Zgodnie z tym wypowiadał się George E.
McNeill. W swym przemówieniu na światowym kongresie pracy powiedział:
“Przyczyną narodzin ruchu klasy robotniczej jest
głód – głód chleba, głód mieszkań, ciepła,
odzieży i przyjemności. W ludzkim dążeniu do szczęścia,
każdy ubiega się o swoje ideały, lekceważąc przy
tym, często ze stoickim spokojem, ideały innych. System
gospodarczy opiera się na diabelskiej, żelaznej zasadzie: Każdy
dla siebie. Czyż więc jest w tym
coś niezrozumiałego, że ludzie, którzy najwięcej
cierpią pod rządami samolubstwa i chciwości, organizują
się w celu obalenia diabelskiego systemu rządów?”
Gazety pełne są opisów modnych wesel i balów,
na których tak zwana “śmietanka” towarzyska pojawia się w
kosztownych ubraniach i rzadkich klejnotach. Pewna dama na balu w Paryżu
miała podobno ubrać na siebie diamenty o wartości 1,6
miliona dolarów. New York World
z sierpnia 1896 opublikował zdjęcie Amerykanki ozdobionej
diamentami i innymi klejnotami wycenionymi na milion dolarów, a wcale nie
należała ona do najbogatszej warstwy społecznej. Prasa
codzienna donosi o rozrzutnym rozdawaniu tysięcy dolarów na urządzanie
takich bankietów – na wyborowe wina, ozdoby kwiatowe itp. Można
przeczytać o pałacach wznoszonych
dla bogatych ludzi, z których wiele kosztuje ponad 50 tysięcy dolarów1,
a niektóre nawet 1,5 miliona. Opowiada się o “spotkaniach
towarzyskich” dla piesków, na których zwierzęta pod opieką
“nianiek” karmione są wykwintnymi potrawami. Czyta się o 10
tysiącach dolarów wydanych na potrawę deserową, 6 tysiącach
za artystyczne wazony z kwiatami, 50 tysiącach za dwie różowe
wazy. Prasa podaje, że angielski książę zapłacił
350 tysięcy dolarów za konia, <str. 295> że pewna kobieta
z Bostonu pochowała swojego
męża w trumnie o wartości 50 tysięcy dolarów, że
inna “dama” wydała 5 tysięcy na pogrzeb swojego ukochanego
pudelka, że nowojorscy milionerzy płacą aż 800 tysięcy
dolarów za jeden jacht.
1
W celu
uzyskania właściwego wyobrażenia o dzisiejszej wartości
przytaczanych kwot pieniężnych należałoby je pomnożyć
mniej więcej przez 20 – przyp.tłum.
Czyż można się więc dziwić,
że wielu zazdrości, a inni gniewają się i są
rozgoryczeni, gdy porównują taką rozrzutność z
niedostatkiem albo przynajmniej z przymusową oszczędnością
w swych rodzinach? Biorąc pod uwagę to, że tylko nieliczni
są “Nowymi Stworzeniami”, tymi, którzy swe uczucia kierują
ku rzeczom wyższym, a nie doczesnym, którzy nauczyli się,
że “jestci wielki zysk pobożność z przestawaniem na
swem” i którzy czekają
na Pana z dochodzeniem sprawiedliwości w swej sprawie, trudno się
dziwić, że budzi to w sercach ludzkich uczucia zazdrości,
nienawiści, złości i niezgody. Uczucia te dojrzeją w
końcu do otwartego buntu, który będzie ostatecznym wykonaniem
wszystkich
uczynków ciała i diabła w czasie zbliżającego się
wielkiego ucisku.
“Oto ta była nieprawość Sodomy (…)
pycha, sytość chleba, i obfitość pokoju; co ona mając
(…) ręki jednak ubogiego i nędznego nie posilała”
– Ezech. 16:49,50.
Kalifornijski Christian Advocate,
opisując wytworne bale w Nowym Jorku, pisze:
“Rozrzutne zbytki i kłujące w oczy
ekstrawagancje ‘starożytnych’ bogaczy greckich i rzymskich przeszły
do historii. Tymczasem jednak podobnie lekkomyślne efekciarstwo znów
pojawia się w tak zwanych dobrych towarzystwach naszego kraju. Jeden
z naszych korespondentów opowiada o pewnej damie z Nowego Jorku, która w
jednym tylko sezonie na rozrywki wydała 125 tysięcy dolarów.
Charakter i wartość tych rozrywek można ocenić na
podstawie faktu, że uczyła ona swych gości,
jak (…) się mrozi rzymski poncz w kielichach czerwonych i żółtych
tulipanów oraz jak się je żółwie złotymi łyżkami
ze srebrnych czółen. Inni zwolennicy rozrywek pokrywają swe stoły
drogimi różami, a jeden z ‘owych czterystu’ miał podobno
wydać 50 tysięcy
na jedno przyjęcie. Rozrzutne wydawanie tylu pieniędzy na tak
<str. 296> nędzne cele jest rzeczą grzeszną i haniebną,
niezależnie od tego, jak wielki ktoś posiada majątek.”
Messiah’s Herald podaje:
“Stu czterdziestu czterech społecznych autokratów
pod wodzą jednego arystokraty urządziło wielki bal. Swym
blaskiem przyćmił on bale królewskie. Był niesłychanie
ekskluzywny. Wino lało się strumieniami. Piękno użyczyło
swych uroków. Nawet Marek Antoniusz z Kleopatrą nie otaczali się
takim przepychem. Była to
kolekcja milionerów. Skarbce świata zostały ogołocone z
pereł i diamentów. Naszyjniki z klejnotami o wartości 200 tysięcy
dolarów, i nieco tańsze, zdobiły dziesiątki dekoltów. Tańczono
wśród przepychu Alladyna. Radości nie było końca. W
tym samym czasie,
jako podaje gazeta, 100 tysięcy głodujących górników z
Pensylwanii czyściło ulice w poszukiwaniu czegoś do
jedzenia, niektórzy z nich żywili się kotami, a wielu popełniło
samobójstwo, by nie patrzeć na swe dzieci umierające z głodu.
Tymczasem jeden naszyjnik
ze stołecznego balu uchroniłby ich wszystkich od głodu. Było
to jedno z ‘wielkich wydarzeń towarzyskich’ narodu zwanego chrześcijańskim.
Cóż za sprzeczność! I na to nie ma lekarstwa. Tak będzie
‘aż On przyjdzie’.”
“Aż On przyjdzie”? O nie, raczej “tak będzie
i za dni
Syna człowieczego”, gdy On przyszedł, gdy zgromadza swych
wybranych do siebie i przez to ustanawia swe Królestwo, które zostanie
zapoczątkowane przez “pokruszenie” na kawałki obecnego
systemu społecznego w czasie wielkiego ucisku i anarchii, w
przygotowaniu do ustanowienia Królestwa sprawiedliwości (Obj.
2:26,27; 19:15). Jako się działo za dni
Lotowych, tak będzie i za dni
Syna człowieczego. A jako było za dni Noego, tak będzie i
przyjście [parousia – obecność] Syna człowieczego
(Mat. 24:37; Łuk. 17:26,28).
Czy bogacze bywają zbyt ostro potępiani?
Cytujemy fragment z artykułu redakcyjnego gazety
Examiner
z San Francisco:
“Należący do pana W. K. Vanderbilta ogromny
brytyjski jacht parowy ‘Valiante’ dołączył w
nowojorskim porcie do brytyjskiego jachtu parowego <str. 297>
‘Conqueror’, który stanowi własność pana F. W.
Vanderbilta. ‘Valiante’ jest wart 800 tysięcy dolarów. Jest to równoznaczne
z dochodem ze zbiorów 15 tysięcy buszlis
pszenicy, przy cenie sześćdziesiąt centów za buszel albo
całkowitą produkcją co najmniej 8 tysięcy gospodarstw
o powierzchni 64 hektarów każde. Innymi słowy, 8 tysięcy
rolników reprezentujących 40 tysięcy mężczyzn, kobiet
i dzieci, pracowało w słońcu i w deszczu, by umożliwić
panu Vanderbiltowi
zbudowanie w zagranicznej stoczni jachtu, jakim nie mogą się
poszczycić nawet władcy europejscy. Budowa jachtu wymagała
pracy co najmniej tysiąca mechaników przez okres roku. Gdyby te
pieniądze, które zapłacono za jacht, puścić w obieg
między robotnikami,
to na przestrzeni kilku kwartałów wywierałyby one odczuwalny wpływ
na nastroje obecnego czasu.”
J. R. Buchanan pisząc w czasopiśmie
Arena
na temat bezdusznej rozrzutności bogaczy, powiada:
“Jej zbrodniczość nie polega na bezduszności
pobudek, ale na niczym nie usprawiedliwionym niszczeniu szczęścia
i życia ludzkiego w imię osiągnięcia samolubnych celów.
Po dokładniejszym zbadaniu tej sprawy przekonamy się, że
takie jawne trwonienie majątku na zwykłe wygody jest przestępstwem.
Wybudowanie stajni
dla koni za 700 tysięcy dolarów, jak to uczynił pewien milioner
z Syracuse, czy też wydanie 50 tysięcy dolarów na jeden posiłek
nie stanowiłoby niczyjej krzywdy, gdyby pieniądze były tak
samo ogólnie dostępne jak powietrze i woda, tymczasem jednak każdy
dolar
wyobraża przeciętną dzienną dawkę pracy. Dlatego
też stajnia za 700 tysięcy dolarów odpowiada pracy tysiąca
ludzi przez dwa lata i cztery miesiące. Jest ona także równoważna
700 istnieniom ludzkim, jako że 1000 dolarów wystarczyłoby na
wyżywienie dziecka
do dziesiątego roku życia, a na następne dziesięć
lat dziecko mogłoby już w pełni samo na siebie zarobić.
Tak więc modna stajnia stanowi równowartość fizycznej
podstawy utrzymania dla 700 osób, co dowodzi, że właściciel
ceni ją sobie bardziej niż 700 ludzi,
którzy umrą, aby on mógł zaspokoić swą próżność.”
The Literary Digest pisze w
artykule redakcyjnym:
“Nie tak dawno temu pewien duchowny z Nowej Anglii
wystosował list do pana Samuela Gompersa, przewodniczącego
Amerykańskiej Federacji Pracy, z zapytaniem dlaczego, w jego opinii,
tak wielu inteligentnych robotników nie uczęszcza do kościoła.
W odpowiedzi pan Gompers stwierdził, że jedną z przyczyn
jest to, że kościoły przestały już odpowiadać
nadziejom i aspiracjom robotników, nie okazują też one współczucia
wobec ich <str. 298> nieszczęść i brzemion. Pastorzy
albo nie mają potrzebnej wiedzy, mówił on, albo nie mają
odwagi, by otwarcie zza kazalnic oznajmić prawa i krzywdy milionów
robotników. Kościół krzywym okiem patrzy na organizacje, które
okazują się
najskuteczniejsze w zapewnianiu poprawy warunków życia. Uwaga
robotników była kierowana w stronę ‘słodkiej przyszłości’,
przy całkowitym lekceważeniu okoliczności wynikających
z ‘gorzkiej teraźniejszości’. Kościół i duchowieństwo
‘usprawiedliwiają i bronią
bezprawia popełnianego przeciwko interesom ludu, dlatego że ci,
którzy się go dopuszczają, są bogaci’. Zapytany o to, co
jego zdaniem mogłoby pomóc w doprowadzeniu do pojednania kościoła
z masami społecznymi, pan Gompers opowiedział się za ‘całkowitą
zmianą
obecnego stanowiska’. Swą odpowiedź kończy takimi słowami:
‘Ten kto nie potrafi okazywać współczucia robotnikom, kto w
spokoju ducha albo z obojętnością przypatruje się
straszliwym rezultatom obecnych stosunków ekonomicznych i społecznych,
ten jest nie
tylko przeciwnikiem najważniejszych interesów rodziny ludzkiej, ale
też particeps criminis
[uczestnikiem zbrodni] wszystkich krzywd wyrządzanych mężczyznom
i kobietom naszych czasów, dzieciom dnia dzisiejszego, ludzkości
dnia jutrzejszego.”
Przytaczając odgłosy opinii publicznej potępiające
klasę bogaczy oraz stwierdzając potępienie ze strony Pana i
przepowiedzianą karę, jaka ma spaść na całość
tej klasy, lud Boży powinien jednocześnie zgodnie z rozsądkiem
okazywać umiarkowanie w swoich sądach i opiniach dotyczących pojedynczych
osób dysponującym wielkim majątkiem. Pan, który wydaje tak
surowy sąd przeciwko tej klasie, okaże jednak wielkie miłosierdzie
wobec pojedynczych jej członków. Gdy tylko zniszczy ich bałwany
srebra i złota, zniży wyniosłość ich oczu
i poniży pychę, okaże się łaskawy w pocieszaniu i
uzdrawianiu tych, którzy wyrzekną się samolubstwa i dumy. Należy
także zaznaczyć, że przytaczamy tu jedynie racjonalne i
umiarkowane wypowiedzi rozsądnych autorów, pomijając krańcowe
i często bezsensowne oratorstwo anarchistów i
wizjonerów.
Ułatwieniem w zachowaniu umiarkowania w sądzie
niech będzie dla nas to, (1) że określenie “bogaty”
jest bardzo ogólne <str. 299> i obejmuje nie tylko ludzi posiadających
ogromne fortuny, ale także wielu innych, którzy w porównaniu z
największymi bogaczami mogą się wydać ubodzy; (2)
że pomiędzy tymi, których osoby bardzo biedne określiłyby
mianem bogaczy, jest wielu dobrych i życzliwych ludzi, aktywnych do
pewnego stopnia w dobroczynnych i filantropijnych przedsięwzięciach.
Jeśli więc nie wszyscy są takimi aż do granic samopoświęcenia,
byłoby przejawem złej woli, gdyby ci, którzy sami nie poświęcili
się dla dobra innych, mieli potępiać drugich, którzy tego
nie czynią. Ci zaś, którzy poświęcają się
dla innych, wiedzą, jak bardzo trzeba cenić każdy przejaw
takiego ducha, niezależnie od tego, czy znajduje się go u
bogatych, czy biednych.
Dobrze jest także pamiętać, że
wielu ludzi bogatych nie tylko uczciwie płaci ogromne podatki, z których
wspierane są darmowe szkoły powszechne, działalność
rządu, organizacje charytatywne itp., ale jeszcze chętnie
udziela innych darowizn dla ulżenia biednym, ochoczo wspierając
przytułki, uczelnie, szpitale, a także kościoły, które
ich zdaniem na to zasługują. Ci zaś, którzy tak postępują
z dobrego
i szczerego serca, a nie (jak, trzeba przyznać, ma to czasami miejsce)
na pokaz i dla poklasku, nie miną się z nagrodą. Wszyscy
oni powinni spotkać się ze słusznym szacunkiem.
Łatwo jest krytykować milionerów i wszyscy
chętnie to czynią, obawiamy się jednak, że w niektórych
przypadkach sąd ten bywa zbyt surowy. Apelujemy więc do naszych
czytelników, by nie myśleli o nich nazbyt niełaskawie. Pamiętajcie,
że i oni, podobnie jak biedni, muszą w pewnym sensie poddać
się kontroli obecnego systemu społecznego.
Zwyczaj sprawił, że ich umysły i serca zostały poddane
działaniu pewnych praw i ograniczeń. Fałszywe wyobrażenia
o chrześcijaństwie, popierane od wieków przez cały świat
– przez bogatych i przez biednych – utarły sobie głębokie
koleiny poglądów i argumentów,
którymi toczą się tu i tam koła ich rozumowania. Czują
oni, że muszą postępować tak jak inni ludzie, to
znaczy, że powinni wykorzystywać swój czas i talenty zgodnie ze
swymi zdolnościami i na zasadach “rynkowych”. Gdy zaś tak
czynią, pieniądze spływają same, gdyż <str.
300> kapitał i maszyny są dzisiaj źródłem bogactwa,
a praca nie jest w cenie.
Poza tym sądzą oni, że posiadanie
bogactwa jest ich obowiązkiem, nie dlatego, by je po prostu gromadzić,
ale by nim dysponować. Prawdopodobnie zastanawiają się oni,
czy byłoby lepiej oddać pieniądze na działalność
charytatywną, czy też pozostawić je w obiegu, w obrocie
handlowym i w wynagrodzeniach za pracę. Słusznie dochodzą
oni do wniosku, że lepszy jest ten drugi sposób ich wykorzystania.
Bale, bankiety, wesela,
jachty itp. traktują jako przyjemność dla siebie i swoich
przyjaciół, ale także jako wsparcie dla mniej zamożnych
sąsiadów. A czy pogląd ten nie jest poniekąd słuszny?
Bankiet kosztujący, na przykład, dziesięć tysięcy
dolarów wpuszcza do obiegu prawdopodobnie piętnaście tysięcy
dolarów – przez rzeźników, piekarzy, kwiaciarzy, krawców,
projektantów, jubilerów itp. itd. Jacht kosztujący 800 tysięcy
dolarów, choć jest wielką ekstrawagancją pojedynczych osób,
uruchamia obrót sporej sumy pieniędzy między robotnikami
w jakimś kraju, a ponadto jego utrzymanie kosztuje rocznie od 20 do
100 tysięcy dolarów, które pójdą na płace dla oficerów,
maszynistów, marynarzy oraz na zaopatrzenie w żywność i na
inne bieżące wydatki.
W obecnych złych
warunkach jest przeto dla klasy
średniej i ubogiej znacznie korzystniej, że bogacze ulegają
“nierozumnej rozrzutności”, niż gdyby mieli być skąpi.
Hojne wydając część strumienia bogactw, które napływają
do ich kas, płacą na przykład za diamenty, które muszą
zostać wykopane, oszlifowane
i oprawione, a to zapewnia zatrudnienie tysiącom robotników, którzy
musieliby dołączyć do grona bezrobotnych, gdyby bogaci
ludzie nie mieli słabostek i ekstrawaganckich pomysłów, a tylko
gromadzili wszystko, co wchodzi w ich posiadanie. Argumentując w
ten sposób, bogacze mogą w rzeczywistości uważać swoją
rozrzutność za działalność “dobroczynną”.
Jeśli jednak tak czynią, to podążają tą samą
drogą fałszywego rozumowania, jakie zostało przyjęte
przez niektórych przedstawicieli klasy średniej, którzy urządzają
“kościelne spotkania towarzyskie” oraz jarmarki i festyny na
rzecz “słodkiej dobroczynności”. <str. 301>
Nie staramy się tutaj usprawiedliwiać ich
postępowania, a tylko wskazać na to, że rozrzutność
ludzi bogatych w okresach trudności finansowych nie musi wcale
dowodzić, że są oni pozbawieni
uczuć dla biednych. Kiedy zaś zaczynają myśleć o
działalności charytatywnej, która byłaby prowadzona nie w
oparciu o zasady rynkowe, bez wątpienia dochodzą do wniosku,
że wymagałoby to zatrudnienia małej armii złożonej
z mężczyzn i kobiet, która nadzorowałaby rozdawnictwo ich
dziennych dochodów, a i tak nie można by być całkowicie
pewnym, że pomoc trafi do najbardziej potrzebujących. Dzieje się
tak z powodu egoizmu, który jest zjawiskiem tak powszechnym, że
tylko w
stosunku do nielicznych można mieć zaufanie, iż będą
uczciwie rozdzielać te wielkie sumy. Pewna milionerka stwierdziła,
że nigdy nie wygląda z okna swego powozu, gdy przejeżdża
przez ubogie dzielnice, ponieważ widok ten obraża ją.
Zastanawiamy się, czy nie
jest tak również dlatego, że dręczą ją wyrzuty
sumienia z powodu kontrastu między jej położeniem a położeniem
biednych. Jeśli więc chodzi o osobiste doglądanie działalności
charytatywnej, to mężczyźni są zbyt zajęci
pilnowaniem swych interesów, kobiety zaś
są zbyt delikatne, by patrzeć na nieprzyjemne widoki, słyszeć
nieprzyjemne dźwięki i czuć nieprzyjemne zapachy. Będąc
jeszcze biedakami, ludzie ci mogli pożądać tych możliwości
czynienia dobrze, które obecnie posiadają, jednak egoizm, duma, oraz
zobowiązania i etyka wynikająca z ich przynależności
społecznej nie pozwalają na szlachetne uczucia i uniemożliwiają
przyniesienie wielu owoców. Ktoś kiedyś powiedział, że
to właśnie dlatego nasz Pan chodził, czyniąc dobrze,
że został poruszony
uczuciami wobec ludzkiej niedoli.
Czyniąc te wzmianki odnośnie pewnej miary współczucia,
jakie ludzie bogaci mogą okazywać klasom ludzi biednych, nie
chcemy być zrozumiani, że w jakimkolwiek sensie usprawiedliwiamy
samolubną rozrzutność bogaczy, która jest złem i którą
Pan jako zło potępił (Jak. 5:5). Jednak przy rozważaniu
rozmaitych stron tego nurtującego problemu należy zachować
zrównoważenie umysłu, trzeźwość sądu i
okazywać współczucie ludziom, których “bóg tego świata”
tak oślepił swymi bogactwami, że w swych sądach nie
kierują <str. 302> się sprawiedliwością, ludziom,
którzy już niebawem zostaną przez Pana surową zganieni i
wychłostani. W niektórych sprawach “bóg tego świata” oślepia
także ludzi biednych, tak że i oni usprawiedliwiają złe
postępowanie. W ten sposób doprowadzi
on obydwie strony do tego, że stoczą między sobą wielką
“bitwę”.
Tak więc można znaleźć pewne
argumenty na usprawiedliwienie obecnego nagromadzenia bogactw w rękach
garstki ludzi. Trzeba też przyznać, że niektórzy ludzie
bogaci, a zwłaszcza ci umiarkowanie bogaci, są bardzo skłonni
do dobroczynności. Prawdą może też okazać się
stwierdzenie, że przecież bogaci gromadzą swe bogactwa
przestrzegając tego samego prawa, któremu podlegają wszyscy,
oraz że niektórzy ludzie biedni są z natury znacznie mniej wspaniałomyślni i
wykazują mniejszą skłonność do sprawiedliwości
niż niektórzy bogacze, tak że gdyby się znaleźli na
ich miejscu, to mogliby się nieraz okazać bardziej wymagający
i zaborczy niż bogaci. Mimo to jednak Pan obwieszcza, że
posiadacze bogactw zostaną
niebawem pozwani na sąd w tej właśnie sprawie, ponieważ
dostrzegając obecny kierunek rozwoju sytuacji nie poszukiwali na własny
koszt sprawiedliwszych i bardziej wspaniałomyślnych rozwiązań
niż te, które są stosowane obecnie. A takie rozwiązania proponuje
na przykład socjalizm.
Poniżej cytujemy doniesienie prezentujące
pogląd coraz większej liczby ludzi, według którego obowiązkiem
społeczeństwa jest albo pozostawienie swobodnego dostępu do
wszystkich możliwości i bogactw natury (ziemi, powietrza i wody),
albo w razie ich monopolizacji zapewnienie możliwości codziennej
pracy tym, którzy nie mają udziału w monopolach. Oto jego treść:
“Rzadko ukazują się drukiem opisy bardziej
wzruszających wydarzeń jak to, o którym opowiedziała nam
pewna przedszkolanka, mieszkająca w Brooklynie w stanie Nowy Jork.
Pewna mała dziewczynka, która uczęszcza do
przedszkola we wschodniej, najuboższej dzielnicy Nowego Jorku, nie
tak dawno temu przyszła rano na zajęcia cienko ubrana, wyglądając
na zmizerowaną i zziębniętą. Po chwili przebywania w
ciepłym przedszkolu, dziecko powiedziało poważnie patrząc
w twarz wychowawczyni: <str. 303>
‘Panno C. …, czy pani kocha Boga?’
‘Dlaczego pytasz? Owszem, tak’, powiedziała
przedszkolanka.
‘Bo ja nie’, szybko odpowiedziało dziecko z
wielkim przejęciem i gwałtownością, ‘Ja Go nienawidzę’.
Wychowawczyni poprosiła o wyjaśnienie, uznając,
że jest to bardzo dziwne stwierdzenie w ustach dziecka, które tak
pilnie starała się nauczyć, że należy kochać
Boga.
‘No bo’, powiedziała dziewczynka, ‘On
sprawia, że wieje wiatr, a ja nie mam ciepłego ubrania. On
sprawia, że pada śnieg, a moje buty są dziurawe. On sprawia,
że jest zimno, a my nie mamy w domu czym palić. On sprawia,
że jesteśmy głodni, a mama nie ma dla nas chleba na śniadanie’.”
W komentarzu do
tej wypowiedzi gazeta pisze: “Przypatrując się doskonałej
hojności Boga w udzielaniu synom ziemi dóbr materialnych, ciężko
jest po przeczytaniu tej historii cierpliwie znosić zadowolenie
bogatych bluźnierców, którzy podobnie jak ta dziewczynka, obwiniają
Boga o niedole ubóstwa.”
Tak czy owak, od ludzi tego świata nie można
oczekiwać zbyt wiele, gdyż duchem tego świata jest
samolubstwo. Więcej powodów mielibyśmy, by spoglądać
w stronę wybitnych i bogatych ludzi, którzy wyznają, że są
chrześcijanami. Tymczasem oni też nie ofiarują ani swojego
życia, ani bogactwa na Boskim ołtarzu w służbie
Ewangelii, nie oddają tych rzeczy nawet w służbie dla
doczesnego dobrobytu ludzkości. Oczywiście Ewangelia jest najważniejsza!
Powinniśmy oddać jej do dyspozycji cały nasz
czas, wszystkie talenty, wpływy i środki, którymi dysponujemy.
Tam jednak, gdzie nie jest ona zrozumiana, gdzie nie wywiera wpływu
na serca z powodu fałszywych poglądów, wynikających z błędnego
nauczania, tam poświęcone serce z pewnością znajdzie
wiele okazji
do niesienia pomocy dla upadłych współbliźnich w akcjach
na rzecz wstrzemięźliwości, w pomocy socjalnej, w reformie
miejskiej itp. I rzeczywiście jest całkiem pokaźna liczba
osób zaangażowanych, wywodzą się oni jednak przeważnie
z klasy ubogiej albo średniej, rzadko kiedy trafia się człowiek
bogaty albo milioner. Gdyby chociaż tylko niektórzy ze światowych
milionerów posiedli na tyle ducha Chrystusowego, by okazać gotowość
oddania swych umysłowych, finansowych i czasowych możliwości
do dyspozycji umiejętnych
współpracowników, którzy <str. 304> chętnie przyszliby
z pomocą, gdyby tylko otwierały się przed nimi takie drzwi
możliwości, to w przeciągu roku świat stałby się
świadkiem niespotykanej reformy społecznej! W interesie dobra
publicznego ograniczono by
albo wypowiedziano przywileje, jakimi cieszą się korporacje i
trusty. Złe prawa zostałyby poprawione, a dobro publiczne byłoby
w ogólności chronione i strzeżone, przy jednoczesnym osłabieniu
wpływów manipulatorów finansowych i politycznych jako działających
przeciwko dobru publicznemu.
Oczekiwanie na takie wykorzystanie bogactwa byłoby
jednak nierozsądne, gdyż jakkolwiek wielu bogatych ludzi wyznaje
chrześcijaństwo, to podobnie jak i pozostała część
świata nie mają pojęcia o prawdziwym chrześcijaństwie,
czyli o wierze w Chrystusa jako osobistego Odkupiciela
oraz o całkowitym poświęceniu wszystkich talentów w Jego służbie.
Pragną oni zostać zaliczeni do “chrześcijan”, gdyż
nie chcą być uznawani za “pogan” albo “Żydów”, gdyż
imię Chrystusa jest obecnie popularne, mimo że Jego rzeczywiste
nauki nie są już w tym stopniu znane, jak wtedy, gdy został
On ukrzyżowany.
Rzeczywiście Słowo Boże poświadcza,
że niewielu wybitnych, bogatych czy mądrych ludzi wybrał Bóg,
aby stali się dziedzicami Jego Królestwa. Wybierał On na ogół
takich, którzy mierzeni mądrością, poważaniem i wartościami
tego świata wydawali się biedni i wzgardzeni. Jakże ciężko
(kosztem jakich trudności) będzie bogaczowi wejść do
Królestwa Bożego. Łatwiej jest wielbłądowi przejść
przez ucho igielne, niż
bogatemu wejść do Królestwa niebieskiego*
(Mat. 19:23,24).
* Uważa się, że mianem “ucha igielnego”
określana była mała furtka w murach starożytnych miast,
używana po zachodzie słońca, gdy większe bramy były
zamknięte z obawy przed atakiem nieprzyjaciół. Według tych
opisów furtka była tak mała, że wielbłąd mógł
przejść przez nią tylko na kolanach i po zdjęciu
ładunku z jego grzbietu. Ilustracja ta wskazywałaby na to,
że bogacz musiałby pozbyć się swojego ładunku i
uklęknąć, zanim będzie mógł uczynić pewnym
swoje powołanie i wybranie do odziedziczenia miejsca w Królestwie.
Niestety jednak “biedni bogacze” będą
musieli przejść przez straszliwe doświadczenia. <str.
305> Bogactwo okaże się nie tylko przeszkodą w
otrzymaniu przyszłej czci i chwały w Bożym Królestwie, ale
nawet tutaj korzyści z niego płynące będą krótkotrwałe.
“Nuż teraz, bogacze!
płaczcie, narzekając nad nędzami waszymi, które przyjdą.
(…) zgromadziliście skarb na ostatnie dni.” Płacz i
narzekanie bogaczy będą już niedługo słyszalne.
Świadomość ta powinna usunąć ze wszystkich serc
całą zazdrość i pożądliwość, zastępując
je współczuciem dla “biednych bogaczy”, takim współczuciem,
które nie będzie pragnęło ani domagało się
zmiany Pańskiego sądu, uznając Jego mądrość
i dobroć oraz wiedząc, że skutkiem
owego płaczu i narzekania będzie naprawa serc oraz otwarcie oczu
na sprawiedliwość i miłość, które staną się
udziałem wszystkich – zarówno bogatych jak i biednych. Bogatym będzie
jednak ciężej, gdyż zmiana ich sytuacji będzie
znacznie poważniejsza i bardziej
gwałtowna.
Czemu jednak warunki nie mogą się zmienić
stopniowo przez wyrównanie poziomu bogactwa i wygody? Dlatego, że
świat nie kieruje się królewskim prawem miłości, ale
prawem niegodziwości – samolubstwem.
Połączenie samolubstwa z wolnością
Doktryna chrześcijaństwa zachęca do
wolności, zaś wolność prowadzi do zdobycia wiedzy i
wykształcenia. Wolność i wiedza stanowią jednak zagrożenie
dla ludzkiego dobrobytu, z wyjątkiem sytuacji, gdzie panuje nad nimi
litera i duch królewskiego prawa miłości.
Dlatego też “chrześcijaństwo”, przyswajając sobie
chrześcijańską wolność i zdobywając wiedzę
bez jednoczesnego przyjęcia prawa Chrystusowego, a zamiast niego
zagarniając wiedzę i wolność na użytek upadłych
i samolubnych skłonności, nauczyło się jedynie lepiej
praktykować swe samolubstwo. W rezultacie kraje chrześcijańskie
są obecnie na ziemi obszarem największego niezadowolenia, zaś
inne kraje mają udział w tym niezadowoleniu i jego krzywdach
proporcjonalnie do tego, na ile przyswajają sobie wiedzę i wolność
<str. 306> chrześcijaństwa bez jednoczesnego przyjęcia
ducha Chrystusowego, ducha miłości.
Biblia, tak Stary jak i Nowy Testament, pielęgnuje
ducha wolności – nie wprost ale pośrednio. Zakon
rzeczywiście nakazywał, by słudzy byli poddani swym panom,
ograniczał jednak panów w interesie ich sług, zapewniając,
że niesprawiedliwość zostanie niechybnie ukarana przez
wielkiego Pana wszystkich – samego Boga. Ewangelia Nowego Testamentu
wyraża takie same zasady (por. Kol. 3:22-25; 4:1). Biblia zapewnia
jednak wszystkich,
że mimo różnic między ludźmi pod względem władz
umysłowych, moralnych i fizycznych, Bóg przygotował warunki do
całkowitej restytucji, żeby przez wiarę w Chrystusa wszyscy
– bogaci i biedni, niewolnicy i wolni, mężczyźni i
kobiety, mądrzy i prostacy
– mogli zostać przywróceni do Boskiej łaski na wspólnym
poziomie jako “obdarowani w onym Umiłowanym”.
Nic więc dziwnego, że starożytni Żydzi
byli narodem tak bardzo miłującym wolność, że
zyskali sobie sławę ludu buntowniczego, nie akceptującego
stanu niewoli, a ich zwycięzcy dochodzili do wniosku, że nie ma
innego sposobu ich podporządkowania, jak całkowite wyniszczenie
narodu. Nie zaskakuje nas także i to, że czołowi mężowie
stanu (nawet ci niechrześcijańscy) uznali Biblię za
“kamień węgielny naszej wolności”,
a doświadczenie pokazuje, że tam, gdzie pozbywano się
Biblii, tam też zanikała wolność, zabierając ze
sobą wykształcenie i ogólną wzniosłość uczuć.
Tak było w ciągu dwóch pierwszych wieków ery chrześcijańskiej.
Potem zaczął się panoszyć błąd – władza
kapłanów i przesądy. Biblia była ignorowana albo i
zakazana, a zamiast dalszego postępu, papiestwo doprowadziło swą
polityką do nastania “wieków ciemnoty”. Wraz z ponownym przywróceniem
prawa do powszechnego nauczania przez Biblię, co dokonało się
w okresie
reformacji angielskiej i niemieckiej, wśród ludzi ponownie ożyła
wolność, wiedza i postęp. Niezaprzeczalnym faktem jest,
że kraje, które uznają Biblię, cieszą się większą
wolnością i powszechnym oświeceniem, <str. 307> a
tam, gdzie jest swobodny dostęp do Biblii, tam i naród jest wolny,
bardziej oświecony, lepiej wykształcony i dokonujący
szybszych postępów we wszelkich dziedzinach rozwoju.
Teraz jednak zwróćmy uwagę na to, co zauważyliśmy
już wcześniej, że chrześcijaństwo przyswoiło
sobie oświecający i oswobadzający wpływ Biblii,
powszechnie przy tym pomijając jej prawo miłości (doskonały
zakon wolności – Jak. 1:25). Myślący ludzie zaczynają
sobie uświadamiać fakt, że wiedza w połączeniu z
wolnością stanowi potężną siłę, która
może być użyta zarówno w dobrym, jak i złym celu. Jeśli
punktem oparcia tej dźwigni stanie się miłość, to
rezultat będzie potężny i dobry. Jeśli jednak jej
punktem oparcia będzie samolubstwo, to skutkiem będzie zło
– potężne i dalekosiężne. Taka jest zasada i wobec
niej staje dziś
chrześcijaństwo. Wedle tej zasady bardzo gwałtownie kształtują
się obecnie żywioły dla “ognia dnia pomsty” i odpłaty.
Z chemii wiadomo, że bardzo użyteczne i
dobroczynne składniki zmieszane w nieodpowiednich proporcjach stają
się nagle mocną trucizną. Tak też jest z błogosławieństwami
wiedzy i wolności, gdy złączą się one z
samolubstwem. W pewnych proporcjach mieszanka ta oddała ludzkości
wartościowe usługi, jednak ogromny rozwój wiedzy, jaki się
ostatnio dokonał, zamiast posadzić wiedzę na tronie władzy,
ukoronował samolubstwo. Egoizm dominuje i korzysta z usług
wiedzy i wolności. Połączenie to sprawuje obecnie władzę
nad światem i nawet jego wartościowe składniki stają
się nieprzyjaciółmi sprawiedliwości i pokoju z powodu
samolubstwa, które sprawuje nad nimi
kontrolę. W tych warunkach wiedza w służbie samolubstwa
jest najbardziej aktywna przy realizacji egoistycznych celów, a wolność
kontrolowana przez samolubstwo staje się samowolą, która
pogardza prawami i wolnością innych. Tak więc w obecnej
sytuacji <str.
308> samolubstwo (kontrolujące dwa pozostałe elementy) oraz
wiedza i wolność stanowią triumwirat złych mocy, które
sprawują dziś wyniszczającą władzę nad chrześcijaństwem
za pośrednictwem swych wykonawców i przedstawicieli – bogatych i
wpływowych klas.
Niebawem jednak ten sam złowrogi triumwirat zmieni swych sług i
przedstawicieli, którymi staną się masy społeczne.
Prawie wszyscy ludzie w krajach cywilizowanych, z
nielicznymi tylko wyjątkami, czy to bogaci czy biedni, wykształceni
czy prostacy, mądrzy czy głupi, mężczyźni czy
kobiety, podejmują niemal każdą działalność
życia popychani przez tę potężną koalicję sił.
To one sprawiają, że podległych im ludzi ogarnia szał
w dążeniu do osiągnięcia pozycji, władzy, korzyści
i wywyższenia własnej osoby. Nieliczni
święci, którzy dążą do doczesnego i przyszłego
dobra dla innych, stanowią nie liczącą się mniejszość,
której nie warto nawet uwzględniać przy ocenie obecnej sytuacji.
Nie będą oni w stanie zrealizować dobra, za którym tęsknią,
dokąd nie zostaną uwielbieni
ze swoim Panem i Mistrzem, a dopiero wtedy będą mieli zarówno
potrzebne kwalifikacje, jak i moc, by błogosławić świat
jako Królestwo Boże. Tymczasem jednak, będąc w ciele, muszą
ciągle czuwać i modlić się, by ich wiedza i wolność,
choć wyższe od świata,
nie obróciły się jednak w zło, dostając się pod
kontrolę samolubstwa.
Pogląd bogatych i biednych na temat niezależności
Dopiero niedawno szerokie rzesze społeczeństwa
wyzwoliły się z niewolnictwa i poddaństwa uzyskując
wolność i niezależność. Wiedza miała ogromne
znaczenie dla zrzucenia osobistych i politycznych więzów. Równość
polityczna nie została osiągnięta za zgodą panujących,
ale wywalczona siłą, krok po kroku. Teraz zaś świat,
zrównany już w prawach politycznych, dzieli się znów wzdłuż
nowych linii
podziału, linii pychy i samolubstwa. Wzniecana jest nowa bitwa, w której
bogaci i zamożni walczą o utrzymanie, a nawet zwiększenie
zakresu swego bogactwa i władzy, zaś niższe klasy walczą
o prawo do pracy <str. 309> i do względnej wygody życia (por.
Amos 8:4-8).
Wielu bogatych jest skłonnych myśleć o biednych klasach w
taki oto sposób: No tak, masy społeczne otrzymały wreszcie
prawa wyborcze i niezależność. Niech im to wyjdzie na
zdrowie! Na pewno się jednak przekonają, że rozum jest
czynnikiem odgrywającym
istotną rolę we wszystkich sprawach życia, a rozum ma
przeważnie tylko arystokracja. Naszą troską jest jedynie
to, żeby korzystali ze swych praw z umiarem i zgodnie z prawem. W ten
sposób zostaniemy zwolnieni ze znacznej części odpowiedzialności.
Dawniej,
gdy ludzie żyli w poddaństwie, każdy pan, szlachcic i książę
czuł się odpowiedzialny za tych, którzy znajdowali się pod
jego opieką. Teraz zaś mamy swobodę dbania przede wszystkim
o swoje przyjemności i majątki. Ich niezależność
ma dla nas same dobre strony.
Ta zmiana okazała się korzystna dla każdego “pana”
życzącego przecież innym tego samego. Niech i oni tak samo
dobrze dbają o swój dobrobyt, jak my dbamy o nasz. Stawiając się
z nami na równi w prawach politycznych i niezależności,
zmienili nasze wzajemne
stosunki – stoją oni obecnie według prawa na równi z nami, a
więc są naszymi konkurentami,
a nie podopiecznymi. Dowiedzą się jednak z czasem, że równość
polityczna nie zrównuje ludzi pod względem fizycznym czy
intelektualnym. W rezultacie doprowadzi to do
ustanowienia arystokracji rozumu i bogactwa na miejsce dawnej arystokracji
dziedzicznej.
Niektórzy przedstawiciele niższych klas społecznych
bezmyślnie odpowiadają: Zgadzamy się na te warunki. Jesteśmy
niezależni i mamy sporo możliwości, by zadbać o swoje
interesy. Baczcie tylko, żebyśmy was nie wywiedli w pole. Życie
to wojna o bogactwo, a my mamy liczebną przewagę. Będziemy
organizowali strajki, bojkoty i uzyskamy to, co chcemy.
Gdyby przyjąć założenie,
że wszyscy ludzie są od siebie wzajemnie niezależni oraz
że każdy może samolubnie czynić to, co jest
najkorzystniejsze z punktu widzenia jego własnych interesów, niezależnie
od interesów i dobrobytu innych, to trudno byłoby mieć zastrzeżenia
do przytoczonych, zwalczających się poglądów głoszących
wojnę o
bogactwo. Z całą pewnością tak też właśnie
jest, <str. 310> że wszystkie klasy zdają się coraz
bardziej kierować zasadami samolubstwa i niezależności.
Kapitaliści dbają o swoje własne interesy i na ogół
(z nielicznymi szlachetnymi wyjątkami) płacą za pracę
najmniej, jak tylko mogą. Zaś mechanicy i robotnicy także (ze
szlachetnymi wyjątkami) patrzą tylko, żeby dostać jak
najwięcej pieniędzy za swoją pracę. Czyż więc
logiczne jest to, by którakolwiek z klas dopatrywała się błędu
u drugiej, skoro obydwie kierują
się tymi samymi zasadami niezależności, samolubstwa i siły?
Pogląd ten zyskał sobie już tak
powszechne uznanie, że zanikł dawny zwyczaj, według którego
ludzie o wyższym wykształceniu, większej mierze talentu i
przewagi nad innymi, odwiedzali biednych i wspierali ich swoją radą
i środkami materialnymi. Teraz każdy pilnuje swoich trosk, a
innym pozostawia niezależność w zakresie zajęcia się
swoimi sprawami albo często kieruje ich do szczodrych instytucji
publicznych – przytułków, hospicjów, domów opieki itp. Dla niektórych może
to być pod pewnymi względami korzystne, dla innych jednak i pod
innymi względami może łatwo okazać się kłopotliwe
– z powodu braku doświadczenia, braku zapobiegliwości,
rozrzutności, lenistwa, głupoty i braku szczęścia.
W rzeczywistości
ani bogaty, ani biedny nie może sobie pozwolić na samolubną
niezależność od innych. Nikt też nie powinien
ani myśleć, ani postępować w sposób sugerujący
taką możliwość. Ludzkość stanowi jedną
rodzinę – Bóg “uczynił z jednej krwi wszystek naród ludzki”
(Dzieje Ap. 17:26). Każdy członek tej ludzkiej rodziny jest ludzkim
bratem dla każdego
człowieka. Wszyscy są dziećmi jednego ojca, Adama, syna Bożego
(Łuk. 3:38), którym Bóg powierzył zadanie wspólnego dbania o
ziemię i wszystko, co się na niej znajduje. Wszyscy mają więc
udział w błogosławieństwach Boskiej troskliwości,
gdyż w dalszym ciągu “Pańska jest ziemia, i napełnienie
jej”. Popadnięcie w grzech i poniesienie wynikającej z niego
kary śmierci, dopełnione przez stopniowy upadek pod względem
fizycznym,
umysłowym i moralnym, doprowadziło do mniejszego lub większego
osłabienia każdego człowieka, każdy więc
potrzebuje współczucia innych i pomocy proporcjonalnie
do stopnia <str. 311>
swej przypadłości i wynikającej stąd zależności
umysłowej, moralnej i fizycznej.
Gdyby miłość była czynnikiem kierującym
sercami wszystkich ludzi, to każdy cieszyłby się, mogąc
wnieść swój wkład do ogólnego dobrobytu, a wszyscy
mieliby równy dostęp do możliwości zaspokojenia wspólnych
potrzeb i niektórych wygód życia. Oznaczałoby to pewną
dozę socjalizmu. Miłość nie kieruje jednak postępowaniem
ludzi i dlatego takiego planu nie da się obecnie wprowadzić w
życie. Ludzie kierują się zasadą samolubstwa, które
ogarnia już nie tylko większą część chrześcijaństwa,
ale niemal jego całość,
wydając gorzkie owoce i przyczyniając się do jego szybkiego
dojrzewania na wielkie winobranie opisane w Objawieniu 14:19,20.
Jedynie (1) masowe
nawrócenie świata albo (2) interwencja nadludzkiej siły mogłyby
zmienić jeszcze bieg wydarzeń światowych, tak aby zasada
samolubstwa została zastąpiona zasadą miłości. O
takim nawróceniu nie marzą nawet najwięksi optymiści, jako
że chrześcijaństwu ledwie udaje się nawrócić
stosunkowo niewielką liczbę spośród miliardów ludzi, i to
jedynie w sensie zewnętrznym, gdzie
nie ma mowy o prawdziwym nawróceniu – nawróceniu od samolubnego ducha
tego świata do miłującego i wspaniałomyślnego
ducha Chrystusowego – które dotyczy jedynie nielicznych. Tak więc
lepiej jest porzucić jakiekolwiek oczekiwania w tym zakresie. Jedyną
nadzieją
jest więc interwencja nadludzkiej siły i to jest właśnie
owa zmiana, którą Bóg obiecał przeprowadzić w czasie Tysiącletniego
Królestwa Chrystusowego i za jego pośrednictwem. Bóg przewidział,
że na usunięcie samolubstwa i na pełne zapanowanie miłości
w sercach nawet tych, którzy tego pragną, potrzebny będzie
okres tysiąca lat i dlatego zaplanował takie właśnie“czasy
naprawienia wszystkich rzeczy” (Dzieje Ap. 3:21). Tymczasem jednak
nieliczni, którzy rzeczywiście szanują zasadę miłości
i pragną jej ustanowienia,
widzą niemożność zapewnienia tego ziemskimi metodami,
gdyż bogaci nie pozbędą się dobrowolnie swoich korzyści
ani też masy społeczne nie byłyby w stanie wyprodukować
dla siebie wystarczającej ilości środków do życia,
gdyby nie były mobilizowane
koniecznością albo <str. 312> pożądliwością,
tak bardzo zakorzeniona jest samolubna beztroska u jednych oraz samolubne,
rozrzutne zamiłowanie do luksusu i bezmyślna rozrzutność
u innych.
Dlaczego obecna korzystna sytuacja
nie może trwać długo
Ktoś mógłby jednak powiedzieć, że
bogaci i biedni żyją razem od sześciu tysięcy lat i
że obecna sytuacja nie stwarza większego zagrożenia wywołania
klęski, niż to miało miejsce w przeszłości,
że nie ma większego niebezpieczeństwa, by bogaci zgnietli i
zagłodzili biednych
ani żeby biedni zniszczyli bogatych w anarchii. Jest to jednak błąd.
Niebezpieczeństwo zagrażające obu stronom jest większe
niż kiedykolwiek.
Od czasów poddaństwa ludu sytuacja uległa
wielkiej zmianie. Zmiany dotyczą nie tylko warunków fizycznych, ale
i umysłowych. Obecnie zaś, gdy lud zakosztował cywilizacji
i wykształcenia, trzeba by wieków stopniowego pogłębiania
niewoli, żeby poddać go ponownie pod dawny porządek rzeczy,
w którym ludzie byli wasalami ziemskiej arystokracji. Nie dałoby się
tego przeprowadzić
w ciągu jednego stulecia – prędzej ludzie byliby gotowi umrzeć!
Rewolucję spowodowałoby samo podejrzenie, że pojawi się
taka tendencja określająca przyszłość dla ich
dzieci, a taki właśnie strach pobudza biednych do gwałtowniejszych
protestów, niż to miało miejsce kiedykolwiek wcześniej.
Ktoś jednak mógłby zapytać, dlaczego w
ogóle mielibyśmy brać pod uwagę taką tendencję?
Dlaczego nie spodziewamy się utrzymania, albo wręcz wzrostu,
powszechnego dobrobytu, jaki miał miejsce w minionym wieku, a szczególnie
w ciągu ostatnich pięciu lat?
Nie możemy się zgodzić z takimi
przewidywaniami, gdyż obserwacje i przemyślenia dowodzą,
że byłyby one nierozsądne, albo wprost nierealne, z kilku
powodów. Pomyślność obecnego wieku była – według
rozporządzenia Bożego (Dan. 12:4) – bezpośrednim skutkiem
umysłowego przebudzenia
świata, wraz ze stymulującymi go czynnikami, takimi jak druk,
maszyny parowe, elektryczność i <str. 313> zastosowanie
maszyn. Przebudzenie to zaowocowało zwiększeniem się
żądań zaspokojenia potrzeb i wygód ze strony coraz większych
ilości ludzi. Nagłe zwiększenie się popytu nie miało
odzwierciedlenia w wysokości produkcji, co spowodowało
powszechny wzrost wynagrodzeń. Gdy zaś na rynku krajowym podaż
zrównała się z popytem, a potem go przewyższyła, wtedy na rynkach innych krajów,
dotychczas nie przebudzonych, również pojawiło się
zapotrzebowanie na zwiększoną produkcję. Przez pewien czas
przynosiło to korzyść wszystkim klasom, a dobrobyt i poziom
życia wzrosły we wszystkich cywilizowanych krajach bardziej
niż kiedykolwiek. Fabryki produkujące maszyny potrzebowały
odlewaczy, mechaników i stolarzy, oni zaś potrzebowali pomocników,
którzy dostarczali drewno, wyrabiali cegły, budowali piece i w nich
palili. Gdy maszyny były już gotowe, w wielu z nich stosowano
węgiel, co zwiększyło zatrudnienie wśród górników,
inżynierów, palaczy itd. Wszędzie na świecie wzrosło
zapotrzebowanie na statki parowe i tabor kolejowy, dzięki czemu tysiące
ludzi prędko znalazło zatrudnienie przy ich budowie, wyposażaniu
i obsłudze.
W ten sposób gwałtownie rosło zapotrzebowanie na klasę
robotniczą, a wynagrodzenia rosły proporcjonalnie do wymaganych
umiejętności. Pośrednie korzyści osiągali także
inni, którzy nie byli bezpośrednio objęci tym zatrudnieniem,
gdyż ludzie, którzy lepiej
zarabiali, lepiej się odżywiali, kupowali lepsze ubrania,
mieszkali w lepszych domach, które były lepiej wyposażone.
Rolnik musiał więcej zapłacić wynajętym
robotnikom, ale jednocześnie otrzymywał wyższe ceny za
swoje produkty. Tak działo się we wszystkich
gałęziach przemysłu. Korzystali więc na tym garbarze,
szewcy, producenci trykotaży, zegarmistrzowie, jubilerzy itp., gdyż
im więcej ludzie zarabiali, tym więcej mogli wydać zarówno
na artykuły pierwszej potrzeby, jak i na towary luksusowe. Ci, co
kiedyś chodzili boso, kupowali buty, ci, co chodzili bez skarpetek,
zaczęli uważać skarpetki za rzecz niezbędną, i
tak zaczęła się koniunktura we wszystkich dziedzinach
handlu. Całe to zapotrzebowanie pojawiło się tak nagle,
że nieunikniony stał się powszechny i
gwałtowny rozwój gospodarczy. <str. 314>
Zapotrzebowanie wpływało pobudzająco na
wynalazczość. Urządzenia oszczędzające pracę
ludzką były jedno po drugim wprowadzane do fabryk, domów,
gospodarstw rolnych i wszędzie indziej, tak że dziś trudno
byłoby zarobić na utrzymanie bez posługiwania się
nowoczesnymi maszynami. Wszystko to razem, w połączeniu z
handlem z innymi krajami, w których choć nieco później, ale też
miało miejsce podobne przebudzenie, zapewniało klasie
robotniczej trwałą pomyślność,
a handlowcom i przemysłowcom
krajów chrześcijańskich – bajeczne bogactwa.
Obecnie jednak zbliżamy się do końca
owego szlaku pomyślności. W wielu dziedzinach światowa podaż
przekroczyła już popyt, a właściwie finansową
zdolność zaspokajania pożądliwości. Chiny,
Indie i Japonia, które były wspaniałymi klientami przemysłu
europejskiego i amerykańskiego, powszechnie korzystają obecnie z
własnych zasobów siły roboczej (za 6-12 centów na godzinę),
reprodukując wcześniej zakupione towary. Tak więc
proporcjonalnie do zwiększania
własnej produkcji, zapotrzebowanie z ich strony będzie coraz
mniejsze. Kraje Ameryki Południowej rozwijały się szybciej,
niż na to pozwalały ich możliwości intelektualne, tak
że niektóre z nich są już bankrutami i muszą oszczędzać,
aby poprawić swą sytuację
finansową.
Wyraźnie więc widać, jak zbliża się
kryzys, kryzys, który osiągnąłby swoją kulminację
wcześniej niż w Europie, gdyby nie to, że Wielka Republika
dzięki protekcyjnym cłom przeżywała okres
bezprecedensowej koniunktury, ściągającej tutaj milionowy
kapitał inwestycyjny z Europy, a także miliony Europejczyków,
którzy przybywali do tego kraju, by mieć udział w korzyściach
wynikających z rozwoju gospodarczego. Doprowadziło to do
powstania olbrzymich korporacji i trustów, które stanowią obecnie
wielkie
zagrożenie dla dobra publicznego.
Ogólna dobra koniunktura oraz wzrost wynagrodzeń
objęły także i Europę. Miało na to wpływ ulżenie
europejskiej klasie robotniczej, ale także wojny, które przyczyniły
się do zmniejszenia konkurencji na rynku pracy, pozbawiając
życia milion mężczyzn <str. 315> w kwiecie wieku, a
także niszcząc wiele dóbr oraz powodując ogólną
przerwę w pracy. Ponadto przez ostatnie dwadzieścia pięć
lat nieustannie zwiększała się liczebność wojsk
stacjonarnych, co odrywało od pracy kolejne
kilka milionów ludzi, którzy inaczej byliby konkurentami dla innych
robotników. Poza tym trzeba także wziąć pod uwagę
ogromną liczbę osób zatrudnionych przy produkcji uzbrojenia,
armat, okrętów wojennych itp.
Jeśli zatem pomimo wszystkich tych tak korzystnych
i pomyślnych okoliczności, pomimo zapotrzebowania na pracę,
pomimo dobrych zarobków zauważamy, że szczyt został osiągnięty
i płace wykazują raczej tendencję spadkową, to możemy
być pewni, zarówno z ludzkiego punktu widzenia, jak i z perspektywy
Boskiego
objawienia, że zbliża się przełom – ów
szczególny kryzys w
historii świata.
Warto także zauważyć, że wzrostowi
wynagrodzeń, które w ostatnich latach osiągnęły
niebywałą wysokość, z powodzeniem dotrzymywał
kroku wzrost kosztów utrzymania, który stanowił więcej niż
przeciwwagę dla zwiększających się zarobków. Jaki będzie
tego skutek? Jak długo będziemy musieli na niego czekać?
Katastrofa nastąpi nagle. Tak jak żeglarz, który
powoli, z trudem wspiął się na wierzchołek masztu, może
bardzo szybko spaść na dół, tak jak ogromna maszyna, którą
wolno wciąga się przy pomocy dźwigni i rolek, gdy ześliźnie
się z haka, spada z miażdżącą, niszczycielską
siłą, która nigdy nie byłaby tak wielka, gdyby nie nastąpiło
podciągnięcie w górę, podobnie i ludzkość –
podciągnięta
na poziom przewyższający wszystkie dotychczasowe osiągnięcia,
przy użyciu dźwigni i rolek wynalazków i usprawnień oraz
dzięki zastosowaniu korb i dźwigów powszechnej edukacji i oświecenia
– znalazła się w takim miejscu, skąd już (ze względu
na samolubstwo)
nie może być wyżej podniesiona przy zastosowaniu tych
samych mechanizmów, w punkcie, gdzie siły podtrzymujące słabną.
Uchwyci się ona i zatrzyma przez krótką chwilę (przez
kilka lat) na niższym poziomie, dokąd dźwignie i liny, które
nie mogą już podnieść jej wyżej, nie zerwą
się, a wtedy nastąpi całkowita zagłada. <str.
316>
Kiedy zaczęto wprowadzać maszyny, obawiano się,
że będą one stanowić konkurencję dla ludzkiej
pracy i umiejętności. Jednak czynniki stanowiące przeciwwagę,
o których była mowa powyżej (tj. ogólne przebudzenie w krajach
chrześcijańskich i poza nimi, produkcja maszyn, wojny, armie itp.),
jak do tej pory z powodzeniem równoważą naturalną tendencję,
i to do tego stopnia, że wielu ludzi uznało, iż sytuacja ta
nie podlega zasadom rozsądku i
że maszyny oszczędzające pracę nie stanowią zagrożenia
dla zatrudnienia człowieka. Tak jednak nie jest. Świat ciągle
podlega prawu podaży i popytu. Działanie tego prawa jest
niezawodne i da się go wyjaśnić każdemu rozsądnemu
człowiekowi. Wzrost zapotrzebowania
na ludzką pracę i umiejętność był jedynie
okresowy, powodując jeszcze większą podaż maszyn, które
zajmą miejsce robotników, aż wreszcie, gdy zostanie osiągnięty
szczyt, skutek może być tylko jeden – gwałtowny i miażdżący
dla tych, na których spadnie ów
poruszony z miejsca ciężar.
Załóżmy, że rozwój cywilizacyjny
spowodował pięciokrotny wzrost popytu
w stosunku do okresu sprzed pięćdziesięciu lat (a jest to
na pewno powściągliwe obliczenie). Jaka będzie w tej
sytuacji podaż? Wszyscy zgodzą się co to tego, że
wynalazki i zastosowanie maszyn spowodowały ponad DZIESIĘCIOKROTNY
wzrost podaży w stosunku do produkcji sprzed pięćdziesięciu
lat. Nawet ograniczony człowiek wie, że gdy tylko powstanie
odpowiednia liczba maszyn, aby zaspokoić popyt,
to zaraz musi pojawić się
konkurencja, wyścig między człowiekiem a maszyną,
ponieważ pracy nie wystarczy dla wszystkich, nawet gdyby nie zwiększać
liczby maszyn ani liczby robotników. Pojawiło się jednak
dodatkowe współzawodnictwo. Liczba ludzi na świecie gwałtownie
rośnie, a maszyny sterowane przez coraz bardziej umiejętnych
ludzi wytwarzają codziennie jeszcze więcej i jeszcze lepszych
maszyn. Któż tego nie dostrzeże, że przy obecnym
samolubnym systemie, gdy tylko podaż przewyższy popyt
(skoro tylko pojawi się nadprodukcja), wyścig między człowiekiem
i maszyną będzie bardzo krótki i bardzo niekorzystny <str.
317> dla człowieka. Maszyny są w ogólności niewolnikami
z żelaza, stali i drewna, ożywianymi przez parę i
elektryczność. Potrafią one wykonywać nie tylko więcej
pracy, ale też potrafią pracować lepiej od człowieka.
A na dodatek nie mają umysłów, które trzeba kształtować,
nie mają upadłych skłonności, które trzeba opanować,
nie mają żon i rodzin, o których myślą i o które
dbają, nie są ambitne, nie zakładają związków zawodowych
i nie wysyłają przedstawicieli, którzy zakłócają
działanie dyrekcji zakładu, nie strajkują, a przy tym
gotowe są pracować po godzinach bez wielkiego narzekania i bez
dodatkowej opłaty. Maszyny są zatem, jako niewolnicy,
poszukiwane znacznie bardziej
niż czarni czy biali ludzie w tej roli. Tym samym więc ludzka
praca i umiejętność znajdują coraz mniejsze
zastosowanie. Ci zaś, którzy posiadają własnych
zmechanizowanych niewolników, cieszą się w myśl aktualnego
prawa i zwyczaju ludzkiego wolnością i niezależnością,
ponieważ dzięki temu zwolnieni są z odpowiedzialności
i troski o swoich niewolników.
Światowa klasa robotnicza nie jest ślepa.
Robotnicy widzą, przynajmniej w zarysie, do czego musi doprowadzić
obecny system samolubstwa, który przecież i oni, co muszą
przyznać, pomagali pielęgnować i w ramach którego ciągle
razem z wieloma innymi działają. Mimo to nie widzą jeszcze
wyraźnie, jak nieuchronnie prowadzi on do obrzydliwego niewolnictwa,
którym zostaną z pewnością niebawem objęci, jeśli
ten kierunek
nie ulegnie zmianie. Widzą jednak, że konkurencja między
tymi, którzy chcą zostać sługami mechanicznych niewolników
(maszynistami, mechanikami, palaczami itp.), staje się z każdym
rokiem coraz ostrzejsza.
Maszyny jako czynnik w dziele przygotowania
do “ognia”.
Minione kilka lat są jedynie przedsmakiem tego, co nadchodzi.
Cytujemy wypowiedzi osób, które zaczynają się
budzić i zdawać sobie sprawę z możliwej przyszłości.
Nieznany autor pisze: <str. 318>
“Świetność starożytnych, greckich
demokracji miejskich, błyszczących jak jasne punkty na ciemnym
tle otaczającego je barbarzyństwa, stała się źródłem
niezgody między współczesnymi orędownikami rozmaitych form
rządu. Przeciwnicy rządów obywatelskich utrzymują, że
starożytne miasta wcale nie były demokracjami,
ale w rzeczywistości miały ustrój arystokratyczny, jako że
tylko praca niewolników zapewniała wolnym obywatelom taką ilość
wolnego czasu, która pozwalałaby im poświęcić się
polityce. Wedle poglądów tych myślicieli w społeczeństwie
musi istnieć klasa “podkładowa”
przeznaczona do najgorszych robót, a polityka, która pozwala zwykłym
robotnikom mieć udział w rządach, nie ma szans na
przetrwanie.
To pozornie przekonywujące rozumowanie zostało
pomysłowo odparte przez pana Charlesa H. Loringa w jego prezydenckim
wystąpieniu przed Amerykańskim Stowarzyszeniem Inżynierów
Mechaniki w 1892 roku, w którym przyznał, że współczesna
cywilizacja ma wszystkie zalety starożytnego niewolnictwa, będąc
jednocześnie pozbawiona ówczesnego okrucieństwa. ‘Hańbą
starożytnej cywilizacji’,
mówił on, ‘był całkowity brak humanizmu. Sprawiedliwość,
życzliwość i miłosierdzie odgrywały niewielką
rolę. Zastępowały je: siła, oszustwo i okrucieństwo.
Trudno byłoby też oczekiwać czegoś więcej od
organizacji opartej na najgorszym systemie niewolnictwa,
który zawsze przerażał myślących ludzi. Tak długo,
jak podstawą cywilizacji było ludzkie niewolnictwo, cywilizacja
taka musiała cechować się brutalnością, gdyż
strumień nie może wznieść się wyżej od swego
źródła. Taka cywilizacja, osiągnąwszy gwałtowną kulminację,
musiała się rozpaść, a historia pokazuje, choć
nie zawsze wyraźnie, że pogrążała się ona w
barbarzyństwie gorszym od tego, z którego wyrosła.
Współczesna cywilizacja także opiera się
na ciężkiej pracy niewolnika. Różni się on jednak
znacznie od swego starożytnego poprzednika. Nie ma on nerwów i nie
zna uczucia zmęczenia. Nie potrzebuje on przerw w pracy i nie bardzo
się wysilając jest bardziej wydajny niż cała armia
ludzkich niewolników. Jest on nie tylko znacznie silniejszy, ale i dużo
tańszy niż ludzie. Pracuje bez przerwy i w każdej
dziedzinie, znajduje równie dobre zastosowanie przy wykonywaniu prac
najbardziej precyzyjnych, jak i tych najprostszych. Produkuje wszystko w
takich ilościach, że człowiek, uwolniony od znacznej części
swego
niewolniczego wysiłku, po raz pierwszy w pełni cieszy się
prawami pana stworzenia. Produkty <str. 319> wszystkich wspaniałych
dziedzin naszej cywilizacji – możliwość taniego i
szybkiego transportu lądowego i wodnego, druk, urządzenia
pokojowe i wojenne,
zdobywanie wiedzy we wszystkich dziedzinach – wszystko to stało się
możliwe i osiągalne dzięki pracy posłusznego
niewolnika, który nazywa się maszyna parowa.’
Istotnie, tak właśnie jest, że współczesne
urządzenia są niewolnikami o wydajności kilkaset razy większej
od człowieka, który służył jako niewolnik w starożytności.
To właśnie zjawisko stanowi obecnie materialną podstawę
cywilizacji, w której cała ludność stanie się klasą
niepracującą, odpowiadającą wolnym obywatelom Aten –
klasą, która tak na prawdę
nie jest wolna po to, by spędzać czas na bezmyślnych
hulankach, ale klasą uwolnioną od najcięższej pracy i
zdolną do zapewnienia sobie wygody kosztem wysiłku nie większego
niż taki, który potrzebny jest dla zachowania dobrego zdrowia,
rozwoju umysłowego oraz
dla rozsądnej rozrywki. Ocenia się, że w samej tylko
Wielkiej Brytanii maszyny parowe wykonują pracę odpowiadającą
wysiłkowi 156 milionów ludzi, co stanowi liczbę większą
niż całkowita populacja świata starożytnego, licząc
w to niewolników i ludzi wolnych.
W Stanach Zjednoczonych maszyny parowe wykonują pracę 230 milionów
ludzi, co odpowiada niemal całkowitej populacji naszego globu w
chwili obecnej, a dochodzi do tego jeszcze energia wodospadów zaprzęgana
do pracy w silnikach elektrycznych w takim zakresie,
że nawet tamta wielka rzesza ludzka musiałaby usunąć
się w cień.
Niestety jednak, dysponując materialną bazą
dla cywilizacji, która mogłaby zapewnić powszechną wygodę,
wypoczynek i inteligencję, ciągle jeszcze nie nauczyliśmy
się, w jaki sposób czerpać z tego korzyści. Poprawiamy się,
ale nadal mamy jeszcze obywateli, którzy uważają się za
szczęśliwych dopiero wtedy, gdy mają możliwość
przeznaczenia wszystkich godzin dnia na wyczerpującą pracę
– obywateli, którzy wedle naszych teorii politycznych powinni
mieć taki sam wpływ na politykę rządu, jak każdy
inny człowiek, a mimo to nie mają możliwości
przyswojenia sobie poglądów na jakikolwiek temat, z wyjątkiem
tego, czy będą mieli coś do zjedzenia na następny posiłek.
Nauki fizyczne zapewniły nam możliwość
zbudowania największej, najwspanialszej, najszczęśliwszej i
najtrwalszej cywilizacji, która przewyższyłaby wszystko, co zna
historia. Zadaniem nauk socjologicznych jest pokazanie nam, jak mamy
korzystać z tej substancji. Każdy eksperyment w tym kierunku,
niezależnie od powodzenia, <str. 320> jest cenny. W chemii
przeprowadza się tysiące bezowocnych doświadczeń,
zanim zostanie dokonany wynalazek. Jeśli nawet zawiodły Kaveah i
Altrurias,
to ich projektodawcom ciągle zawdzięczamy to, że oznakowali
podwodne rafy zagrażające rozwojowi.”
Dziennik zajmujący się obrotem węgla,
The
Black Diamond [Czarny Diament], pisze:
“Wystarczy tylko spojrzeć na szybkość
transportu i na telekomunikację, która się dzięki temu
rozwinęła, by przekonać się, jak wszystko to sprawia,
że trudno jest zrozumieć zasady funkcjonowania współczesnego
przemysłu. Niezwykle istotną cechą mechanizacji
górnictwa jest
niezawodność i ciągłość pracy maszyn. Dzięki
temu zostanie istotnie zmniejszone zagrożenie strajkiem, można
też zauważyć, że tam gdzie organizowane są
strajki, tam też często w ich następstwie dochodzi do
poszerzenia zakresu zastosowania urządzeń mechanicznych. Rozwój
mechanicznych metod pracy we wszystkich dziedzinach stopniowo kształtuje
związki między pokrewnymi dziedzinami produkcji
na bazie dostosowania, co będzie w dalszym ciągu prowadziło
do takiego punktu, w którym strajki staną się właściwie
niemożliwe.
Elektryczność jest jeszcze w powijakach, tam
jednak, gdzie zostanie zastosowana, prawie nigdy już nie oddaje pola,
a ci, co kopią czarne diamenty, staną niebawem w obliczu
oczywistego faktu, że nawet tam, gdzie jeszcze nie zostali wyparci
przez tanią siłę roboczą z Europy, będą
mieli do czynienia z bardziej nieprzejednanym wrogiem, gdyż za kilka
lat na miejsce tysięcy górników, będzie
się zatrudniać tylko setki ludzi, którzy przy pomocy
elektrycznych urządzeń wydobywczych wykonają taką samą
ilość pracy.”
Czasopismo Olyphant Gazette pisze:
“Cudowne postępy w nauce, niezliczone narzędzia
owego wieku wynalazków, usunęły prawie całkowicie pracę
ręczną z wielu dziedzin przemysłu, a tysiące robotników,
którzy przed kilkoma laty mieli dobrze płatną pracę,
bezskutecznie poszukują obecnie jakiegoś zajęcia. Tam,
gdzie kiedyś w zakładzie czy w fabryce zatrudniano setki osób,
teraz pracuje dwudziestu,
a przy pomocy mechanicznych urządzeń i tak wykonują więcej
pracy. Linotyp pozbawił pracy tysięcy drukarzy, a podobnie jest
w innych zawodach. Przy użyciu maszyn praca wykonywana jest szybciej,
taniej i dokładniej niż ręcznie.
Perspektywy są więc takie, że za kilka
lat przy wydobyciu węgla antracytowego <str. 321> będzie
się używało prawie wyłącznie urządzeń
elektrycznych, a praca człowieka i muła będą tylko
dodatkiem do działania elektrycznego narzędzia tam, gdzie nie będzie
można użyć maszyn napędowych.”
Inny autor zauważa następujące fakty:
“Jeden mężczyzna i dwóch chłopców
mogą wykonać pracę, która jeszcze kilka lat temu wymagała
zatrudnienia 1100 prządek.
Jeden człowiek wykonuje obecnie pracę, którą
za czasów jego dziadka wykonywało pięćdziesięciu
tkaczy.
Zastosowanie maszyn do wytłaczania bawełny
pozbawiło pracy tysiąc pięciuset robotników, pozostawiając
na ich miejsce jednego.
Jedna maszyna obsługiwana przez jednego człowieka
wykonuje dziennie tyle podków, co w tym samym czasie pięciuset ludzi
pracujących ręcznie.
Z 500 ludzi zatrudnionych dawniej w zakładach
zajmujących się piłowaniem pni, 499 straciło pracę
na skutek wprowadzenia nowoczesnych maszyn.
Jedna maszyna do produkcji gwoździ zastępuje
1100 ludzi.
Przy wyrobie papieru 95 procent pracy
ręcznej wykonują maszyny.
Jeden człowiek wyrabia obecnie tyle naczyń
glinianych, ile wykonywało 1000 ludzi przed zastosowaniem maszyn.
Dzięki użyciu maszyn przy załadunku i
rozładunku statków jeden człowiek może wykonać pracę
2000 ludzi.
Sprawny zegarmistrz
może wykonać 250 do 300 zegarków w ciągu roku, używając
przy tym maszyn, które zastępują 85 procent pracy ręcznej.”
Gazeta Pittsburgh Post,
odnotowując rok temu znaczny postęp w technologii produkcji
surowego żelaza, jaki dokonał się na przestrzeni ostatnich
dwóch dziesięcioleci dzięki modernizacji pieców hutniczych,
napisała:
“Dwadzieścia lat temu, w roku 1876, produkcja
surówki żelaza w Stanach Zjednoczonych wynosiła 2 093 236
ton. W roku 1895 produkcja surówki w okręgu Allegheny wyniosła
5 054 585 ton. W 1885 roku całkowita krajowa produkcja surówki
wynosiła 4 144 000 ton, podczas gdy w roku 1895 znaleźliśmy
się na pierwszym miejscu w świecie z produkcją 9 446 000
ton.”
Kanadyjczycy zauważają takie same okoliczności
i te same skutki. Montreal Times
pisze:
“Przy zastosowaniu najlepszych obecnie maszyn jeden
człowiek <str. 322> może wyprodukować bawełniane
ubrania dla 250 ludzi. Jeden człowiek może wyprodukować
tkaniny wełniane dla 300 ludzi. Jeden człowiek może
wyprodukować obuwie dla 1000 ludzi. Jeden człowiek może
wypiec chleb dla 200 ludzi. Mimo to tysiące ludzi nie może dostać
bawełny, wełny, obuwia czy chleba. Musi być jakaś
przyczyna takiego stanu rzeczy. Musi być jakiś sposób
zaradzenia temu haniebnemu stanowi anarchii,
w jakim się znaleźliśmy. A zatem, jaki jest ten środek
zaradczy?”
Topeka State Journal pisze:
“Prof. Hertzka, austriacki ekonomista i polityk,
obliczył, że przy zastosowaniu nowoczesnych technologii i maszyn
produkcja rozmaitych gałęzi przemysłu, zaspokajająca
potrzeby 22 milionów Austriaków w każdej dziedzinie życia,
wymagałaby zatrudnienia 615 tysięcy ludzi przy zachowaniu zwykłego
czasu pracy. Zaspokojenie zapotrzebowania na towary luksusowe wymagałoby
dodatkowego zatrudnienia zaledwie 315 tysięcy pracowników. Dalej
oblicza on, że ogólna liczba mężczyzn i kobiet w wieku
produkcyjnym, między 16 a 50 rokiem życia, wynosi obecnie w
zaokrągleniu 5 milionów. Te obliczenia doprowadzają go dalej do
wniosku, że powyższa liczba pracowników, przy pełnym
zatrudnieniu
i wyposażona w nowoczesne maszyny i technologie, mogłaby
zaspokoić podstawowe i luksusowe potrzeby całej ludności
pracując przez trzydzieści siedem dni w roku w takich samych
godzinach jak obecnie. Gdyby zdecydowali się oni przepracować
300 dni w roku,
to wystarczyłoby, aby pracowali jedną godzinę i dwadzieścia
minut dziennie.
Jeśli obliczenia prof. Hertzka odnoszące się
do Austrii są słuszne, to można je zastosować z
niewielkimi zmianami do każdego innego kraju, nie wyłączając
Stanów Zjednoczonych. W Kalifornii pracuje kombajn parowy, który obsługiwany
przez trzy osoby potrafi dziennie zżąć i powiązać
zboże z 36 hektarów. Przy użyciu pługu wieloskibowego ciągniętego
przez parowy traktor można zaorać 35 hektarów pola dziennie.
Pewien piekarz w Brooklynie
zatrudnia 350 ludzi i wypieka 70 tysięcy bochenków dziennie, co daje
200 bochenków dziennie na jednego zatrudnionego. Stosując maszynę
McKay’a, jeden człowiek może wyprodukować 300 par butów
w czasie, który przy produkcji ręcznej pozwalałby na uszycie pięciu
par. W fabryce narzędzi rolniczych 500 ludzi wykonuje obecnie pracę
2500 ludzi.
Przed rokiem 1879 siedemnastu sprawnych ludzi było
w stanie wyprodukować 6000 mioteł tygodniowo. Obecnie dziewięciu
ludzi produkuje w tym samym czasie 14 400 mioteł. Jeden człowiek
może dzisiaj zrobić i zamknąć <str. 323> 2500
konserw o wadze 1 kilograma dziennie. Nowojorska fabryka zegarków jest w
stanie wyprodukować 1400 zegarków dziennie, czyli 511 000
rocznie albo dwa do trzech zegarków na minutę. W przemyśle
krawieckim
jeden człowiek dysponujący maszyną elektryczną może
uszyć 500 ubrań dziennie. W zakładach stalowych Carnegie,
wykorzystujących energię elektryczną, ośmiu ludzi
wykonuje pracę trzystu. Jedna maszyna do produkcji zapałek,
zaopatrywana przez chłopca, może wykroić
10 milionów zapałek dziennie. Najnowsze krosna tkackie mogą
działać bez obsługi przez całą przerwę
obiadową oraz półtorej godziny po zamknięciu fabryki, tkając
materiał automatycznie.
Tutaj stoimy przed problemem naszego wieku, który
oczekuje na rozwiązanie:
W jaki sposób powiązać nasze możliwości i potrzeby
tak, aby nie marnotrawić energii i uniknąć niedostatku.
Rozwiązując ten problem, można by było uniknąć
zmęczenia i przepracowania ludzi. Można by było zlikwidować
ubóstwo, głód, zepsucie i włóczęgostwo.
Proponowano już niezliczoną ilość rozwiązań,
jednak jak dotąd żadnego z nich nie da się zrealizować
bez wyrządzenia komuś krzywdy rzeczywistej lub pozornej. Człowiek,
który zaproponuje ludziom światłe rozwiązanie tego
problemu, będzie największym bohaterem
i najwspanialszym dobroczyńcą rodzaju ludzkiego, jaki
kiedykolwiek urodził się na ziemi.”
Współzawodnictwo wśród kobiet istotnym
czynnikiem
Jeszcze innym zagadnieniem, które trzeba wziąć
pod uwagę, jest współzawodnictwo kobiet. Według danych
pochodzących ze spisu ludności z roku 1880, w Stanach
Zjednoczonych pracowało zarobkowo 2 477 157 kobiet. W roku
1890 liczba ta wynosiła 3 914 711, co oznacza wzrost o
ponad pięćdziesiąt procent. Szczególnie wzrosło
zatrudnienie kobiet w księgowości, przy kopiowaniu
i stenografowaniu. Spis powszechny z roku 1880 wykazał, że w
tych dziedzinach zatrudnionych było 11 756 kobiet. W spisie z
roku 1890 liczba ta wynosiła już 168 374. Można
spokojnie powiedzieć, że obecnie (w 1912 roku) liczba kobiet
pracujących zarobkowo
wynosi ponad dziesięć milionów. Również zatrudnienie
kobiet jest zmniejszane na skutek zastosowania maszyn. Dla przykładu,
zakład wypalania kawy w Pittsburghu zainstalował niedawno dwie
nowo wynalezione maszyny do paczkowania kawy, które obsługiwane <str.
324> są przez cztery kobiety, co spowodowało zwolnienie pięćdziesięciu
sześciu pracowniczek.
Rywalizacja nasila się z każdym dniem, a każdy
wartościowy wynalazek zwiększa jedynie skalę problemu. Mężczyźni
i kobiety rzeczywiście zostali uwolnieni od ciężkiej pracy,
tylko kto będzie utrzymywał ich oraz ich rodziny w czasie
bezrobocia.
Rozsądne i nierozsądne poglądy i metody
świata pracy
Możemy jedynie stwierdzić, że wszystkie
przesłanki przemawiają za zwiększaniem się
zapotrzebowania na miejsca pracy, wywoływanego przez rosnącą
armię bezrobotnych oraz, co za tym idzie, za dalszym zmniejszaniem się
zarobków. W celu odwrócenia tej tendencji założone zostały
związki zawodowe świata pracy, które oczywiście w pewnym
stopniu pomogą w zachowaniu godności, płac i człowieczeństwa,
chroniąc wielu ludzi przed miażdżącą siłą
monopoli. Ich działanie wywiera jednak zarówno zły, jak i dobry
wpływ. Rozwinęły one w ludziach zaufanie do związków
i przekonanie, że potrafią one poradzić sobie z problemami
i ulżyć w trudnych sytuacjach,
podczas gdy jedynym sposobem poznania drogi, którą można kroczyć
nie upadając, jest spoglądanie na Boga i udawanie się do
Jego Słowa po naukę. Gdyby ludzie byli postępowali w taki
sposób, to Pan dałby im, jako swoim dzieciom, “ducha zdrowego zmysłu”
i byłby ich prowadził swą radą. Tak się jednak
nie stało. Wręcz przeciwne, nasiliły się zjawiska
niewiary w Boga, braku zaufania do ludzi, powszechnego niezadowolenia,
bezradności, irytacji i samolubstwa. Związki zawodowe kultywowały
ducha samolubnej niezależności
oraz wyniosłości, przyczyniając się do samowoli
robotników, co pozbawiło ich sympatii nawet u dobrych i życzliwych
pracodawców, którzy powoli dochodzą do wniosku, że
podejmowanie działań pojednawczych ze związkami nie ma
sensu, gdyż robotnicy muszą
przez ciężkie doświadczenia oduczyć się samowoli.
<str. 325>
Rozumowanie ludzi świata pracy jest poprawne, gdy
twierdzą oni, że błogosławieństwa i wynalazki związane
ze świtaniem poranka Tysiąclecia powinny przynosić korzyści
dla całej ludzkości, a nie tylko pomnażać bogactwo
tych, którzy przez skąpstwo, bystrość myślenia,
zapobiegliwość i uprzywilejowaną pozycję zapewnili
sobie i swoim dzieciom prawo posiadania maszyn i ziemi oraz prawo do
codziennego gromadzenia jeszcze większego bogactwa. Robotnicy uważają, że ci
szczęśliwcy nie mają prawa samolubnie zagarniać
wszystkiego, co się tylko da, ale powinni wspaniałomyślnie
dzielić się z nimi wszystkimi korzyściami, i to nie w
charakterze darowizny
tylko przysługującego
prawa. Nie powinno się
to także odbywać w myśl zasad
samolubnej konkurencji, ale w oparciu o Boskie prawo
miłości bliźniego.
Swoje żądania opierają oni na nauczaniu Pana Jezusa, często
cytując jego reguły.
Zdają się jednak zapominać, że
domagają się od tych, którym się powiodło, by żyli
wedle zasad miłości dla pożytku tych mniej szczęśliwych,
którzy jednak nadal chcą żyć według zasad samolubstwa.
Czy rozsądne jest ich oczekiwanie, że inni będą postępowali
wedle zasad, których oni sami się są skłonni stosować
względem innych? Czyż pomimo całej
słuszności i sensowności tych żądań, można
oczekiwać ich spełnienia? Oczywiście że nie. Ci sami
ludzie, którzy najgłośniej domagają się, aby inni, którym
się powiodło, dzielili się z nimi swymi korzyściami,
nie wykazują najmniejszej skłonności do dzielenia
się swoją miarą dobrobytu z drugimi, którzy są w
jeszcze gorszej sytuacji.
Innym wynikiem działania zasady samolubstwa w
sprawach ludzkich jest to, że większość stosunkowo małej
grupy ludzi o trzeźwym sądzie została wchłonięta
przez wielkie przedsiębiorstwa przemysłowe, trusty i inne tego
typu instytucje, podczas gdy ci, którzy udzielają porad związkom
zawodowym ludzi pracy, są na ogół osobami o umiarkowanym albo
wręcz miernym rozsądku. Zresztą i tak rozsądne,
umiarkowane poglądy, nawet jeśli się pojawiają,
są najczęściej odrzucane, gdyż robotnicy nauczyli się
podejrzliwości i wielu z nich przypuszcza, że ci, którzy
proponują rozsądne rozwiązania, są szpiegami i wysłannikami
pracodawców, sympatyzującymi z ich poglądami. Większość
tych ludzi cechuje się brakiem rozsądku i ulega tym, którzy
sprytnie schlebiają kaprysom <str. 326> ludzi od siebie
bardziej nieświadomych w celu objęcia dobrze płatnych
stanowisk przywódczych.
W każdym razie połowa przyjętych i
zrealizowanych rozwiązań okazała się, czy to z powodu
niewiedzy, czy też z braku właściwej oceny sytuacji, niemądra
i niekorzystna dla tych, którym miała przynieść pożytek.
Problemem jest przeważnie, jak się wydaje, poleganie na ludzkiej
sile, wyrażającej się w liczebności i odwadze, przy
jednoczesnym lekceważeniu
mądrości, która pochodzi z góry, która “najprzódci jest
czysta, potem spokojna, mierna, powolna, pełna miłosierdzia i
owoców dobrych, nie posądzająca i nieobłudna”. W
rezultacie nie posiadają oni ducha (czyli usposobienia) “zdrowego
zmysłu”, który mógłby
nimi kierować (2 Tym. 1:7).
Wyobrażają oni sobie, że dzięki
działalności związkowej, przez bojkoty, strajki itp. będą
w stanie utrzymać płace w kilku dziedzinach przemysłu na
poziomie dwukrotnie albo trzykrotnie wyższym niż przy innych
rodzajach pracy. Nie zauważają jednak tego, że przy obecnej
mechanizacji pracy nie trzeba już, tak jak dawniej, latami uczyć
się rzemiosła, że dzięki powszechności dostępu
do szkół i prasy tysiące ludzi może się dziś
nauczyć tego, co dawniej mogło zrozumieć jedynie niewielu
oraz że nadwyżka siły roboczej, prowadząca do gwałtownego
spadku wynagrodzeń w rzemiośle i przemyśle, skłoni
wielu ludzi do starania się o łatwiejszą i lepiej płatną
pracę w innym zawodzie, czemu ostatecznie w warunkach tak silnej
konkurencji nie będzie
można się przeciwstawić. Ludzie nie będą stać
bezczynnie i głodować, nie będą patrzeć, jak ich
rodziny przymierają głodem. Zgodzą się raczej na pracę
za dolara, czy dwa dolary dziennie, tam, gdzie obecnie zarabia się
trzy albo cztery dolary.
Jak długo sytuacja jest korzystna
– w warunkach niedoboru siły roboczej lub przewagi popytu nad podażą
w obrocie towarowym – związki zawodowe mogą się okazać,
i okazują się, dość pożyteczne dla swoich członków
poprzez utrzymywanie dobrych zarobków, korzystnych godzin i higienicznych
warunków <str. 327> pracy. Byłoby jednak błędem,
gdyby w tym zakresie próbować oceniać przyszłość
na podstawie teraźniejszości i oczekiwać od związków
zawodowych, by przeciwdziałały prawom podaży i popytu.
Niech ludzie pracy oglądają się raczej
na swą jedyną nadzieję, na Pana, a nie polegają na
sile ludzkiej.
Nieugięte prawo podaży i popytu
obowiązujące wszystkich
Przekonaliśmy się zatem, że podstawą
obecnej gospodarki, tak w odniesieniu do małych, jak i wielkich, dla
biednych i bogatych, jest brak miłości, bezwzględność
i samolubstwo. Producenci i handlowcy starają się uzyskać
jak najwyższą cenę za swoje produkty, zaś ludzie chcą
kupować w miarę możliwości najtaniej. Rzadko kto
zadaje sobie pytanie o rzeczywistą wartość towaru, chyba
że w samolubnym
celu. Zboże i inne produkty rolne sprzedawane są za najwyższą,
możliwą do uzyskania cenę, tymczasem konsumenci kupują
je jak się tylko da najtaniej. Podobnie jest z pracą i umiejętnościami,
ich posiadacz stara się sprzedać je jak najdrożej, zaś
rolnicy,
kupcy i przemysłowcy starają się zapłacić za nie
jak najmniej, byle tylko zaspokoić swoje potrzeby.
Działanie owego “prawa podaży i popytu”
jest bezwzględne, nikt nie może się spod niego wyłamać.
Nikt nie jest w stanie go całkowicie pominąć i żyć
w obecnym ustroju społecznym. Przypuśćmy na przykład,
że rolnik powiedziałby: “Przeciwstawię się temu
prawu, które obecnie rządzi światem. Cena pszenicy wynosi
obecnie 60 centów za buszels,
pszenica musiałaby jednak kosztować dolara za buszel, żeby
pokryć koszty mojej własnej pracy i koszty zatrudnienia robotników.
Nie sprzedam więc mojej pszenicy taniej niż po dolarze za buszel”.
Skutek byłby taki, że pszenica zgniłaby, rodzina rolnika
nie miałaby za co kupić ubrania, jego pracownicy zostaliby
pozbawieni pensji
z powodu jego kaprysów, a człowiek, który pożyczył mu
pieniądze, straciłby cierpliwość w związku z
niedotrzymaniem warunków umowy i sprzedałby jego gospodarstwo,
pszenicę i wszystko inne, na pokrycie długu. <str. 328>
Albo wyobraźmy sobie przeciwną sytuację.
Przypuśćmy, że rolnik powiedziałby: “Moim pomocnikom
w gospodarstwie płacę obecnie trzydzieści dolarów miesięcznie.
Dowiedziałem się jednak, że w pobliskim miasteczku
mechanicy, nie pracując wcale ciężej, w krótszym czasie
zarabiają od pięćdziesięciu
do stu dolarów miesięcznie. Postanawiam więc, że odtąd
moi pracownicy będą pracować przez cały rok osiem
godzin dziennie zarabiając sześćdziesiąt dolarów
miesięcznie.” Jaki byłby rezultat takiej próby
przeciwstawienia się prawu podaży i popytu? Taki rolnik
popadłby zapewne prędko w długi. Owszem, gdyby wszyscy
rolnicy w Stanach Zjednoczonych płacili tyle samo swoim robotnikom i
sprzedawali swoje produkty po uczciwych cenach, to może dałoby
się tak zrobić. Jednak po zakończeniu sezonu elewatory zbożowe
byłyby
pełne pszenicy, gdyż Europa zaopatrzyłaby się gdzie
indziej. I co wtedy? Otóż wiadomość ta zostałaby
natychmiast przekazana telegraficznie do Indii, Rosji i Południowej
Ameryki i producenci pszenicy z tych krajów wysłaliby do nas swoją
pszenicę, łamiąc tak zwaną umowę rolną i
zaopatrując biednych w tani chleb. Z całą pewnością
taki system, nawet jeśli udałoby się go wprowadzić,
nie przetrwałby dłużej niż rok.
To samo prawo obecnego porządku społecznego
– prawo podaży i popytu – w podobny sposób, z niewielkimi tylko
zmianami zależnymi od okoliczności, sprawuje kontrolę nad
wszystkimi innymi produktami ludzkiej pracy i umiejętności.
W naszej wielkiej republice panowały korzystne
warunki, zapewniające duży popyt, wysokie zarobki i dobre zyski,
dzięki protekcyjnym cłom przeciwdziałającym
konkurencji z Europy oraz dzięki tendencji do inwestowania
europejskich kapitałów na tutejszym rynku ze względu na wyższe
dochody, zaś wysokie zarobki ściągały
wykwalifikowanych robotników, którzy mogli tutaj otrzymać lepsze
wynagrodzenie niż w swoich krajach. Było to jednak działanie
tego samego prawa podaży i popytu. Milionowy kapitał
inwestycyjny, przeznaczony na produkcję maszyn, szlaków kolejowych
oraz na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych i innych potrzeb życiowych
ludzi,
przez wiele lata zapewniał temu niezwykłemu krajowi najwyższą
<str. 329> koniunkturę w świecie. Jednak szczyt tej
koniunktury już minął i znaleźliśmy się w
okresie jej spadku. Nic też nie jest w stanie temu zapobiec, chyba
żeby wybuchła wojna albo inna
katastrofa w pewnych cywilizowanych krajach, która na jakiś czas
spowodowałaby przerzucenie produkcji światowej do tych krajów,
które cieszą się pokojem. Wojna chińsko-japońska
nieznacznie zmniejszyła to napięcie, nie tylko ze względu
na zakup broni i amunicji
przez walczące strony, ale także dzięki odszkodowaniom,
jakie Chiny zapłaciły Japonii. Pieniądze te Japończycy
natychmiast wydali na zakup okrętów wojennych, które zostały
zbudowane w różnych krajach, głównie w Wielkiej Brytanii. Co
więcej, dołączenie
Japonii do grona “potęg morskich” skłoniło rządy
Europy i Stanów Zjednoczonych do wzmocnienia swoich sił morskich.
Trudno sobie wyobrazić coś bardziej krótkowzrocznego, jak
niedawny masowy wiec robotników w Nowym Jorku, którzy protestowali
przeciwko dalszym
wydatkom na rozbudowę floty i umocnień obronnych wybrzeża
Stanów Zjednoczonych. Powinni oni byli wiedzieć, że takie
wydatki przyczyniają się do utrzymania zatrudnienia robotników.
Będąc stanowczymi przeciwnikami wojny, jesteśmy jednocześnie
przeciwko temu,
by ludzie głodowali z powodu braku zatrudnienia i w związku z
tym skłonni bylibyśmy akceptować zwiększone ryzyko
wybuchu wojny. Niechby długi świata zostały zamienione na
obligacje. Obligacje będą miały w czasie zbliżającego
się ucisku takie samo znaczenie,
jak złoto i srebro (Ezech. 7:19; Sof. 1:18).
Wielu ludzi zauważa, że konkurencja jest
zagrożeniem, czego rezultatem jest wejście w życie
“projektu ustawy o wykluczeniu Chińczyków”. Ustawa ta wstrzymała
imigrację milionów Chińczyków, a ponadto przyczyniła się
do wydalenia z naszego kraju wszystkich tych, którzy nie uzyskali
dotychczas praw obywatelskich. W celu wstrzymania imigracji z Europy
uchwalono ustawę zabraniającą przyjmowania emigrantów, którzy
nie umieją czytać. Powszechnie wiadomo, że wkrótce
na skutek działania prawa podaży i popytu zarobki wyrównają
się na całym świecie i dlatego usiłuje się, na
ile to tylko możliwe i najdłużej, jak się tylko da,
chronić wynagrodzenia w Stanach Zjednoczonych przed spadkiem do
poziomu europejskiego czy azjatyckiego. <str.
330>
Inni usiłują uchwalić prawne
zabezpieczenia – zobowiązać producentów do płacenia
wysokich wynagrodzeń i sprzedawania swoich wyrobów z niewielkim
zyskiem. Zapominają oni o tym, że jeśli tutaj kapitał
nie będzie przynosił zysków, to zostanie ulokowany gdzie
indziej. Fabryki będą wybudowane, ludzie zatrudnieni i produkcja
uruchomiona tam, gdzie warunki są dogodniejsze, gdzie są niższe
zarobki i korzystniejsze ceny.
Perspektywy na najbliższą przyszłość
okażą się jednak w obecnych warunkach jeszcze bardziej
ponure, gdy spojrzymy na to zagadnienie nieco szerzej. Prawo podaży i
popytu rządzi tak pracą, jak i kapitałem. Kapitał jest
równie czujny jak świat pracy w poszukiwaniu bardziej dochodowego
zatrudnienia. Inwestorzy są równie dobrze poinformowani
i lokują swe pieniądze to tu, to tam, po całym świecie.
Jednak kapitał i praca zmierzają w przeciwnych kierunkach i rządzą
się przeciwnymi zasadami. Wykwalifikowani robotnicy szukają
miejsc, gdzie płace są najwyższe. Kapitał szuka takich
regionów, w
których zarobki są najniższe, by przez to zapewnić sobie
większy zysk.
Mechanizacja łaskawie służyła
kapitałowi i nadal mu wiernie służy. Jednak wzrostowi
kapitału i zwiększeniu liczby maszyn towarzyszy
“nadprodukcja” – czyli sytuacja, w której produkuje się więcej,
niż można z zyskiem sprzedać – konkurencja, zmniejszanie
się cen i wynikające z tego pomniejszenie zysków. To prowadzi w
naturalny sposób do powstawania związków, mających na celu
utrzymanie cen i zysków zwanych trustami. Jest jednak rzeczą wątpliwą,
czy i one będą w stanie się utrzymać. Jeśli tak,
to tylko w tych dziedzinach, gdzie chodzi o produkcję artykułów
opatentowanych albo towarów o podaży ograniczonej czy też
regulowanej prawem, które wcześniej czy później zostanie
zmienione.
Zatrważające spojrzenie
na zagraniczną konkurencję w przemyśle
W tej sytuacji otwiera się znów nowe pole dla
przedsiębiorczości i kapitału, a nie dla świata pracy.
Japonia i Chiny budzą się z wiekowego snu i wchodzą w krąg
zachodniej cywilizacji. Docenia się tam znaczenie urządzeń
parowych, mechanizacji i innych współczesnych wynalazków. Winniśmy
pamiętać, <str. 331> że Japonia pod względem
liczby ludności prawie dorównuje Wielkiej Brytanii, a liczba Chińczyków
pięciokrotnie przewyższa liczebność mieszkańców
Stanów Zjednoczonych.
Pamiętajmy także, że te milionowe narody nie składają
się z dzikusów, tylko z ludzi, którzy na ogół potrafią
czytać i pisać w swoim języku, a ich cywilizacja, choć
różniąca się od naszej, jest znacznie starsza od
cywilizacji europejskiej. Chińczycy
byli cywilizowanymi producentami wyrobów z porcelany i jedwabiu, gdy w
Wielkiej Brytanii zamieszkiwały jeszcze ludy pierwotne. Nie powinny
nas więc dziwić wiadomości, że kapitał szuka możliwości
inwestycyjnych w Chinach, a szczególnie w Japonii, poprzez
budowę szlaków kolejowych, dostarczanie maszyn, wznoszenie wielkich
zakładów produkcyjnych, aby w ten sposób wykorzystać umiejętności,
zapał, gospodarność, cierpliwość i uległość
milionów ludzi nawykłych do ciężkiej pracy i do oszczędności.
Inwestorzy spodziewają się wielkich dochodów
w kraju, gdzie za 6-15 centów dziennie można mieć pracownika,
który nie narzeka i okazuje wdzięczność. W Japonii
ulokowany już został dość znaczny kapitał, a
jeszcze większy czeka na koncesje w Chinach. Czy można
więc mieć wątpliwości co to tego, że w przeciągu
krótkiego okresu kilku lat światowi producenci zostaną zmuszeni
do konkurowania z owymi milionami wykwalifikowanych i pojętnych ludzi?
Jeśli zarobki w Europie wydają się niedostatecznie wysokie,
jeśli obecne
wynagrodzenia w Stanach Zjednoczonych – w zestawieniu ze szczodrymi (w
porównaniu do Europy i Azji) wypłatami w minionych latach oraz wobec
rozrzutnych pomysłów i zwyczajów, jakie się tutaj kultywuje
– uznajemy za “głodowe stawki” (mimo że są one ciągle
dwa razy wyższe niż w Europie i ośmiokrotnie wyższe niż
w Azji), to jakże pożałowania godna byłaby sytuacja na
rynku pracy w całym cywilizowanym świecie po dalszych
trzydziestu latach wynalazków i budowy maszyn zastępujących
pracę ludzką oraz po tym, gdy robotnicy
na całym świecie zostaną zmuszeni do bezpośredniego
konkurowania z tanią <str. 332> pracą Dalekiego Wschodu?
Oznaczałoby to nie tylko spadek płac do 15 centów dziennie, ale
dodatkowo na jedno miejsce pracy przy tak nędznych wynagrodzeniach
przypadałoby
sześciu ludzi. Kilka lat temu prasa publiczna pisała o
przeniesieniu zakładów bawełnianych z Connecticut do Japonii.
Od tamtego czasu wielu innych producentów przeniosło się na
rynek japoński, aby zapewnić sobie dostęp do taniej siły
roboczej i mieć możliwość uzyskiwania dzięki temu
wyższych dochodów.
Niemiecki cesarz najwyraźniej dostrzegał zbliżanie
się takiej “wojny gospodarczej”. Wyraził to symbolicznie w
podarowanym rosyjskiemu carowi słynnym obrazie, który został
namalowany przez artystę według wskazówek cesarza. Obraz ten
przedstawia narody europejskie pod postaciami kobiet odzianych w zbroje,
które stoją w świetle promieniującym od widniejącego
ponad nimi na niebie krzyża. Postacie zwrócone są w kierunku
anioła Michała i patrzą na ciemny obłok
unoszący się znad Chin i płynący w ich stronę, z
którego w świetle błyskawic wyłaniają się ohydne
kształty i twarze. Pod obrazem umieszczone zostały słowa:
“Narody Europy! Łączcie się w obronie waszej wiary i
waszych domów”.
Żółty człowiek z białymi pieniędzmi
Poniższy cytat pochodzi z poważnej
angielskiej gazety Journal of the Imperial
Colonial Institute [Dziennik
Instytutu Imperialno-Kolonialnego]. Jego autorem jest pan Whitehead, członek
rady ustawodawczej Hongkongu w Chinach. Pisze on:
“Jak dotąd Chińczycy dopiero zaczynają
budowę zakładów przędzalniczych i tkackich. Nad rzeką
Jangcy w pobliżu Szanghaju pracuje już pięć fabryk, a
inne są w trakcie budowy. Ocenia się, że będą one
obejmowały około 200 tysięcy wrzecion, a niektóre z nich
już rozpoczęły pracę.
Zaangażowany tutaj kapitał jest pochodzenia wyłącznie
krajowego. Tak więc jeśli tylko nasz system monetarny okaże
się stabilny, to dzięki przywróceniu pokoju w tym regionie oraz
uczciwemu i umiejętnemu zarządzaniu nie będzie właściwie
granic dla ekspansji
i rozwoju przemysłu w krajach Dalekiego Wschodu.” <str. 333>
W tej samej sprawie naszą uwagę przyciągnęło
opublikowanie w Waszyngtonie raportu, przesłanego do rządu
jeszcze w roku 1896 przez amerykańskiego konsula generalnego
Jernigana, stacjonującego w Szanghaju w Chinach. W raporcie tym
stwierdza się, że: tamtejszy przemysł bawełniany jest
godny wielkiej uwagi; powstają i dobrze prosperują zakłady
bawełniane; rozpoczęto już uprawę bawełny; Chiny
posiadają niemal nieograniczone areały ziemi nadającej się
pod uprawę bawełny, jak i zasoby bardzo taniej siły
roboczej; oraz że wobec tych faktów “nie ma żadnych wątpliwości,
iż Chiny staną się niebawem
jednym z największych producentów bawełny w świecie”.
Omawiając zagadnienie wojny chińsko-japońskiej
z 1894 roku pan Whitehead oświadcza, że głównie z nią
związane są nadzieje na ożywienie gospodarcze w Chinach.
Dalej pisze on:
“Obecna wojna może przyczynić się do
uwolnienia chińskiego ludu spod więzów mandarynów. Wiadomo,
że chińskie zasoby surowcowe są ogromne, a kraj ten ma do
dyspozycji miliony hektarów ziemi wspaniale nadającej się pod
uprawę bawełny, którą pomimo krótkich włókien można
w powodzeniem mieszać z innymi gatunkami. W grudniu 1893 roku na
rzece szanghajskiej stało jednocześnie pięć parowców
oceanicznych,
transportujących do Japonii uprawianą w Chinach bawełnę,
która w japońskich zakładach rękami japońskich
robotników zostanie zamieniona na przędzę i ubrania. Obecnie
Japończycy importują bawełnę dla swoich zakładów
bezpośrednio z Ameryki i innych krajów.
Gdyby po owym straszliwym przebudzeniu Chiny, ze swymi trzystoma milionami
niezwykle przedsiębiorczych ludzi, otworzyły swe obszerne
terytoria w głębi kraju, budując linie kolejowe, otwierając
wody śródlądowe dla parowego ruchu rzecznego i uruchamiając
dla rozwoju swe nieograniczone zasoby, to nie sposób wprost byłoby
przewidzieć rozmiary i skutki takiego rozwoju sytuacji. Równałoby
się to praktycznie odkryciu nowej półkuli ziemskiej, gęsto
zaludnionej przez przedsiębiorczych ludzi oraz obfitującej w
zasoby rolnicze, mineralne i inne. Jak dotychczas jednak otwarcie Chin, które
jak sądzimy będzie jednym ze skutków obecnej wojny, okaże
się korzystne dla angielskich przedsiębiorców, <str. 334>
i jeśli nie zostaną, i to prędko, wprowadzone jakieś
zmiany w
naszym systemie monetarnym, to Niebiańskie Imperium, które było
polem tak wielu naszych zwycięstw gospodarczych, stanie się
jedynie świadkiem naszej największej porażki.”
Słowa pana Whiteheada, mówiące o “porażce”,
dowodzą jego czysto kapitalistycznego spojrzenia. W rzeczywistości
bowiem “porażką” zostaną raczej dotknięci
angielscy robotnicy. Następnie zajmuje się on sprawą
Japonii:
“W okolicach Osaki i Kioto obserwuje się obecnie
zdumiewający wzrost aktywności gospodarczej. W bardzo krótkim
okresie czasu uruchomiono tutaj nie mniej niż pięćdziesiąt
dziewięć bawełnianych zakładów przędzalniczych i
tkackich, których łączna wartość przekracza 20 milionów
dolarów, przy czym kapitał ten jest całkowicie pochodzenia
krajowego. W zakładach tych pracuje w sumie 770 874
wrzecion, których łączna produkcja została oszacowana w
maju przez kompetentne władze na ponad 500 tysięcy bel przędzy
o szacunkowej wartości 40 milionów dolarów, czyli przy obecnym
kursie około 4 milionów funtów szterlingów. W przeciągu krótkiego
czasu
japoński przemysł, i to nie tylko przędzalniczy i tkacki,
ale każdej innej branży, uczynił skokowy postęp. Osiągnięcia
Japończyków sięgnęły już takiego punktu, w którym
mogą oni w znacznym stopniu lekceważyć brytyjską
konkurencję przemysłową.”
W dalszym
ciągu pan Whitehead dowodzi, że kapitaliści z Europy i Stanów
Zjednoczonych, usuwając srebro z systemu monetarnego, doprowadzili
niemal do podwojenia cen złota, to zaś prawie podwaja przewagę
Chin i Japonii. Pisze on:
“Wygląda to tak, że srebro odpowiada nadal
tej samej wartości pracy co przed dwudziestoma czy trzydziestoma laty.
Niedostosowanie naszego systemu monetarnego pozwala zatem wschodnim krajom
zatrudnić obecnie za tę samą ilość złota co
najmniej dwa razy tyle ludzi co dwadzieścia pięć lat temu. Dla
lepszego zrozumienia tego ważnego zagadnienia przytoczę pewien
przykład: W roku 1870 srebrne dziesięć rupii stanowiło
równowartość jednego złotego funta szterlinga przy wspólnym
kursie złota i srebra, co wystarczało na opłacenie pracy
dwudziestu ludzi przez
jeden dzień. Dzisiaj jednemu złotemu funtowi szterlingowi
odpowiada dwadzieścia rupii w srebrze, za które można zatrudnić
na cały dzień czterdziestu ludzi, zamiast dwudziestu, <str.
335> zatrudnionych w roku 1870. Przy takich utrudnieniach brytyjski rynek
pracy nie może być konkurencyjny.
W krajach wschodnich srebro ciągle odpowiada tej
samej ilości pracy co dawniej. Tymczasem jego wartość w
przeliczeniu na złoto jest obecnie dwukrotnie mniejsza. Dla przykładu,
dwadzieścia lat temu w Anglii można było zatrudnić
kogoś do wykonania pewnej pracy np. za osiem szylingów. Osiem
szylingów stanowi obecnie wynagrodzenie za mniej więcej taką
samą pracę jak kiedyś, gdyż zarobki prawie nie wzrosły,
osiem szylingów ma także według naszego prawa nadal taką
samą wartość
monetarną co dawniej, tymczasem zaś zawarte w nich złoto
warte jest obecnie mniej niż pół szylinga. W podobny sposób za
dwa dolary można obecnie zatrudnić tyle samo robotników co
dawniej, niemniej jednak wartość złota w dwudolarówce równa
jest jedynie czterem
szylingom. Tak więc za cztery szylingi, albo ich równowartość
w srebrze, można obecnie zatrudnić w Azji tyle samo robotników
co przed dwudziestu laty za osiem szylingów albo ich równowartość
w srebrze. Wzrost wartości złotych monet o ponad 55 procent
spowodował proporcjonalny spadek wartości pracy w krajach
Wschodu, a tym samym będą one w stanie produkować swe
wyroby taniej, niż w krajach przyjmujących podstawę złota.
Jeśli zatem nasz system monetarny nie zostanie zmodyfikowany albo jeśli
brytyjscy robotnicy nie będą gotowi zaakceptować znacznej
redukcji wynagrodzeń, to brytyjski przemysł będzie zmuszony
do nieuchronnego opuszczenia brzegów Anglii, ponieważ jego produkty
zostaną wyparte przez wyroby krajów przyjmujących podstawę
srebra.”
Pan Whitehead
nie pomyliłby się, gdyby jeszcze dodał, że już
niedługo kraje przyjmujące podstawę srebra będą
nie tylko samowystarczalne w zakresie zaspokajania własnych potrzeb,
ale jeszcze zarzucą swymi towarami kraje opierające swój system
monetarny na wartości złota.
Dla przykładu, Japonia mogłaby sprzedawać swoje towary w
Anglii o jedną trzecią taniej niż u siebie, a przez wymianę
otrzymanych monet złotych na srebrne mogłaby osiągnąć
ogromne zyski. Tak więc mechanicy amerykańscy i europejscy będą
zmuszeni do konkurowania
z tanią i cierpliwą pracą kwalifikowanych robotników
azjatyckich, i to w warunkach niekorzystnego przeliczenia <str. 336>
finansowego, które wynika z różnic między systemami
monetarnymi opierającymi się na złocie i na srebrze.
Komentując wykład pana Whiteheada, londyński
Daily Chronicle
zwraca uwagę na fakt, że Indie już przejęły
znaczną część produkcji angielskiego przemysłu
bawełnianego. Gazeta pisze:
“Wykład szanownego T. H. Whiteheada, wygłoszony
wczoraj wieczorem w Instytucie Kolonialnym, zwrócił uwagę na
niektóre zadziwiające zestawienia liczbowe w odniesieniu do naszego
handlu wschodniego. Fakt, że w ciągu ostatnich czterech lat
wartość naszego eksportu spadła o 54 miliony funtów
szterlingów, niestety nie podlega dyskusji. Bilans działalności
67 spółek
przędzalniczych z Lancashire za rok 1894 wykazał łączny
deficyt
w wysokości 411 tysięcy funtów szterlingów. W przeciwieństwie
do tego wzrost eksportu indyjskiej przędzy i gotowych wyrobów do
Japonii był wprost gigantyczny, zaś zakłady bawełniane
w Hiogo w Japonii miały w 1891 roku średnią rentowność
17 procent. Lord Thomas Sutherland stwierdził, że niedługo Peninsular
and Oriental Company będzie
prawdopodobnie budowała swe statki na rzece Jangcy, zaś pan
Whitehead jest przekonany, że kraje Wschodu
będą już wkrótce
konkurowały na rynkach europejskich.
Niezależnie od występujących między nami różnic
w zakresie proponowanych rozwiązań, tego rodzaju stwierdzenia w
ustach eksperta dostarczają podstaw do poważnej refleksji.”
Niemiecka gazeta Berliner Tageblatt
uważnie przygląda się zagadnieniu przesądzonego zwycięstwa
Japonii nad Chinami, wyrażając zaskoczenie inteligencją
tamtego kraju. Określa ona hrabiego Ito, premiera Japonii, mianem
drugiego Bismarcka, a ogólnie o Japończykach wyraża się,
że są całkiem cywilizowani. Artykuł kończy się
bardzo znamienną uwagą odnoszącą się do wojny
przemysłowej, o której mówimy:
“Hrabia Ito okazuje znaczne zainteresowanie przemysłowym
rozwojem swego kraju. Jest przekonany, że większość
obcokrajowców nie docenia szans Japonii w walce o międzynarodową
supremację w dziedzinie przemysłu. Japońskie kobiety, uważa
on, dorównują mężczyznom na każdym stanowisku,
podwajając w ten sposób zasoby siły roboczej tego narodu.”
Wydawca paryskiego Economiste Français,
wyrażając się na temat Japonii i jej polityki, pisze
znamienne słowa: <str. 337>
“Świat znalazł się w nowym stadium.
Europejczycy muszą liczyć się z nowymi czynnikami
cywilizacji. Mocarstwa muszą zaniechać sporów między sobą
i okazać wolę współpracy, pamiętając, że
odtąd setki milionów mieszkańców Dalekiego Wschodu – trzeźwych,
pracowitych i zręcznych robotników – będą naszymi
rywalami.”
Pan George Jamison, brytyjski konsul generalny w
Szanghaju w Chinach, pisał na temat konkurencji ze Wschodu, dowodząc,
że usunięcie srebra z podstawy systemu monetarnego i związane
z tym obniżenie jego wartości oraz oparcie systemu monetarnego w
krajach cywilizowanych wyłącznie na złocie jest jeszcze
jednym czynnikiem upośledzającym klasę robotniczą i
zapewniającym zyski inwestorom. Napisał
on:
“Systematyczny wzrost wartości złota w porównaniu
do srebra doprowadził do całkowitej zmiany sytuacji. Towary
brytyjskie stały się tak drogie w przeliczeniu na srebro, że
Wschód był zmuszony podjąć samodzielną produkcję,
zaś spadek cen białego metalu pomógł do tego stopnia w
wykonaniu owego zadania, że produkcja była w stanie nie tylko
zaspokoić lokalne potrzeby, ale jeszcze mogła być z zyskiem
eksportowana. Ze względu na wzrost wartości złota ceny
towarów brytyjskich w przeliczeniu na srebro na rynkach wschodnich podwoiły
się, co przyczyniło się do niemal całkowitego ich
wyparcia. Jednocześnie zaś spadek cen srebra obniżył o
połowę ceny towarów wschodnich w przeliczeniu na złoto na
rynkach krajów używających złota jako podstawy swojego
systemu monetarnego,
co sprawia, że zapotrzebowanie na nie nieustannie rośnie.
Warunki są tak nierówne, że walka na dłuższą metę
wydaje się niemożliwa. Jest to tak, jakby związawszy
mistrzowi nogi kazać mu wygrać bieg, podczas gdy jego
przeciwnicy startują od połowy dystansu.
Sytuacja w Ameryce najlepiej dowodzi tego, że na
otwartym polu Europejczycy nie mają szans podjęcia konkurencji z
krajami Wschodu. Chińczycy niskimi wynagrodzeniami tak
zmonopolizowali amerykański rynek pracy, że musieli zostać
usunięci z kraju, gdyż inaczej robotnicy europejscy musieliby głodować
albo zostać wypędzeni. Kraje europejskie nie są jednak
zagrożone bezpośrednią obecnością azjatyckich
robotników na rynku pracy, jak to miało miejsce w Ameryce (gdyż
robotnicy ze Wschodu znali sytuację zarobkową
w Europie i mogli się łatwo zorientować, ile sami mogliby
zarobić) tylko konkurencją towarów wykonanych przez tych
robotników na Wschodzie i opłacanych wedle wschodnich stawek. Poza
tym łatwiej jest odmówić zatrudnienia wschodniego robotnika, niż
zrezygnować
z kupowania jego wyrobów, szczególnie gdy <str. 338> ich jakość
ciągle się poprawia, a ceny maleją. Pokusa, żeby je
kupować, jest tym większa, im mniejsza jest siła nabywcza
pieniędzy zarabianych przez brytyjskiego robotnika. Jest on coraz
bardziej
skłonny do kupowania, a jednocześnie coraz mniej chętnie
kupuje rodzime, droższe towary. Kraje stosujące protekcjonizm
celny są w lepszej sytuacji. Mogą one nakładać zwiększone
cła na towary ze Wschodu i przez to powstrzymać ich napływ
na swoje rynki. Jednak
Anglia ze swoim wolnym handlem nie ma żadnego systemu obrony, a ciężar
tego brzemienia spadnie na robotników. Zło nasila się
nieustannie. Wzrost wartości złota w przeliczeniu na srebro o
ćwierć pensa zwiększa cenę towarów brytyjskich na
Wschodzie o jeden
procent. Tymczasem spadek wartości srebra o ćwierć pensa
czyni towary wschodnie o jeden procent tańszymi w krajach stosujących
podstawę złota. W Japonii bardzo szybko rozwijają się
nowe gałęzie przemysłu, a ten sam proces może z
powodzeniem zostać przeprowadzony
w Chinach, Indiach czy innych krajach. Osiągnąwszy raz taką
pozycję, Wschód nie pozwoli się usunąć, niezależnie
od sprzeciwów. Jeśli zatem nie zostaną podjęte jakieś
szybkie kroki na rzecz zmiany światowego systemu walutowego, produkty
wschodnie
będą szeroko rozprowadzane po całym świecie, rujnując
brytyjski przemysł i doprowadzając do nieopisanej katastrofy
tysięcy robotników.”
Pan Lafcadio Hearn, który przez wiele lat był
nauczycielem w Japonii, w artykule opublikowanym w Atlantic
Monthly (październik
1895), wskazuje na jedną z przyczyn, dla których konkurowanie z
Japonią jest tak trudne. Biedni Japończycy mogą mianowicie
mieszkać, przemieszczać się oraz prowadzić wygodne
życie, zgodnie z tamtejszymi wyobrażeniami o komforcie, niemal
całkowicie za
darmo. Tłumaczy on, że japońskie miasta składają
się z domów wybudowanych z gliny, bambusa i papieru, które powstają
w ciągu pięciu dni i przy nieustannych naprawach mają stać
tak długo, dokąd ich właściciel nie zapragnie ich
zmienić. W Japonii nie ma właściwie
żadnych wielkich budynków z wyjątkiem kilku gigantycznych
fortec wzniesionych przez arystokrację za czasów feudalnych.
Nowoczesne fabryki japońskie, prowadząc rozległe interesy
oraz produkując piękne i kosztowne wyroby, są tylko powiększonymi
szopami,
nawet świątynie muszą co dwadzieścia lat, zgodnie z
odwiecznym zwyczajem, zostać pocięte na małe kawałki i
rozdane pielgrzymom. <str. 339> Japoński robotnik nigdy nie
zapuszcza korzeni ani nie życzy sobie, aby przywiązywano go do
jednego miejsca. Jeśli
ma jakieś powody, żeby przenieść się do innej
prowincji, czyni to bez wahania. Rozbiera swój dom, czyli malowniczy i
czysty szałas z papieru i gliny, pakuje swój dobytek na plecy, mówi
żonie i rodzinie, by udali się za nim i lekkim krokiem oraz z
lekkim sercem
udaje się w ciężką drogę wiodącą do
odległego celu, który znajduje się być może pięćset
kilometrów dalej. Po drodze wydaje 5 szylingów (około 1,22 dolara),
a po przybyciu prędko, za parę następnych szylingów,
buduje sobie nowy dom i natychmiast staje
się szanowanym i odpowiedzialnym obywatelem. Pan Hearn mówi:
“Cała ludność Japonii przemieszcza się
nieustannie w taki sposób, a na zmianach polega geniusz japońskiej
cywilizacji. W świecie wielkiej konkurencji przemysłowej
elastyczność jest tajemnicą potęgi Japonii. Robotnik
przenosi się bez narzekania tam, gdzie jest największe
zapotrzebowanie na jego pracę. Fabrykę można przenieść
na inne miejsce w ciągu tygodnia, a warsztat rzemieślniczy za pół
dnia. Nie wymaga to transportu, nie trzeba praktycznie niczego
budować, a groszowe opłaty za drogę także nie
utrudniają podróży.
Japończyk wywodzący się z ludu, będąc
wykwalifikowanym pracownikiem, którego można bez wysiłku
zadowolić niższym wynagrodzeniem niż każdego
zachodniego rzemieślnika w tej samej dziedzinie, ma to szczęście,
że jest niezależny zarówno od szewca, jak i od krawca. Nie
wstydzi się on pokazywać swoich sprawnych stóp i zdrowego ciała,
i do tego ma wolne serce. Pragnąc przemieścić się na
odległość tysiąca kilometrów, jest w stanie spakować
się do
podróży w ciągu pięciu minut. Jego cały dobytek nie
kosztuje nawet siedemdziesiąt pięć centów. Jego cały
bagaż da się zawinąć w chustkę. Za dziesięć
dolarów może on, nie pracując, podróżować przez cały
rok, może też podróżować utrzymując się z
przygodnej
pracy albo wręcz jako pielgrzym. Odpowiecie pewnie, że każdy
dzikus może tak żyć. Owszem, ale cywilizowany człowiek
nie może. Tymczasem zaś Japończycy są cywilizowanymi
ludźmi i to od tysiąca lat. I właśnie dlatego ich
obecne możliwości zagrażają zachodnim
przemysłowcom.”
Komentując tę wypowiedź, londyński
Spectator
pisze:
“Obraz nakreślony przez autora jest godny uwagi
i otwarcie przyznajemy, tak jak to zawsze czyniliśmy, że
konkurencja japońska jest groźna i pewnego dnia <str. 340>
może ona wywrzeć istotny wpływ na położenie
przemysłowej cywilizacji europejskiej.”
Charakter konkurencji, jakiej można się
spodziewać z tej strony, dobrze przedstawiony jest w poniższym
cytacie z Literary Digest.
Artykuł nosi tytuł:
Warunki pracy w Japonii
“Japonia osiągnęła zdumiewający
postęp gospodarczy. W znacznej mierze należy to przypisać
inteligencji i pilności tamtejszych robotników, którzy bez
narzekania gotowi są pracować czternaście godzin dziennie.
Przykre jest to, że ich usłużność bywa w znacznej
mierze nadużywana
przez pracodawców, których jedynym celem wydaje się być
pokonanie obcej konkurencji. Szczególnie ma to miejsce w przemyśle
bawełnianym, w którym zatrudnionych jest bardzo wielu ludzi. Berlińskie
Echo
tak opisuje sposób działania japońskich fabryk:
Zwykle
pracę zaczyna się o godzinie szóstej rano, jednak pracownicy chętnie
przychodzą do pracy o dowolnej porze i nie narzekają, jeśli
im się każe stawić o godzinie czwartej rano. Wynagrodzenia
są zdumiewająco niskie. Nawet w największych ośrodkach
przemysłowych
pracownicy tkalni i przędzalni zarabiają średnio piętnaście
centów na dzień. Kobiety otrzymują jedynie sześć centów.
Pierwsze fabryki zostały wybudowane przez rząd, który następnie
przekształcił je w spółki akcyjne. Najbardziej dochodowym
przemysłem jest
wyrób artykułów bawełnianych. Jeden zakład w Kanegafuchi
zatrudnia 2100 mężczyzn i 3700 kobiet. Pracują oni na dwie
zmiany, nocną i dzienną, po dwanaście godzin z jedną
czterdziestominutową przerwą na posiłek. W pobliżu zakładu
znajdują się ich mieszkania,
gdzie pracownicy mogą też otrzymać posiłki w cenie
nieco poniżej półtora centa. Podobnie wygląda sytuacja
pracowników przędzalni w Osace. Wszystkie te zakłady posiadają
znakomite angielskie maszyny, które pracując nieustannie przez dzień
i noc przynoszą ogromne zyski. Wiele fabryk otwiera filie albo zwiększa
swoją produkcję, gdyż produkcja nie zaspokaja jeszcze
konsumpcji. <str. 341>
Statystyki dowodzą, że przemysłowcy
szybko nauczyli się zatrudniać kobiety jako tanie konkurentki
dla męskiej siły roboczej. Trzydzieści pięć przędzalni
zatrudnia 16 879 kobiet i 5730 mężczyzn. Pracodawcy tworzą
potężny syndykat, często nadużywający pobłażliwości
władz, które nie chcą szkodzić gospodarce. Małe
dziewczynki w wieku od ośmiu do dziesięciu lat zmuszane są
do pracy
od dziewięciu do dwunastu godzin dziennie. Prawo wymaga, by dzieci te
uczęszczały do szkoły, nauczyciele się skarżą,
ale władze przymykają oczy na takie nadużycia. Wielkie posłuszeństwo
i pokora pracowników doprowadziły do pewnej procedury, która sprawia,
że pracodawcy mają całkowitą władzę nad
swoimi pracownikami. Żaden zakład nie zatrudni pracownika z
innego przedsiębiorstwa, jeśli nie dostarczy on pisemnego
pozwolenia od poprzedniego pracodawcy. Zasada ta jest egzekwowana tak
ściśle, że nawet nowi pracownicy
są dokładnie obserwowani i jeśli okaże się,
że mają pewne pojęcie o swoim rzemiośle, a nie przedłożyli
zezwolenia, to natychmiast zostaną zwolnieni.”
Także British Trade
Journal opublikował
raport na temat przemysłu w Osace na podstawie korespondencji
dla Observera
wydawanego w Adelaidzie w Australii. Korespondent tego czasopisma, piszący
bezpośrednio z Osaki, jest pod takim wrażeniem różnorodności
i żywotności tamtejszego przemysłu, że nazywa to
miasto “Manchesterem Dalekiego Wschodu”.
“Pewne pojęcie na temat wspaniałości
przemysłu produkcyjnego w Osace można sobie wyrobić w
oparciu o fakt, że jest tutaj wiele fabryk o kapitale przekraczającym
50 tysięcy jenów*,
trzydzieści o kapitale ponad 100 tysięcy jenów, cztery z kapitałem
powyżej miliona jenów i jedno z dwumilionowym kapitałem.
Przemysł ten zajmuje się wszystkim – jedwabiem, wełną,
bawełną, konopiami, jutą, przędzalnictwem i tkactwem,
dywanami, zapałkami, papierem, skórą, szkłem, cegłami,
cementem, sztućcami, meblami, parasolami, herbatą, cukrem,
żelazem, miedzią, mosiądzem, sakes,
mydłem, szczotkami, grzebieniami, towarami luksusowymi itp. Jest to
istny ul działalności i przedsiębiorczości, a geniusz
naśladownictwa oraz niezmordowany upór Japończyków stawia ich
na równi, jeśli nie wyżej, od rzemieślników starych
cywilizowanych krajów Zachodu. <str. 342>
* Srebrny jen ma obecnie wartość około
50 centów w złocie.
W Osace działa dziesięć zakładów
bawełnianych, których łączny kapitał w przeliczeniu
na złoto wynosi 9 milionów dolarów. Wszystkie są wyposażone
w najnowsze urządzenia i zostały całkowicie oświetlone
światłem elektrycznym. Zakładami tymi zarządzają
wyłącznie Japończycy, czerpiąc z nich podobno pokaźne
zyski o wysokości dochodzącej nawet do 18 procent od
zainwestowanego kapitału. Z bawełny o
wartości 19 milionów sprowadzonej w ciągu jednego roku do
Japonii 79 procent zostało zakupione i przerobione w zakładach
Kobe i Osaki.”
Warto także zwrócić uwagę na poniższy
telegram opublikowany w publicznej prasie:
“SAN FRANCISCO, KALIFORNIA, 6 czerwca. Szanowny
Robert P. Porter, wydawca Cleveland World
oraz były nadzorca spisu powszechnego w Stanach Zjednoczonych w roku
1890, wrócił wczoraj z Japonii na pokładzie parowca ‘Peru’.
Wizyta pana Portera w imperium cesarzy Mikado miała na celu zbadanie
gospodarczej sytuacji tego kraju ze szczególnym uwzględnieniem wpływu
japońskiej konkurencji na koniunkturę w Ameryce. Po
przeprowadzeniu gruntownych badań aktualnych warunków panujących
w Japonii wyraził on swoje przekonanie, że jest to jeden z
najistotniejszych
problemów, które Stany Zjednoczone będą zmuszone rozwiązać.
Zagrożenie jest bardzo bliskie,
o czym świadczy ogromny wzrost japońskiej produkcji w przeciągu
ostatnich pięciu lat oraz jej wspaniałe zasoby w zakresie taniej
i wykwalifikowanej siły roboczej. Japoński eksport samych artykułów
tekstylnych wzrósł na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat z
511 tysięcy dolarów do 23 milionów dolarów, zaś ogólna kwota
eksportu wzrosła w tym samym okresie z 78 do 300 milionów dolarów,
powiedział pan Porter. W zeszłym
roku Japończycy zakupili u nas surową bawełnę o wartości
2,5 miliona dolarów, ale my zakupiliśmy w Japonii rozmaite towary o
wartości 54 milionów dolarów.
W celu zobrazowania gwałtownego tempa wzrostu powołał
się on na przemysł zapałczany. Dziesięć lat temu
Japonia produkowała zapałki o wartości 60 tysięcy
dolarów, głównie na potrzeby krajowe, zaś w ubiegłym roku
całkowita wartość produkcji tego przemysłu wyniosła
4,7 miliona dolarów, z czego prawie wszystko zostało wyeksportowane
do Indii. Dziesięć lat temu
eksportowano słomianki i chodniki o wartości 885 dolarów, w
zeszłym roku eksport ten miał wartość 7 milionów
dolarów. Stało się to możliwe dzięki zastosowaniu
nowoczesnej mechanizacji i dzięki najbardziej uległej klasie
robotniczej na świecie. <str. 343>
Nie ma tam żadnego prawa pracy, a dzieci można zatrudniać w
dowolnym wieku. Dzieci w wieku siedmiu, ośmiu, dziewięciu lat
pracują przez cały dzień, zarabiając jeden albo dwa
amerykańskie centy na dzień.
Wobec zwiększającego się zapotrzebowania
na naszą bawełnę oraz wzrostu eksportu gotowych wyrobów na
nasz rynek, w czasie, gdy tam przebywałem, powołano do życia
japońskie konsorcjum z kapitałem założycielskim 5
milionów dolarów, które wybuduje i będzie obsługiwało
trzy nowe oceaniczne linie parowe między Japonią
a naszym krajem. Spośród amerykańskich portów wyznaczone zostały
Portland w stanie Oregon, Philadelphia oraz Nowy Jork.”
Reporter widział się i przeprowadził
wywiad z panem S. Asam z Tokio w Japonii, przedstawicielem wspomnianego
powyżej konsorcjum parowców, który przybył na pokładzie
tego samego statku, co pan Porter, aby zawrzeć umowy na budowę
wspomnianych jednostek. Wyjaśnił on, że rząd japoński
zaproponował udzielenie ogromnej dotacji na budowę statków o nośności
ponad 6 tysięcy ton, które pływałyby
między Stanami Zjednoczonymi a Japonią, oraz że konsorcjum
zostało założone po to, by skorzystać z tego
dofinansowania, i będzie budowało wszystkie swoje statki o
jeszcze większej wyporności wynoszącej około 9 tysięcy
ton. Konsorcjum zamierza prowadzić
bardzo ożywioną działalność i w tym celu zmierza
do znacznego obniżenia cen przewozów towarów i osób. Planuje się,
że cena biletu za przejazd jednej osoby z Japonii na nasze wybrzeże
Pacyfiku będzie wynosiła 9 dolarów.
Kongres USA bada zagadnienie japońskiej
konkurencji
Poniższy cytat, pochodzący z raportu komisji
kongresu Stanów Zjednoczonych, który można bez zastrzeżeń
uznać za wiarygodny, w pełni potwierdza powyższe opinie.
“WASZYNGTON,
9 czerwca 1896. Pan Dingley, przewodniczący komisji do spraw finansów,
złożył dzisiaj raport o zagrożeniach dla amerykańskiego
przemysłu powodowanych przez straszliwą inwazję tanich
wyrobów ze Wschodu oraz o wpływie różnic w wymianie walutowej
między krajami stosującymi podstawę złota, a tymi, które
stosują podstawę srebra,
na interesy amerykańskiego przemysłu i rolnictwa. Zagadnienia te
były badane przez komisję.
W raporcie czytamy, że gwałtownemu
przebudzeniu w Japonii towarzyszy <str. 344> równie szybki rozwój
zastosowania w przemyśle zachodnich technologii. Japończycy nie
posiadają zmysłu wynalazczości Amerykanów, ale dysponują
wspaniałą umiejętnością naśladowania. Poziom
życia w Japonii, przy średnim czasie pracy wynoszącym 12
godzin dziennie, jest tak niski, że robotnicy ze Stanów
Zjednoczonych uznaliby go za życie na
granicy śmierci głodowej. Tak wykwalifikowani robotnicy, jak
kowale, stolarze, kamieniarze, zecerzy, krawcy czy tynkarze zarabiają
w japońskich miastach od 26 do 33 centów dziennie, a pracownicy
fabryk od 5 do 20 centów dziennie w przeliczeniu na dolary,
co oznacza sumę niecałe dwa razy większą w japońskiej
monecie srebrnej. Robotnicy rolni zarabiają zaś 1,44 dolara
miesięcznie.
Dalej raport podaje, że Europejczycy i Amerykanie
przekonali się już o opłacalności inwestycji w tym
kraju. Sześćdziesiąt jeden zakładów bawełnianych,
które pozornie kontrolowane są przez firmy japońskie, w
rzeczywistości zorganizowali Europejczycy. W podobny sposób działają
liczne małe fabryki jedwabiu, w których zainstalowanych jest ponad pół
miliona wrzecion. Japonia już prawie w
całości zaspokaja skromne potrzeby swych mieszkańców w
dziedzinie wyrobów bawełnianych i zaczyna eksportować tanie
materiały jedwabne oraz chustki.
Niedawno temu w Japonii powstała fabryka zegarków
z amerykańskimi maszynami, której założycielami są
Amerykanie, chociaż na akcjach figurują nazwiska Japończyków,
ponieważ aż do roku 1899 obcokrajowcy nie będą mieli
prawa prowadzenia działalności produkcyjnej pod własnym
nazwiskiem. Rozwój tej fabryki wskazuje na to, że jest to udane
przedsięwzięcie.
Jest prawdopodobne,
że szybki rozwój mechanizacji przemysłu japońskiego umożliwi
w przeciągu kilku lat produkcję najlepszych gatunków bawełny,
jedwabiu i innych wyrobów, które przy niskiej cenie siły roboczej będą
znacznie bardziej konkurencyjne niż podobne towary
z Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec.
Według raportu pana Dingleya konkurencja japońska
nie będzie się różniła od europejskiej pod względem
jakości, tylko stopnia intensywności. Komisja nie widzi żadnej
możliwości zaradzenia tej sytuacji – pominąwszy całkowity
zakaz sprowadzania towarów wyprodukowanych przez więźniów –
jak tylko obłożenie konkurencyjnych towarów cłem wyrównującym
różnicę między kosztami produkcji a dystrybucji. Takie
posunięcie jest rozważane. Przemawia za tym osiągnięcie
podwójnego celu:
uzyskanie środków na wsparcie działalności rządu
<str. 345> oraz dostosowanie konkurencji na naszym rynku do wyższych
zarobków osiąganych w tym kraju. Twierdzi się też, że
posunięcie to nie ma na celu dawania szczególnych przywilejów
producentom krajowym,
gdyż producenci mogą łatwo przemieścić się
do Anglii czy Japonii, by znaleźć się w takiej samej
sytuacji co tutaj, przy zachowaniu ceł na import konkurencyjnych
wyrobów, ustanawianych w celu wyrównania różnic w wysokości
zarobków występujących między krajami.
Ustanowienie ceł prowadziłoby do zapewnienia korzyści
wszystkim ludziom, jako że są one w większym stopniu związane
z rodzimą produkcją aniżeli z produkcją w innych
krajach.”
Japoński rząd nie zapewnia ochrony
zagranicznych patentów. Japończycy nabywają najbardziej wartościowe
maszyny oszczędzające pracę ludzką, powstające w
cywilizowanym świecie i podejmują produkcję tanich kopii
zatrudniając tanich rodzimych specjalistów, którzy nie będąc
bardzo “oryginalni”, są podobnie jak Chińczycy wspaniałymi
naśladowcami. W ten sposób maszyny kosztują mniej niż połowę
tego, co kosztowałyby gdzie indziej. Wkrótce już Japonia będzie
w stanie podjąć sprzedaż dla krajów chrześcijańskich
swych własnych opatentowanych urządzeń albo gotowych wyrobów.
Pod nagłówkiem “Japońska konkurencja”
San
Francisco Chronicle pisze:
“O kierunku wiatru japońskiej konkurencji świadczy
fakt przeniesienia wielkiej fabryki słomianych mat z Milford w stanie
Connecticut do Kobe, jednego z japońskich ośrodków przemysłowych.
Ci, którzy lekceważą zagadnienie japońskiej konkurencji i
wyniośle głoszą wyższość zachodniego
intelektu, całkowicie przeoczyli fakt, że łatwość
przemieszczania kapitału daje możliwość szybkiego
ulokowania go w krajach, gdzie jest do dyspozycji tania siła robocza.
Tak więc wyższy
europejski i amerykański intelekt będzie potrzebny tylko do
wyprodukowania maszyny, która następnie zostanie zakupiona przez
inwestorów i umieszczona w kraju, gdzie przy jej pomocy można
produkować jak najtaniej.”
Szanowny Robert P. Porter, na którego
powoływaliśmy się już wcześniej, napisał
jakiś czas temu do North American Review
artykuł, w którym dowodzi, że pomimo amerykańskich ceł
na obce towary, Japończycy dokonują szybkiej inwazji na przemysł
Stanów Zjednoczonych. Udaje im się to dlatego, że dysponują
(1) tanią i cierpliwą siłą roboczą oraz (2) stuprocentową
przewagą używanej przez nich podstawy <str. 346>
srebra nad obowiązującą w krajach cywilizowanych podstawą
złota, która z nawiązką równoważy straty na
protekcyjne cła, jakie można nałożyć.
Przytaczamy
kilka wyjątków z tego artykułu dotyczących powyższej
kwestii.
“Obrazowo mówiąc, Japończycy rzucili rękawicę
rynkowi amerykańskiemu, stawiając naszych robotników i inwestorów
w obliczu wyzwania spowodowanego wysoką jakością i niską
ceną swoich produktów, które jak na razie wydają się być
poza wszelką konkurencją, nawet przy zastosowaniu najnowocześniejszych
urządzeń oszczędzających pracę ludzką.”
Podając statystyczny wykaz rozmaitych towarów
japońskich sprowadzanych do Stanów Zjednoczonych, pisze on:
“W ciągu ostatnich kilku miesięcy odwiedzałem
poszczególne rejony w Japonii i dokonałem przeglądu zakładów
przemysłowych produkujących towary uwidocznione w wykazie.
Czterdziestokrotny wzrost eksportu materiałów tekstylnych na
przestrzeni ostatnich dziesięciu lat przypisać należy temu,
że Japonia jest krajem tkaczy.”
Japończycy, jak się wydaje, wysyłają
do Ameryki ogromne ilości taniego jedwabiu i innych tanich towarów,
ale to, co już osiągnęli, wydaje się niczym w porównaniu
do tego, czego niebawem zamierzają dokonać:
“Japończycy podejmują wszelkie działania
poprzez zakładanie cechów i stowarzyszeń w celu podwyższenia
jakości i ujednolicenia swoich wyrobów.”
Przy okazji pan Porter wykazuje, że pozbawione
ochrony zakłady bawełniane w Lancashire w Anglii upadają,
tymczasem, jak pisze, w Japonii:
“Przędzalnie bawełny w roku 1889 zapewniały
zatrudnienie jedynie 5394 kobietom oraz 2539 mężczyznom. W 1895
roku w zakładach, które pod względem wyposażenia i
produkcji odpowiadają międzynarodowym standardom, zatrudnionych
jest ponad 30 tysięcy kobiet oraz 10 tysięcy mężczyzn.
Przyszłość przemysłu bawełnianego, przynajmniej w
zakresie zaopatrzenia Azji, spoczywa w rękach Chin i Japonii.
Angielski przemysł tekstylny upadł już tak nisko,
że nic nie jest w stanie go uratować, nawet przywrócenie srebra
jako podstawy systemu monetarnego, jak wyobrażają to sobie niektórzy.
Zakłady bawełniane, zarówno w Osace jak i Szanghaju, rozwijają
się bardzo szybko, a na przestrzeni kilku najbliższych lat okaże się, który
z tych ośrodków będzie lepszy. W moim przekonaniu, <str.
347> które opieram na dokładnym zapoznaniu się z rachunkiem
kosztów produkcji, lepsza będzie Japonia.
Gdyby Japonia podjęła produkcję materiałów
wełnianych i sukna, jak uczyniła to z bawełną, to jej
tkacze mogliby sprawić Europie i Ameryce niejedną niespodziankę,
wprawiając w osłupienie tych, którzy twierdzą, że nie
ma sensu obawiać się japońskiej konkurencji. Umożliwiają
to stałe dostawy taniej wełny z Australii. Oglądane przeze mnie próbki japońskich
wyrobów z wełny oraz sukna wskazują na to, że w branży
tekstylnej Japończycy czują się równie swobodnie, jak w
dziedzinie jedwabiu czy bawełny. Równie dobre są wyroby z
delikatnego lnu, choć produkcja jest tu na razie niewielka.
Gwałtowny napływ japońskich parasoli, których
sprowadza się rocznie około 2 miliony sztuk, wywołał
obawy wśród wytwórców parasoli w Stanach Zjednoczonych.”
Sami Japończycy nie ukrywają zresztą
swej dumy z powodu zbliżającego się zwycięstwa w
“wojnie przemysłowej”. Pan Porter pisze:
“Będąc w Japonii, miałem przyjemność
spotkać, oprócz innych polityków i wysokich urzędników, pana
Kaneko, wiceministra rolnictwa i handlu. Przekonałem się, że
jest to człowiek inteligentny i przewidujący, dysponujący
ogromnym doświadczeniem w dziedzinie ekonomii i statystyki. Zdobywszy
wykształcenie na jednym z wielkich uniwersytetów europejskich, podąża
z duchem czasu we wszystkich sprawach, które dotyczą Japonii oraz
jej przemysłowej i handlowej przyszłości.”
Pan Kaneko wygłosił później przemówienie
w Izbie Handlowej, w którym powiedział:
“Pracownicy przędzalni w Manchester [w Anglii]
mawiają, że Anglosasi potrzebowali trzech pokoleń, by
uzyskać konieczne doświadczenie i biegłość w
zakresie przędzenia bawełny, tymczasem Japończycy opanowali
tę umiejętność w przeciągu dziesięciu lat i
obecnie doszli do tego, że zaczynają przewyższać umiejętnościami
mieszkańców Manchesteru.”
Zacytujemy następującą korespondencję
z San Francisco:
“Pan Oshima, dyrektor techniczny powstających w
Japonii zakładów stalowych, oraz czterej japońscy inżynierowie
przybyli na <str. 348> pokładzie parowca ‘Rio de Janeiro’ z
Jokohamy. Odbywają oni podróż, w trakcie której zapoznają
się z wielkimi zakładami stalowymi w Ameryce i Europie po to, by
w przyszłości zakupić
instalacje o wartości 2 milionów dolarów. Twierdzą oni, że
dokonają swych zakupów tam, gdzie będą mogli uczynić
to najlepiej i najtaniej. Instalacja ma mieć wydajność 100
tysięcy ton. Zakłady zostaną wybudowane na polach węglowych
w południowej Japonii i będzie w nich wytapiana zarówno stal
martenowska, jak i bessemerowska.
Pan Oshima powiedział: ‘Chcemy, aby nasz naród
osiągnął zasłużoną pozycję w czołówce
krajów przemysłowych. Będziemy potrzebowali ogromne ilości
stali i nie chcemy być w tym zakresie zależni od innych krajów’.”
Tuż za Japonią plasują się Indie z
250 milionami ludności i szybko rozwijającym się przemysłem,
a następnie nowa Republika Chińska licząca 400 milionów
ludzi przebudzonych dzięki niedawnemu zatargowi i doceniających
wartość zachodniej cywilizacji, która umożliwiła 40
milionom Japończyków pokonanie ich kraju. Były premier rządu
chińskiego, Li Hung Chang, objechał przed kilkoma laty cały
świat, zabiegając o pomoc amerykańskich i europejskich
instruktorów dla swego narodu i wyrażając otwarcie wolę
przeprowadzenia reform w każdej dziedzinie. To on właśnie
wywarł wielkie wrażenie na amerykańskim generale Grancie,
który spotkał się z nim w trakcie jego podróży i wyraził
swoją opinię, że jest to jeden z najwybitniejszych mężów
stanu na świecie.
Owo zbliżenie się do siebie przeciwległych
krańców ziemi będzie miało takie znaczenie, że
producenci z Wielkiej Brytanii, Ameryki, Niemiec i Francji będą
mieli niebawem jako konkurentów tych, którzy do niedawna byli wspaniałymi
klientami; konkurentów, którzy nie tylko wyprą ich z obcych rynków,
ale jeszcze dokonają inwazji na wewnętrzne rynki tych krajów;
konkurentów którzy odbiorą pracę robotnikom z tych krajów
pozbawiając ich luksusów, a może nawet i chleba poprzez
konkurencję spowodowaną różnicami w
wysokości wynagrodzeń. W tej sytuacji nie ma się co dziwić,
że niemiecki cesarz przedstawił narody europejskie jako kobiety,
przerażone widokiem powstającego na Wschodzie upiora, <str.
349> który zagraża dalszemu istnieniu cywilizacji.
Nikt nie jest już w stanie powstrzymać
rozwoju tej sytuacji. Jest ona częścią nieuchronnej przyszłości,
gdyż wynika z działania prawa podaży i popytu, które
oznacza to samo w odniesieniu do pracy, jak i towarów – kupuj możliwie
najlepsze produkty najtaniej, jak się da. Jedyne,
co może ukrócić i powstrzymać nasilanie się obecnych
kłopotów, które w miarę działania zasady samolubstwa będą
jeszcze bardziej narastać, to przygotowany przez Boga środek
zaradczy – Królestwo Boże z jego nowym prawem i całkowitym
przeobrażeniem społeczności
ludzkiej w oparciu o zasadę miłości i równości.
Dotychczas ludność całego świata
stanowiła klientelę dla narodów Europy i Ameryki, które
zaopatrywały ją zarówno w gotowe wyroby, jak i w urządzenia,
teraz zaś podaż przewyższyła popyt, a miliony
obywateli tych narodów bezskutecznie poszukuje zatrudnienia nawet za
najniższą stawkę, jakie zatem rysują się
perspektywy na najbliższą przyszłość, jeśli
liczba konkurentów jeszcze się podwoi? Przyrost naturalny
dodatkowo zaostrzy ten problem. Sytuacja nie przedstawiałaby
się jeszcze tak niekorzystnie, nie byłaby aż tak
beznadziejnie ponura, gdyby nie fakt, że owe niecałe siedemset
milionów nowych konkurentów to ludzie najbardziej ulegli, cierpliwi i
tani, jakich tylko można znaleźć na świecie. Jeśli
kapitał jest
w stanie kierować postępowaniem robotników Europy i Ameryki, to
daleko lepiej będzie mu się to udawało z ludźmi, którzy
nigdy nie zaznali niczego innego poza posłuszeństwem względem
swych panów.
Spojrzenie na świat pracy w Anglii
Pan Justin McCarthy, znany
pisarz angielski, w artykule na łamach Cosmopolis
oświadczył pewnego razu:
“Fatalne zjawiska zubożenia i bezrobocia powinny
wywołać w sercach Anglików poczucie większego zagrożenia,
niż jakiekolwiek ostrzeżenia przed obcą inwazją.
Tymczasem zaś politycy angielscy nigdy poważnie nie traktowali
tego problemu, w ogóle się nad nim nie zastanawiając. Nawet
niepokój wywołany nieporozumieniami między <str. 350>
pracodawcami a robotnikami – strajk z jednej strony oraz zamykanie zakładów
z drugiej – nie doprowadził
tak naprawdę do ustalenia żadnego prawnego środka
zaradczego. Rzeczywistą przyczyną takiego stanu rzeczy jest
fakt, że naszą uwagę przyciąga każdy temat, tylko
nie to, w jakich warunkach żyje nasz naród.”
Keir Hardie, członek parlamentu i lider partii
pracy, w wywiadzie udzielonym kilka lat temu powiedział reporterowi:
“Działalność branżowych związków
zawodowych prowadzona jest w Anglii w bardzo niewłaściwy sposób.
Czasami boję się, że ruch ten już praktycznie nie
istnieje. My robotnicy dowiadujemy się, jak inwestorzy potrafią
używać swych pieniędzy w celu organizowania się i
pokonywania nas. Przemysłowcy nauczyli się, jak zwalczać
pracowników, i ludzie są bezsilni. Związki zawodowe od dłuższego
czasu nie wygrały w Londynie żadnego ważnego strajku. Wielu
działaczy potężnych
niegdyś związków jest dziś bezsilnych. Odnosi się to
szczególnie do dokerów. Pamiętacie wielki strajk pracowników
portowych? Doprowadził on do unicestwienia związku, który go
zorganizował. Położenie związków zawodowych w
Londynie jest rozpaczliwe.
Niezależna Partia Pracy jest partią
socjalistyczną. Nic innego nas nie zadowala, jak tylko socjalizm –
socjalizm miejski, socjalizm narodowy, socjalizm przemysłowy. Wiemy,
czego chcemy i wszyscy tego chcemy. Nie dążymy do walki, ale jeśli
nie będziemy w stanie w inny sposób osiągnąć tego, co
chcemy, to będziemy walczyć, a gdy już walczymy, to czynimy
to z determinacją. Nadrzędnym celem Niezależnej Partii
Pracy jest doprowadzenie do wspólnoty przemysłowej opartej na
powszechnej własności ziemi i kapitału
przemysłowego. Jesteśmy przekonani, że naturalne podziały
polityczne muszą przebiegać wzdłuż linii
ekonomicznych.
Wśród wszystkich wad obecnego systemu największym
uciskiem dla brytyjskich robotników jest moim zdaniem nieregularność
oraz niepewność zatrudnienia. Zapewne wiecie, że
zagadnienie to jest moją specjalnością, a wygłaszane
przeze mnie stwierdzenia oparte są na faktach. Na wyspach brytyjskich
żyje ponad milion zdrowych, dorosłych robotników, którzy nie są
pijakami ani próżniakami, nie są też
mniej inteligentni od przeciętnego człowieka, a jednak nie
pracują, choć nie ma w tym żadnej winy z ich strony, nie są
też absolutnie w stanie znaleźć żadnej pracy. Zarobki
wydają się być dwukrotnie wyższe niż pół
wieku temu, <str. 351> jeśli jednak weźmiemy pod uwagę
stratę czasu, jaka wynika z braku zatrudnienia, to okaże się,
że położenie robotnika jest w rzeczywistości znacznie
gorsze niż dawniej. Niewielki, ale regularny dochód zapewnia
znacznie większe poczucie bezpieczeństwa, niż większa
suma zarabiana
nieregularnie. Gdyby każdy robotnik miał zapewnione prawo
zarobienia na podstawowe potrzeby, to większość zagadnień,
które nas obecnie nurtują, zostałoby rozwiązanych w sposób
naturalny. Obecna sytuacja z pewnością nie napawa optymizmem. W
czasie niedawnych
straszliwych mrozów dodatkowo zatrudniano ludzi przy odśnieżaniu
ulic przez cztery godziny dziennie za 6 pensów na godzinę. Tysiące
bezrobotnych gromadziło się przed bramą urzędu już
od 4 rano, żeby znaleźć się na przodzie kolejki. Stali
tam trzęsąc się z zimna, wygłodzeni i zrozpaczeni, aż
do godziny 8, kiedy to otwierano urząd. Szturm, jaki wtedy następował,
przypominał rozruchy. Ludzie byli dosłownie zadeptywani na
śmierć w tym potwornym tłoku wywołanym możliwością
zarobienia 2 szylingów (48 centów).
Podwórze urzędu zostało zdemolowane. Głodni ludzie zwartą
masą, popychani przez tysiące innych, którzy tłoczyli się
z tyłu, wyłamali mury i bramy, gdyż chcieli zdobyć
pracę. Trudno byłoby tych ludzi nazwać próżniakami.
Przeciętny zarobek niewykwalifikowanego człowieka
w Londynie, nawet jeśli odpowiada on związkowym wymaganiom,
wynosi zaledwie 6 pensów na godzinę. Na prowincji jeszcze mniej.
Szczegółowe badania wykazały, że kwota poniżej 3
gwinei [63 szylingi] tygodniowo nie jest w stanie zaspokoić podstawowych
potrzeb przeciętnej rodziny składającej się z dwojga
dorosłych i trojga dzieci, nie mówiąc już o towarach
luksusowych. Bardzo niewielu robotników w Anglii zarabia tyle, albo
przynajmniej w tych granicach. Wykwalifikowany robotnik jest szczęśliwy,
jeśli dostaje 2 gwinee
[42 szylingi] na tydzień przez cały rok, a robotnik może mówić
o szczęściu, jeśli uda mu się zarobić 24 szylingi
(5,84 dolara) przez siedem dni, z czego jedna trzecia idzie na czynsz. Tak
więc życie rodziny nawet najlepiej opłacanych robotników
utrzymuje się na granicy ubóstwa. Zaś nawet krótki okres
bezrobocia nieuchronnie spycha ich poniżej granicy nędzy.
Dlatego właśnie mamy tak wielu nędzarzy.
Londyn liczy obecnie 4,3 miliona mieszkańców. Sześćdziesiąt
tysięcy rodzin (300 tysięcy osób) ma średni dochód
tygodniowy nie przekraczający 18 szylingów, co skazuje ich na życie
w stanie ustawicznego niedostatku. Jeden na ośmiu mieszkańców
Londynu <str. 352> kończy życie w hospicjum albo przytułku.
Co szesnasty może być obecnie uznany za nędzarza.
Każdego dnia do szkół przychodzi 43 tysiące dzieci, które
nie jadły śniadania. Trzydzieści tysięcy ludzi nie ma
domu, inni zaś mieszkają w schroniskach albo przygodnych
izbach.”
Powyższa statystyka wykazuje, że kolejne
kilka lat może tylko zaostrzyć warunki tej rywalizacji. W taki
sposób Wszechmocny stopniowo przygotowuje masy społeczne wszystkich
narodów do uświadomienia sobie tego, że wcześniej czy później
interes jednego człowieka musi stać się interesem innego,
że każdy powinien być stróżem brata
swego, jeśli chce zachować swój własny dobrobyt.
Nie można też oskarżać kapitalistów
o to, co również czynią i zawsze czynili robotnicy – a
mianowicie, że dążą do własnych korzyści. W
rzeczywistości każdy może się przekonać, że
część biedaków jest w duchu tak samo samolubna, jak niektórzy
spośród bogatych. Możemy sobie nawet wyobrazić, że
gdyby niektórych
biednych postawić na miejscu bogatych, to byliby jeszcze bardziej
wymagający i mniej wspaniałomyślni niż ich obecni
panowie. Nie okazujmy zatem nienawiści i nie oskarżajmy
bogatych, a za to nienawidźmy i oskarżajmy ogólne i pojedyncze
przypadki samolubstwa, które są przyczyną obecnej sytuacji i
obecnego zła. A także, szczerze brzydząc się
samolubstwem, postanówmy przy łasce Pańskiej na każdy dzień
umartwiać
(zabijać) swe własne przyrodzone samolubstwo oraz kultywować
przeciwstawną zaletę miłości, abyśmy w ten sposób
zostali przypodobani obrazowi drogiego Syna Bożego, naszego Pana i
Zbawiciela.
Prorocze słowa szanownego Josepha Chamberlaina
skierowane do brytyjskich robotników
Warto zwrócić uwagę na słowa Josepha
Chamberlaina, byłego brytyjskiego sekretarza do spraw kolonialnych
oraz jednego z najbardziej błyskotliwych mężów stanu
<str. 353> naszych dni. Przyjmując delegację bezrobotnych
szewców, którzy przybyli, by wystąpić w obronie warsztatów
miejskich, wykazał im dobitnie, że to, czego się domagają,
może im pomóc jedynie doraźnie, że takie warsztaty mogą
tylko doprowadzić do przewagi podaży nad popytem i pozbawić
pracy innych robotników, którzy obecnie dość
dobrze sobie radzą, że jedyną słuszną polityką
jest podtrzymywanie dobrych stosunków handlowych ze światem zewnętrznym
w celu znalezienia nowych nabywców butów, których zakupy szybko wywołałyby
zapotrzebowanie na ich pracę. Powiedział on:
“Waszym celem
nie powinno być zmienianie warsztatu, w którym produkuje się
buty, ale zwiększanie popytu na obuwie. Jeśli znajdziecie nowych
nabywców dla waszych produktów, to nie tylko wy, którzy teraz
pracujecie, dalej utrzymacie swą pracę, ale jeszcze dacie
zatrudnienie
tym, którzy są obecnie bezrobotni. To powinno być naszym
wielkim celem. W uzupełnieniu do tego szczególnego zagadnienia, które
mi przedstawiliście, muszę wam uzmysłowić, że
najogólniej mówiąc, najlepszym sposobem zaradzenia
problemowi bezrobocia jest poszukiwanie nowych rynków zbytu.
Jesteśmy wypierani przez zagraniczną konkurencję z naszych
tradycyjnych rynków, z neutralnych regionów, które dawniej były
zaopatrywane przez Wielką Brytanię. Jednocześnie rządy
innych krajów bezwzględnie usuwają nasze towary ze swoich rynków
wewnętrznych. Dokąd zatem nie będziemy umieli powiększyć
tych rynków zbytu, które są obecnie pod naszą kontrolą
albo znaleźć nowych, zagadnienie bezrobocia, które już
obecnie jest bardzo poważnym problemem, nabierze najważniejszego
znaczenia. Mam też wszelkie podstawy, by żywić wielkie
obawy co do komplikacji, jakie mogą się z tym wiązać.
Przedstawiam wam to zagadnienie w sposób ogólny, ale błagam was,
abyście słysząc odgłosy krytyki wobec postępowania
tego czy innego rządu albo generała, związanego z ekspansją
Brytyjskiego Imperium, pamiętali, że nie jest to kwestia
szowinizmu, jak się niekiedy sugeruje, lub
nieuzasadnionej agresji,
ale że w rzeczywistości chodzi tu o kontynuację zadania, które
zawsze było celem ludu Anglii, a mianowicie o poszerzanie rynków
zbytu i związków gospodarczych z nie zagospodarowanymi miejscami na
ziemi. Dokąd zaś tego nie będziemy czynić, i to w
sposób ciągły, jestem przekonany, że zagrożenia, które
już dzisiaj są tak poważne, będą miały w
nieodległym czasie daleko poważniejsze konsekwencje.”
<str. 354>
Związek agresji narodowej z interesem przemysłowym
W tym właśnie tkwi tajemnica brytyjskiej
agresji i imperialnej ekspansji. Nie ma ona jedynie na względzie
zapewnienia innym narodom mądrzejszych przywódców i lepszych rządów
ani też nie kieruje się zamiłowaniem do posiadania jak
największych terytoriów i władzy, ale jest to część
wojny handlowej, “wojny gospodarczej”. Narodów nie podbija się
już po to, by je tak jak dawniej tylko obrabować, ale po to,
żeby im służyć
– zapewnić sobie rynek. W tych działaniach wojennych największe
sukcesy odnosiła Wielka Brytania. W konsekwencji posiadła ona
ogromne bogactwa, które zostały zainwestowane daleko i blisko. Będąc
pierwszym krajem, w którym wystąpiła nadprodukcja, jako pierwsza
też zmuszona była szukać zagranicznych rynków zbytu i
przez długi czas była fabryką bawełny i żelaza
dla krajów pozaeuropejskich. Rewolucja techniczna, która miała
miejsce po zakończeniu wojny domowej w Stanach Zjednoczonych w 1865
roku, postawiła ten
kraj na jakiś czas w centrum uwagi, czyniąc go światowym ośrodkiem
gospodarczym. Rewolucja techniczna rozprzestrzeniła się na
wszystkie cywilizowane kraje, kierując ich uwagę na poszukiwanie
zagranicznych nabywców. Jest to właśnie owa międzynarodowa
konkurencja,
o której wspominał pan Chamberlain. Wszyscy politycy zdają
sobie sprawę z tego, o czym on mówi, a mianowicie, że światowe
rynki są już prawie nasycone, a mechanizacja i cywilizacja coraz
szybciej przybliżają chwilę, gdy nie będzie już
dalszych rynków zagranicznych.
Bardzo mądre jest więc jego oświadczenie: “Zagrożenia,
które już dzisiaj są tak poważne, będą miały
w nieodległym czasie daleko poważniejsze konsekwencje.”
W roku 1896 pan Chamberlain, jako brytyjski sekretarz
do spraw kolonialnych, podejmował
delegatów z kolonii brytyjskich, którzy przebyli tysiące mil, by
rozmawiać z nim oraz z innymi kompetentnymi osobami o najlepszych
sposobach odpierania konkurencji przemysłowej. Odkąd tylko w
Wielkiej Brytanii stwierdzono, że wielkość produkcji w tym kraju przewyższa
potrzeby ludności, oraz że zachodzi konieczność
poszukiwania zagranicznych rynków zbytu, Wielka Brytania stała się
orędownikiem idei wolnego handlu i oczywiście nakłaniała
także swe kolonie do popierania takiej polityki, na ile tylko mogła
to osiągnąć bez <str. 355> użycia siły.
Konferencja ta miała na celu podjęcie kroków w kierunku
ustanowienia protekcyjnych ceł, którymi Wielka Brytania i jej liczne
kolonie mogłyby się w znacznym stopniu odgrodzić od
konkurencji ze Stanów Zjednoczonych, Niemiec,
Francji i Japonii.
Podboje Francji, Włoch oraz Wielkiej Brytanii w
Afryce miały takie samo znaczenie. Dostrzegając zaostrzanie się
i rozszerzanie wojny handlowej, kraje te siłą starały się
zapewnić sobie kontrolę nad niektórymi
rynkami zbytu. Poniższe
doniesienie prasowe dowodzi słuszności tych ocen.
“WASZYNGTON,
9 czerwca 1896. Biorąc za punkt wyjścia oficjalny komunikat o
francuskiej aneksji Timbuktu, centralnego regionu w krainie Dżallon o
powierzchni większej od Pensylwanii i dokładnie tak samo
urodzajnego, konsul Stanów Zjednoczonych, pan Strickland, urzędujący
w Goree-Dakar, przekazał do Departamentu Stanu niezmiernie interesujący
raport o zagrożeniach dla amerykańskiego handlu w Afryce w związku
z gwałtowną ekspansją europejskich posiadłości
kolonialnych. Pokazuje on, w jaki sposób Francja, wprowadzając
dyskryminacyjne cło na obce towary w wysokości 7 procent,
zmonopolizowała rynek francuskich kolonii, niszcząc w ten sposób
bardzo dochodowy i ciągle rozwijający się handel, który
Stany Zjednoczone już prowadziły w tej części świata.
Twierdzi on, że rozpoczął się już proces ochrony
być może nawet całego kontynentu afrykańskiego
przeciwko handlowi amerykańskiemu poprzez wprowadzanie protekcyjnych
ceł. Jeśli zaś jeden kraj już obecnie podejmuje takie skuteczne posunięcia,
to i pozostałe będą zmuszone do tego samego w celu wyrównania
stosunków między nimi.”
Doprawdy, serca ludzi drętwieją ze strachu w
oczekiwaniu tych rzeczy, które przychodzą na świat [społeczeństwo].
Przygotowują się też oni najlepiej, jak tylko umieją
na to, czego się spodziewają.
Niech jednak nikt ani przez moment nie pomyśli,
że zapowiadana “ekspansja Brytyjskiego Imperium”, jak i innych
imperiów ziemi, oraz powszechna wojna o handel jest wszczynana i
prowadzona jedynie w celu zapewnienia zatrudnienia
brytyjskim, włoskim <str. 356> i francuskim robotnikom.
Bynajmniej! Robotnik jest tutaj tylko pionkiem. Zasadniczym celem tych
działań jest otwarcie dla brytyjskich kapitalistów nowych
regionów, w których będą mogli zgarniać kolejne
profity i gromadzić skarb na ostatnie dni (Jak. 5:3).
Społeczna i przemysłowa wojna w Niemczech
Pan Liebknecht, przywódca Partii Socjaldemokratycznej
w niemieckim Reichstagu, odwiedzając Wielką Brytanię w
lipcu 1896 roku udzielił wywiadu opublikowanego na łamach londyńskiego
Daily Chronicle.
Z artykułu tego przedrukowujemy kilka wyjątków.
“‘Nasza Partia Socjaldemokratyczna jest
najsilniejszą z pojedynczych partii w niemieckim parlamencie. W
ostatnich wyborach zgromadziliśmy 1 880 000 głosów.
Spodziewamy się rozwiązania parlamentu w związku z
wydatkami na marynarkę wojenną, czego Reichstag nie zatwierdzi.
W kolejnych wyborach spodziewamy się otrzymać kolejny milion
dodatkowych głosów.’
‘Czy oznacza to, że szowinizm w Niemczech nie
jest tak silny?’
‘W Niemczech
w ogóle nie ma szowinizmu. Wśród wszystkich narodów europejskich
Niemcom najbardziej uprzykrzył się militaryzm. My socjaliści
stoimy na czele ruchu przeciwko niemu.’
‘Czy uważa pan, że ruch przeciwko
militaryzmowi szerzy się w całej Europie?’
‘Jestem o
tym przekonany. Deputowani socjalistyczni w parlamentach Francji, Niemiec,
Belgii, Włoch i Danii, a mamy ich nie tak mało, walczą z
nim do upadłego. W czasie międzynarodowego kongresu, który odbędzie
się w Londynie, wszyscy obecni na nim parlamentarzyści socjalistyczni spotkają
się w celu podjęcia wspólnej akcji. Jeśli chodzi o Niemcy,
to są one całkowicie zrujnowane przez swój system militarny.
Jesteśmy młodym krajem, nasze fabryki zaczynają dopiero
działalność, jeśli więc mamy konkurować z
Anglią …’
‘… to
musicie także narzekać na zagraniczną konkurencję?’
‘Oczywiście że tak, tylko że dla nas
jest to coś całkiem realnego. U nas, jak się zaraz
przekonacie, nie ma wolności prasy ani wolności zgromadzeń
publicznych. Wy zaś macie i jedno, i drugie, dlatego też uważam,
że obecny system <str. 357> ekonomiczny jest głębiej
i mocniej zakorzeniony w Anglii niż gdziekolwiek indziej. Poza tym my
musimy walczyć z doktryną o boskich prawach królów, tymczasem
wy Anglicy doszliście już do tego dwieście lat temu, że
boskie
prawa dla królów i wolność polityczna wykluczają się
wzajemnie.’
‘Czy spodziewa się pan zatem, że niebawem
nastąpią wielkie zmiany?’
‘Tak. Obecny system w Niemczech wywołuje tak
wielkie niezadowolenie, że musi zostać zmieniony.’
‘Czy może mi pan teraz powiedzieć coś
na temat sytuacji ekonomicznej w Niemczech? Podobnie jak my, macie również
problem rolny.’
‘W Niemczech mamy pięć milionów posiadłości
wiejskich i wszystkie pogrążają się w ruinie
najszybciej, jak to tylko możliwe. Każda z nich – i trzeba
przy tym dodać słowo rozmyślnie – oddana jest pod zastaw
i to poniżej rzeczywistej wartości gospodarstwa. Nasi wieśniacy
żywią się chlebem upieczonym z mieszanki żyta i owsa.
Właściwie każdy rodzaj żywności jest w Anglii tańszy
niż w Niemczech.’
‘A wasze fabryki?’
‘Jako kraj przemysłowy znajdujemy się na
razie w stadium początkowym. Nasz system gospodarczy datuje się
dopiero od roku 1850, ale skutki jego wprowadzenia zaczynają już
znacznie przewyższać osiągnięcia waszego kraju.
Zostaliśmy gwałtownie podzieleni na dwie klasy – proletariat
oraz kapitalistów i właścicieli ziemskich. Nasza klasa średnia
jest dosłownie obracana w proch za sprawą stosunków
ekonomicznych, w jakich się znaleźliśmy. Jej
przedstawiciele spychani są do niższej klasy pracującej i
temu właśnie
zjawisku przypisuję nadzwyczajny sukces naszej partii.
Musicie pamiętać, że u nas partie nie
mają tak ostro zarysowanych tożsamości, jak tutaj w Anglii.
My, socjaldemokraci, współpracujemy z każdą partią,
jeśli tylko jesteśmy w stanie dzięki temu coś uzyskać
dla siebie. Mamy tylko trzy wielkie partie, inne można pominąć.
Są nimi nasza partia, konserwatyści i katolicka partia centrowa.
Nasi konserwatyści bardzo różnią się od waszych.
Pragną oni powrotu feudalizmu i najgorszej reakcji. Warunki
ekonomiczne powodują
podział w partii centrowej i część jej członków
przejdzie do nas, a pozostali do konserwatystów. A potem zobaczymy, co będzie
dalej.’ <str. 358>
Pan Liebknecht przedstawił także historię
ruchu socjalistycznego. Gwałtowny wzrost popularności
socjaldemokratów w Niemczech należy przypisać niedawnemu
pojawieniu się w tym kraju przemysłowego komercjalizmu oraz
ostrej konkurencji, jaką Niemcy musiały podjąć, by
dotrzymać kroku Anglii i Francji w walce o uzyskanie przewagi
ekonomicznej.”
Należy zwrócić uwagę na kilka zjawisk,
które zdaniem tego wybitnego człowieka wywierają presję na
ludzi stając się przyczyną nieszczęść i
podziałów narodów na dwie klasy – bogatych i biednych. Są
nimi: (1) kwestia agrarna czyli zagadnienie własności ziemskiej,
dotyczące szczególnie rolników; (2) kwestia ekonomiczna, czyli
monetarna, obejmująca zagadnienie związku między kapitałem
a pracą; (3) kwestia przemysłowa, czyli problem ze znalezieniem
dochodowego zatrudnienia dla mechaników, wiążący się
z zagraniczną oraz wewnętrzną konkurencją, podażą
i popytem itp. Te właśnie zagadnienia wprawiają w zakłopotanie
wszystkie cywilizowane narody, przygotowując je na zbliżający
się światowy ucisk – rewolucję, anarchię – stanowiący
przygotowanie do Tysiącletniego Królestwa.
Pan Liebknecht
był delegatem na Kongres Związków Zawodowych, który odbył
się w Londynie w lipcu 1896 roku. Na zjeździe tym podjęto
postanowienie, że:
“Międzynarodowe spotkanie robotników (uznając,
że pokój między narodami świata jest zasadniczą
podstawą międzynarodowego braterstwa i postępu ludzkości
oraz będąc przekonani, że narody ziemi nie pragną
wojen, u których podłoża leży chciwość i
samolubstwo rządzących i uprzywilejowanych klas, których
jedynym celem jest przejęcie kontroli nad światowymi rynkami
zbytu, we własnym
interesie i przeciwko rzeczywistym interesom robotników) niniejszym oświadcza,
że robotnicy różnych narodowości nie prowadzą między
sobą żadnego sporu oraz że mają oni jednego wspólnego
wroga, którym są klasy kapitalistów i posiadaczy ziemskich, zaś
jedynym
sposobem zapobieżenia wojnom i ustanowienia pokoju jest obalenie
systemu społecznego opartego na istnieniu klas kapitalistów i
posiadaczy ziemskich, w którym tkwią korzenie wojen; zobowiązuje
się ono przeto uroczyście do <str. 359> działania na
rzecz
jedynej drogi, na której możliwe jest obalenie tego systemu – tj.
uspołecznienia środków produkcji, dystrybucji i wymiany; dalej
oświadcza się, że dopóki cel ten nie zostanie osiągnięty
każdy spór międzynarodowy powinien być rozstrzygany na
drodze arbitrażu,
a nie przy użyciu brutalnej siły zbrojnej; dalej zgromadzenie to
uznaje, że ustanowienie międzynarodowego ośmiogodzinnego
dnia pracy dla wszystkich robotników jest najbardziej bezpośrednim
krokiem w kierunku ostatecznego wyswobodzenia klasy robotniczej
i nalega, by rządy wszystkich krajów uznały za niezbędne
prawne usankcjonowanie ośmiogodzinnego dnia pracy; i dalej, biorąc
pod uwagę fakt, że jedynym sposobem, w jaki klasa robotnicza może
dokonać swego ekonomicznego i społecznego wyswobodzenia, jest przejęcie
aparatu politycznego, który obecnie znajduje się w rękach klasy
kapitalistycznej oraz to, że w wielu krajach szerokie rzesze mężczyzn
i kobiet, przedstawicieli klasy robotniczej, nie posiadają praw
wyborczych i nie mogą brać udziału w działaniach
politycznych, zgromadzenie robotników postanawia i uroczyście zobowiązuje
się do podjęcia wszelkich wysiłków na rzecz uzyskania
powszechnego prawa wyborczego.”
Atak na ludzkość z jeszcze innej strony
Olbrzymowie naszych dni
Dalszym skutkiem rywalizacji jest organizowanie
wielkich korporacji w zakresie handlu i produkcji. Są to ważne
żywioły przygotowujące nadejście “ognia”. Owe
olbrzymie korporacje gwałtownie usuwają małe warsztaty i
sklepy, które nie mogą kupować ani sprzedawać
tak korzystnie, jak wielkie koncerny. Z kolei wielkie koncerny, będąc
zdolne do prowadzenia szerszej działalności, niż zachodzi
potrzeba, tworzą zjednoczenia zwane trustami. Trusty, które
pierwotnie organizowano po to, by zapobiegać konkurencji poprzez
eliminowanie małych firm, okazały się bardzo korzystne dla
reprezentowanego w nich kapitału i zarządu. Ten sposób działania
staje się coraz bardziej popularny, a Wielka Republika znajduje się
w tym zakresie w światowej czołówce. Zwrócimy uwagę na
następującą
listę, opublikowaną w nowojorskim czasopiśmie World
2 września 1896 roku pod nagłówkiem: “Rozrastanie się
trustów”. <str. 360>
“Lista 139 zjednoczeń na rzecz regulacji
produkcji,
stałych cen, monopolizacji handlu i okradania ludzi
wbrew prawu
Nazwa Kapitał
Dressed Beef and Provision Trust $100 000 000
Sugar Trust, New York 75 000 000
Lead Trust 30 000 000
Rubber Trust, New Jersey 50 000 000
Gossamer Rubber Trust 12 000 000
Anthracite Coal Combine, Pennsylvania *85 000 000
Axe Trust 15 000 000
Barbed Wire Trust, Chicago *10 000 000
Biscuit and Cracker Trust 12 000 000
Bolt and Nut Trust *10 000 000
Boiler Trust, Pittsburgh, Pa *15 000 000
Borax Trust, Pennsylvania *2 000 000
Broom Trust, Chicago *2 500 000
Brush Trust, Ohio *2 000 000
Button Trust *3 000 000
Carbon Candle Trust, Cleveland *3 000 000
Cartridge Trust *10 000 000
Casket and Burial Goods Trust *1 000 000
Castor Oil Trust, St. Louis 500 000
Celluloid Trust 8 000 000
Cigarette Trust, New York 25 000 000
Condensed Milk Trust, Illinois 15 000 000
Copper Ingot Trust *20 000 000
Sheet Copper Trust *40 000 000
Cordage Trust, New Jersey 35 000 000
Crockery Trust *15 000 000
Cotton Duck Trust 10 000 000
Cotton-Seed Oil Trust 20 000 000
Cotton Thread Combine, New Jersey 7 000 000
Electric Supply Trust *10 000 000
Flint Glass Trust, Pennsylvania 8 000 000
Fruit Jar Trust *1 000 000
Galvanized Iron Steel Trust, Pennsylvania *2 000 000
Glove Trust, New York *2 000 000
* Szacunkowo <str. 361>
Nazwa Kapitał
Harvester Trust *$1 500 000
Hinge Trust 1 000 000
Indurated Fibre Trust 500 000
Leather Board Trust *500 000
Lime Trust *3 000 000
Linseed Oil Trust 18 000 000
Lithograph Trust, New Jersey 11 500 000
Locomotive Tire Trust *2 000 000
Marble Combine *20 000 000
Match Trust, Chicago 8 000 000
Morocco Leather Trust *2 000 000
Oatmeal Trust, Ohio *3 500 000
Oilcloth Trust *3 500 000
Paper Bag Trust 2 500 000
Pitch Trust *10 000 000
Plate Glass Trust, Pittsburgh, Pa *8 000 000
Pocket Cutlery Trust *2 000 000
Powder Trust 1 500 000
Preservers’ Trust, West Virginia *8 000 000
Pulp Trust *5 000 000
Rice Trust, Chicago 2 500 000
Safe Trust 2 500 000
Salt Trust *1 000 000
Sandstone Trust, New York *1 000 000
Sanitary Ware Trust, Trenton, N.J 3 000 000
Sandpaper Trust *250 000
Sash, Door and Blind Trust *1 500 000
Saw Trust, Pennsylvania 5 000 000
School Book Trust, New York *2 000 000
School Furniture Trust, Chicago 15 000 000
Sewer Pipe Trust 2 000 000
Skewer Trust 60 000
Smelters’ Trust, Chicago 25 000 000
Smith Trust, Michigan *500 000
Soap Trust *500 000
Soda-Water Apparatus Trust, Trenton, N.J 3 750 000
Spool, Bobbin and Shuttle Trust 2 500 000
Sponge Trust *500 000
* Szacunkowo <str. 362>
Nazwa Kapitał
Starch Trust, Kentucky $10 000 000
Merchants’ Steel Trust 25 000 000
Steel Rail Trust *60 000 000
Stove Board Trust, Grand Rapids, Mich 200 000
Straw Board Trust, Cleveland, Ohio *8 000 000
Structural Steel Trust *5 000 000
Teazle Trust *200 000
Sheet Steel Trust *2 000 000
Tombstone Trust 100 000
Trunk Trust 2 500 000
Tube Trust, New Jersey 11 500 000
Type Trust 6 000 000
Umbrella Trust *8 000 000
Vapor Stove Trust *1 000 000
Wall Paper Trust, New York 20 000 000
Watch Trust 30 000 000
Wheel Trust *1 000 000
Whip Trust *500 000
Window Glass Trust *20 000 000
Wire Trust *10 000 000
Wood Screw Trust *10 000 000
Wool Hat Trust, New Jersey *1 500 000
Wrapping Paper Trust *1 000 000
Yellow Pine Trust *2 000 000
Patent Leather Trust 5 000 000
Dye and Chemical Combine *2 000 000
Lumber Trust *2 000 000
Rock Salt Combination 5 000 000
Naval Stores Combine *1 000 000
Green Glass Trust *4 000 000
Locomotive Trust *5 000 000
Envelope Combine 5 000 000
Ribbon Trust *18 000 000
Iron and Coal Trust 10 000 000
Cotton Press Trust *6 000 000
Tack Trust *3 000 000
Clothes-Wringer Trust *2 000 000
Snow Shovel Trust *200 000
* Szacunkowo <str. 363>
Nazwa Kapitał
The Iron League (Trust) *$60 000 000
Paper Box Trust *5 000 000
Bituminous Coal Trust *15 000 000
Alcohol Trust *5 000 000
Confectioners’ Trust *2 000 000
Gas Trust *7 000 000
Acid Trust *2 000 000
Manilla Tissue Trust *2 000 000
Carnegie Trust 25 000 000
Illinois Steel Trust *50 000 000
Brass Trust 10 000 000
Hop Combine *500 000
Flour Trust, New York 7 500 000
American Corn Harvesters’ Trust *50 000 000
Pork Combine, Missouri *20 000 000
Colorado Coal Combine 20 000 000
Bleachery Combine *10 000 000
Paint Combine, New York *2 000 000
Buckwheat Trust, New Jersey 5 000 000
Fur Combine, New Jersey 10 000 000
Tissue Paper Trust *10 000 000
Cash Register Trust *10 000 000
Western Flour Trust 10 000 000
Steel and Iron Combine 4 000 000
Electrical Combine No. 2 1 800 000
Rubber Trust No. 2 7 000 000
Tobacco Combination
2 500 000
Łączny kapitał $1 507 060 000
To samo wydanie tego samego czasopisma w artykule
redakcyjnym odnotowuje potęgę oraz skłonności jednego
z tych trustów. Artykuł opatrzono nagłówkiem: “Co oznacza
postęp węglowy”.
“Podwyżka cen węgla antracytowego o 1,5
dolara za tonę oznacza dla jedenastu członków Coal Trust
[Trustu Węglowego] zagarnięcie nie mniej niż pięćdziesięciu,
a może i sześćdziesięciu milionów dolarów. Na
podstawie konkurencji cenowej, jaka miała miejsce ubiegłej
jesieni
i wynikających z niej korzystnych cen węgla, pieniądze te
prawnie należą się tym, którzy korzystają z węgla.
<str. 364>
Ogromna podwyżka cen węgla oznacza, że
wielu producentów, którzy mieli zamiar rozpocząć działalność
tej jesieni, będą musieli zrezygnować, ponieważ ponosząc
tak wielkie dodatkowe koszty produkcji nie będą w stanie
konkurować z tymi, którzy kupują węgiel po cenach
naturalnych. Oznacza to, że wielu właścicieli fabryk obniży
wynagrodzenia, aby wyrównać wzrost kosztów produkcji wynikający
z podwyżki
cen węgla. Oznacza to także, że wiele gospodarstw domowych
o umiarkowanych dochodach będzie musiało wyrzec się niektórych
skromnych wygód i luksusów. Ludzie muszą kupić węgiel, a
ponieważ urzędnicy wybrani przez tych ludzi nie egzekwują
obowiązującego
prawa, będą musieli zapłacić ceny podyktowane przez
trusty. Oznacza to wreszcie, że biedni będą zmuszeni do
zakupienia mniejszej ilości węgla. Poprzednie ceny były
dostatecznie wysokie. Nowe ceny są wybitnie restrykcyjne. Tak więc
w czasie nadchodzącej
zimy biedacy będą się trząść z zimna.
Z jednej strony większy luksus dla nielicznych, z
drugiej strony niewygoda, a w tysiącach przypadków wręcz nędza
dla wielu ludzi. Między tymi dwoma stronami znajduje się złamane
i zhańbione prawo.”
Przyjrzymy się jeszcze innemu przykładowi potęgi
trustów. Na wiosnę 1895 roku założony został Cotton
Tie Trust [Trust Wiązadeł do Bawełny] (wiązadło
do bawełny to prosta stalowa taśma, którą używa się
do wiązania bawełny w bele). W tym czasie wiązadła
kosztowały siedemdziesiąt
centów za sto sztuk. Następnego roku trust doszedł do wniosku,
że podniesienie cen do 1,4 dolara za sto sztuk przyniosłoby większe
dochody. Podwyżka nastąpiła na krótko przed okresem wiązania
bawełny, tak aby już w tym sezonie nie można było
sprowadzić wiązadeł
zza granicy.
Nie wszystkie trusty wykorzystują w taki sposób
swoją przewagę. Prawdopodobnie jeszcze nie wszystkie znalazły
się w tak korzystnych okolicznościach. Nie ulega jednak wątpliwości,
że “zwykli ludzie”, masy społeczne, narażeni są na
poważne niebezpieczeństwo poniesienia strat spowodowanych działalnością
takich olbrzymich organizacji. Wszyscy wiemy, czego można się
obawiać ze strony potężnego i samolubnego człowieka, a
przecież te trusty “olbrzymy” dysponują o wiele większą
potęgą i wpływami
niż pojedynczy ludzie, a jeszcze na dodatek nie mają sumienia.
Przysłowiem stało się już powiedzenie: “Korporacje
nie mają duszy”.
Wybraliśmy następujące doniesienie
prasowe z Pittsburgh Post,
aby pokazać jakie są dochody trustów. <str. 365>
Dochody trustów
“NOWY JORK, 5 listopada 1896. Komisja likwidacyjna
Standard Oil Trust zebrała się dzisiaj, by ogłosić
wysokość zwykłej dywidendy kwartalnej: 3 dolary za akcję
oraz 2 dolary za akcję dodatkową, płatne 15 grudnia. Całkowita
emisja papierów wartościowych Standard Oil Trust miała pierwotną
wartość 97 250 000 dolarów. W ciągu kończącego
się właśnie roku fiskalnego zadeklarowana została
dywidenda w wysokości 31 procent, co daje całkowitą kwotę
dochodów w wysokości 30 149 500 dolarów. W tym samym
okresie spółka American Sugar Refining Company, znana jako trust
cukrowy, wypłaciła dywidendy w wysokości 7 023 920
dolarów. Podobno oprócz tego, że trust dokonał tych wypłat
dla udziałowców, posiada on jeszcze nadwyżkę w zapasach
surowego cukru, ściągalne płatności oraz
gotówkę w kwocie około 30 milionów dolarów.”
Ta sama gazeta pisze dalej w artykule redakcyjnym:
“Wire Nail Trust [trust kabli i gwoździ] był
prawdopodobnie jedną z najbardziej nikczemnych organizacji spośród
tych, które założono w tym kraju w celu grabienia i wymuszania
od ludzi pieniędzy. Urągał on prawu, stosował korupcję,
znęcał się i rujnował konkurentów, kontrolując
swoją dziedzinę handlu na prawach autokratycznego władcy.
Dokonawszy tego, podwyższył ceny o dwieście do trzystu
procent i podzielił między
swych udziałowców milionowe zyski. I to oczywiście nie jest
anarchia. Anarchistami są tylko ci, którzy protestują przeciwko
takiemu rozbojowi i urąganiu prawu. Tak przynajmniej uważa pan
A. C. Faust z New Jersey, członek trustu gwoździowego, który pisze
do gazety World,
że obnażanie przez nią nieprawidłowości w działaniu
trustu ‘podsyca ogień powszechnego niezadowolenia’. Prowadzi to
do bardzo interesującej sytuacji. Nielegalne i rabunkowe trusty
powinny cieszyć się swobodą działania, natomiast
jakiekolwiek próby utrzymania ich pod kontrolą nie powinny być
tolerowane, gdyż ‘podsycają ogień powszechnego
niezadowolenia’. Z jednej strony mamy ludność tego kraju, a z
drugiej licencjonowanych rabusiów – trusty. Nie wolno jednak obnażać,
protestować ani rozniecać
‘ognia powszechnego niezadowolenia’, gdyż to utrudnia działalność
trustów. Czyż może być większe zuchwalstwo i
arogancja?
Coal Trust [trust węglowy] rozprowadzający
produkty antracytowe obrabowuje ludzi na pięćdziesiąt
milionów dolarów rocznie przez podwyższenie cen o 1,5 dolara za tonę.
Czcigodny dr Parkhurst <str. 366> oddał pewnego razu należyty
szacunek tej szczególnej bandzie mówiąc: ‘Jeśli spółki
węglowe, czyli zjednoczenia węglowe albo trusty węglowe, używają
całej swej władzy w celu wyciągania
z kieszeni biedaków i przelewania do swoich skarbców tylu pieniędzy,
ile się da i ile tylko się śmie, co prowadzi do jeszcze większego
zubożenia biednych, do zmniejszenia wygody ich życia oraz wyciśnięcia
z nich ostatnich kropli zdrowia i życia, to takie spółki są
opętane przez demona kradzieży i morderstwa.
A odnosi się to znacznie bardziej tak do handlarzy
węglem, jak i do innych kupców.’
W tym samym czasie, gdy pastor dr Parkhurst stwierdził,
że ludzie ci są ‘opętani przez demona kradzieży i
morderstwa’, inny nowojorski kaznodzieja, pastor dr Herber Newton,
przemawiając do trzódki milionerów zasiadających w aksamitnych
ławkach, wychwalał trusty jako niezbędny i dobroczynny składnik
naszej postępowej cywilizacji.”
Co się tyczy nagłego spadku cen szyn
stalowych z 25 do 17 dolarów za tonę, to wychodzący w Allegheny
dziennik Evening Record
pisze:
“Wielki ‘Syndykat Stalowy’ utworzony po to, by
utrzymywać wysokie ceny, został praktycznie zrujnowany. Owo
gigantyczne zjednoczenie kapitału i władzy, mające na celu
kontrolowanie produkcji najpotężniejszej gałęzi
amerykańskiego przemysłu, podwyższanie i obniżanie cen
na zwykłe polecenie, opodatkowanie konsumentów dla swojej przyjemności
i do granic sensowności, ma zostać pochłonięte przez
organizm jeszcze większy, jeszcze
bardziej potężny, dysponujący jeszcze większym
bogactwem. Rockefeller i Carnegie objęli w posiadanie amerykański
przemysł stalowy. Jest to wydarzenie epokowe. Obniżka cen szyn
stalowych z 25 do 17 dolarów za tonę, co stanowi najniższą
cenę w historii,
wyznacza nową erę dla ekonomii tego kraju. Jak dotąd jest
to przypadek pochłonięcia jednego trustu przez inny, na czym
korzystają koleje.
Śmiało można powiedzieć, że
przedsięwzięcie to ani w przypadku pana Rockefellera, ani pana
Carnegie nie było wynikiem rozważań nad nastrojami
publicznymi. Dostrzegli oni szansę na zgniecenie konkurencji i
skorzystali z niej. Weszli oni obecnie w posiadanie najważniejszych
zasobów rudy na świecie, gór Mesaba powyżej Duluth, które
opisywane są jako region, gdzie nie trzeba
podejmować głębokich i kosztownych wykopów, a wystarczy
jedynie zgarnąć rudę z powierzchni ziemi. Rockefeller
zapewnił sobie dodatkowe korzyści, zabezpieczając te złoża
<str. 367> przez budowę floty barek rzecznych o ogromnej ładowności,
przy pomocy których
można transportować surowy materiał do doków na jeziorze
Erie. Poprzez zawarcie sojuszu z Carnegie, który posiada piece i huty,
zamknął on swe koło, uzależniając całkowicie
od swojej łaski producenta szyn kolejowych ‘Railmakers’
Association’. Cała ta operacja
została przeprowadzona przez mistrzowskie połączenie
istniejących już placówek. Rezultat, przynajmniej jak na razie,
jest korzystny dla wielkiej ilości ludzi. To, czy panowie Rockefeller
i Carnegie, dysponując tak wielką władzą, zadowolą
się umiarkowanymi
zyskami i pozwolą, by korzystali na tym ludzie, czy też
pozbywszy się konkurencji wykorzystają swą potęgę
dla bezlitosnego zdzierstwa, jest poważnym problemem. Fakt, że
zgromadzili w swych rękach tak wielką władzę, jest już
sam w sobie zagrożeniem.”
Poniższa sprawa była swego czasu bardzo głośna,
warto jednak o niej wspomnieć przy okazji rozważania tego
tematu.
“KANSAS CITY,
Missouri, 26 listopada 1896. Były gubernator David R. Francis,
obecnie sekretarz spraw wewnętrznych, przesłał do
niewielkiej partii popierającej zastosowanie złota jako podstawy
systemu monetarnego, która wczoraj wieczorem urządzała przyjęcie
w hotelu Midland, następujący list:
Departament Spraw Wewnętrznych
Waszyngton, D.C., 19 listopada 1896
‘Szanowni Panowie. Właśnie otrzymałem
wasze zaproszenie z dnia 25 bm. i żałuję, że nie będę
mógł dziś wieczorem uczestniczyć w wyrażeniu poparcia
dla zwycięstwa zdrowego pieniądza. (…) Jeśli nie zostaną
uchwalone jakieś ustawy regulujące wzrost wpływu bogactwa i
ograniczające potęgę trustów
i monopoli, to jeszcze przez upływem tego wieku wybuchnie powstanie
ludu, które zagrozi nawet naszym instytucjom.
DAVID R. FRANCIS”
Poniższy cytat przedrukowujemy za londyńskim
Spectatorem:
“Jesteśmy w posiadaniu decyzji wydanej przez sędziego
Russella z nowojorskiego sądu najwyższego, która pokazuje, do
jakiego stopnia forsowany jest w Stanach Zjednoczonych system ‘trustów’,
czyli system wykorzystania kapitału do tworzenia monopoli. Zostało
założone Narodowe Stowarzyszenie Hurtowni Leków, które objęło
swym
zasięgiem prawie każdego poważniejszego kupca, handlującego
lekami, narzucając stałe ceny na te produkty. Jeśli jakiś
kupiec sprzedaje leki po cenach niższych niż Stowarzyszenie,
ostrzega ono okólnikiem całą branżę, by nikt nie
zawierał z nim transakcji,
co z reguły kończy się bankructwem <str. 368> nieposłusznej
firmy. Spółka John D. Park i Synowie postanowiła sprzeciwić
się temu dyktatowi i wystąpiła z wnioskiem o wprowadzenie
zakazu działania Stowarzyszenia, który w tym konkretnym przypadku
został odrzucony,
lecz stał się powodem przyjęcia ogólnej zasady, wedle której
zaleca się wszystkim ludziom, by powstrzymywali się od działalności
‘konspiracyjnej’, mającej na celu wymuszenie ‘ograniczeń w
handlu’. Mamy tu do czynienia z przypadkiem krańcowym, jako że
w oczywisty sposób trust tego rodzaju igra, lub może igrać z
życiem ludzkim. Nie tyle zresztą chodzi o to, że podnoszą
oni ceny leków patentowych do 21 szylingów za kroplę, co było
przedmiotem tej szczególnej skargi, ile o to, że ubogich nie będzie
stać na
nabycie takich leków, jak chinina, opium, czy środki przeczyszczające.
Należy pamiętać, że następcy pana Bryana
umieszczają sprawę systemu trustów na czele swych zarzutów
przeciwko kapitałowi, a przypadki takie, jak ten, dostarczają
oparcia dla ich argumentów.”
Trusty w Anglii
Chociaż trusty można by uważać za
wynalazek amerykański, to jednak poniższa notatka podawana za
londyńskim Spectatorem
dowodzi, że zjawisko to nie ogranicza się wyłącznie do
Ameryki. Autor pisze:
“Trusty zaczynają opanowywać niektóre
dziedziny brytyjskiej gospodarki. Obecnie istnieje zjednoczenie, albo
inaczej trust, w branży łóżek metalowych, którego główna
siedziba znajduje się w Birmingham, ale działalnością
swą obejmuje on całą Anglię. Trust ten jest tak
sprytnie urządzony, że jest
rzeczą praktycznie niemożliwą, by jakiś niezależny
producent łóżek mosiężnych albo żelaznych mógł
zacząć działalność bez przyłączenia się
do tego zjednoczenia. A jeśli nawet to uczyni, to będzie musiał
zwrócić się z prośbą o wydanie zezwolenia na produkcję,
którego najprawdopodobniej i tak nie otrzyma. Gdyby mimo to zdecydował
się podjąć niezależną działalność,
to nie będzie w stanie zakupić surowców ani też nie
znajdzie żadnego pracownika, który dysponowałby jakimkolwiek doświadczeniem
w tym rzemiośle,
ponieważ wszyscy producenci żelaza i mosiądzu na łóżka
metalowe zgodzili się zaopatrywać jedynie zakłady należące
do zjednoczenia, zaś robotnicy zostali zobowiązani przez swoje
związki zawodowe do pracy wyłącznie dla tych producentów,
którzy tworzą trust.
Tak więc dla konsumentów jedyną nadzieją na utrzymanie
niskich cen jest zagraniczna konkurencja. Sukcesy odnoszone obecnie przez
trust łóżek metalowych skłaniają producentów innych
branż do naśladowania tego przykładu.”
Zjednoczenia takie, sprawujące kontrolę nad
kapitałem w wysokości milionów dolarów, <str. 369> są
rzeczywiście olbrzymami.
Jeśli przez następne kilka lat procesy te będą dalej
przebiegały w taki sposób, jak to miało miejsce w ciągu
ubiegłego dwudziestolecia, to już wkrótce finansowa dźwignia
zapewni im kontrolę nad całym światem. Niebawem będą
oni dysponowali władzą, która nie tylko zapewni im możliwość
dyktowania cen produktów znajdujących się w powszechnym użyciu,
ale ponadto, jako główni pracodawcy, będą sprawowali pełną
kontrolę nad wysokością
wynagrodzeń za pracę.
Trzeba przyznać, że zjednoczenia kapitałowe
zrealizowały w przeszłości wielkie przedsięwzięcia,
których w pojedynkę nie dałoby się wykonać tak
sprawnie i z tak dobrym rezultatem. Rzeczywiście, prywatne przedsiębiorstwa
przyjęły i z powodzeniem udźwignęły ryzyko, które
opinia publiczna byłaby potępiła, uniemożliwiając
wykonanie podobnych zadań, gdyby miał się ich podjąć
rząd. Nie chcielibyśmy więc tutaj zostać zrozumiani,
że w ogólności potępiamy tendencję do gromadzenia
kapitału.
Wskazujemy jedynie na to, że doświadczenie każdego
kolejnego roku zwiększa nie tylko finansową władzę
trustów, ale także ich spryt i przenikliwość, wobec czego
prędko zbliżamy się do takiego momentu, o ile go już
nie osiągnęliśmy, w którym zagrożone zostaną
interesy ludności albo i wręcz same swobody obywatelskie. Każdy
mówi: Trzeba by coś zrobić! Tylko nikt nie wie, co. W
rzeczywistości ludzkość jest bezradnie zdana na łaskę
olbrzymów przerostu obecnego systemu społecznego, opartego na
samolubstwie, zaś jedyna nadzieja jest w Bogu.
Prawdą jest także i to, że olbrzymami
tymi kierują na ogół ludzie zdolni, którzy, jak się
wydaje, przeważnie skłonni są wykonywać swą władzę
z umiarkowaniem. Niemniej jednak można zaobserwować koncentrację
władzy, której nadmiar, w połączeniu z samolubnymi
pobudkami leżącymi u jej podłoża, będzie od czasu
do czasu powodował zwiększanie ucisku tych, którzy jej służą
oraz ludu, gdy tylko pojawi się taka możliwość i
sprzyjające ku temu okoliczności.
Owe olbrzymy zagrażają obecnie rodzinie
ludzkiej, podobnie jak literalni olbrzymowie, którzy żyli na ziemi
przed czterema tysiącami lat. Byli to “mężowie sławni”
– istoty o wspaniałych możliwościach, którzy bystrością
umysłu przewyższali członków upadłego rodzaju
Adamowego. Byli oni pokoleniem
mieszanym, <str. 370> powstałym w wyniku wniesienia nowej
żywotności do rodu Adamowego. Podobnie wygląda to w
przypadku współczesnych olbrzymów
organizacyjnych. Są
one tak wielkie, potężne i przebiegłe, że trudno sobie
wyobrazić, by mogły zostać pokonane bez Boskiej
interwencji. Ich zadziwiające moce jak dotąd jeszcze nie zostały
w pełni wykorzystane. Olbrzymy te są także hybrydami, które
powstały na skutek pomieszania mądrości, zawdzięczającej
swe istnienie cywilizacji chrześcijańskiej, z samolubstwem
serc upadłego rodzaju ludzkiego.
Jednak ludzkie potrzeby i Boska sposobność są
w tym miejscu zbieżne, i tak jak olbrzymowie “pierwszego świata”,
którzy istnieli “za dni onych przed potopem”, zginęli zatopieni
powodzią wód, podobnie i współczesne olbrzymy organizacyjne
zostaną unicestwione zbliżającą się powodzią
ognia – symbolicznym “ogniem gorliwości” Pańskiej, albo
inaczej Pańskiej zapalczywości, która już płonie, w
czasie “uciśnienia, jakiego nie było, jako narody poczęły
być”. W “ogniu” tym zostaną spalone
wszystkie olbrzymy rozpusty i samolubstwa. Upadną i nie powstaną
już nigdy więcej (Izaj. 26:13,14; Sof. 3:8,9).
Barbarzyńskie niewolnictwo a więzy cywilizacji
Dokonajmy szybkiego porównania przeszłości,
teraźniejszości i przyszłości pod względem podaży
siły roboczej i popytu na nią. Dopiero na przestrzeni ostatnich
stu lat całkowicie zlikwidowano handel niewolnikami, a niewolnictwo
zostało zniesione. Swego czasu było ono powszechne, ale
stopniowo zostało zamienione na feudalne poddaństwo w Europie i w Azji. Niewolnictwo zostało
zniesione w Wielkiej Brytanii dopiero w roku 1838 poprzez wypłacenie
z kasy rządu narodowego sumy 20 milionów funtów szterlingów, czyli
blisko 100 milionów dolarów odszkodowania dla właścicieli
niewolników. Francja wyzwoliła swych
niewolników w roku 1848. W Stanach Zjednoczonych niewolnictwo przetrwało
w południowych stanach do 1863 roku. Nie można zaprzeczyć,
że chrześcijańskie wypowiedzi i publikacje<str. 371>
miały wielkie znaczenie dla położenia kresu ludzkiemu
niewolnictwu.
Z drugiej jednak strony należy zauważyć, że to
zmieniające się warunki na światowym rynku pracy pomogły
rządzącej większości w uzyskaniu nowego poglądu
na tę sprawę, a fundusze odszkodowań ułatwiły
przekonanie właścicieli niewolników do nowego porządku rzeczy.
Chrześcijańskie wypowiedzi i publikacje przyspieszyły
jedynie zniesienie niewolnictwa, bez nich również by to nastąpiło,
tyle że później.
Niewolnictwo umiera śmiercią naturalną w
warunkach współczesnego systemu samolubnej konkurencji wspieranego
przez wynalazki techniczne oraz przyrost liczby ludności. Pominąwszy
kwestie moralne i religijne, upowszechnienie niewolnictwa w gęsto
zaludnionych i cywilizowanych krajach byłoby dzisiaj niemożliwe
ze względu na jego nieopłacalność finansową. Jest
tak dlatego,
(1) że urządzenia mechaniczne w znacznym stopniu zastąpiły
zarówno niewykwalifikowaną, jak i wykwalifikowaną siłę
roboczą; (2) że robotnik inteligentny może wykonać więcej
pracy i wykonać ją lepiej niż robotnik nieinteligentny; (3)
że koszty ucywilizowania
i choćby ograniczonego wykształcenia niewolnika sprawiłyby,
że jego praca byłaby droższa niż praca wolnego człowieka.
Poza tym sprawowanie kontroli nad nieco inteligentniejszym i bardziej
sprawnym niewolnikiem oraz pożyteczne wykorzystanie jego pracy byłyby
znacznie trudniejsze niż w przypadku człowieka pozornie wolnego,
który ma jednak nogi i ręce związane potrzebami życiowymi.
Słowem, ludzie, którzy posiedli światową mądrość,
przekonali się, że wojny prowadzone w celu zdobycia łupów
i niewolników przynoszą
mniejsze korzyści, niż wojny rywalizacji gospodarczej, których
wyniki są korzystniejsze i mają szerszy zasięg. Wiedzą
też oni, że ów wolny “niewolnik potrzeb życiowych”
jest tańszy i zdolniejszy.
Praca ludzi wolnych i inteligentnych jest więc tańsza
niż niewykształconych niewolników. Jeśli zatem cały
świat staje się coraz bardziej inteligentny, a liczba ludzi gwałtownie
rośnie, to jest rzeczą oczywistą, że obecny system społeczny
zdąża do samozniszczenia, podobnie jak lokomotywa pędząca
pełną parą, ale bez hamulca albo
regulatora. <str. 372>
Skoro zatem społeczeństwo naszych czasów
zorganizowane jest w oparciu o prawo podaży i popytu, to nie posiada
ono żadnego hamulca ani żadnego regulatora, który mógłby
powstrzymać samolubną rywalizację świata. Cała
struktura opiera się na tej zasadzie. Samolubny ucisk, siła
przygniatająca społeczeństwo, rośnie z każdym
dniem. Ucisk mas społecznych będzie rósł, ludzie będą
przygniatani coraz bardziej, będą znajdować się coraz
niżej, stopień po stopniu, aż wreszcie dojdzie
do społecznego upadku w anarchii.
Masy społeczne między górnym i dolnym
kamieniem młyńskim
Dla ludzie staje się coraz bardziej oczywiste,
że przy obecnym stanie rzeczy znajdują się oni między
dolnym i górnym kamieniem młyńskim i jeśli się nie
sprzeciwią, to szybko kręcący się kamień zmieli
ich w końcu i w niezbyt odległym czasie znajdą się w
stanie nędznego i niegodziwego poddaństwa. A sytuacja istotnie
tak właśnie wygląda. Potrzeby życiowe są rurą,
przez którą ludzie wtłaczani są między kamienie młyńskie.
Dolnym kamieniem jest twarde prawo podaży i popytu, które ze zwiększającą
się siłą dociska rosnące i coraz lepiej wykształcone
społeczeństwo świata do górnego kamienia zorganizowanego
samolubstwa, napędzanego gigantyczną mocą mechanicznych
niewolników,
wspieranych przez koła zębate, dźwignie oraz rolki
zjednoczeń kapitałowych, trustów i monopoli. (Warto wiedzieć,
że w 1887 roku Biuro Statystyczne z Berlina obliczyło, iż
działające wtedy maszyny parowe – potężni niewolnicy
– wykonywały pracę równoważną mniej
więcej miliardowi ludzi, czyli liczbie trzykrotnie większej od
ilości ludzi na świecie w wieku produkcyjnym. A przecież,
jak się wydaje, moc maszyn parowych i elektrycznych od tamtego czasu
co najmniej się podwoiła. Poza tym jak na razie prawie wszystkie
te maszyny znajdują się w krajach cywilizowanych, których
liczba ludności wynosi około jednej piątej całkowitej
liczby mieszkańców ziemi.) Innym składnikiem siły napędzającej
górny kamień jest jego koło zamachowe, obciążone
<str. 373> ciężarem skoncentrowanego
i niewyobrażalnego dotąd bogactwa oraz potęgą rozumu,
ćwiczonego i popędzanego samolubstwem. W celu częściowego
zilustrowania działania tego młyna, przytoczymy dane z raportu
londyńskiego, według którego w mieście tym żyje 938 293
ubogich, 316 834
bardzo ubogich oraz 37 610 zupełnych nędzarzy, co oznacza,
że łącznie w tym największym mieście świata
1 292 737 osób, czyli blisko jedna trzecia całkowitej
populacji, żyje w ubóstwie. Oficjalne dane ze Szkocji podają,
że jedna trzecia rodzin mieszka w jednym
pokoju, a jedna trzecia w mieszkaniach zaledwie dwupokojowych. W Nowym
Jorku w czasie ciężkiej zimy 21 tysięcy kobiet i dzieci
zostało eksmitowanych, ponieważ nie byli w stanie płacić
czynszu. W tym samym roku na cmentarzach dla ubogich zostało pochowanych
3819 osób, których bieda pozbawiła możliwości zarówno
godnego życie, jak i uczciwego pochówku. A przypomnijmy, że to
wszystko działo się w mieście mającym wśród
swych obywateli tysiące milionerów.
Pan J. A. Collins, piszący dla
The
American Magazine of Civics
[Amerykański Magazyn Obywatelski], zajmował się
zagadnieniem upadku amerykańskiej własności domów w świetle
danych z amerykańskiego spisu powszechnego. Już na początku
uprzedza on czytelników, by przygotowali się na przerażające
fakty oraz na straszne i groźne wnioski. Cytujemy następujący
fragment:
“Przed kilkudziesięcioma laty społeczeństwo
składało się w większości z ludzi posiadających
własne domy, które były praktycznie nie obciążone długami.
Obecnie większość ludzi mieszka w domach czynszowych.”
Wobec tego, że posiadacz domu obciążonego
hipoteką jest właściwie tylko dzierżawcą
mieszkania, którego właścicielem jest posiadacz hipoteki, autor
zauważa, że 84 procent rodzin w tym kraju mieszka w rzeczywistości
w mieszkaniach czynszowych. Dalej pisze on:
“Pomyślcie o przerażających skutkach,
jakie przyniosło zaledwie kilka ostatnich lat, i to przy ogromnych
obszarach nie zagospodarowanej ziemi na Zachodzie, gdzie bez trudności
mogli zamieszkać osadnicy, przy wielu gałęziach przemysłu,
które oferowały zatrudnienie i wysokie zarobki. A teraz wyobraźcie
sobie, jak będzie to wyglądać, gdy ziemie wielkiego Zachodu
będą już zajęte albo ich własność
zostanie zmonopolizowana, gdy liczba ludności wzrośnie o kolejne
<str. 374> miliony na skutek przyrostu naturalnego
oraz imigracji, gdy złoża mineralne oraz kopalnie będą
kontrolowane przez syndykaty obcego kapitału, gdy system transportowy
znajdzie się w posiadaniu kilku milionerów, gdy producenci połączą
się w wielkie korporacje dbające o własny interes, gdy grunty
publiczne zostaną wyczerpane, a spekulanci zmonopolizują własność
działek budowlanych, których ceny przekroczą możliwości
nabywcze zwykłych robotników.”
Porównując te dane ze statystykami europejskimi,
pan Collins stwierdza, że warunki panujące w największej
republice na ziemi nie są tak korzystne jak w Europie, z wyjątkiem
Wielkiej Brytanii, która jest najbogatszym i najbardziej oświeconym
z krajów europejskich. Jednak liczby podawane przez pana Collinsa są
mylące, gdyż należy pamiętać, że tysiące
z owych
domów obciążonych hipotekami są własnością
młodych ludzi (którzy w Europie mieszkaliby ze swoimi rodzicami)
oraz imigrantów, którzy kupują na raty. Naga prawda przedstawia się
jednak wystarczająco niekorzystnie. Ze względu na wszystkie napięcia
naszych
czasów, większość hipotek nigdy nie zostanie oczyszczona,
chyba że przy pomocy szeryfa.
Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, jak
tania bywa czasami ludzka siła i ludzki czas. Ci zaś, którzy
zdają sobie z tego sprawę, nie wiedzą, w jaki sposób
zaradzić temu złu, i muszą sami bardzo uważać,
żeby nie dostać się w jego szpony. We wszystkich wielkich
miastach świata jest tysiące ludzi, określanych mianem
“wyrobników”, którzy dla zaspokojenia podstawowych potrzeb pracują
ciężej i więcej, niż pracowała niegdyś
większość niewolników na Południu. Teoretycznie są
wolni, ale w praktyce są niewolnikami, niewolnikami z potrzeby, którym
wolno chcieć, ale nie wolno działać, czy to dla siebie, czy
innych.
Poniższy cytat wiążący się z
tym tematem pochodzi z wydawanej w Pittsburghu
gazety Presbyterian Banner.
“System wyzysku narodził się i rozwinął
za granicą, zanim jeszcze został przeszczepiony na grunt amerykański,
by przynieść i tutaj związane z nim przekleństwo. Nie
ogranicza się on do przemysłu odzieżowego, ale obejmuje
wszystkie inne dziedziny, w których <str. 375> działają
pośrednicy. Pośrednik lub dostawca zobowiązuje się
dostarczyć towary dla handlowców po określonej cenie. By cena
sprzedaży była korzystna dla nabywców, a jednocześnie
zapewniała zyski sprzedawcy
i pośrednikowi, cena, którą płaci pośrednik musi być
ustalona na niskim poziomie, a biedni robotnicy muszą cierpieć.
W Anglii niemal wszystkie dziedziny produkcji zarządzane
są na tej zasadzie. Przemysł obuwniczy, futrzany, meblowy,
tapicerski i wiele innych zostały opanowane przez pośredników,
a robotnicy otrzymują głodowe stawki. Chcieliśmy jednak mówić
o przemyśle odzieżowym w naszym kraju. W roku 1886 w Nowym Jorku
było zaledwie dziesięć takich warsztatów wyrobniczych,
obecnie jest ich setki. Tak samo jest
w Chicago i innych miastach. Większość tych warsztatów
znajduje się w rękach żydowskich, zaś Żydzi w
Bostonie i Nowym Jorku są w lepszej sytuacji niż ich bracia na
Zachodzie, ponieważ mogą zatrudniać obcokrajowców, którzy
niedawno przybyli do Ameryki i
nie znając angielskiego dają się łatwo wykorzystywać.
Robotnicy ci pracują w zatłoczonych, źle wietrzonych
pomieszczeniach, niekiedy po dwudziestu albo trzydziestu w hali
przewidzianej dla ośmiu pracowników, gdzie bardzo często muszą
jeszcze gotować, jeść i mieszkać, pracując po
osiemnaście albo dwadzieścia godzin na dobę, co ledwo
pozwala im utrzymać się przy życiu.
Wynagrodzenia płacone za tego typu pracę są
hańbą dla ludzkości. Ciężko pracujący mężczyzna
jest w stanie zarobić dwa do czterech dolarów tygodniowo. Poniższe
liczby podane zostały przez kogoś, kto zajmował się tą
dziedziną, a swe informacje uzyskał od ‘wyrobniczego bossa’,
który podał mu ceny, jakie otrzymuje od dostawcy:
Za uszycie płaszcza $ 0,76 do 2,50
Za uszycie eleganckiego płaszcza
0,32 do 1,50
Za uszycie spodni 0,25 do 0,75
Za uszycie kamizelki (za tuzin) 1,00 do 3,00
Za uszycie krótkich spodni (za tuzin) 0,50 do 0,75
Za uszycie koszuli perkalowej (za tuzin) 0,30 do 0,45
Od cen podanych przez tego szefa trzeba jeszcze
odliczyć jego zyski oraz koszty <str. 376> przewozu, które
pokrywają pracownicy. Tak więc można sobie wyobrazić,
jak ciężko muszą pracować ci ludzie, by zaspokoić
najzwyklejsze potrzeby życiowe. Za krótkie spodnie, które szef
sprzedaje po 65 centów za tuzin, wyrobnik otrzymuje
jedynie 35 centów.
Pracownik otrzymuje dziesięć centów za
uszycie letnich spodni, a uszycie sześciu par zajmuje mu blisko
osiemnaście godzin. Płaszcze szyje piętnaście osób, z
których każda wykonuje część pracy. Za spodnie
drelichowe dostaje się sześćdziesiąt centów za tuzin.
To tylko kilka przykładów, ale każda kobieta, która ma choć
trochę pojęcia o szyciu i wyrobie odzieży, zdaje sobie
sprawę, ile trzeba w to włożyć pracy.
Każda rzecz spotka się jednak z odpłatą,
a niewinni i bezmyślni muszą czasami cierpieć na równi z
winnymi. Odzież wyrabia się w najbardziej niehigienicznych
warunkach. Pomieszczenia, gdzie odbywa się produkcja, są cuchnącą
wylęgarnią chorób, a czasami w ogóle nie nadają się
do tego, by przebywali w nich ludzie. Pewien
człowiek, który w tym roku odwiedził jeden z takich warsztatów
w Chicago, zobaczył, że czworo ludzi pracujących przy
wyrobie płaszczy jest chorych na szkarlatynę, a w pewnym miejscu
leżały zwłoki dziecka, które zmarło na tę samą
chorobę. Praca toczyła się jednak dalej, prowadząc do
nieuchronnego rozprzestrzeniania się epidemii.”