Wykład IX
Nieuchronność konfliktu
Świadectwo mądrych tego świata
Powszechność inteligencji nowym czynnikiem we
wszystkich rachubach – Poglądy senatora Ingallsa – Poglądy
ks. Lymana Abbota – Poglądy biskupa Newmana (M.E.) – Poglądy
wybitnego prawnika – Poglądy pułkownika Roberta Ingersolla –
J. L. Thomas o ustawodawstwie robotniczym – Poglądy Wendella
Phillipsa – Przepowiednia historyka Macaulay’a
– Nadzieje pana Chauncey’a Depew – Wywiad z biskupem Worthington
(P.E.) – Odpowiedź W. J. Bryana – Pogląd Angielski – Ocena
sytuacji w ujęciu Edwarda Bellamy – Opinia ks. J. T. McGlynna –
Spojrzenie prof. Grahama – Poglądy sędziego Sądu Najwyższego
– Pogląd
francuski, “Walka Społeczna”.
“Tak, iż ludzie drętwieć będą
przed strachem i oczekiwaniem tych rzeczy, które przyjdą na wszystek
świat [społeczeństwo]; albowiem mocy niebieskie [rządy
kościelne i świeckie] poruszą się” – Łuk.
21:26.
Uczeni z całego świata zdają sobie sprawę
ze zbliżania się wielkiego konfliktu społecznego, nad którym
nikt nie będzie w stanie zapanować. Nic też nie można
uczynić, by temu zapobiec. Poszukiwali oni środka zaradczego,
ale nie znaleźli żadnego, który byłby adekwatny do zagrożenia,
i porzucając wszelkie nadzieje dochodzili do wniosku, że słuszne
musi być twierdzenie ewolucji, które głosi, iż “cała
natura działa w oparciu o zasadę przetrwania osobników
silniejszych i lepiej przystosowanych oraz zagłady osobników słabszych
jako
nieprzystosowanych do życia”. Filozofowie przekonują ich,
że “to, co jest, już było”, że nasza cywilizacja
jest jedynie kopią cywilizacji greckiej i rzymskiej i że tak jak
one rozpadnie się na kawałki, przynajmniej jeśli chodzi o
ogół społeczeństwa, zaś bogactwo <str. 414> i władza
dostaną się ponownie w ręce nielicznych, podczas gdy masom
społecznym, podobnie jak w pierwotnych cywilizacjach Wschodu,
zaledwie uda się przetrwać.
Uczeni na ogół pomijają fakt, że w tym
konflikcie pojawia się niespotykany wcześniej element –
szersze upowszechnienie wykształcenia na całym świecie, a
szczególnie w obrębie chrześcijaństwa. To, o czym zapomina
wielu ludzi, zwraca jednak uwagę innych, którzy są na tyle
roztropni, by poszukiwać prawdziwej mądrości u samego
źródła –
w Słowie Bożym. Oni to dowiadują się, że “czasu
naznaczonego (…) wiele ich przebieży, a rozmnoży się
umiejętność” oraz że “będzie czas uciśnienia,
jakiego nie było, jako narody poczęły być” (Dan.
12:1-4). Widzą oni w jak zdumiewający sposób wypełniła
się przepowiednia o bieganiu tam i sam,1
dostrzegają także powszechny rozwój wiedzy. Dlatego dla nich ów
zapowiedziany w tym samym kontekście ucisk nie oznacza powtórki
historii, podbicia społeczeństwa w niewolę
uprzywilejowanych jednostek, ale jest to zdumiewająca zmiana w
historii, będąca skutkiem nie spotykanych wcześniej
okoliczności. Zaś oświadczenie tego samego proroka
wypowiedziane w tym samym związku, że “tego
czasu powstanie Michał
[Chrystus]”, który ujmie swą chwalebną władzę i
rozpocznie królowanie, pozostaje w zgodzie z poglądem, że
nadchodzący ucisk położy kres władzy samolubstwa pod
panowaniem “księcia tego świata” [Szatana] i zapoczątkuje
błogosławieństwa Królestwa Immanuela. Posłuchajmy
jednak, co powiedzą nam niektórzy mędrcy świata na temat
tego,
co widzą!
1
kj tłumaczy
Dan. 12:4 “będą biegać tam i sam” – przyp.tłum.
Szerokie spojrzenie oraz obszerną i bardzo
obiektywną ocenę walki o bogactwo i będącego jej
skutkiem ucisku niższych klas znajdujemy w opublikowanej przez prasę
wypowiedzi szanownego J. J. Ingallsa, człowieka wielkiego serca i
umiarkowanej zamożności, byłego senatora Stanów
Zjednoczonych. Przytaczamy obszerne fragmenty tego tekstu, ponieważ
zawiera on powściągliwą ocenę obecnej sytuacji i
dowodzi, że nawet tak świadomi politycy, dostrzegając
te trudności, nie znają środka zaradczego, który można
by zastosować dla uzdrowienia choroby i uratowania jej ofiar. <str.
415>
Senator Ingalls napisał:
“Wolność to więcej niż tylko słowo.
Ten, kto zależny jest od woli drugiego człowieka w sprawie
mieszkania, ubrania i jedzenia nie może być wolnym człowiekiem
w szerokim, pełnym znaczeniu tego słowa. Jeśli chleb
powszedni robotnika i jego rodziny zależy od zarobków, które
pracodawca może mu wypłacić albo zatrzymać wedle swego
upodobania, to robotnik
ten nie jest wolny. Alternatywa między głodem a zniewoleniem
przez listę płac jest niewolnictwem.
Definicje wolności nie stanowią o jej
istnieniu. Samo oświadczenie, że życie, swoboda oraz dążenie
do szczęścia są niezbywalnymi prawami każdej istoty
ludzkiej, nikomu nie zapewniło jeszcze niezależności. Prawo
do wolności jest pustym szyderstwem i iluzją, jeśli nie
towarzyszy mu możliwość bycia wolnym. Wolność nie
polega jedynie na usunięciu prawnych ograniczeń, na pozwoleniu
przyjścia czy odejścia. Do tego należy
dodać zdolność i możliwość, które mogą
zostać zapewnione jedynie przez uwolnienie od nieustannej codziennej
pracy. Parafrazując Shakespeare’a można powiedzieć –
bieda i wolność stanowią bardzo niedobraną parę.
Wolność i zależność nie pasują do siebie.
Zlikwidowanie ubóstwa było marzeniem wizjonerów i nadzieją
filantropów od zarania dziejów.
Nierówność losu oraz oczywista
niesprawiedliwość nierównego podziału bogactwa między
ludzi doprowadzały filozofów do rozpaczy. Jest to nie rozwiązana
tajemnica ekonomii politycznej!
Cywilizacja nie zna bardziej tajemniczego paradoksu, jak występowanie
głodu przy jednoczesnym nadmiarze żywności – niedostatku
wśród zbytku. To, że jeden człowiek posiada tak wiele dóbr,
że nawet przy największej rozrzutności nie jest ich w
stanie roztrwonić, podczas gdy inny, chętny i zdolny do pracy,
ginie z braku odrobiny ciepła, byle jakiego łachmanu i skórki
chleba, sprawia, że porządek społeczny jest niezrozumiały,
a karta praw człowieka staje się zwykłą zabawą słowami.
Dokąd będą panowały
takie warunki, dokąd nie zostanie objawiony
klucz do szyfru, którym zapisane jest przeznaczenie – braterstwo ludzi
pozostanie frazesem, sprawiedliwość formułką, a Boski
kod będzie nieczytelny.
Rozdrażnienie biednych wywołane zuchwałą
ostentacją bogatych obalało już imperia. Ulżenie
potrzebującym stało się celem statutów ludzkich i boskich.
Biadania nieszczęśników stanowią brzemię historii.
Ijob był milionerem. Niezależnie od tego, czy utwór literacki
noszący <str. 416> jego imię jest przypowieścią czy
biografią, niezmiernie interesujące jest to, że czytamy
tam, jak patriarcha zastanawiał się nad tym samym pytaniem, które
obecnie nas tak nurtuje. Podobnie jak populiści, opisuje on ludzi, którzy
zabierają osła sierocie, woła wdowie, przenoszą
granice, koszą
pola biednych i zbierają ich pożytki, pozbawiając ich nawet
odzieży i pozostawiając nagich na deszczu, by szukali
schronienia między skałami.
Hebrajscy prorocy swe najbardziej wyszukane klątwy
zachowali dla zdzierstwa i zbytku bogaczy, zaś Mojżesz ustanowił
przepisy o umarzaniu długów, o przywracaniu własności
ziemi oraz ograniczeniu prywatnych majątków. W Rzymie, przed wiekami,
wielkość majątków ziemskich ograniczona była do 120
hektarów na obywatela, a liczba bydła i niewolników ograniczona była
areałem
uprawianej ziemi. Jednak prawa nadane przez Wszechmogącego za pośrednictwem
Mojżesza były równie niewykonalne jak kodeksy Likurgas
i Licyniusza wobec niepohamowanej energii człowieka i wrodzonych cech
jego osobowości.
Za czasów Cezara dwa tysiące plutokratóws
było praktycznie właścicielami rzymskiego imperium, zaś
ponad sto tysięcy rodzin trudniło się żebractwem,
utrzymując się z datków pochodzących z kasy państwowej.
To samo zmaganie trwało nieprzerwanie przez wieki średnie aż
po dziewiętnaste stulecie. Także i dzisiaj nikt nie przepisał
jeszcze lekarstwa, które już wcześniej nie byłoby
bezskutecznie stosowane wśród niezliczonych pacjentów. Nie
zaproponowano żadnego eksperymentu finansowego czy politycznego, który
by już nie był po wielokroć wypróbowany,
bez osiągnięcia żadnego efektu, z wyjątkiem osobistej
katastrofy i narodowej ruiny.
Aż w końcu, po wielu przypadkowych próbach
oraz licznych krwawych i rozpaczliwych walkach z królami i dynastiami,
przywilejami, kastami i prerogatywami, starymi nadużyciami, wspaniale
obwarowanymi systemami, tytułami i klasami, urzeczywistniony tutaj
został najwyższy ideał rządu, w którym nadrzędną
rolę pełni lud. Biedacy, wyrobnicy, robotnicy są władcami.
To oni ustanawiają prawa i tworzą instytucje. Ludwik XIV
powiedział:
‘Państwo to ja’. Teraz zaś pracownicy najemni, rolnicy,
kowale, rybacy, rzemieślnicy powiadają: ‘Państwo to
my’. Nie ma już miejsca na konfiskaty i grabieże, czy
bogacenie się królewskich faworytów. Każdy człowiek,
niezależnie od swej narodowości, zdolności,
wykształcenia czy systemu wartości, staje do współzawodnictwa
z innymi ludźmi <str. 417> na równych prawach. Prawa, dobre
lub złe, uchwalane są przez większość.
Niecałe sto lat temu warunki społeczne w
Stanach Zjednoczonych stanowiły przykład rzeczywistej równości.
W okresie pierwszego spisu w naszym kraju nie było ani milionerów,
ani nędzarzy czy włóczęgów. Pierwszym obywatelem amerykańskim,
któremu udało się zgromadzić majątek przekraczający
milion dolarów, był założyciel rodziny Astorów. Miało
to miejsce
w 1806 roku, krótko po tym, jak przybył on tutaj z Niemiec, będąc
synem rzeźnika i mając ze sobą paczkę futer, które
miały stanowić podstawę jego fortuny. Wcześniej właścicielem
największego majątku był George Washington, którego posiadłości
w chwili
śmierci wyceniono na 650 tysięcy dolarów.
Większość ludzi była rolnikami i
rybakami, którzy żyli zadawalając się owocami swej pracy.
Rozwój, jaki nastąpił na tym kontynencie za sprawą budowy
linii kolejowych, zastosowania maszyn rolniczych oraz naukowych rozwiązań
życia współczesnego, uczynił nas najbogatszym narodem
ziemi. Łączny majątek naszego kraju przekroczył
prawdopodobnie 100 miliardów dolarów, z czego połowa, jak się
uważa, znajduje się w posiadaniu niecałych 30 tysięcy
osób i korporacji. Największe
majątki prywatne na świecie zostały zgromadzone w drugiej
połowie dziewiętnastego wieku w Stanach Zjednoczonych.
Tymczasem nasze zasoby naturalne są jeszcze prawie
nietknięte. Zaorano dopiero niecałą jedną czwartą
uprawnej ziemi. Nasze kopalnie kryją bogactwa większe niż
Ofir i Potosis.
Nasz przemysł i handel są dopiero w wieku dojrzewania, a już
wytworzyły arystokrację bogactwa, która nie nosi orderów ani
diademów, przed którą nie biegają heroldowie, ale jej
przedstawiciele często bywają przyjmowani na dworach książęcych
i w pałacach królewskich.
Jeśli nierówny podział obowiązków i
przywilejów społeczeństwa zależy od prawodawstwa,
instytucji i rządu, to w systemie takim jak nasz powinna zostać
przywrócona równowaga. Jeśli bogactwo jest skutkiem
niesprawiedliwych praw, zaś ubóstwo wynika z ustaw legalizujących
ucisk, to obecnie lekarstwo jest w dyspozycji samych ofiar. Jeśli
cierpią, to z powodu ran, które sami sobie zadali. Nie mamy posiadłości
feudalnych, nie mamy praw pierworodztwa ani dziedzictwa, żadnych
przywilejów, które nie byłyby powszechnie dostępne.
Sprawiedliwość, równość, wolność i
braterstwo stanowią fundament państwa. Każdy mężczyzna
ma prawo do głosowania. Szkoły zapewniają wszystkim możliwość
wykształcenia. Prasa jest wolna. Swoboda mowy, myśli
i sumienia jest nieskrępowana. <str. 418>
Powszechne prawo wyborcze nie okazało się
jednak zbawiennym lekarstwem na bolączki społeczne. Nie
zlikwidowano ubóstwa. Pomimo tego, że zgromadzono bogactwa, które
przerastają wyobrażenia skąpców, nierówność
podziału jest tak samo wielka, jak za czasów Ijoba, Salomona i Agisas.
Starego problemu nie rozwiązano, a jeszcze pojawiły się
nowe, skomplikowane i bardziej intensywne okoliczności. Władza o
znacznie większym zasięgu została zgromadzona w rękach
garstki osób, a w ustroju republikańskim pojedynczy ludzie dorobili
się bardziej zawrotnych fortun niż w czasach monarchii.
Przepaść między bogatymi i biednymi pogłębia
się z każdym dniem. Siły pracy i kapitału, które
powinny być sprzymierzeńcami i przyjaciółmi, wzajemnie się
wspierając, stanęły w szyku bojowym naprzeciwko siebie jak
dwie wrogie armie, które w oszańcowanych obozach przygotowują
się do oblężenia albo do bitwy. Rocznie traci się
miliony dolarów na zarobkach, na skutek niszczenia marnowanych towarów i
niszczejących
fabryk oraz zmniejszania się zysków z powodu strajków i zamykania
zakładów pracy, co nabrało cech normalnego stanu wojny między
pracodawcami i zatrudnionymi.
Utopias
jest jeszcze nie odkrytą krainą. Idealna doskonałość
społeczeństwa, jak pustynny miraż, oddala się w miarę
zbliżania się do niego. Ludzka natura pozostaje niezmieniona w
każdych okolicznościach.
Wraz z postępem cywilizacyjnym poziom egzystencji
mas społecznych uległ niesłychanej poprawie. Najuboższy
rzemieślnik ma dostęp do wygód i udogodnień, o których pięć
wieków temu nie marzyli nawet monarchowie przy całym ich bogactwie.
Jednak De Toqueville zaobserwował osobliwą anomalię, że
w miarę jak poprawia się sytuacja mas, ludzie oceniają swe
położenie coraz bardziej krytycznie i wzrasta
niezadowolenie. Potrzeby i pragnienia wzrastają szybciej niż możliwości
ich zaspokojenia. Wykształcenie, prasa codzienna, podróże,
biblioteki, parki, galerie, witryny sklepowe poszerzyły horyzonty
ludzi pracy, zwiększyły ich zdolności do cieszenia się
przyjemnościami,
zaznajomiły ich z luksusem i korzyściami płynącymi z
bogactwa. Dzięki uświadomieniu politycznemu robotnicy
dowiedzieli się o równości ludzi i przekonali się o potędze
głosowania. Fałszywi nauczyciele przekonali ich, że całe
bogactwo wytwarzane
jest przez świat pracy, że każdy człowiek, który
posiada więcej niż może zarobić swymi rękoma
otrzymując codzienne wynagrodzenie, jest złodziejem, że
kapitalista jest nieprzyjacielem, a milioner wrogiem publicznym, <str.
419> który winien być wyzuty z praw i
zastrzelony na miejscu.
Nie da się oddzielić wielkich fortun
prywatnych od wysokiej cywilizacji. Najbogatszą społecznością
na świecie, licząc dochód na osobę, jest obecnie plemię
pierwotnych Indian Osage. Ich łączny majątek jest
proporcjonalnie dziesięć razy większy niż w Stanach
Zjednoczonych. Jest on własnością wspólną. Społeczna
własność nie musi być konsekwencją barbarzyństwa,
ale w każdym państwie, które usiłuje osiągnąć
społeczną i ekonomiczną równość, gdzie bogactwo
“wypracowywane jest przez świat
pracy”, bez interwencji kapitału, tak jak to ma miejsce w Chinach i
Indiach, zarobki są niskie, położenie robotnika nędzne,
a postęp niemożliwy. Gdyby obecny majątek Stanów
Zjednoczonych równo podzielić między wszystkich mieszkańców,
to suma, która przypadłaby
każdemu wynosiłaby, wedle danych ze spisu, około 1000 dolarów.
Gdyby została ustanowiona taka równość,
to z pewnością ustałby postęp. Gdyby warunek ten
dominował od początku, to bylibyśmy pogrążeni w
stagnacji. Tylko w warunkach koncentracji bogactwa można podporządkować
sobie naturę i zmusić jej siły do usług na rzecz
cywilizacji. Dokąd kapitał, dzięki mechanizacji, nie
ujarzmi pary, elektryczności i grawitacji, uwalniając człowieka
od konieczności ustawicznego wysiłku po to tylko, by przetrwać,
ludzkość
będzie stać w miejscu albo się cofać. Kolej, telegraf,
flota, miasta, biblioteki, muzea, uniwersytety, katedry, szpitale –
wszystkie wielkie przedsięwzięcia wzbogacające i upiększające
życie oraz zapewniające lepsze warunki życia ludzkiego –
są skutkiem
koncentracji kapitału w rękach garstki ludzi.
Nawet gdybyśmy chcieli ograniczyć możliwość
gromadzenia dóbr, to i tak społeczeństwo nie dysponuje środkami,
za pomocą których dało by się to zrealizować. Nie da
się ujarzmić umysłu ludzkiego. Różnice między
ludźmi są zasadnicze i wrodzone. Zostały one ustanowione
przez Nadrzędną Moc i nie mogą zostać zniesione uchwałą
Kongresu. W zmaganiach między mózgami a liczbami, zawsze wygrywały
mózgi i tak będzie nadal.
Choroba społeczna jest poważna i groźna,
jednak nie jest ona tak niebezpieczna jak doktorzy i lekarstwa. Polityczni
znachorzy ze swą sarsaparyląs,
plastrami i pigułkami leczą objawy zamiast usuwać przyczynę.
Swoboda bicia monet srebrnych, wzrost dochodu na osobę, ograniczanie
imigracji, tajne wybory i uprawnienia <str. 420> wyborcze – to są
wszystko ważne kwestie, ale można je rozwiązać nie
przyczyniając się w najmniejszym stopniu do poprawy bytu
szerokich mas ludu pracującego w Stanach Zjednoczonych. Zamiast
pozbawiać prawa do głosowania biednych i nieuświadomionych,
lepiej byłoby umożliwić im wzrost dobrobytu i inteligencji,
tak aby potrafili głosować. Klasa ludzi wyjętych spod prawa
nieuchronnie stanie się środowiskiem konspiracyjnym, zaś
podstawą bezpieczeństwa wolnych instytucji jest wykształcenie,
powodzenie i zadowolenie tych, od których zależy ich egzystencja.”
Oto stwierdzenie faktów, ale gdzie został określony
środek zaradczy? Nie ma takowego. A przecież autor nie żywi
sympatii wobec zjawisk, na które zwraca uwagę. Gdyby tylko potrafił,
to wolałby wskazać na sposób uniknięcia tego, co jego
zdaniem jest nieuniknione. Podobnie uczyniliby wszyscy, którzy godni są
tego, by nazwać ich ludźmi. Co się zaś tyczy pana
Ingallsa, to przemawia za tym następujący fragment z jego przemówienia
w senacie Stanów Zjednoczonych.*
Powiedział on:
* Sprawozdania Kongresowe, Tom 7, str. 1054-55.
“Nie możemy ukryć prawdy, że znaleźliśmy
się na krawędzi groźnej rewolucji. Dawne sprawy straciły
aktualność. Ludzie stają w szyku bojowym po jednej albo po
drugiej stronie złowieszczej bitwy. Po jednej stronie stoi kapitał,
niebezpiecznie obwarowany przywilejami, arogancki na skutek ciągłego
triumfowania, usilnie obstający przy dawnych teoriach, domagający
się dalszych ustępstw, wzbogacany ściąganiem danin w
kraju i wpływami z handlu
zagranicznego oraz walczący o to, by dostosować wszystkie wartości
do swego własnego standardu złota. Po drugiej stronie stoi
świat pracy, domagający się zatrudnienia, walczący o
rozwój przemysłu krajowego, zmagający się z siłami
natury i podporządkowujący
sobie nieużytki. Miejski świat pracy, głodujący i posępny,
stanowczo zdecydowany, by obalić system, w którym bogaci jeszcze
bardziej się bogacą, a biedni ubożeją, system, który
Vanderbiltowi i Gouldowi zapewnia bogactwa przechodzące wyobrażenia
najbardziej
zachłannych, a biednych skazuje na nędzę, od której nie da
się uciec ani się przed nią schronić, chyba że w
grobie. Żądanie sprawiedliwości spotkało się z
obojętnością i pogardą. W tym kraju robotnicy, którzy
domagają się pracy, są traktowani jak natrętni żebracy błagający
o chleb.” <str. 421>
W ten sposób stwierdza on, że nie umie dostrzec
żadnej nadziei. Nie zna żadnego lekarstwa przeciwko straszliwej
chorobie samolubstwa.
Ks. dr Lyman Abbott wypowiada się na temat tej
sytuacji
W starym wydaniu Literary Digest
znajdujemy następujące podsumowanie poglądów dr Abbotta,
szanowanego kaznodziei, wydawcy i współpracownika Theodora
Roosevelta, na temat związku między kapitałem a pracą:
“Dr Abbott twierdzi, że kwestia, czy system
wynagrodzeń jest lepszy od feudalizmu lub niewolnictwa, została
już rozstrzygnięta. Jednak stawia on następujące
zarzuty wobec obecnego systemu przemysłowego, jeśli miałby
to być jego ostateczny kształt: (1) nie zapewnia on stałego
i długotrwałego zatrudnienia wszystkim chętnym do pracy, (2) nie zapewnia
wynagrodzeń odpowiadającym rzeczywistym kosztom utrzymania nawet
i tym, którzy są w tym systemie zatrudnieni, (3) sam w sobie
niewystarczająco rozwija wykształcenie, a także nie
zapewnia odpowiedniej ilości wolnego czasu na cele edukacyjne,
(4) w obecnych warunkach, czysty, dobry dom jest w wielu przypadkach
nieosiągalnym celem. Dr Abbott jest przekonany, że nauki Jezusa
Chrystusa i zasady zdrowej ekonomii politycznej są zbieżne.
Twierdzi, że wyzysk mężczyzn, kobiet i dzieci po to, by
wyprodukować tanie towary, doprowadzi do klęski. Stwierdza on,
że praca nie jest towarem. Cytujemy:
‘Uważam, że system, który dzieli społeczeństwo
na dwie klasy, kapitalistów i robotników, jest tylko systemem przejściowym,
a gospodarczy niepokój naszych czasów jest rezultatem ślepej walki
o demokrację bogactwa, w której użytkownicy narzędzi
będą jednocześnie ich właścicielami, w której
praca będzie zatrudniać kapitał, a nie kapitaliści
robotników, w której ludzie, a nie pieniądze, będą
sprawowali kontrolę nad przemysłem, podobnie jak obecnie
kontrolują rząd. Jednak przekonanie, że praca jest towarem,
a kapitał ma ją kupować na najtańszych rynkach, nie
zasługuje nawet na miano przejściowego. Jest to pogląd błędny
pod względem ekonomicznym i niesprawiedliwy pod
względem etycznym.
Nie ma takiego towaru jak praca. Tego rodzaju towar nie
istnieje. Robotnik przychodząc do fabryki w poniedziałek rano
nie ma nic do sprzedania, ma puste ręce. Przychodzi po to, by coś
wyprodukować wkładając w to własny wysiłek. Gdy
zaś to coś zostanie wyprodukowane, ma być sprzedane, a część
zysku ze sprzedaży będzie się słusznie należała
robotnikowi, gdyż <str. 422> miał on swój udział w
produkcji. Skoro więc nie ma takiego towaru jak praca, który mógłby
być sprzedawany, to nie istnieje
także rynek pracy, na którym można by go sprzedawać. Wolny
rynek składa się z wielu sprzedawców oferujących rozmaite
towary i wielu kupujących, mających różne potrzeby.
Sprzedawca ma całkowitą wolność, by sprzedawać
lub nie, a kupujący ma zupełną swobodę
kupowania lub nie. Tego typu rynek nie istnieje w odniesieniu do pracy.
Robotnicy w większości przypadków są tak mocno przypisani
do swego miasta, ze względu na przesądy, nieznajomość
innych części świata i jego potrzeb, troskę o dom,
posiadanie niewielkiej
posesji – domu i działki – oraz ze względu na więzy
religijne, jak gdyby byli zakorzenieni w ziemi. Nie mają oni wielu różnych
zawodów do zaoferowania. Z zasady robotnik umie dobrze wykonywać
tylko jedną rzecz, potrafi się dobrze posługiwać tylko
jednym
narzędziem i zmuszony jest znaleźć właściciela
owego narzędzia, który życzyłby sobie, by robotnik go używał,
inaczej pozostanie bez zajęcia. ‘Kupiec’, powiada Frederic
Harrison, ‘siedzi w kantorze i przy pomocy kilku listów czy formularzy
przewozi i rozprowadza
zawartość całych miast z kontynentu na kontynent. W
przypadku właściciela sklepu, przypływy i odpływy
przemieszczających się mas ludzkich zapewniają potrzebę
przemieszczania jego towarów. Jego klienci zapewniają mu obrót. To
jest prawdziwy rynek. Tutaj
konkurencja działa szybko, całkowicie, prosto i uczciwie. Zupełnie
inaczej ma się rzecz z robotnikiem dniówkowym, który nie ma żadnego
towaru do sprzedania. Musi on być osobiście obecny na każdym
rynku, co oznacza konieczność kosztownego, osobistego przemieszczania się. Nie
może on korespondować ze swym pracodawcą. Nie da rady przesłać
przykładu swej siły ani też pracodawca nie zastuka do jego
drzwi.’ Nie ma więc do sprzedania ani takiego towaru jak praca, ani
rynku pracy, na którym mogłaby ona być sprzedawana.
Obydwie rzeczy są fikcją ekonomii politycznej. Rzeczywistość
wygląda następująco:
Większość towarów w naszych czasach –
stopniowo obejmuje to także produkty rolne – jest wytwarzana przez
zorganizowany zespół robotników, którzy wykonują swą
pracę pod nadzorem ‘kapitanów przemysłu’ i przy użyciu
kosztownych narzędzi. Wymaga to współdziałania trzech klas
– właścicieli narzędzi, czyli kapitalistów, zarządzających
czyli menadżerów oraz tych, którzy posługują się
narzędziami, czyli robotników. Rezultatem
jest wspólny produkt ich wytwórczości, jako że samo narzędzie
jest tylko zakumulowanym produktem wytwórczości i jako takie <str.
423> stanowi ich wspólną własność. Zadaniem
ekonomii politycznej jest ustalenie, w jaki sposób wartość ta
może być sprawiedliwie
podzielona między tych partnerów wspólnego przedsięwzięcia.
Od rozstrzygnięcia tego zależy zagadnienie świata pracy.
Nieprawdą jest, że robotnikowi należy się całość,
nie należy mu się nawet to, czego żądają dla
niego niektórzy z niepohamowanych obrońców jego sprawy. Menadżerowi
należy się jego udział, i to spory udział. Kierowanie
taką wytwórczością, wiedza o tym, jakie produkty są
potrzebne w świecie, znalezienie nabywcy na towary, który zapłaci
cenę zapewniającą uczciwe wynagrodzenie za pracę przy ich
wytwarzaniu – to praca wymagająca wysokich kwalifikacji i zasługująca
na szczodre wynagrodzenie. Właścicielowi narzędzi należy
się dochód. Przypuszczalnie on albo ktoś, od kogo otrzymał
on narzędzie, zaoszczędził pieniądze, które jego
koledzy wydali na doczesne
zbytki albo wątpliwe przyjemności, dlatego ma on prawo do
wynagrodzenia za to, że był oszczędny i zapobiegliwy. Można
jedynie mieć wątpliwości, czy nasz system przemysłowy
nie wynagradza czasami zbyt szczodrze cnoty posiadania, przekształcając
ją przez
to w występek. Robotnik ma prawo do wynagrodzenia. Od czasu
zniesienia niewolnictwa nikt nie kwestionuje tego prawa. Określenie
sposobu podziału produktu owej wspólnej wytwórczości jest
trudne. Z pewnością jednak nie należy tego czynić w
ramach systemu,
który skłania kapitalistów do wypłacania możliwie jak
najmniejszych wynagrodzeń, a robotników do wykonywania możliwie
jak najmniejszej ilości pracy za otrzymywaną pensję. Jaki
by nie był słuszny sposób, to w każdym razie ten jest błędny.’”
Wydaje się, że dr Abbott ma gorące, współczujące
serce dla mas społecznych i wyraźnie zrozumiał ich położenie.
Słusznie diagnozuje on chorobę polityczno-finansową, ale
nie umie znaleźć lekarstwa. Właściwie wspomina on o
czymś, co mogłoby stanowić lekarstwo, gdyby tylko
udało się to wprowadzić w czyn, nie mówi jednak, w jaki
sposób można to osiągnąć. Czyli, jak mu się
wydaje, dostrzega on narastanie
“ślepej walki o demokrację bogactwa, w której
użytkownicy narzędzi będą jednocześnie ich właścicielami,
w której praca będzie zatrudniać kapitał”.
Owo zdanie brzmi tak, jakby jego autor czytał
ostatnio historię o lampie Aladyna z baśni tysiąca i jednej
nocy i <str. 424> miał nadzieję, że znajdzie i
zastosuje “czarodziejską różdżkę”. Dowodzi ono,
że albo ów dżentelmen ma jedynie ograniczone pojęcie o
finansach, albo że spodziewa się rewolucji,
w której użytkownicy narzędzi siłą przejmą narzędzia
od kapitału z pogwałceniem wszelkich praw uznawanych przez współczesne
społeczeństwo. Gdyby nawet jakimś sposobem dokonała się
taka zmiana własności narzędzi, które odebrane ich obecnym
właścicielom weszłyby w posiadanie ich użytkowników,
to czyż nie jest to oczywiste dla wszystkich, że nowi właściciele
narzędzi, ze względu na ich posiadanie, staliby się
natychmiast kapitalistami? Czy mamy
jakiekolwiek powody, by sądzić, że nowi właściciele
narzędzi byliby bardziej wspaniałomyślni i mniej samolubni
od obecnych posiadaczy? Czy mamy jakieś podstawy, by przypuszczać,
że w naturalnym usposobieniu serca posiadaczy narzędzi zaszły
większe zmiany,
niż w przypadku użytkowników narzędzi, że nowi użytkownicy
narzędzi zgodzą się chętnie na to, by wszyscy
robotnicy mieli taki sam udział w dobrodziejstwach mechanizacji?
Wszystkie doświadczenia ludzkiej natury mówią, że nie!
Dostrzega się chorobę, dostrzega
się potrzebę jej leczenia, jednak nie ma takiego lekarstwa, które
mogłoby uzdrowić “wzdychające stworzenie”. Jego
westchnienia i utrapienia, jak wskazuje apostoł, muszą trwać
i narastać aż do momentu objawienia synów Bożych – aż
do Królestwa Bożego (Rzym. 8:22,19).
Poprzez zaprzeczanie, że istnieje problem, nie
dokona się jego uzdrowienia. Stwierdzenie, że “nie ma takiego
towaru jak praca” nie naprawi ani nie zmieni smutnego faktu, że
praca jest towarem i że nie może być niczym innym w
obecnych warunkach i w świetle obowiązujących praw społecznych.
Niewolnictwo w pewnym okresie i w odniesieniu do niektórych osób mogło
być korzystną instytucją, jeśli panowie byli uprzejmi
i rozważni. Pańszczyzna w półcywilizowanym systemie
feudalnym mogła mieć swoje dobre
strony w swoim czasie i w tamtych okolicznościach. Podobnie jest z
systemem wynagrodzeń. Uznawanie pracy za
towar, czyli przedmiot
sprzedaży i kupna, ma swe znakomite strony. Przyczyniło się
to w znacznej mierze do rozwoju zdolności umysłowych i
fizycznych i było bardzo cennym dobrodziejstwem dla świata pracy
w przeszłości. W obecnym stanie rzeczy pozbawianie pracy jej
cech towaru nie byłoby rzeczą mądrą, gdyż ci
robotnicy, którzy dysponują <str. 425> inteligencją,
kwalifikacjami i energią oraz korzystają z tych umiejętności,
zasługują na to, by zapotrzebowanie na ich pracę było
większe oraz by byli w stanie sprzedać swoją pracę za
lepszą cenę niż robotnicy niewykwalifikowani i
nieinteligentni. Jest to konieczne dla pobudzania ludzi niemądrych i
nieuświadomionych.
Potrzebny byłby sprawiedliwy, ojcowski rząd, który by nadal
utrzymywał i rozwijał zdrowe ograniczenia i podniety, a jednocześnie
bronił każdej z klas ludzi pracy przed arogancją
klasy zajmującej nieco wyższą pozycję, który stanowiłby
ochronę przed herkulesową siłą współczesnego
kapitału z jego potężną i ciągle rosnącą
armią mechanicznych niewolników, rząd który na koniec,
opanowawszy w pełni i powszechnie praktyczne zasady sprawiedliwości,
zgodnie z prawem miłości unicestwiłby wszystko, co ma związek
z samolubstwem i grzechem. Nigdzie z wyjątkiem Biblii nie znajdziemy
wzmianki o takim rządzie. Biblia bowiem dokładnie opisuje i
zdecydowanie obiecuje taki rząd, który zostanie ustanowiony, gdy
tylko zakończy się wybór Kościoła Bożego, którego
członkowie
mają być królami i kapłanami jako współdziedzice z
Immanuelem (Obj. 5:10; 20:6).
Pogląd zmarłego biskupa J. P. Newmana
Biskup Newman z kościoła
metodystyczno-episkopalnego uważał, że konflikt między
kapitałem a pracą jest nieunikniony. Dostrzegał on słuszne
i niesłuszne racje obu stron tego sporu. W artykule opublikowanym w
czasopiśmie wydawanym przez jego grupę wyznaniową wysuwa on
następujące tezy i sugestie:
“Czy bogactwo jest bezbożnością? Czy
ubóstwo jest zasadniczym sensem pobożności? Czy tylko żebracy
są świętymi? Czy niebo jest przytułkiem dla ubogich? Cóż
wtedy zrobimy z Abrahamem, który był bardzo bogaty, mając wiele
bydła, srebra i złota? Co uczynimy z Ijobem, który posiadał
7 tysięcy owiec, 3 tysiące wielbłądów, 4 tysiące
wołów, 500 oślic, który
miał 12 tysięcy hektarów ziemi i 3 tysiące osób służby
domowej? (…)
Wejście w posiadanie bogactw jest darem Bożym.
Przedsiębiorczość i oszczędność są
zasadami gospodarności. Zgromadzenie wielkiej fortuny wymaga szczególnego
talentu. Tak jak poeta, filozof i mówca ma swój talent z urodzenia,
podobnie i finansista jest geniuszem bogactwa. Ma intuicyjne <str.
426> wyczucie prawa podaży i popytu, wydaje się posiadać
dar proroczego przewidywania przyszłych zmian rynkowych, wie kiedy
kupić, kiedy sprzedać, a kiedy
zatrzymać to, co posiada. Przewiduje on przyrost ludności i jego
wpływ na wartość nieruchomości. Tak jak poeta, który
musi śpiewać, bo mu muza piersi rozpiera, tak i finansista musi
robić pieniądze. Nie może się temu oprzeć. O
obdarzeniu takim talentem
mówi Pismo Święte: ‘Ale pamiętaj na Pana, Boga twego; bo
on dodawa tobie mocy ku nabywaniu bogactw” – 5 Mojż. 8:18. I
wszystkie te obietnice urzeczywistniły się w obecnym położeniu
narodów chrześcijańskich, które kontrolują finanse świata.
W sprzeczności z tym naturalnym i zgodnym z
przepisami prawem do posiadania własności rozlega się nawoływanie
do tego, by rozdzielić własność między tych, którym
nie udało się wejść w jej posiadanie przez
dziedziczenie albo umiejętność czy też przedsiębiorczość.
To taki rodzaj
komunizmu, który nie ma oparcia ani w prawie natury, ani w porządku
społecznym ludzkości. Jest to dzikie, nielogiczne wołanie
świata pracy przeciwko kapitałowi, pomiędzy którymi,
zgodnie z ekonomią przyrody i ekonomią polityczną, nie
powinno być w zasadzie
wrogości.”
Biskup zapewnia, że “pracodawca i zatrudniony
mają niezbywalne prawa. Pracodawca ma prawo zatrudnić, kogo
może za tyle,
za ile może, zaś zatrudniony ma prawo odpowiedzieć na
propozycję, kiedy
może. Biskup stwierdza, że nienawiść i zazdrość
klas ludu pracującego nie podnoszą się przeciwko
posiadaczom ogromnych fortun, ale przeciwko ogromnemu wygodnictwu i
ogromnej obojętności bogatych. Pisze on dalej:
“Bogactwo ma do spełnienia najbardziej zaszczytną
ze wszystkich misji. Nie jest ono dawane po to, by było gromadzone
albo dawało przyjemność. Bogaci są jałmużnikami
Wszechmogącego. Są oni urzędnikami wypłacającymi
jałmużny w Jego imieniu. Są obrońcami biednych. Mają
oni za zadanie rozpocząć owo wielkie przedsięwzięcie,
które nauczy ludzi zapobiegliwości,
zapewniając im nie tyle największe dywidendy, co największe
powodzenie. Kapitał umożliwia robotnikom udział w szczęśliwej
radości uczciwego przemysłu. Do obowiązków bogatych należy
poprawa warunków mieszkaniowych ludzi biednych, jednak w wielu
przypadkach stajnia bogacza <str. 427> jest pałacem w porównaniu
z mieszkaniem uczciwego i wykształconego robotnika.
Jeśli bogaci będą patronami reform
socjalnych rozwiniętego społeczeństwa, to otrzymają błogosławieństwo
biednych. Do ich obowiązków należy udzielanie ustawodawcom
wskazówek, które służą ochronie wszystkich praw i interesów
społeczności. Jeśli będą budowali biblioteki
naukowe, galerie sztuki i świątynie pobożności, będą
szanowani jako dobroczyńcy rodzaju ludzkiego. Jeśli bogactwo
kapitału połączy swe siły z bogactwem intelektu,
bogactwem siły mięśni oraz bogactwem dobroci dla wspólnego
dobra, to wtedy praca i kapitał będą szanowane jako równie
ważne czynniki w dziele zapewniania wszystkim ludziom życia,
wolności i prawa do szczęścia.”
Biskup najwyraźniej
stara się zachować obiektywizm w spojrzeniu na obie strony
obecnego konfliktu i zbliżającej się walki, jednak związki
z bogactwem i uzależnienie od niego sprawiają, że chociaż
podświadomie, to jednak jego oceny są wyraźnie stronnicze.
To fakt, że liczni bohaterowie przeszłości byli bogaci, jak
choćby Abraham. Jednak historia pobytu Abrahama, Izaaka i Jakóba w
ziemi Chananejskiej dowodzi, że chociaż w tamtych czasach można
było posiadać ziemię, to jednak nie była ona ogrodzona
i każdy mógł ją swobodnie
użytkować. Owi
trzej patriarchowie ze swą służbą, trzodą i
stadami wędrowali bez przeszkód po ziemiach Chananejczyków przez
blisko dwa stulecia, a mimo to nie rościli sobie prawa do posiadania
choćby jednej stopy tej ziemi (Dzieje Ap. 7:5). Zaś w obrazowym
królestwie Bożym, w Izraelu, przepisy zakonu zapewniały
utrzymanie biednym, zarówno spośród ludności rodzimej, jak i
obcokrajowców. Nikt nie musiał głodować. Zboża z pól
nie wolno było zbierać do końca; rogi pola należało
zostawić nie zżęte, aby ubodzy
mogli z nich zbierać ziarno po żniwach. Głodny mógł
wejść do sadu, winnicy, czy udać się na pole, by na
miejscu najeść do syta. Gdy zaś ziemia palestyńska
została podzielona między pokolenia i rodziny izraelskie, zostało
ustanowione specjalne zarządzenie,
mające na celu likwidację obciążeń hipotecznych własności
ziemskich i umarzanie wszystkich długów. Miało się to
odbywać co pięćdziesiąt lat i miało na celu
zapobieżenie zubożeniu i praktycznemu zniewoleniu całego
narodu przez garstkę bogaczy. <str. 428>
Biskup zdaje się zapomniał, że prawa i
organizacje chrześcijaństwa nie są kodeksem zrządzonym
przez Boga, że podobnie jak wszystkie wynalazki niedoskonałych
umysłów i serc, prawa te nie są nieomylne, że chociaż
w pewnym okresie nie można było niczego lepszego wymyślić,
to jednak zmieniające się warunki społeczne i finansowe
spowodowały już w przeszłości konieczność
wprowadzenia zmian, tak że obecnie za właściwe uważa
się inne reformy, które w swoim czasie spotykały się ze
sprzeciwem ze strony samolubstwa i
radykalnego konserwatyzmu. Jeśli więc uważamy, że
nasze prawa pochodzą tylko od ludzi i są omylne, jeśli były
już zmieniane i poprawiane, tak aby dostosować je do zmieniających
się okoliczności, to czy nie jest niekonsekwencją ze strony
biskupa, gdy teraz traktuje je jako święte,
bezsporne i niezmienne,
albo gdy twierdzi, że prawa
raz uznane są od tej chwili “niepodważalne”, “naturalne”
oraz nie podlegające dyskusji “ani w zakresie prawa natury, ani
porządku społecznego ludzkości”, albo też gdy uważa,
że każda sugestia modyfikacji prawa i uregulowań społecznych
w celu lepszego dostosowania ich do obecnych warunków jest “dzika” i
“niemądra”.
Należy zauważyć, że w kwestii
traktowania pracy jako towaru
podporządkowanego warunkom podaży i popytu biskup zajmuje
stanowisko przeciwne w stosunku do tego, które przedstawił dr
Abbott. Uważa on tę zasadę za prawo naszego obecnego
systemu społecznego i stwierdza, że tak musi pozostać. Ma
rację stwierdzając, że praca musi pozostać towarem
(czyli być kupowana tak tanio, żeby kapitał mógł ją
nabyć oraz sprzedawana za najwyższą cenę, jaką
tylko świat pracy może za nią otrzymać) tak długo,
dokąd będzie istniał obecny system społeczny. To
jednak nie będzie już trwało przez wiele lat, na co wskazują
proroctwa oraz obserwacje poczynione przez ludzi o światłych
umysłach, którzy pozostają w bliskim kontakcie z ludźmi i
ich niepokojami.
Z punktu widzenia biskupa jedyną nadzieją na
pokojowe rozwiązanie sprzeczności między kapitałem a
pracą jest: (1) nawrócenie
wszystkich bogatych, tak aby
zaczęli cechować się miłością i dobroczynnością,
co wyrażają dwa ostatnie akapity zacytowanego powyżej
fragmentu, oraz (2) nawrócenie
wszystkich biednych i przedstawicieli klasy średniej, <str.
429> tak by z pobożnością i zadowoleniem wdzięcznie
przyjmowali wszystko, co tylko bogaci łaskawie pozwolą im posiąść
z ziemi i z obfitości jej, i żeby głośno wołali
“Błogosławieni jesteśmy my ubodzy”! Przyznajemy, że
to rozwiązałoby szybko i gruntownie kwestię robotniczą,
jednak żaden człowiek przy zdrowych zmysłach
nie będzie oczekiwał takiego rozwiązania w najbliższej
przyszłości. W taki sposób nie przedstawia tego nawet Pismo
Święte. Trudno byłoby przypuszczać, że ten
inteligentny biskup istotnie przedstawia swe sugestie jako rzeczywiste
lekarstwo. Sądzimy raczej,
że wyraża on w ten sposób pogląd, iż poza tym
nierealnym rozwiązaniem nie widzi żadnego innego, a przeto
cywilizacja zostanie niebawem dotknięta przekleństwem anarchii.
Oby ten dżentelmen mógł był dostrzec Boskie lekarstwo, o
które nasz Pan nauczył nas modlić się w nadziei: “Przyjdź
Królestwo Twoje”. Oby mógł był zrozumieć sposób, w
jaki zostanie ustanowione to Królestwo w mocy i w panowaniu (Dan.
2:44,45; 7:22,27; Obj. 2:27).
Poglądy wykształconego prawnika
Pewien światowej sławy prawnik, zwracając
się do studentów roku dyplomowego wydziału prawa wybitnej
uczelni w Stanach Zjednoczonych, wyraził się w następujący
sposób, o czym donosi Journal
z Kansas City:
“Historia wyniosłej i zachłannej rasy, do
której należymy, jest opisem nieustannych krwawych walk o wolność
osobistą. Toczyły się wojny, dynastie były obalane,
ścinano monarchów, nie z chęci podboju, nie dla ambicji i chwały,
ale po to, by człowiek mógł być wolny. Przywileje i
uprawnienia, choć niechętnie i z oporem, były udzielane
przez wiele krwawych
stuleci ze względu na nieposkromioną żądzę
osobistej wolności. Daleka droga dzieli Wielką Kartę Wolnościs
od Appomattoxs. Jednak w ciągu
tych 652 lat ludzkość nawet przez chwilę nie ustąpiła
ani nie zawahała się w swym postanowieniu prowadzenia nieugiętej
walki o równość wszystkich ludzi wobec prawa. To z tego powodu
baronowie zastraszyli króla Jana, dlatego został spalony Latimer,
dlatego umarł Hamden, dlatego została sporządzona ugoda w
kabinie okrętu Mayflower, dlatego ogłoszona została
Deklaracja
Niepodległości, za to umarł John Brown z Osawatomie, to
dlatego legiony <str. 430> Granta i Sheridana szły w pole i
zwyciężały, będąc raczej gotowe położyć
życie, niż zrezygnować z przywilejów wolności.
Nareszcie ziściły się marzenia wielu
stuleci. Z brutalnego i krwawego zamętu historii wyłonił się
wreszcie człowiek, który jest panem samego siebie. Pozostają
jednak ciągle rozpaczliwe zagadki wiary. Ludzie są równi, ale
nie ma równości. Prawo wyborcze jest powszechne, ale polityczna władza
sprawowana jest przez nielicznych. Ubóstwo nie zostało zlikwidowane.
Obowiązki i przywileje społeczne są nierówno rozłożone.
Jedni dysponują bogactwami, których nawet przy największej
rozrzutności
nie sposób roztrwonić, inni zaś daremnie modlą się o
chleb powszedni. Wielu ludzi, zmieszanych i zdezorientowanych tymi
sprzecznościami, do granic rozdrażnionych cierpieniem i
niedostatkiem, rozczarowanych wynikami politycznej wolności w
odniesieniu do osobistego
szczęścia i powodzenia, uległo niepokojowi tak dociekliwemu
i tak gruntownemu, że rodzi on konieczność aktywnej
koalicji konserwatywnych sił naszego społeczeństwa.
Ewolucyjny rozwój, w który wkroczyło społeczeństwo
Stanów Zjednoczonych, nie ma precedensu w historii, ponieważ
okoliczności są nienormalne i nie da się tutaj zastosować
naukowego rozwiązania. Chociaż warunki życia rzesz ludzkich
uległy ogromnej poprawie dzięki postępowi społecznemu,
zastosowaniu nauki w przemyśle oraz wynalazków mechanizacji,
to jednak nie ulega wątpliwości, że obecnie bieda, znacznie
bardziej niż kiedyś, zagraża społeczeństwu,
instytucjom samorządowym oraz osobistej wolności, która została
osiągnięta po wielu wiekach konfliktów. Przyczyny są
oczywiste. Robotnik jest wolny.
Jest wyborcą. Zwiększyło się jego poczucie własnej
wartości. Wyostrzyła się jego wrażliwość.
Jego potrzeby rosną szybciej niż możliwości ich
zaspokojenia. Wykształcenie uczyniło go zdolnym do czegoś
więcej, niż tylko do służebnej harówki. Prasa codzienna
zaznajomiła go z przywilejami, jakie bogactwo zapewnia swemu właścicielowi.
Dowiedział się, że wszyscy ludzie zostali stworzeni jako równi
sobie i uważa on, że owszem prawa są takie same, ale nie
wszyscy mają takie same możliwości. Współczesna nauka
<str.
431> uzbroiła go w groźną broń, a kiedy zaczyna
panować głód, to nic nie jest tak święte, jak
potrzeby własnej żony i dzieci.
Kryzys społeczny we wszystkich cywilizowanych
krajach, a szczególnie u nas, staje się coraz bardziej groźny.
Pomruk burzy posępnego niezadowolenia zbliża się z każdą
godziną. Chociaż sądzę, że spokojny i zdecydowany
charakter rasy anglosaskiej stawi mu czoła, podobnie jak to czynił
w obliczu innych zagrożeń, i nie dopuści do porzucenia własności,
która została nabyta kosztem tak wielkiej
ofiary, to jednak oczywiste jest, że walka jeszcze się nie skończyła.
Człowiek nie zadowala się już równością praw
i równością możliwości, będzie się
jeszcze domagał równości warunków jako prawa idealnego
państwa.
Jest rzeczą oczywistą, że społeczne
upośledzenie jest sprzeczne z samorządem oraz że
beznadziejna i bezradna nędza nie da się pogodzić z osobistą
wolnością. Człowiek, który w zakresie zapewnienia środków
utrzymania dla siebie i swojej rodziny jest całkowicie zależny
od innych ludzi, mogących
w każdej chwili na życzenie pracodawcy pozbawić go tych
środków, nie jest wolny w dokładnym znaczeniu tego słowa.
W ciągu ostatnich stu lat staliśmy się najbogatsi ze
wszystkich narodów. Nasze zasoby są gigantyczne. Statystyki naszych
zarobków i oszczędności zadziwiają nawet łatwowiernych.
Pieniędzy jest pod dostatkiem, występuje obfitość
żywności. Podaż produktów i pracy jest ogromna. Jednak
pomimo tej obfitości nie pozbyliśmy się paradoksu
cywilizacji. Większość ludzi walczy o byt, a pewna część
jest poddana
podłej i nieszczęsnej nędzy.
Istnienie takiej sytuacji zdaje się urągać
Najwyższej Mądrości. Przyznanie, że niedostatek, nędza
i nieświadomość są nieuchronnym dziedzictwem, sprawia,
że braterstwo ludzi staje się cynicznym szyderstwem, a kodeks
moralnego wszechświata jest nie do zrozumienia. Niezadowolenie wywoływane
przez te okoliczności przeradzają się w nieufność
w stosunku do zasad, które stanowią fundament społeczeństwa
oraz w skłonność do zmiany podstawy, na której się
ono wznosi. Waszym najważniejszym zadaniem jest przeciwdziałanie
tej nieufności, a waszym najważniejszym obowiązkiem jest
opieranie się tej rewolucji.
Zwykłe środki zaradcze proponowane w celu
zreformowania wad, usterek oraz niedomogów nowoczesnego społeczeństwa
można <str. 432> z grubsza podzielić na dwie kategorie. Do
pierwszej zaliczymy takie, które zmierzają do naprawienia krzywd
poprzez zmianę instytucji politycznych. Metoda ta jest błędna
i musi się okazać nieskuteczna, ponieważ opiera się na
fałszywym założeniu, że materialny
dobrobyt jest rezultatem wolności, podczas gdy prawda jest taka,
że polityczna wolność jest konsekwencją, a nie
przyczyną postępu materialnego. Poeci i wizjonerzy napisali
wiele w pochwale ubóstwa, zaś umiłowanie pieniędzy zostało
potępione jako korzeń wszelkiego
zła, faktem jest jednak, że żadna inna forma władzy
nie jest tak solidna, pewna i namacalna jak ta, która wiąże się
z posiadaniem pieniędzy.
Trudno wyobrazić sobie stan, który byłby
bardziej godny pożałowania, bardziej przygnębiający,
bardziej destruktywny w odniesieniu do wszystkiego, co najszlachetniejsze
w człowieku, co najbardziej wzniosłe w życiu domowym, co
wywiera najbardziej inspirujący wpływ na losy człowieka, niż
beznadziejne, nędzne, bezradne ubóstwo, niedostatek, głód, głodowe
pensje, dogasający
żar ostatnich węgli, łachmany i skórka chleba. Jeśli
użyjecie waszej wyrobionej inteligencji w celu przebadania problemu
czasów, na pewno zauważycie, że ten element naszego społeczeństwa
nieustannie narasta.”
Mamy tutaj wyraźne i dobitne stwierdzenie faktów,
które muszą zostać uznane przez wszystkich, bogatych i biednych.
Nie ma jednak żadnego wskazania na lekarstwo. Nie odnajdujemy nawet
sugestii, by nowa partia prawników i polityków miała poszukiwać
jakiegoś rozwiązania. Radzi im się jedynie, by uśmierzali
nieufność innych, choć sami jej przecież w znacznej
stopniu ulegają, by przeciwstawiali się każdej próbie
zmiany obecnego systemu, podczas gdy oni sami starają się
utrzymać ponad jego miażdżącymi trybami.
Skąd wynika taka dorada? Czyżby ten wybitny
człowiek pogardzał swym niżej postawionym bratem?
Bynajmniej. Przyczyna tkwi w tym, że autor dostrzega nieuniknione
działanie wolności – “indywidualizmu”, czyli samolubstwa
– wraz ze związaną z nią swobodą konkurencji, która
zapewnia każdemu możliwość
ubiegania się o to, co jest dla niego najkorzystniejsze. Spoglądając
w przeszłość powiada on: “To, co było, jest tym, co
będzie”. Nie zauważa on, że żyjemy przy końcu
obecnego wieku, w zaraniu Tysiąclecia, że jedynie moc Pomazanego
przez Pana Króla całej
ziemi może ustanowić porządek wśród tego zamieszania
oraz że <str. 433> Boska mądra Opatrzność
postawiła człowieka twarzą w twarz wobec dramatycznych
problemów, których żadna ludzka moc nie jest w stanie rozwiązać
oraz wobec kłopotliwych warunków, których
nie da się uniknąć ani im zapobiec przy użyciu
ludzkiej dalekowzrocznej polityki, po to, aby w słusznym czasie, w
ostateczności i zagrożeniu ludzie z zadowoleniem poddali się
Boskiej interwencji i zaprzestali swego działania, przyjmując
nauczanie od Boga.
Ten, któremu należy się królestwo, niebawem “ujmie moc swoją
wielką i królestwo”, by zaprowadzić porządek pośród
chaosu i uwielbić Kościół jako swoją “Oblubienicę”,
a następnie z nim i przez niego położy kres biadaniom obciążonego
grzechem i wzdychającego
stworzenia oraz będzie błogosławił wszystkim rodzajom
ziemi. Jedynie ci, którzy posiadają “prawdziwe światło”,
są w stanie dostrzec chwalebny wynik obecnego wieku ciemności,
który tak zastanawia mądrych.
Pan Robert G. Ingersoll, podobnie jak inni,
słusznie ocenił stan rzeczy i ubolewał nad nim,
ale nie zaproponował żadnego lekarstwa
Pułk. Ingersoll dał się poznać jako
mądry człowiek, przynajmniej według światowych
kategorii mądrości. Chociaż był on znanym ateistą,
to jednak dysponował znacznymi umiejętnościami i wyróżniał
się trzeźwym sądem, z wyjątkiem spraw religijnych,
gdzie żaden ludzki sąd nie może być trzeźwy, jeśli
nie zostanie poinstruowany i pokierowany przez Słowo Boże i
ducha Pańskiego. Porady prawnicze pana Ingersolla były tak
wysoko cenione, że podobno pobierał on opłatę w wysokości
250 dolarów za trzydziestominutową poradę. Także i ten
aktywny umysł został zatrudniony przy zmaganiu się z potężnymi
problemami naszych niespokojnych czasów. Jednak nawet on nie był w
stanie podać żadnego sposobu przeciwdziałania.
Swoje poglądy wyraził on w opublikowanym przez Twentieth
Century [Dwudziesty Wiek]
obszernym artykule, z którego krótki wyciąg zamieszczamy poniżej.
Napisał on:
“Wynalazczość napełniła świat
konkurentami i to nie tylko wśród robotników, ale i wśród
mechaników o najwyższych kwalifikacjach. Dzisiaj zwykły
robotnik jest po większej części tylko <str. 434> zębem
przekładni. Pracuje dla niej niestrudzenie, karmiąc to
nienasycone urządzenie. Gdy potwór się zatrzymuje, człowiek
pozostaje bez pracy,
czyli bez chleba. Niczego nie zaoszczędził. Maszyna, którą
żywił, jego nie karmi – to nie na jego korzyść działa
wynalazek. Słyszałem kiedyś, jak pewien człowiek mówił,
że znalezienie zatrudnienia dla tysięcy dobrych mechaników jest
rzeczą prawie niemożliwą
i że jego zdaniem rząd winien zapewnić pracę tym
ludziom. Kilka minut później słyszałem innego człowieka
mówiącego, że sprzedaje patent na urządzenie do krojenia
ubrań, że jedna taka maszyna może wykonać pracę
za dwudziestu krawców, że upłynął zaledwie
tydzień jak sprzedał dwa takie urządzenia wielkim zakładom
w Nowym Jorku, a już zostało zwolnionych ponad czterdziestu
krojczych. Kapitalista wysuwa się naprzód ze swoim lekarstwem. Mówi
on robotnikowi, że musi być ekonomiczny – tymczasem zaś
przy obecnym
systemie, ekonomia prowadzi jedynie do obniżania zarobków. Wobec
działania wielkiego prawa podaży i popytu każdy oszczędny,
skromny, powściągliwy robotnik nieświadomie przyczynia się
w swoim niewielkim zakresie do obniżenia wynagrodzeń, swoich i
towarzyszy.
Oszczędzający mechanik stanowi bowiem świadectwo, że
zarobki są wystarczająco wysokie.
Kapitał zawsze rościł sobie prawo do
łączenia się i nadal tak czyni. Przemysłowcy spotykają
się i wyznaczają ceny, nawet wbrew wielkiemu prawu podaży i
popytu. Czy robotnicy mają takie samo prawo do porozumiewania się
i łączenia? Bogaci spotykają się w bankach, klubach i
salonach. Robotnicy, by się porozumieć, muszą spotykać
się na ulicy. Wszystkie zorganizowane siły społeczne są
nastawione przeciwko nim. Kapitał dysponuje
armią i flotą, władzą ustawodawczą i wykonawczą.
Gdy łączą się bogaci, to mamy do czynienia jedynie z
‘wymianą poglądów’. Gdy zaś łączą się
biedni, to mówi się o ‘spisku’. Jeśli podejmują wspólną
akcję, jeśli rzeczywiście coś robią, to stanowią
‘motłoch’.
Jeśli się bronią, to jest to ‘zdrada’. Jak to się
dzieje, że bogaci kontrolują rządowe ministerstwa? Bywają
takie momenty, gdy żebracy stają się rewolucjonistami, gdy
łachman zamienia się w sztandar, pod którym prowadzona jest
najszlachetniejsza i najodważniejsza
bitwa o słuszne racje.
W jaki sposób zamierzamy rozwiązać
zagadnienie nierównej rywalizacji między człowiekiem i maszyną?
Czy maszyna stanie się w końcu partnerem robotnika? Czy nad
owymi siłami natury można sprawować kontrolę <str.
435> dla pożytku cierpiących dzieci natury? Czy
ekstrawagancja dotrzyma kroku pomysłowości? Czy robotnicy okażą
się na tyle inteligentni i na tyle mocni, by wejść w
posiadanie maszyn? Czy człowiek może osiągnąć taką
inteligencję, która pozwoli mu okazać wspaniałomyślność
i sprawiedliwość, czy też rządzą nim te same
prawa i zjawiska, które sprawują kontrolę nad światem
zwierząt i roślin? W czasach kanibalizmu silny pożerał
słabego – dosłownie zjadał jego ciało. Obecnie zaś,
pomimo wszystkich praw ustanowionych przez człowieka,
pomimo postępów w nauce, człowiek silny i bez skrupułów
żyje kosztem słabego, nieszczęśliwego i głupiego.
Gdy zastanawiam się nad agonią cywilizowanego życia –
niedociągnięciami, obawami, łzami, zawiedzionymi nadziejami,
gorzką rzeczywistością, głodem,
występkiem, upokorzeniem i wstydem – jestem niemal zmuszony
powiedzieć, że pomimo wszystkiego kanibalizm jest najbardziej miłosierną
formą życia kosztem drugiego człowieka.
Człowiek o dobrym sercu nie może być
zadowolony z takiego świata, jaki mamy obecnie. Nikt nie może
tak naprawdę cieszyć się tym, co zarobił – co uważa
za swą własność – wiedząc jednocześnie,
że miliony jego współbraci żyją w niedostatku i w
potrzebie. Gdy myślimy o cierpiących głód, wydaje nam się,
że jedzenie jest okazywaniem braku
serca. Spotkanie z ludźmi w łachmanach, którzy drżą z
zimna wywołuje niemal wstyd, że jesteśmy dobrze ubrani i
jest nam ciepło – czujemy jak nasze serce staje się tak zimne
jak ciała tych ludzi.
Czyż więc nie należy oczekiwać
żadnej zmiany? Czy ‘prawa podaży i popytu’, wynalazki i
nauka, monopol i konkurencja, kapitał i prawodawstwo, mają już
na zawsze pozostać wrogami tych, którzy ciężko pracują?
Czy robotnicy zawsze będą na tyle nieświadomi i głupi,
by wydawać swe zarobki na rzeczy bezużyteczne. Czy nadal
będą utrzymywali miliony żołnierzy, by zabijać
synów innych robotników? Czy ciągle będą budować
świątynie, a sami żyć w norach i szałasach. Czy
zawsze będą pozwalali, by pasożyci i krwiopijcy żywili
się ich krwią? Czy będą pozostawali niewolnikami
żebraków, którzy są na ich utrzymaniu? Czy uczciwi ludzie
przestaną wreszcie uchylać kapelusza wobec udanego oszustwa? Czy
przedsiębiorczość zawsze będzie padać na kolana
przed obliczem ukoronowanego próżniactwa? Czy ludzie ci zrozumieją,
że żebracy nie mogą być
hojni, a każdy zdrowy człowiek musi zapracować sobie na
prawo do życia? Czy powiedzą w końcu, że człowiek,
który posiadł takie same przywileje, <str. 436> jak wszyscy
inni, nie ma prawa narzekać, czy też pójdą w ślady
swych prześladowców? Czy nauczą się, że siła,
chcąc być skuteczną, musi być przemyślana, a
wszystkie działania, które mają cechować się trwałością,
muszą opierać się na węgielnym kamieniu sprawiedliwości?”
Przedstawiona tutaj argumentacja jest uboga, słaba,
nie napawa nadzieją i nie proponuje żadnych rozwiązań,
a ponieważ pochodzi ona od człowieka mądrego, wytrawnego
logika, dowodzi jedynie tego, że mądrzy ludzie tego świata
dostrzegają chorobę, ale nie umieją znaleźć na nią
lekarstwa. Ten wykształcony dżentelmen wskazuje bardzo wyraźnie
na przyczyny
trudności oraz na ich nieuchronność, a następnie jakby
mówił do robotników: “Nie pozwólcie, by one (wynalazki, nauka,
konkurencja itp.) was uciskały i wyrządzały wam krzywdę!”
Nie podaje jednak przy tym żadnych sposobów wyzwolenia, z wyjątkiem
pytania:
“Czy robotnicy okażą się na tyle inteligentni i na tyle
mocni, by wejść w posiadanie maszyn?”
Przypuśćmy jednak, że będą oni
mieli maszyny oraz kapitał wystarczający do ich uruchomienia.
Czy takie fabryki i maszyny będą działać z większym
powodzeniem niż inne?
Czy będą mogły przez dłuższy czas być używane
w charakterze instytucji dobroczynnej, która nie przynosi zysku? Czy nie
będą miały swojego udziału w zwiększaniu
“nadprodukcji” i przyczynianiu się do “likwidacji”, co sprawi,
że zarówno właściciele,
jak i inni robotnicy pozostaną bez pracy? Czy nie wiemy tego, że
zakład lub warsztat działający w oparciu o zasadę równej
płacy dla wszystkich zatrudnionych albo szybko zbankrutuje, ponieważ
wydaje zbyt wiele na wynagrodzenia, albo w innym przypadku lepiej
wykwalifikowani pracownicy zostaną odciągnięci przez wyższe
zarobki do innych zakładów bądź też skłonieni do
podjęcia działalności indywidualnej na własny rachunek.
Słowem, własny interes i samolubstwo są tak zakorzenione w
upadłej naturze ludzkiej i tak
integralnie wbudowane w obecną strukturę społeczną,
że każdy, kto nie będzie się z tym liczył, szybko
przekona się o błędzie, jaki popełnił. Ostatnie z
przytoczonych zdań jest bardzo zgrabnie sformułowane, nie niesie
jednak żadnej pomocy w obliczu zagrożenia.
Jest ono podobne do szklanego jajka w gnieździe. Udaje ono rozwiązanie,
dopóki ktoś go nie rozbije i nie będzie próbował zjeść.
“Czy [robotnicy] nauczą się, że siła, <str.
437> chcąc być skuteczną, musi być pod kontrolą
myślenia”. Tak, wszyscy to wiedzą,
a także to, że myślenie wymaga umysłu, zaś umysł
musi być jakościowo bardzo dobry i uporządkowany. Każdy
wie, że gdyby wszyscy mieli umysły o tej samej zdolności i
sile, to walka między człowiekiem a człowiekiem byłaby
wyrównana i prędko zgodzono by się
na rozejm i na zaspokojenie wzajemnych praw i interesów, lub też, co
bardziej prawdopodobne, walka
rozpoczęłaby się szybciej i byłaby cięższa.
Jednak pan Ingersoll wie lepiej od innych, że nie ma takiej ziemskiej
siły, która byłaby w stanie zapewnić wyrównanie zdolności
umysłowych.
Czwarty z przytoczonych akapitów godny jest tego
wielkiego człowieka. Słowa tam napisane znajdują oddźwięk
w sercu każdego szlachetnego człowieka, których, jak wierzymy,
jest bardzo wielu. Jednak inni, średnio sytuowani, czy nawet bogaci
podobnie jak pan Ingersoll, dochodzą do wniosku, do którego i on bez
wątpienia doszedł, że są całkowicie bezsilni, jeśli
chodzi o przeciwstawienie się lub zmienienie tego społecznego
trendu, który wlewa się zewsząd kanałami upadłej
ludzkiej natury.
Usiłowanie przeciwdziałania temu za pomocą wrzucenia w ten
wir swych pieniędzy i możliwości podobne byłoby do próby
powstrzymania wód wodospadu Niagara rzucając się w jego otchłań.
Jedynym rezultatem takiego działania byłby w obu przypadkach
jedynie krótki plusk i niewielkie zawirowanie.
J. L. Thomas o ustawodawstwie robotniczym
Często twierdzi się, że świat pracy
jest dyskryminowany przez ustawodawstwo faworyzujące bogatych oraz
naruszające interesy biednych oraz że sytuacja odwrotna mogłaby
stanowić wszechstronne lekarstwo. Nic nie jest tak odległe od
prawdy, jak ten pogląd. Zadowoleni też jesteśmy, że
dysponujemy krótkim podsumowaniem prawodawstwa robotniczego Stanów
Zjednoczonych, sporządzonym przez wysokiej klasy specjalistę, byłego
asystenta prokuratora generalnego Thomasa,
opublikowanym przez nowojorski Tribune
17 października 1896 roku. Cytujemy:
“Spisanie historii ustawodawstwa ostatnich pięćdziesięciu
lat, które miało na celu poprawę warunków życia ubogich
klas ludu pracującego, wymagałoby opublikowania wielu tomów. Można
ją jednak podsumować w następujący sposób: <str.
438>
Zniesiona została kara więzienia za długi.
Uchwalono prawa wyłączające gospodarstwa
rolne oraz znaczną część własności prywatnej
spod postępowania egzekucyjnego przeciwko dłużnikom, którzy
są jedynymi żywicielami rodzin, wdowami albo sierotami.
Mechanikom i robotnikom dano możliwość
wzięcia w zastaw ziemi i przedmiotów, na których pracowali, na
rzecz zapłaty.
Osoby biedne mają prawo wnosić sprawy do sądów
stanowych i sądu federalnego bez wnoszenia opłat i bez
udzielania zabezpieczenia kosztów.
Sądy stanowe i sąd federalny wyznaczają
adwokatów do prowadzenia bezpłatnej obrony ludzi ubogich w sądach
kryminalnych oraz w niektórych przypadkach w sądach cywilnych.
W wielu przypadkach
sądy są instruowane przez prawo, by wydawały orzeczenia na
korzyść robotnika, który zmuszony jest wytoczyć proces w
celu odzyskania swych zarobków lub wymuszenia swych praw wobec korporacji
na ustaloną kwotę, która pokryje opłatę dla jego
adwokata.
Na siedem godzin dziennie, a w niektórych przypadkach
na osiem lub dziewięć, określono prawem długość
dnia roboczego dla robotników w służbie publicznej albo przy
robotach publicznych.
Przy zarządzaniu niewypłacalnym majątkiem
pierwszeństwo mają roszczenia o charakterze wynagrodzenia dla
pracowników, a w niektórych przypadkach wynagrodzenia dla pracowników
uznawane są powszechnie za roszczenia mające pierwszeństwo.
Uchwalono prawa regulujące opłaty za przewóz
pasażerów i towarów koleją i innymi środkami transportu,
także w powszechnych domach towarowych i windach; utworzono federalne
i stanowe komisje do nadzorowania ruchu kolejowego, przez co ceny zostały
obniżone o dwie trzecie albo i więcej.
Prawie we wszystkich stanach zostały uchwalone
prawa obniżające stopy procentowe oraz przedłużające
okres możliwości odzyskania zastawu po zajęciu hipoteki
albo aktu własności.
Od kolei wymaga się, by ogradzały swoje linie
albo opłacały podwójnie szkody wynikłe z braku ogrodzenia.
Są one także zobowiązane do zapewnienia bezpiecznych
schronień i przyrządów dla swoich pracowników.
Przemysłowcy oraz właściciele kopalń
zobowiązani są zapewniać miejsca oraz urządzenia
gwarantujące bezpieczeństwo i wygodę pracowników.
Rejestrowanie organizacji robotniczych jest prawnie
dozwolone.
Labor Day [Dzień Pracy] uznano za święto
narodowe. <str. 439>
Wyznaczono inspektorów robotniczych, stanowych i
federalnych, by zbierali dane statystyczne oraz w miarę możliwości
wpływali na poprawę warunków pracy.
Utworzono Departament Rolnictwa, a
kierujący
tym departamentem jest członkiem gabinetu.
Rocznie rozdaje się za darmo ziarno o wartości
150 tysięcy dolarów.
W wielu stanach uznano za przestępstwo sporządzanie
czarnych list biednych ludzi, którzy zostali zwolnieni z pracy lub nie
byli w stanie spłacać swych długów; za przestępstwo
uznano także straszenie dłużników przy użyciu kart
pocztowych z pozwem lub przez użycie innych metod, które mogłyby
ich postawić w niekorzystnym świetle.
W celu ochrony nierozważnych i naiwnych zabroniono
używania poczty tym, którzy chcieliby wykorzystywać tę
instytucję do przeprowadzenia oszukańczych czy też
loteryjnych przedsięwzięć.
Obniżone zostały opłaty pocztowe, co
oznacza, że dostarczanie przesyłek będzie wymagało
dotacji rządowej w wysokości 8 milionów dolarów rocznie. Dzięki
temu jednak ludzie będą mogli otrzymywać krajową prasę
bez opłat, zaś ceny najlepszych magazynów i czasopism obniżono
tak, by mogli je nabyć nawet najubożsi.
Polisy ubezpieczenia na życie oraz udziały w
stowarzyszeniach budowlanych i bankowych po ustalonym czasie ich
posiadania nie podlegają konfiskacie na skutek nie wnoszenia
ustalonych składek i opłat.
Banki stanowe i federalne podlegają publicznemu
nadzorowi, a prowadzone przez nich rachunki mogą być
kontrolowane przez służby publiczne.
Zatrudnieni w służbie publicznej mają
prawo do płatnej absencji przez trzydzieści dni, w niektórych
przypadkach przez piętnaście dni, oraz do dodatkowych
trzydziestu dni w razie choroby pracownika lub członków jego rodziny.
Handel wyrobnikami azjatyckimi,
importowanie robotników kontraktowych, praca skazańców amerykańskich,
dalsza imigracja Chińczyków, import produktów powstałych przy
zastosowaniu pracy skazańców oraz system przymusowego odpracowywania
długów zostały zabronione prawem.
Utworzono stanowe i
federalne
komisje arbitrażowe dla rozpatrywania zastrzeżeń robotników.
Zatrudnieni w służbie publicznej muszą
otrzymać wynagrodzenie za dni świąt narodowych – 1
stycznia, 22 lutego, Dzień Pamięci Poległych, 4 lipca, Dzień
Pracy, Święto Dziękczynienia oraz 25
grudnia. <str. 440>
Przydzielono gospodarstwa rolne tym, którzy gotowi
byli się na nich osiedlić, zaś inne tereny zostały
oddane wszystkim, którzy chcieli na nich posadzić i pielęgnować
drzewa.
Uchwalono tajne prawo wyborcze oraz inne prawa mające
na celu ochronę ludności w jej prawach do głosowania bez
molestowania i zastraszania.
Wyzwolono cztery miliony niewolników, czego skutkiem
było zubożenie setek tysięcy właścicieli
ziemskich.
Założono biblioteki publiczne, które są
utrzymywane z finansów publicznych.
Zwiększono liczbę publicznych szpitali dla
opieki nad chorymi i biednymi.
Rocznie wypłaca się z kasy publicznej 140
milionów dolarów dla weteranów wojennych, oraz pozostałych po nich
wdów i sierot.
I na koniec rzecz wcale nie najmniej ważna – założono
publiczne szkoły, w których sama tylko dopłata do czesnego
kosztuje 160 milionów dolarów rocznie, zaś utrzymanie budynków, spłaty
kredytów i inne wydatki zwiększają prawdopodobnie tę kwotę
o dalsze 40 milionów dolarów lub więcej.
Kongres oraz władze ustawodawcze różnych
stanów uchwaliły ponadto niezliczoną ilość innych
praw o mniejszym znaczeniu, które jednak zmierzają w tym samym
kierunku jak te, które przytoczyliśmy powyżej; określono
także do najmniejszych szczegółów relacje między
pracodawcą – korporacją,
spółką czy osobą fizyczną – a zatrudnionym.
Wszystkie te prawa zostały uchwalone, a ich
dobroczynne skutki dosięgły zarówno bogatych, jak i biednych.
Doprawdy, historia ostatniego ćwierćwiecza Stanów Zjednoczonych
dowodzi, że tak mężczyźni, jak i kobiety wywodzący
się ze wszystkich klas wytężyli całą swą
pomysłowość do ostatecznych granic, by wymyślić
prawa niosące korzyść, wykształcenie i emancypację
dla szerokich mas społecznych. Sprawy posunęły się tak
daleko, że wielu myślących ludzi obawia się, iż dalsza kontynuacja
obecnej tendencji doprowadzi do państwowego socjalizmu. Nie ulega wątpliwości,
że już od wielu lat opinia publiczna okazuje poparcie dla tego
kierunku.”
Tak więc, jeśli w zakresie ustawodawstwa
dokonano wszystkiego, co tylko było możliwe, a mimo to niepokój
ciągle się zwiększa, to fakt ten z całą pewnością
dowodzi, <str. 441> że próżne są nadzieje ludzi
poszukujących rozwiązania w tym kierunku. Pan Thomas najwyraźniej
także doszedł do wniosku, że konflikt jest nieunikniony.
Zwróćcie uwagę na słowa, w których
zdolny i szlachetny człowiek
Wendell Phillips wyraża swoje poglądy.
“Żadna reforma, moralna czy intelektualna, nigdy
nie została zainicjowana przez wyższe warstwy społeczne. Każda
jedna rodziła się z protestu męczenników i ofiar.
Emancypacja klasy robotniczej musi więc zostać osiągnięta
siłami samego ludu pracującego.”
Bardzo słusznie; bardzo mądrze; tyle że
pan Phillips także nie oferuje żadnej praktycznej sugestii, w
jaki to sposób lud pracujący miałby wyzwolić się spod
nieuchronnych skutków działania samolubnego prawa podaży i
popytu (wspieranego przez zróżnicowanie umysłowe i psychiczne),
które jest równie nieugięte jak prawo grawitacji. Nie wie on, co można
by zalecić. Rewolucja, jak wiadomo, może przynieść
pewne lokalne zmiany, korzystne
lub nie, cóż jednak może poradzić rewolucja wobec sytuacji
o zasięgu światowym i wobec powszechnej konkurencji? Równie
dobrze moglibyśmy próbować przeciwstawiać się rosnącej
fali oceanicznej, próbując zawrócić ją miotłą
albo zbierając nadmiar wody do beczek.
Przepowiednia Macaulay’a
Paryski Le Figaro
przytacza następujący fragment listu, który pan Macaulay,
wielki angielski historyk, skierował w 1857 roku do jednego ze swych
przyjaciół w Stanach Zjednoczonych.
“Jest jasne jak słońce, że wasz rząd
nigdy nie będzie w stanie utrzymać pod kontrolą cierpiącej
i rozgniewanej większości, ponieważ w waszym kraju władza
znajduje się w rękach mas, a bogaci, którzy są w mniejszości,
zdani są całkowicie na ich łaskę. Przyjdzie taki dzień,
gdy w stanie Nowy Jork,
w czasie między połową śniadania a nadzieją na połowę
obiadu, tłumy wybiorą wam waszych ustawodawców. Czy można
<str. 442> mieć jakiekolwiek wątpliwości co do tego,
jakiego rodzaju ustawodawcy zostaną w taki sposób wybrani?
Będziecie zmuszeni do robienia tego, co uniemożliwi
osiągnięcie dobrobytu. Następnie jakiś Cezar albo
Napoleon ujmie władzę w swoje ręce. Wasza republika będzie
w dwudziestym wieku ograbiona i spustoszona, tak jak rzymskie imperium
przez barbarzyńców z piątego wieku, z tą tylko różnicą,
że niszczyciele rzymskiego imperium, Hunowie i Wandalowie, przyszli z
zewnątrz, podczas gdy wasi barbarzyńcy będą wywodzili
się z waszego własnego narodu i będą stanowili produkt
waszych własnych instytucji.”
Także i ten człowiek, który dobrze zna naturę
ludzką, zarówno bogatych jak i biednych, nie uznał za stosowne
przyjąć za rzecz prawdopodobną, by bogaci mogli
niesamolubnie poprzeć poglądy większości i przychylić
się do uchwalenia tak ważnych i dobroczynnych ustaw, które
stopniowo poprawiłyby warunki życia
mas społecznych i uniemożliwiłyby komukolwiek zgromadzenie
majątku o wartości większej niż pół miliona
dolarów. Nie, pan Macaulay wie, że nad taką propozycją nie
warto się zastanawiać i dlatego podaje przepowiednię, która
zgodna jest z kierunkami wyznaczanymi
przez Boskie świadectwa co do wyniku samolubstwa, jakim będzie
wielki ucisk.
Co więcej, po napisaniu tego listu rodacy pana
Macaulay’a, naród brytyjski, także zaczęli się domagać
praw wyborczych i żądania te zostały spełnione. Tego
samego domagali się Belgowie i Niemcy i prawa te zostały im
udzielone. Domaganie się praw wyborczych pojawiło się także
we Francji i osiągnięto je przy użyciu siły. Te same
żądania rozlegają się w Austro-Węgrzech, a
niebawem pojawią się także we Włoszech. W ten sposób katastrofa,
z taką pewnością przepowiadana dla Stanów Zjednoczonych,
ogarnie całe “chrześcijaństwo”. Pan Macaulay nie
dostrzegł żadnej nadziei, nie potrafił zaproponować
żadnego rozwiązania, z wyjątkiem tego, co już
proponowali inni, tj. żeby bogaci i wpływowi
ludzie sprawowali usilną kontrolę i żeby tak długo,
jak się tylko będzie dało, siedzieli na zaworze bezpieczeństwa
– aż nastąpi eksplozja. <str. 443>
Nadzieje pana Chauncey’a M. Depew
Wśród zdolnych myślicieli współczesnego
świata, cechujących się szerokimi horyzontami, należy
także wymienić doktora praw, szanownego Chauncey’a M. Depew.
Jest to mądry człowiek, który często udziela dobrych porad.
Dlatego z przyjemnością przytaczamy jego poglądy na obecną
sytuację. Przemawiając do studentów roku dyplomowego
uniwersytetu chicagowskiego i wielu innych, jako mówca dziesiątego
posiedzenia między innymi powiedział:
“Wykształcenie nie tylko umożliwiło
cudowny rozwój naszego kraju wraz ze wspaniałymi możliwościami,
jakie daje on w zakresie zatrudnienia i wzbogacenia się, ale także
wyrwało nasz naród z metod i nawyków przeszłości, dlatego
nie możemy już żyć tak, jak nasi ojcowie.
Szkoły powszechne i średnie, przynoszące
niezwykłe korzyści, rozwinęły nas w kierunku subtelności
życia, która zaowocowała szerokością horyzontów myślenia
i inteligencją u mężczyzn oraz pogodą ducha, pięknem
i wielkodusznością u kobiet. Podniosło ich to na poziom wyższy
od europejskich wieśniaków. Wykształcenie i wolność,
które sprawiły, że Amerykanie są niezwykłym narodem,
przyczyniły się także
do podniesienia standardu życia i wymagań starych narodów
Europy. Robotnik indyjski może mieszkać pod strzechą w
jednym pokoju, zamiast ubrania wystarczy mu przepaska na biodra, a zamiast
jedzenia – miska ryżu. Jednak amerykański mechanik pragnie mieć
dom z kilkoma pokojami. Tak on, jak i jego dzieci nauczyli się w czym
tkwi wartość dzieł sztuki. Wszyscy przyzwyczaili się
do lepszego wyżywienia, lepszego ubrania, lepszego życia, które
nie polega na luksusie, ale jest wygodne, które też kształtuje,
i kształtować
powinno, obywatela naszej republiki.
Osoby władcze, cechujące się
dalekowzrocznością i odwagą skwapliwie skorzystały z
amerykańskich możliwości gromadzenia ogromnych fortun. Większość
ludzi, którzy nie mieli tyle szczęścia, spogląda na nich i
mówi: ‘Nie mamy takiego samego udziału w tych możliwościach’.
Nie czas tu i miejsce, by wskazywać sposoby rozwiązania tych
trudności lub szukać odpowiedzi na te problemy. To, że
dysponujemy niezwykłymi talentami, które pozwolą nam sprostać
sytuacji czy to na
drodze ustawodawczej, czy też w inny sposób, nie ulega wątpliwości
dla każdego rozsądnego człowieka. W obecnym czasie
potrzebne jest <str. 444> lepsze wykształcenie, większa
liczba studentów i większe możliwości dla uczelni. Każdy
młody człowiek opuszczający
progi tych instytucji udaje się w świat jako misjonarz światła
i wiedzy. W społeczności, w której zamieszka, będzie ostoją
inteligentnej, tolerancyjnej i patriotycznej oceny sytuacji w kraju i w państwach
sąsiednich. Absolwenci czterystu uniwersytetów naszego kraju są
porucznikami, kapitanami, pułkownikami, generałami i marszałkami
armii amerykańskiego postępu, do której wszyscy należymy.
Świat, w który dzisiaj wkracza nasz młody człowiek,
bardzo różni się od tego, o którym miał nieco pojęcia
jego ojciec, dziadek, czy inny przodek sto lat temu. Pięćdziesiąt
lat temu ukończyłby on wyznaniową uczelnię i tkwił
w kościele swego ojca i nauczycieli. Pięćdziesiąt lat
temu znalazłby się w partii, do której należał jego
ojciec. Przyjąłby jego religijne wyznania wiary,
powtarzając je za wiejskim pastorem oraz jego zasady polityczne
zgodne z platformą narodową partii jego ojca. Dzisiaj zaś
opuszcza on uczelnie, w której tylko lekko zarysowane są linie
wyznaniowe, i stwierdza, że członkowie jego rodziny znaleźli
się w
różnych kościołach i wyznają wszystkie kreda, musi więc
sam wybrać dla siebie kościół, w którym będzie się
dobrze czuł, oraz przekonania, na których oprze swą wiarę.
Dochodzi do wniosku, że więzy partyjne zostały rozluźnione
przez fałszywych lub niekompetentnych
przywódców oraz przez nieumiejętność organizacji
partyjnej w zakresie zaspokajania palących potrzeb kraju oraz spełniania
wymogów gwałtownego rozwoju naszych czasów. Ci, którzy winni być
jego doradcami, mówią mu: ‘Synu, rozsądź sam dla siebie
i dla
swego kraju’. Tak więc już na samym wstępie potrzebne mu
są kwalifikacje, których nie potrzebował jego ojciec w celu
wypełniania swoich obywatelskich obowiązków czy też
budowania podstaw swej wiary i zasad. Swą drogę rozpoczyna on
przy końcu owego niezwykłego
dziewiętnastego wieku, kiedy to słyszy z mównic i kazalnic,
czyta w prasie oraz przekonuje się na podstawie własnych
obserwacji, że w świecie polityki, finansów i przemysłu
panuje nastrój rewolucyjny, który stanowi zagrożenie dla stabilności
państwa,
pozycji kościoła, fundamentów społecznych oraz bezpieczeństwa
własności. Jednak pomimo przepowiedni i proroctw <str.
445> głoszących katastrofę nie powinien wpadać w
rozpacz. Każdy młody człowiek powinien być optymistą.
Każdy młody człowiek powinien wierzyć,
że jutro będzie lepsze niż dzisiaj i spoglądać w
przyszłość z niezachwianą nadzieją, sumiennie
wykonując zarazem obowiązki dnia dzisiejszego.
Wszyscy przyznają, że problemy są trudne,
a sytuacja krytyczna. Jednak do zadań edukacyjnych należy rozwiązywanie
problemów i usuwanie krytycznych okoliczności. Okres, w którym
żyjemy, jest paradoksem cywilizacji. Jak dotychczas sposób naszego
postępowania był wyznaczany na drodze łatwej interpretacji
i był zwykłym żeglowaniem na podstawie ksiąg
nawigacyjnych przeszłości.
Za pięć lat rozpocznie się jednak dwudziesty wiek, w którym
staniemy w obliczu okoliczności tak bezprecedensowych, jakbyśmy
siłą ogromnego wybuchu zostali wyrzuceni w przestrzeń
kosmiczną i znaleźli się na brzegu jednego z kanałów
Marsa.
Zastosowanie
pary i elektryczności sprawiło, że wszystkie wieki ery
chrześcijańskiej przestają się liczyć w porównaniu
do naszego stulecia. Doprowadziło to do tak wielkiej jednolitości
produkcji oraz rynków zbytu, że obalone zostały wszystkie
obliczenia oraz zasady
postępowania z przeszłości. Połączyliśmy
świat więzami niezwykle szybkich środków komunikacji, które
usunęły wszelkie granice wyznaczane niegdyś przez czas i
odległość, granic, które można było ustalać
na drodze prawnej. Ceny bawełny w dorzeczu Gangesu i Amazonki, pszenicy na
plantacjach w Himalajach, w delcie Nilu albo w Argentynie, jakie płacono
dzisiaj rano, wraz z czynnikami waluty, klimatu i zarobków, które
decydują o kosztach produkcji, w południe znajdują
natychmiastowe odzwierciedlenie w Liverpoolu,
Nowym Orleanie, Savannah, Mobile, Chicago i Nowym Jorku. Wywołują
radość bądź strach u właścicieli plantacji
na Południu i farm na Północy. Rolnicy Europy i Ameryki słusznie
skarżą się na swoje położenie. Ludność
wiejska spieszy do miast, nieustannie zwiększając
trudności władz miejskich. Kapitaliści usiłują
uformować zjednoczenia, które powinny się unieść na
fali albo też ją powstrzymać, zaś organizacje
robotnicze usiłują, z umiarkowanym powodzeniem, dążyć
do stworzenia sytuacji, która, jak wierzą, byłaby
dla nich najkorzystniejsza. Ogromny rozwój ostatnich pięćdziesięciu
lat, rewolucja dokonana za sprawą zastosowania pary, elektryczności
i wynalazków, połączenie <str. 446> sił działających
po jednej stronie kuli ziemskiej i wywołujących natychmiastowe skutki
na drugiej, zmieniły tak znacznie związki między ludźmi
i stosunki gospodarcze, że świat się do nich jeszcze nie
dostosował. Oparciem dla teraźniejszości i przyszłości
musi być zatem wykształcenie, tak by przewyższająca
wszystko inteligencja mogła zaprowadzić
porządek wśród chaosu wywołanego trzęsieniami możliwości
i sił dziewiętnastego wieku.
Na świecie zawsze występowały kryzysy.
Stanowiły one wyraz usiłowań i aspiracji ludzkości w dążeniu
do czegoś lepszego i wyższego, aż w końcu przerodziły
się w gigantyczny ruch na rzecz wolności. Rewolucjom tym
towarzyszyły nie kończące się cierpienia, pogromy
milionów ludzi oraz dewastacja całych prowincji i królestw.
Krucjaty wyzwoliły Europę z niewoli feudalizmu, Rewolucja
Francuska zerwała więzy klasowe. Napoleon
był przywódcą i cudotwórcą współczesnego
powszechnego prawa wyborczego oraz rządów parlamentarnych, chociaż
kierował się samolubnymi pobudkami. Dążeniem ludzi
wszystkich epok była wolność i jeszcze więcej wolności.
Spodziewano się, że po osiągnięciu wolności
zapanuje powszechne szczęście i pokój. Narody posługujące
się językiem angielskim zapewniły sobie wolność w
najszerszym i najgłębszym znaczeniu tego słowa, wolność,
która sprawia, że ludzie sami są dla siebie zarządcami,
ustawodawcami oraz panami. Paradoksem
całej tej sytuacji jest fakt, że wraz z wolnością, którą
wszyscy uznajemy za nasze największe błogosławieństwo,
nadeszło niezadowolenie, jakiego świat jeszcze nie zaznał.
Ruch socjalistyczny w Niemczech zwiększył swoje poparcie wśród
wyborców ze stu
tysięcy głosów dziesięć lat temu do kilku milionów w
roku 1894. Kręgi republikańskie we Francji stają się z
miesiąca na miesiąc coraz bardziej radykalne i groźne.
Żaden polityk nie jest w stanie poradzić sobie z kłopotami,
jakie powodują w Anglii rolnicy
i robotnicy. Jedyną metodą jest stosowanie doraźnych półśrodków.
W Chicago miały miejsce rozruchy anarchistyczne i jedynie
zdyscyplinowana odwaga niewielkiego oddziału policji uratowała
to wielkie miasto od horroru grabieży i plądrowania. Pojedynczy
człowiek był w stanie w ciągu kilku miesięcy powołać
do życia organizację pracowników kolei, tak potężną,
że na jego polecenie sparaliżowana została działalność
i możliwość poruszania się dwudziestu milionów ludzi,
a wszystkie elementy składowe zaopatrzenia społecznego
zostały czasowo zawieszone. Powstanie to było tak potężne,
że dwóch gubernatorów <str. 447> zmuszonych zostało do
ustąpienia, a burmistrz naszej zachodniej metropolii przyjmował
polecenia od przywódcy rewolty. Dopiero mocne ramię rządu
federalnego
było w stanie zapobiec nieobliczalnym stratom w przemyśle i
handlu.
Innym paradoksem naszego ćwierćwiecza jest
to, że rzemieślnik, mechanik oraz robotnik w każdej
dziedzinie, przy krótszym czasie pracy, otrzymuje wynagrodzenie o 25
procent, a w wielu przypadkach nawet 50 procent, wyższe niż
trzydzieści lat temu. A przy tym, otrzymując jedną trzecią
więcej niż trzydzieści lat temu, za każdego
zarobionego przez siebie dolara może nabyć dwukrotnie więcej
odzieży i żywności niż trzydzieści lat temu. Ktoś
mógłby
pomyśleć, że robotnik winien być nad wyraz szczęśliwy,
gdy porównuje przeszłość z teraźniejszością,
oraz że oprócz wydatków na życie powinien być w stanie odłożyć
na koncie oszczędnościowym kwotę, która w krótkim czasie
uczyni z niego kapitalistę. Mimo
to jednak odczuwa on niezadowolenie, którego nie znał jego ojciec
trzydzieści lat temu przy zarobkach niższych o jedną trzecią
oraz dwukrotnie niższej sile nabywczej dolara. To wszystko wynika
z wykształcenia!”
[Pan Depew nie zauważa faktu, że trzydzieści
lat temu było pod dostatkiem pracy. Podaż ludzkiej umiejętności
i siły była znacznie niższa od popytu, a ludzie byli
zmuszeni pracować na “dwie zmiany” przy budowie linii kolejowych,
jak również w zakładach i fabrykach. Nawet imigranci, którzy
przybywali milionami,
szybko znajdowali zatrudnienie. Obecnie zaś w każdej dziedzinie
podaż siły roboczej znacznie przewyższa popyt na skutek
zastępowania pracy ludzkiej pracą maszyn. Dzisiaj, pomimo niezłych
pensji, masy ludzi nie są w stanie zapewnić sobie stałego
zapotrzebowania na swoje usługi
i wykorzystania ich, wobec czego nieunikniony jest spadek zarobków.]
“Prowadzimy walkę nie tylko o dzień
dzisiejszy, ale także dla całej przyszłości. Rozwijamy
nasz kraj nie tylko dla nas, ale także dla potomnych. Uporaliśmy
się z niewolnictwem, wykorzeniliśmy poligamię, zaś
jedynym wrogiem, który nam jeszcze pozostał jest brak
wiedzy.”
[Jeżeli jednak tylko częściowe usunięcie
ciemnoty za sprawą wykształcenia wywołało całe
opisane powyżej niezadowolenie i nieszczęście, to jakże
wiele anarchii i jakiż straszliwy ucisk spowodowałoby
zapewnienie wszystkim gruntownego <str. 448> wykształcenia. Pan
Depew zastrzega się, że nie zamierza tutaj zastanawiać się
nad sposobami rozwiązania wszystkich tych kłopotów i usunięcia
niezadowolenia,
jednak niewątpliwie chętnie by to uczynił, gdyby tylko znał
takie rozwiązanie. Oświadcza ponadto, że rozwiązanie
się znajdzie “w taki czy inny sposób”, co jest cichym
przyznaniem się z jego strony, że nie potrafi on zaproponować
żadnego konkretnego środka zaradczego.]
“Ludzie, którzy są niezadowoleni, są zarządcami
i władcami i sami muszą znaleźć rozwiązanie dla
swoich problemów. Mogą wybierać swoich własnych kongresmanów
i prezydentów. Nie mogą buntować się przeciwko samym sobie
ani nie mogą sobie sami poderżnąć gardeł. Wcześniej
czy później, w taki czy inny sposób, rozwiążą oni
swoje problemy, odbędzie się to jednak na drodze prawnej i za pośrednictwem
prawa. Zostanie to przeprowadzone przy użyciu metod destruktywnych
albo konstruktywnych.
Rodzi się naturalne pytanie: ‘Jaka jest
przyczyna tego niezadowolenia, skoro świat cieszy się
powodzeniami i postępem?’ Nasilenie wynalazków oraz możliwości,
jakie daje elektryczność i para, w ciągu ostatnich
dwudziestu pięciu lat zniszczyły 60 procent światowego kapitału
oraz pozbawiły zatrudnienia 40 procent związanej z nim siły
roboczej. Maszyna parowa o trzech stopniach rozprężania,
wynalezienie nowego silnika, podwojenie sił przez zastosowanie nowych
urządzeń – wszystko to sprawiło, że stare maszyny
stały się bezużyteczne.
Ma to jeszcze dalsze skutki. Utrata narzędzia, które zapewniało
wykwalifikowanemu rzemieślnikowi utrzymanie, a które wyszło już
z użycia, zmusza go do dołączenia do licznej rzeszy zwykłych
robotników. Równocześnie zaś, te same siły, które zniszczyły
w taki sposób większość wartości oraz doprowadziły
do braku zatrudnienia dla tak wielu ludzi, wytworzyły nowe okoliczności
niepomiernie zwiększające bogactwo świata oraz możliwości
dla jego mieszkańców w zakresie życia, wygód i szczęścia.
Jednak dla
skorzystania z tych możliwości, wygód i szczęścia
niezbędne stało się lepsze wykształcenie.”
Wyraźnie widać, że pan Depew jest dobrze
zorientowany w zagadnieniach robotniczych i że przeanalizował on
okoliczności, które doprowadziły świat do obecnego stanu.
Tylko jakie proponuje on rozwiązanie?
Prawdopodobnie tylko względy kurtuazyjne i poczucie przyzwoitości
skłoniły tego dżentelmena, by zwracając się do
studentów zasugerował, że brak wiedzy
jest owym “wrogiem”, który wywołuje obecne nieszczęścia
i zagraża przyszłości. <str. 449> Pan Depew sam wie
najlepiej, że wykształcenie nie może spełnić roli
uniwersalnego lekarstwa. Tylko kilku z obecnych milionerów otrzymało
wykształcenie uniwersyteckie. Cornelius Vanderbilt był
niewykształconym przewoźnikiem, który swe
bogactwo osiągnął tylko dzięki bystremu zmysłowi
do robienia interesów. Przewidział on, że będzie się
coraz więcej podróżować i inwestował w statki parowe
i koleje. Pierwszy z Astorów, John Jacob, był niewykształconym
handlarzem futrami i skórami. Przewidując
rozwój Nowego Jorku inwestował w posiadłości ziemskie i w
ten sposób położył fundament pod fortunę obecnej
generacji Astorów.
Poniższa lista amerykańskich milionerów, którzy
ofiarowali co najmniej milion dolarów na rzecz uczelni, obiegła całą
prasę wraz ze stwierdzeniem, że żaden z tych bogatych i
inteligentnych ludzi nigdy nie otrzymał wykształcenia
uniwersyteckiego.
“Stephen Girard, dla Girard College, 8 000 000
dolarów; John D. Rockefeller, dla Chicago University, 7 000 000
dolarów; George Peabody, dla
różnych fundacji, 6 000 000 dolarów; Leland Stanford, dla
Stanford University, 5 000 000 dolarów; Asa Parker, dla Lehigh
University, 3 500 000 dolarów; Paul Tulane, dla Tulane
University, New Orleans, 2 500 000 dolarów; Isaac Rich, dla
Boston University, 2 000 000 dolarów;
Jonas G. Clark, dla Clark University, Worcester, Mass., 2 000 000
dolarów; Vanderbiltowie, dla Vanderbilt University, co najmniej 1 775 000
dolarów; James Lick, dla University of California, 1 600 000
dolarów; John C. Green, dla Princeton, 1 500 000 dolarów;
William C. DePauw, dla Asbury, obecnie DePauw University, 1 500 000
dolarów; A. J. Drexel, dla Drexel Industrial School, 1 500 000
dolarów; Leonard Case, dla Cleveland School of Applied Sciences, 1 500 000
dolarów; Peter Cooper, dla
Cooper Union, 1 200 000 dolarów; Ezra Cornell i Henry W. Sage,
dla Cornell University, każdy 1 000 000 dolarów; Charles
Pratt, dla Pratt Institute of Brooklyn, 2 700 000 dolarów.”
W ramach wyjątku, który potwierdza regułę,
pan Seth Low, który jest absolwentem uczelni oraz jej prezydentem,
pewnego razu ofiarował milion dolarów dla Columbia College z
przeznaczeniem na bibliotekę.
Aczkolwiek wykształcenie uniwersyteckie
przedstawia wielką wartość, to jednak w żadnej mierze
nie jest ono środkiem służącym dla rozwiązania
obecnych problemów. Doprawdy, gdyby każdy człowiek <str.
450> w Europie i Ameryce miał dyplom uczelni, to warunki panujące
obecnie na świecie byłyby gorsze, a nie lepsze. Pan Depew
przyznaje to w powyższym cytacie, gdy mówi, że mechanik “odczuwa
niezadowolenie, którego nie znał jego ojciec trzydzieści lat
temu przy zarobkach niższych o jedną trzecią oraz
dwukrotnie niższej sile nabywczej dolara. To wszystko wynika z
wykształcenia!” Tak, rzeczywiście, im powszechniejsze
wykształcenie, tym powszechniejsze niezadowolenie. Wykształcenie
jest wspaniałe i powinno się do niego dążyć ze
wszystkich sił. Nie jest ono jednak środkiem zaradczym. Prawda
jest taka, że niektórzy prawi i szlachetni ludzie byli bogaci, a
niektórzy najwięksi nikczemnicy byli ludźmi wykształconymi,
zaś niektórzy najświętsi mężowie byli “niewykształceni”,
jak choćby apostołowie. Im większe wykształcenie zdobędzie
człowiek niegodziwy, tym większe będzie jego niezadowolenie
i większa siła jego zła. Świat potrzebuje nowego serca:
“Serce
czyste stwórz we mnie, o Boże! a ducha prawego odnów we wnętrznościach
moich” – Psalm 51:12. W taki sposób proroczo określone jest to,
czego potrzebuje świat, a niebawem okaże się też,
że jest to potrzeba pilniejsza niż wykształcenie i
inteligencja, o czym
ostatecznie wszyscy się przekonają. “A jestci wielki zysk pobożność
z przestawaniem na swem.” I tylko wtedy, gdy położony zostanie
ten fundament, można mieć pewność, że wykształcenie
okaże się wielkim błogosławieństwem. Samolubstwo
serca oraz duch tego
świata pozostają w sprzeczności z duchem miłości
i nie da się ich pogodzić. Wykształcenie, “rozmnożenie
umiejętności” wśród mas społecznych prowadzi do
kryzysu społecznego, a jej ostatecznym rezultatem będzie
anarchia.
Wywiad z biskupem Worthingtonem
W czasie
zjazdu Protestanckiego Kościoła Episkopalnego w Nowym Jorku,
pewien dziennikarz zebrał poglądy biskupa Worthingtona na temat
wstrząsów społecznych i opublikował je 25 października
1896 roku. Oto, co wedle tej relacji miał on powiedzieć: <str.
451>
“Kłopot
z rolnikami polega w moim przekonaniu na tym, że stanowczo za szeroko
upowszechniliśmy nasz system edukacyjny. Zdaję sobie oczywiście
sprawę z tego, że pogląd ten zostanie uznany za lekką
herezję, ale mimo to jestem przekonany, że taka jest prawda. Synowie
rolników, a przynajmniej ogromna większość z nich, którzy
nie mieli żadnej możliwości rozwoju, zakosztowali wykształcenia
i zostali przez nie pociągnięci. Oni i tak do niczego nie dojdą
– przynajmniej wielu z nich – a przestanie ich zadowalać droga życia, jaką
wyznaczył im Bóg i przeniosą się do miast. Na tym polega
nadmiar wykształcenia dla tych, którzy się do tego nie nadają.
Prowadzi to do przeludnienia naszych miast, podczas gdy gospodarstwa leżą
odłogiem.”
Biskup zajmuje stanowisko przeciwne do
poglądów
reprezentowanych przez pana Depew. Zgadza się on raczej z dyrektorem
generalnym departamentu edukacji Rosji, którego poglądy przeciwko
wykształceniu ubogich warstw społecznych już przytaczaliśmy.
Zgadzamy się z oboma panami co do faktu,
że ogólnie wykształcenie rozbudza ambicje i zwiększa dręczące
niezadowolenie. Jednak biskup z pewnością przyzna, że
sprawy posunęły się już zbyt daleko w tym kraju wolności
i rozwoju wiedzy, by można było mieć jeszcze nadzieję
na zdławienie rosnącego niezadowolenia przez
przygaszanie światła wiedzy. Czy to dobrze, czy źle,
wykształcenie i niezadowolenie stały się faktem, którego
nie można i nie uda się nie brać pod uwagę.
Odpowiedź szanownego W. J. Bryana
W sprawie słuszności sugestii biskupa
pozwolimy, by wypowiedział się pan W. J. Bryan. Jego odpowiedź
przytoczymy za relacjami prasowymi.
“Mówienie o nadmiarze wykształcenia dla synów
rolników i przypisywanie temu nadmiarowi trudności, w których się
znaleźliśmy, jest moim zdaniem najbardziej okrutnym poglądem,
jaki kiedykolwiek wyszedł z ust człowieka. Wypowiada się
pogląd, że synowie rolników, którzy nie mieli żadnej możliwości
rozwoju, zakosztowali wykształcenia w takim stopniu, że zostali
przez nie pociągnięci, przestała ich zadowalać farma i
przenoszą się do miast!
Prezentuje się pogląd, że jest to nadmiar wykształcenia
dla synów rolników! Przyjaciele, czy wiecie, co oznacza posługiwanie
się takim językiem? <str. 452> Jest to odwrócenie postępu
cywilizacji i ponowny marsz w kierunku wieków ciemnoty.
W jaki sposób będziecie w stanie stwierdzić,
który z synów rolników okaże się wielkim człowiekiem, jeśli
nie wykształcicie ich wszystkich? Czy zamierzamy powołać
komisję, która będzie objeżdżała wsie i wybierała
tych, którzy zostaną wykształceni?
Ach, przyjaciele, jest inna
przyczyna, dla której ludzie przenoszą się do miast porzucając
gospodarstwa rolne. Jest nią wasze ustawodawstwo, które doprowadza
do zajęcia hipoteki rolników i ich gospodarstw. Dzieje się tak
dlatego, że wasze ustawodawstwo uczyniło życie rolnika cięższym
dla samego rolnika, dlatego że klasy nieprodukcyjne produkują
ustawy, które sprawiły, że rynkowa spekulacja artykułami
rolnymi jest bardziej opłacalna niż sama produkcja.
Rzuca się oskarżenie, że to rolnik
ponosi winę za obecny stan rzeczy! Sugeruje się, że rozwiązaniem
jest zamykanie szkół, żeby ludzie nie okazywali niezadowolenia!
Jak można tak mówić, przyjaciele! Niezadowolenie będzie
tak długo, dokąd będzie istniała przyczyna
niezadowolenia. Dlaczegóż to owi krytycy, zamiast usiłować
przeszkodzić ludziom
w uświadomieniu sobie swojego położenia, nie spróbują
poprawić sytuacji rolników w tym kraju?”
Angielskie czasopismo The Rock
[Skała] domagało się wyjaśnień, ale ich nie
otrzymało. Cytujemy:
“Kipiący niepokój, sprzeczne interesy i
przeciwne prądy, rozlewające się po całym świecie,
utrzymują cywilizowaną ludzkość w ustawicznym stanie
podniecenia. Napięcie nerwów i umysłów rośnie niemal z
tygodnia na tydzień. Występujące w niewielkich odstępach
czasowych zaskakujące wydarzenia wstrząsają światem
polityki
i przemysłu z siłą trzęsienia ziemi, a ludzie uświadamiają
sobie, jak skumulowane są żywioły zniszczenia, które czają
się pod powierzchnią społeczeństwa. Politycy starający
się zmodyfikować kierunek działania tych sił przyznają
otwarcie, że nie są w stanie
nad nimi zapanować ani nawet przewidzieć dokładnie skutków
ich działania.
Wśród całego zamieszania nie kończących
się teorii, propozycji, eksperymentów i proroctw są dwa takie
punkty, co do których zgadzają się wszyscy najpoważniejsi
intelektualiści. Z jednej strony dostrzegają oni zagrożenie
potężną katastrofą, która wstrząśnie całym
światem i rozkruszy obecną strukturę życia
politycznego i społecznego, w której żywioły <str.
453> zniszczenia muszą wytracić swą energię, zanim
siły konstruktywne będą w stanie
odbudować system społeczny oparty na pewniejszym fundamencie. Z
drugiej strony zgadzają się oni co to tego, że nigdy
jeszcze narody tak bardzo nie pragnęły pokoju, nigdy też
dotąd nie zdawały sobie tak jasno sprawy z obowiązku dbania
o jedność i bratnią
zgodę oraz z korzyści, jakie z takiego stanu wypływają.”
Tak jest w całym cywilizowanym świecie.
Wszyscy inteligentni ludzie mniej lub bardziej wyraźnie zauważają
ten dylemat, jednak tylko niewielu potrafi zaproponować jakiekolwiek
rozwiązanie. Czasami bywa jednak inaczej: Niektórzy ludzie dobrej
woli sądzą, że potrafią rozwiązać ten
problem, ale przekonanie to wynika z faktu, że ich intelekt nie jest
w stanie całkowicie wyraźnie ogarnąć obecnej sytuacji.
Przyjrzymy się temu w następnym rozdziale.
Ocena sytuacji przez pana Bellamy
Z wygłoszonego w Bostonie przemówienia pana
Edwarda Bellamy wybraliśmy kilka fragmentów, które wydają nam
się godne przeczytania. Powiedział on:
“Żeby wyrobić sobie żywe pojęcie
o ekonomicznej bezsensowności konkurencyjnego systemu gospodarczego,
wystarczy jedynie wspomnieć fakt, że w ramach tego systemu
jedynym sposobem poprawy jakości, bądź obniżania cen
towarów, jest nadmierna produkcja. Innymi słowy, niska cena może
w warunkach konkurencji zostać wywołana jedynie przez powielanie
i marnowanie wysiłku. Jednak każdy produkt, jakby się on
nie nazywał, który powstaje na skutek marnowania wysiłku, jest
w rzeczywistości drogi. Tak więc towary produkowane w warunkach
współzawodnictwa stają się tańsze jedynie przez to,
że są drogie. W
ten sposób można zasady tego systemu sprowadzić do absurdu. Często
okazuje się, że towary, za które płacimy najmniej, są
w rzeczywistości najdroższe dla narodu zmuszonego do uprawiania
konkurencyjnego marnotrawstwa, które utrzymuje ceny na niskim poziomie.
Każde marnotrawstwo musi ostatecznie okazać się stratą
i dlatego przeważnie raz na siedem lat kraj taki musi pogrążyć
się w bankructwie będącym konsekwencją systemu zmuszającego
trzech ludzi do walki o pracę, którą może wykonać
jeden.
Omawianie moralnej
niegodziwości konkurencji wiązałoby się z wchodzeniem
w zbyt obszerny temat jak na tę okazję. Dlatego zwrócę
uwagę tylko na jeden aspekt naszego obecnego systemu gospodarczego,
co do którego trudno byłoby stwierdzić, czy u jego podłoża
leży brak ludzkich uczuć, <str. 454> czy też
ekonomiczna głupota. Mam na myśli groteskowy sposób, w jaki
rozdzielane jest obciążenie pracą. Banda przemysłowych
wyzyskiwaczy grabi kolebkę i mogiłę, odrywa żonę
i matkę od domowego ogniska, a starca od ciepłego zapiecka, gdy
tymczasem
setki tysięcy krzepkich mężczyzn wypełnia ziemię
donośnym wołaniem o możliwość zatrudnienia.
Kobiety i dzieci prowadzi się do bossa wyrobników, podczas gdy mężczyźni
nie mają zajęcia. Nie ma pracy dla ojców, a jest jej pod
dostatkiem dla najmniejszych dzieci.
W czym zatem tkwi tajemnica owego alarmu o zbliżającym
się upadku tego systemu, w którym nie da się niczego dobrze
zrobić bez robienia tego podwójnie, w którym nie można
przeprowadzić żadnego interesu bez posunięcia się zbyt
daleko, w którym nie da się niczego wyprodukować bez
nadprodukcji, w którym nie potrafi się znaleźć
zatrudnienia dla mocnych i gotowych do pracy rąk mimo tak wielu
potrzeb w tym kraju, a wreszcie, którego istnienie podtrzymywane jest
kosztem następującego raz na kilka lat całkowitego
załamania, po którym konieczna jest długotrwała
rekonwalescencja?
Gdy poddani opłakują złego króla, to
trzeba wyciągnąć wniosek, że dziedzic jego tronu jest
jeszcze gorszy. Wydaje się, że takie jest w rzeczywistości
podłoże obecnego zmartwienia z powodu rozkładu systemu
konkurencyjnego. Towarzyszy mu bowiem obawa, że zło zostanie
zastąpione jeszcze większym złem, a mały palec
zjednoczenia kapitałowego będzie grubszy od bioder konkurencji.
Dlatego jeśli poprzedni system chłostał ludzi biczami, to trusty
będą ich bić korbaczami. Podobnie jak w przypadku synów
Izraela na puszczy, nowe i obce niebezpieczeństwo skłania bojaźliwych
do spojrzeń nawet w stronę żelaznych rządów faraona.
Przekonajmy się, czy i w tym przypadku nie dałoby się
dojrzeć ziemi obiecanej,
której widok pokrzepiłby słabnące serca.
Zastanówmy się, czy możliwy jest powrót do
starego porządku rzeczy, do systemu wolnej konkurencji. Pobieżne
rozważenie przyczyn, które złożyły się na ogólnoświatowy
ruch w kierunku zastępowania konkurencji zjednoczeniami kapitałowymi,
z pewnością przekona każdego, że ze wszystkich
rewolucji ta będzie wykazywała najmniejszą skłonność
do zmiany kierunku. Jest to wynik wzrostu wydajności kapitału o
ogromnej koncentracji, który z kolei jest skutkiem wynalazczości
ostatniego i obecnego pokolenia. W poprzednich epokach rozmiar <str.
455> i zasięg przedsięwzięć gospodarczych był
poddany naturalnym ograniczeniom. Stosowano limity wielkości kapitału,
który mógł być użyty dla osiągnięcia korzyści
przez jeden zarząd. Dzisiaj,
jeśli chodzi o zasięg działania przedsiębiorstwa, nie
ma żadnych ograniczeń z wyjątkiem krańców świata.
Nie ma żadnych limitów wielkości kapitału, który może
być zainwestowany w jednym koncernie, a jeszcze mamy do czynienia ze
wzrostem wydajności i bezpieczeństwa
inwestycji, proporcjonalnym do wielkości zaangażowanego kapitału.
Ekonomia zarządzania wynikająca z konsolidacji, jak i kontrola
nad rynkami zbytu będąca skutkiem monopolizacji głównych
artykułów handlowych, są również solidną podstawą
ekonomiczną
uzasadniającą wprowadzenie trustów. Nie należy jednak sądzić,
że zasada zjednoczenia kapitałowego odnosi się wyłącznie
do tych przedsiębiorstw, które nazywają się trustami. Byłoby
to istotne niedocenianie tego trendu. Istnieje wiele form zjednoczeń kapitałowych,
niekoniecznie tak ścisłych jak trust, i stosunkowo niewiele
przedsiębiorstw działa obecnie bez pewnego porozumienia i zbliżenia
ze swymi dawnymi konkurentami, zaś połączenie takie ma
nieustanną tendencję do zacieśniania się.
Od czasu, jak zaczęła
dominować nowa sytuacja, mniejsze przedsiębiorstwa zanikają,
pozostawiając miejsce większym. Proces ten nie jest tak gwałtowny,
jak sobie to wyobrażają ludzie, którzy zwrócili na niego uwagę
dopiero niedawno. Przez ostatnie dwadzieścia lat wielkie korporacje
prowadziły wyniszczającą wojnę przeciwko chmarze
niewielkich przedsiębiorstw produkcyjnych, będących
czerwonymi krwinkami systemu wolnej konkurencji, który teraz umiera wraz
z ich rozkładem. W czasie, gdy ekonomiści rozprawiali uczenie,
czy moglibyśmy obyć się bez zasady inicjatywy prywatnej w
interesach, zasada ta przestała działać i obecnie należy
do historii. Z wyjątkiem kilku ciemnych zakątków świata
gospodarczego, w interesach nie ma już dzisiaj miejsca na inicjatywę
prywatną, chyba że zostanie ona
wsparta przez wielki kapitał, zaś wielkość wymaganego
kapitału gwałtownie rośnie. Jednocześnie ten sam
wzrost wydajności skoncentrowanego kapitału, który doprowadził
do zniszczenia małych przedsiębiorstw, zmusił gigantów, którzy
je zniszczyli, do konieczności
uzgadniania między sobą warunków. Podobnie jak w fantastycznej
powieści Bulwera Lyttona przyszła rasa, lud z Vril-ya, musiała
zaprzestać <str. 456> wojen, ponieważ ich broń miała
tak wielką siłę rażenia, że groziła
wzajemnym wyniszczeniem, tak i współczesny
świat biznesu przekonuje się, że wzrost wielkości i
potęgi organizacji kapitałowych wymaga ograniczenia konkurencji
między nimi, aby mogły zapewnić sobie przetrwanie.
Przyjęcie zasady jednoczenia się zamiast
konkurowania między sobą przez pierwszą wielką grupę
przedsiębiorstw przemysłowych zmusiło wszystkie inne, które
chciały przetrwać, do przyjęcia takiej samej zasady.
Podobnie jak korporacja jest silniejsza od pojedynczego człowieka,
tak syndykat przewyższa korporację. Działania rządu,
mające na
celu powstrzymanie owej logicznej konsekwencji rozwoju ekonomicznego, nie
są w stanie wywołać niczego więcej ponad drobne
zawirowanie w potężnym prądzie, którego nic nie jest w
stanie zatrzymać. Każdego tygodnia widzimy jak wydziela się
nowy obszar z tego,
co niegdyś stanowiło wielkie, otwarte morze wolnej konkurencji,
na które handlowi łowcy przygód zwykli byli wyruszać z
niewielkim kapitałem, nie dorównującym ich odwadze, i powracali
do domu obładowani towarami – każdego tygodnia stajemy się
świadkami, jak
kolejny obszar owego niegdyś otwartego morza zostaje odgrodzony
tamami i zamieniony na prywatną sadzawkę rybną dla
syndykatu. Stwierdzenie, że z dzisiejszego punktu widzenia proces
wielkiej konsolidacji różnych gałęzi przemysłu
naszego kraju w ramach kilkudziesięciu
syndykatów zakończy się prawdopodobnie w ciągu najbliższych
piętnastu lat (1889-1905) z całą pewnością nie byłoby
obciążone zbytnim ryzykiem wydania pochopnego sądu.
Tak wielka zmiana ekonomiczna, która będzie wiązała
się z odebraniem ludziom możliwości zarządzania
przemysłem krajowym oraz z przejęciem nad nim kontroli przez
zarządy kilku wielkich trustów, nie może oczywiście nie
spotkać się z poważnym oporem społecznym. Zaś opór
ten skierowany zostanie przeważnie przeciwko
grupie ludzi, którą potocznie nazywamy klasą średnią.
Problem z pracą, nie jest już wyłączną domeną
ludzi biednych i niewykształconych. Pytanie o to, w jakiej dziedzinie
można jeszcze zrobić interes i gdzie można zainwestować
pieniądze, staje także przed
ludźmi wykształconymi, którym się dobrze powodzi. Problem
ten będzie narastał w miarę, jak kolejne obszary terenu
wolnej konkurencji będą stopniowo jeden po drugim
zagospodarowywane przez nowe syndykaty. Klasa średnia, klasa drobnych
przedsiębiorców, jest
zamieniana w klasę proletariatu.
Nie jest trudno przewidzieć, jakie będą
ostateczne skutki koncentracji przemysłu, jeśli proces ten będzie
postępował dalej w zarysowanych już kierunkach. <str.
457> Ostatecznie, i to w niezbyt odległym czasie, społeczeństwo
musi zostać podzielone na klasy: z jednej strony kilkaset rodzin
dysponujących zdumiewającym bogactwem, potem zdana na ich łaskę
grupa profesjonalistów, która będąc zdegradowana do funkcji
lokajskich nie może się z nimi równać, i wreszcie znajdujące
się najniżej
szerokie rzesze pracujących mężczyzn i kobiet, całkowicie
pozbawionych nadziei na poprawę warunków, którzy z roku na rok będą
popadać w coraz większe poddaństwo. Nie jest to przyjemna
perspektywa, ale jestem przekonany, że taka ocena społecznych skutków
systemu syndykatów daleka jest od przesady.”
Pan Bellamy sugeruje, że lekarstwem na wszystkie
te bolączki może być nacjonalizm. Tym jednak zajmiemy się
później.
Opinia księdza doktora Edwarda McGlynna
Warto przypomnieć, że kilka lat temu dr
McGlynn wszedł w konflikt ze swymi kościelnymi przełożonymi
z Kościoła Rzymskokatolickiego z powodu obrony reform
robotniczych, a szczególnie koncepcji jedynego podatkus.Chociaż
pojednał się on z kościołem rzymskim, to jednak
pozostał zwolennikiem idei jedynego podatku. Poniżej podajemy
wyjątek z jego artykułu opublikowanego przez Donahoe’s
Magazine (Boston, lipiec
1895). We wprowadzeniu do poruszanego przez niego tematu “Zapobieganie
gromadzeniu ogromnych fortun i podnoszenie standardu życia robotników”
napisał on:
“Człowiek może uczciwie – ponieważ
świat uważa obecnie biznes za rzecz uczciwą – zgromadzić
fortunę, taką jak posiadają Vanderbiltowie czy Astorowie,
która idzie w miliony dolarów. Fortuny tych ludzi rosną nie dlatego,
że są oni nieuczciwi, tylko dlatego, że przywódcy narodowi
wykazują albo nieświadomość, albo obojętność
w czuwaniu nad kanałami, którymi bogactwo przepływa od
pojedynczych robotników do wspólnych kas. Winien jest system dystrybucji.
Jeżeli zatem świat pracy wnosi swój codzienny wkład do dzieła
zaopatrzenia świata, jeśli dokładnie przyjrzeć się
procesom tworzenia się tego wkładu od momentu, gdy robotnik
dotyka surowego materiału, który następnie będzie przez
niego przetwarzany na bogactwo, aż do chwili, gdy gotowy produkt
znajdzie się w rękach
<str. 458> użytkownika, to można się przekonać,
że posiadacze ogromnych fortun pod przykrywką prawa i obyczaju
wchodzą w posiadanie każdego ważniejszego etapu owego
procesu i przywłaszczają sobie bogactwo, które powinno znaleźć
się w kasach milionów ludzi.”
Doktor McGlynn twierdzi następnie, że w
poszukiwaniu związku między wielkimi majątkami i niskimi
zarobkami należy uważnie przestudiować trzy zasadnicze
zagadnienia: (1) ziemię i inne bogactwa naturalne, które umożliwiają
człowiekowi uprawianie jego talentów; (2) środki transportu
oraz (3) pieniądz – środek, który ułatwia wymianę
towarów. Przekonamy się, powiada autor, że ludzie pozostają
obojętni na te zagadnienia, które ogromnie przyciągają
uwagę ludzi zajmujących się robieniem pieniędzy.
Cytujemy:
“Wejście
w posiadanie owych bogactw naturalnych, zmonopolizowanie ich zasobów pod
przykrywką prawa i obyczaju oraz zmuszenie wszystkich ludzi, którzy
chcieliby z nich korzystać, do wnoszenia opłat za sam przywilej
dostępu do tych dóbr od zarania dziejów było zawsze celem tych, którzy
robią pieniądze. Łatwo jest zbić fortunę w wysokości
stu milionów dolarów, jeśli można opodatkować przez
dwadzieścia albo trzydzieści lat miliony ludzi muszących
kupować chleb i mięso, drewno i węgiel, bawełnę i
wełnę, mimo że wszystko
to pochodzi z ziemi. Tak właśnie uczyniono bezpośrednio w
krajach europejskich, gdzie, jak choćby w Wielkiej Brytanii czy
Irlandii, miliony hektarów ziemi zostało w majestacie prawa zagarniętych
przez nielicznych, zaś ludzi zmuszono do płacenia najpierw
za prawo do wejścia w posiadanie ziemi, a następnie za prawo do
jej użytkowania.
To samo przydarzyło się pośrednio w
naszym kraju, gdy miliony hektarów ziemi zostało oddanych w
posiadanie wielkich linii kolejowych, zaś kapitalistom zezwolono na
wejście w posiadanie dalszych milionów hektarów przez rozmaite
fortele. Ziemia ta była trzymana tak długo, aż fala
imigracji wywindowała ceny tych posiadłości ziemskich do
niebotycznych sum, a wtedy sprzedawano ją za tak wysokie ceny, że
bycie milionerem stało się
w naszym kraju i w Europie czymś zupełnie normalnym, podobnie
jak szlachectwo w Anglii. Czytelnicy gazet są dobrze zaznajomieni z
karierami i metodami postępowania baronów węglowych w
Pensylwanii, i gdzie indziej, którzy prawnie stali się posiadaczami
całych
regionów bogatych w wielkie złoża węgla i przez czterdzieści
lat zdzierali haracz zarówno z konsumentów, jak i z górników, stosując
wszystkie możliwe wybiegi, <str. 459> jakie tylko byli w stanie
wymyślić, nie zważając na sprawiedliwość.
(…)
Owa garstka
nielicznych nie tylko uzyskała niemal całkowitą kontrolę
nad bogactwami naturalnymi, ale jeszcze kontroluje środki transportu
w naszym kraju. Znaczenie tego faktu najłatwiej można sobie
uzmysłowić na podstawie stwierdzenia, że społeczeństwo
nie może czynić
postępów bez właściwej wymiany towarów. Aby osiągnąć
wszechstronny postęp cywilizacyjny, ludzie muszą dysponować
ogromną strukturą umożliwiającą wymianę ich
wyrobów. (…) Tak więc łatwość transportu jest
żywotną koniecznością świata pracy jako ułatwienie
dostępu do bogactw naturalnych. Ponieważ zaś każdy człowiek
jest robotnikiem w prawdziwym znaczeniu tego słowa, to nieliczni, którzy
zachowali dla siebie możliwość kontrolowania narodowych
środków transportu, w niesłychanie krótkim czasie stali się
niewiarygodnie
bogaci, ponieważ opodatkowali oni absolutnie każdą istotę
ludzką znajdującą się pod ich władzą, dokładniej
niż to uczynił rząd.
Majątek Vanderbiltów jest prawdopodobnie wart
obecnie jedną trzecią miliarda dolarów. W jaki sposób zostały
one zdobyte? Ciężką pracą? Nie. Rodzina ta korzysta z
przywilejów nierozumnie udzielonych im przez nierozumnych ludzi:
przywilej drogowy stanu Nowy Jork, przywilej ustalania opłat za przewóz
towarów i osób, jakie obywatele społeczności muszą ponosić
za korzystanie ze
swoich własnych szlaków transportowych, przywilej posiadania potężnych
obszarów na terenie stanu, tak jakby był on dziełem ich rąk.
(…) Ani żaden człowiek, ani korporacja nie powinni mieć
prawa gromadzenia miliardów dolarów pochodzących z własności
publicznej. (…)
To samo można powiedzieć o środku obrotu
– o pieniądzu. Zdaje się, że i w tej dziedzinie świat
jest całkowicie w polu, jeśli chodzi o podstawowe zasady tego
problemu. Kredytodawcy sami ustalili korzystne dla nich zasady, które umożliwiają
im opodatkowanie każdego człowieka korzystającego z pieniądza,
z tytułu posiadania prawa do korzystania z niego, jak i z tytułu
samego użytkowania pieniądza. Usadowili się oni między
ludźmi a środkiem obrotu, całkiem podobnie jak inni znaleźli
się między ludźmi a
bogactwami naturalnymi oraz środkami transportu towarów na rynek. Cóż
oni na to mogą poradzić, że mają miliony, jak choćby
Rothschildowie. I znów są to miliony, których znaczna część
winna była znaleźć się we wspólnej kasie.”
Dr McGlynn podsumowuje swoje
wnioski w następujący sposób: <str. 460>
“Organizacja jest dobra, aby utrzymywać na stałym
poziomie ceny siły roboczej, by zapewniać rozsądne
ustawodawstwo, by zmuszać pracodawców do dobrego obchodzenia się
ze swoimi pracownikami, właścicieli ziemskich do zapewniania
godziwych mieszkań czynszowych i tak dalej, jednak źródła
naszych wszystkich trudności, wytłumaczenia nierówności
warunków społecznych oraz przyczyny gromadzenia wielkich fortun i
niskich zarobków należy szukać w powszechnej obojętności
na owe
trzy potrzeby społecznego i cywilizowanego życia. Zanim będziemy
w stanie na stałe podnieść zarobki i sprawić, by
fortuny Vanderbiltów i Carnegich były równie niemożliwe do
zdobycia, co niepotrzebne, musimy nauczyć się chronić
bogactwa naturalne, środki transportu
i środek płatniczy przed opodatkowaniem ze strony spekulantów
oraz chronić je przed ich wpływem i ich tyranią.”
Jedynym rozwiązaniem, jakie proponuje dr McGlynn
jest “jedyny podatek”, nad którym zastanowimy się w następnym
rozdziale. Należałoby jednak w tym miejscu zwrócić uwagę
na fakt, że Astorowie i Vanderbiltowie zdobyli swoje bogactwa w
ramach tych samych praw, którym podlegają ich współobywatele
oraz które są jak dotąd powszechnie szanowane jako najbardziej
sprawiedliwe i słuszne ze wszystkich
praw znanych z historii świata. Należy także zauważyć,
że miliony Vanderbiltów zostały zdobyte w rezultacie wielkiej
publicznej służby przynoszącej społeczeństwu
wspaniałe korzyści, chociaż inspirującą
pobudką nie było dobro publiczne, tylko własny interes.
Istotnym punktem, na który trzeba zwrócić uwagę jest to,
że nauka i wynalazki dokonały całkowitej rewolucji w układzie
równowagi społecznej, gdzie siła umysłu i mięśni
jest ceniona niżej niż posiadanie ziemi, maszyn czy bogactw.
Potrzebny jest
nowy kodeks prawny, dostosowany do nowych okoliczności i odpowiadający
nowym warunkom. Tutaj jednak tkwi trudność. Nie można osiągnąć
zadowalającej korekty prawa, ponieważ żadna z
zainteresowanych stron – ani kapitał, ani praca – nie przyjmą
umiarkowanej, rozsądnej oceny sytuacji. W rzeczywistości można
powiedzieć, że żadna z nich nie potrafi
spojrzeć na sprawę sprawiedliwie, ponieważ obie są
opanowane przez samolubstwo,
które na ogół jest całkowicie ślepe na sprawiedliwość
aż do momentu, gdy zostanie zmuszone do jej zauważenia. Nowe
okoliczności wymagają ponownej korekty wszystkich spraw na bazie
miłości. Ponieważ zaś <str. 461> przymiot
ten cechuje jedynie niewielką mniejszość po obu stronach
sporu, dlatego przyjdzie ucisk, który nie tylko zniszczy obecny porządek
społeczny oparty na samolubstwie, ale także poprzez doświadczenia
przygotuje wszystkie klasy do właściwej oceny nowego porządku
społecznego, “nowych niebios i nowej ziemi” ustanowionych pod
panowaniem Mesjasza.
Spojrzenie prof. Grahama
Inny autor, profesor W. Graham w The Nineteenth
Century [Dziewiętnasty
Wiek] z lutego 1895, rozważa zagadnienia społeczne z punktu
widzenia doktryny znanej w Anglii pod nazwą “kolektywizmu”, który
w przeciwieństwie do indywidualizmu zakłada, że naród jako
całość powinien być właścicielem surowców i
środków produkcji oraz sprawować nad nimi kontrolę. Prof.
Graham dochodzi do wnioski, że skoro przekształcenie serc
ludzkich jest nie do pomyślenia, to metoda ta mogłyby zostać
zastosowana jedynie w ograniczonym stopniu oraz
w odległym czasie. Pisze on:
“Jest on [kolektywizm] rzeczą co najmniej
nierealną, dopóki fundamentalny kształt oraz dążenia
natury ludzkiej, czy to poprzez wieczne przyrodzenie, czy też przez głębokie
zakorzenienie na drodze tysięcy lat powolnej ewolucji socjalnej dążącej
do ich wzmocnienia, nie zostaną jednocześnie zmienione u większości
ludzi na drodze swego rodzaju powszechnego cudu. Jestem ponadto
przekonany, że jeśli spróbowano by w naszym kraju ustanowić
coś na kształt kolektywizmu w jego pełnym wymiarze,
nawet jeśli zrobiłaby to przypuszczalna większość
w jakimś ‘szalonym’ parlamencie reprezentującym większość
wyborców, to i tak spotkałoby się to ze zdecydowanym oporem
mniejszości, która, jak można śmiało przypuszczać,
nigdy nie byłaby zbyt mała. Sprzeciw
wynikałby z tego, że z reformą taką wiązałaby
się nieodłącznie konfiskata, jak również rewolucja
polityczna, ekonomiczna oraz społeczna. Jeśliby wreszcie udało
się, na skutek jakiegoś nadzwyczajnego zbiegu okoliczności,
na chwilę wprowadzić tę ideę
w czyn, co mogłoby się nawet wydarzyć w takim kraju jak na
przykład Francja, która ma ku temu wielkie skłonności, jak
również pewne kolektywistyczne wspomnienia, to i tak nie miałaby
ona prawdopodobnie szans przetrwania na dłuższą metę.
Nie udałoby się jej
nawet wprowadzić w praktykę, chyba że tylko nominalnie,
zgodnie z wrodzoną nierealnością tej doktryny. Jednak w
czasie jej działania, nawet tylko częściowego i
nominalnego, <str. 462> po okresie początkowego powszechnego
podziału, doprowadziłaby ona do powstania
zjawisk, które oprócz powszechnego chaosu społecznego przyniosłyby
złe skutki, łącznie z ubóstwem wśród wszystkich klas
i to ubóstwem większym niż obecnie panujące.”
Dalej profesor poddaje analizie dowody poprawności
tych poglądów i następnie pyta: Czy kolektywizm miałby
szansę na zadowalające funkcjonowanie, nawet gdyby udało się
go jakimś sposobem uchwalić i wprowadzić w czyn? Jego
odpowiedź jest negatywna. Pisze on:
“Skutkiem byłaby opieszałość w
podejmowaniu działań w każdym zakresie, wśród
wynalazców, organizatorów, brygadzistów, a nawet wśród lepszych
robotników, jeśli nie byliby oni stymulowani dodatkowymi dochodami,
by zechcieli wysilić się do granic możliwości i
zmobilizować do najwyższego wysiłku. Gdyby usunąć,
lub choćby osłabić, ogromny
i dalekosiężny wpływ ważnego obecnie bodźca –
osobistego interesu, to w przeciągu krótkiego czasu doprowadziłoby
to nieuchronnie do znacznego obniżenia ilości i jakości
produkowanych wyrobów. Konieczne byłoby udzielanie przynajmniej
‘premii produkcyjnych’,
a dopóki ludzie pozostaną takimi, jakimi są i jakimi jeszcze długo
będą, premie te musiałyby być mocno zróżnicowane,
co doprowadziłoby ponownie do nierówności w zarobkach wśród
lepiej wykwalifikowanych robotników. Inaczej zapanowałaby bieda, w
której wszyscy
mieliby równy udział, a zwykli robotnicy musieliby w swym ubóstwie
zadowolić się czystą satysfakcją, że klasy, które
poprzednio były bogate, teraz zostały pogrążone wraz z
nimi we wspólnym dzieleniu biedy.”
W celu zapobieżenia upadkowi cywilizacji i
powrotowi barbarzyństwa konieczne byłoby, zdaniem profesora,
ponowne zróżnicowanie zarobków i przywrócenie prywatnych przedsiębiorstw.
Stopniowo musiano by zezwolić na konkurencję, prywatne pożyczki,
wymianę walut, odsetki, aż w końcu okazałoby się,
że system
ten niewiele różni się od panującego obecnie. Na koniec
pisze on:
“Przeprowadzano by stopniowe zmiany, które krok po
kroku wracałyby do dawnych kierunków postępowania, aż
wreszcie musiałoby dojść do nieuchronnej kontrrewolucji, która
prawdopodobnie nie wiązałaby się z kolejną wojną
domową, gdyż klasy rządzące w obliczu utraty poparcia
swych popleczników oraz wobec zaniku ich własnego <str. 463>
fanatyzmu straciłyby wszelką ochotę do walki. Następnie
doszłoby do wielkiej rekonstrukcji, tyle że nie systemu
dynastycznego, ale starego ustroju socjalnego, opartego na własności
prywatnej i umowach, ustroju, który w procesie powolnej ewolucji każdej
cywilizacji okazał się być najbardziej przystosowany do skłonności
natury ludzkiej w warunkach życia społecznego, który też jest jeszcze
bardziej przystosowany i jeszcze bardziej konieczny w fizycznych i społecznych
warunkach panujących w naszej kompleksowej i nowoczesnej
cywilizacji.”
Uważamy, że przy pomocy kolektywizmu
uczyniono już bardzo wiele dla mas społecznych. Jako przykłady
można wymienić: system szkół publicznych w Stanach
Zjednoczonych, system pocztowy w całym cywilizowanym świecie,
miejską własność wodociągów itp. Wierzymy też,
że działając w tym kierunku można by dokonać
jeszcze więcej. Jednak każdy rozsądny człowiek musi
zgodzić się z argumentem, że jeśli przez postawienie
ludzi na tym samym poziomie zostaną przecięte ścięgna
samolubstwa, które obecnie poruszają światem, to miejsce ich będzie
musiała zająć inna siła motywująca (miłość),
gdyż inaczej interesy
świata stanęłyby natychmiast w miejscu. Lenistwo zajęłoby
miejsce przedsiębiorczości, a bieda i niedostatek pojawiłyby
się w miejsce wygody i obfitości.
Przedstawiamy te trudności nie po to, by zachwalać
tu jakąś własną “patentową” teorię, ale
po to, by ci, którzy poszukują w Biblii mądrości z góry
pochodzącej, mogli jaśniej zobaczyć bezradność
ludzi w obecnym kryzysie, by mogli z jeszcze większą ufnością
i pewnością polegać przez wiarę na Panu i na jego
rozwiązaniach, które zastosuje On w słusznym czasie.
Poglądy członka Sądu Najwyższego
Sędzia Henry B. Brown nadał swojemu przemówieniu
do wychowanków wydziału prawa Uniwersytetu Yale tytuł:
“Dwudziesty Wiek”. Wykazał on, że zmiany, jakie dokonają
się w dwudziestym wieku, będą odnosiły się raczej
do sfery socjalnej niż politycznej czy prawnej. Następnie zaś
wymienił trzy największe zagrożenia dla bezpośredniej
przyszłości Stanów Zjednoczonych: <str. 464>
(1) Korupcja władz miejskich, (2) chciwość
korporacji oraz (3) surowość proletariatu. Między innymi
powiedział on:
“Prawdopodobnie nie ma na świecie kraju, w którym
wpływ bogactwa byłby większy i potężniejszy niż
u nas, zaś w żadnym okresie historii naszego kraju zjawisko to
nie było tak intensywne jak obecnie. Tłum nigdy nie bywa
logiczny, a wywierając zemstę wobec całych klas społecznych
wykazuje raczej skłonność do posługiwania się
pretekstami, niż rozsądnymi argumentami. Trudno wyobrazić
sobie słabszą wymówkę jak to, że wielkie rozruchy
minionego lata [1895] były jedynie strajkiem solidarnościowym. U
ich podłoża
leżały bowiem zasadnicze krzywdy. Jeśli klasy bogatych przy
korzystaniu ze swej władzy nie będą przestrzegać reguł
powszechnej uczciwości, to nie będą też miały
powodu oczekiwać umiarkowania i dyskrecji ze strony tych, którzy
sprzeciwiają się ich nadużyciom.
Mówiłem o chciwości korporacji jako o
kolejnym źródle zagrożenia dla państwa. Łatwość,
z jaką wydawane są koncesje, prowadzi do wielkich nadużyć.
Tworzy się korporacje według zasad prawnych jednego stanu, mając
na uwadze wyłączny cel działania na terenie innego stanu i
w ten sposób linie kolejowe w Kalifornii budowane są na podstawie
koncesji wydanych w stanie Mississippi tylko po to, żeby ich rozprawy
sądowe przenoszone były do sądów federalnych. Przy budowie
takich szlaków dokonuje się największych
oszustw, a czynią to sami członkowie rad nadzorczych pod pozorem
działalności spółek budowlanych, czyli innej korporacji,
która zarządza całym obrotem akcji, hipotek i pozostałych
papierów wartościowych tego przedsięwzięcia, niezależnie
od rzeczywistego
kosztu budowy szlaku. Szlak kolejowy zaopatrywany jest w ten sam sposób
przez inną spółkę, utworzoną przez członków
rady nadzorczej, która kupuje tabor kolejowy i oddaje go w dzierżawę
wspomnianej korporacji posiadającej daną linię kolejową,
gdy zaś następuje
nieuchronna upadłość, okazuje się, że udziałowcy
zostali oszukani na korzyść hipotek, te zaś upadły na
korzyść członków rady nadzorczej. Własność
taka, uzyskana w sposób urągający uczciwości oraz moralności,
nie może znaleźć się pod ochroną prawa.
Jeszcze gorszym zjawiskiem jest łączenie
korporacji w tak zwanych trustach w celu ograniczenia produkcji, zduszenia
konkurencji oraz zmonopolizowania obrotu podstawowymi artykułami.
Zakres, jaki już osiągnęło to zjawisko, jest alarmujący,
zaś zakres, który
może ono jeszcze osiągnąć, będzie miał
wymiar rewolucyjny. <str. 465> Prawda jest taka, że całe
ustawodawstwo umożliwiające rejestrację spółek jest w
opłakanym stanie i pilnie wymaga gruntownej reformy, jednak trudności
w podjęciu jednoczesnych działań przez
wszystkie czterdzieści cztery stany wydają się być nie
do pokonania.
Z całkiem innej strony zagraża trzecie i
najbardziej bezpośrednie niebezpieczeństwo, na które zwróciłem
uwagę – surowość proletariatu. Wyrasta ono z braku
zrozumienia wśród robotników zasady, że jeśli ktoś
domaga się dla siebie pewnych praw, to musi także uznać,
że przysługują one innym. Robotnicy mogą sprzeciwiać
się prawu obowiązującemu w tym kraju i doprowadzić do
upadku swych własnych domów oraz domów swych przełożonych,
ale są bezsilni
wobec praw natury – wobec wielkiego prawa podaży i popytu, któremu
podporządkowany jest rozwój przemysłu, jego rozkwit w pewnym
okresie oraz jego rozkład, w czym mają swój udział zarówno
właściciele jak i robotnicy.”
Sędzia Brown nie widzi żadnej nadziei na
pojednanie między kapitałem a pracą. Jest człowiekiem
zbyt logicznym, by sądzić, że obiekty, które przemieszczają
się w przeciwległych kierunkach, miałyby się
kiedykolwiek spotkać. Dalej mówi on:
“Gorzki konflikt między nimi rozwija się i
narasta od tysięcy lat, a rozwiązanie wydaje się być
dzisiaj bardziej odległe niż kiedykolwiek. Określenie
‘przymusowy arbitraż’ jest samo w sobie sprzeczne. Na tej samej
zasadzie można by mówić o życzliwym morderstwie albo o
przyjaznej wojnie. Możliwe, że podstawą kompromisu stanie
się ostatecznie współpraca albo udział w zyskach, tak by
każdy robotnik był w pewnym zakresie kapitalistą. Być
może w warunkach wyższego wykształceniu, szerszego doświadczenia
i większej inteligencji robotnicy dwudziestego wieku będą
mogli
zrealizować swe ambicje decydowania o całym wypracowanym przez
nich zysku.”
Wspominając o społecznym niepokoju wynikającym
z wymienionych niegodziwości korporacji, autor proponuje środek
łagodzący, choć nie usuwający całkowicie choroby,
a mianowicie publiczną własność tak zwanych
“naturalnych monopoli”. Uważa on, że przywileje te winny
przysługiwać bezpośrednio państwu albo zarządom
miejskim, by nie stawały się polem konkurencji i sporów o
koncesje, które rozwiązuje się za pomocą łapówek. Mówi
on: <str. 466>
“Wydaje się, że nie ma żadnych rozsądnych
przyczyn, dla których takie przywileje służące
przypuszczalnie ogólnemu dobru nie miałyby się znaleźć
pod bezpośrednim zarządem publicznym. Taka jest przynajmniej
tendencja we współczesnym ustawodawstwie prawie wszystkich wysoko
cywilizowanych krajów, z wyjątkiem naszego własnego. U nas,
poprzez eksponowanie zagrożenia paternalistycznego i
socjalistycznego, wielkokorporacyjnym interesom udało się zagarnąć
dla siebie przywileje, które słusznie należą się całemu
społeczeństwu.”
Ów dżentelmen z pewnością uczciwie
przedstawia swe nieskrępowane przekonania, jako że urząd sędziego
Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych jest przywilejem dożywotnim.
Z pewnością więc miałby możliwość
zaproponować jakieś rozwiązanie i na pewno by to uczynił,
gdyby tylko wiedział o czymś, co mogłoby pomóc w sytuacji,
nad którą tak ubolewa. Co jednak mogłoby przynieść
doraźną ulgę? Tylko rozwiązania proponowane przez
socjalizm (publiczna własność “narodowych monopoli”),
co do których wszyscy,
z wyjątkiem bankierów oraz właścicieli akcji przedsiębiorstw,
zgadzają się, że przyniosłyby jedynie doraźną
korzyść i nic więcej. Jednak osiągnięcie nawet
tego wydaje mu się mało prawdopodobne, tak potężnie
obwarowany jest kapitał.
“Walka Społeczna” Clemenceau
Wydawca paryskiego czasopisma La Justice
opublikował jakiś czas temu książkę La Męlée
Sociale [Walka Społeczna], która cieszyła się znacznym
zainteresowaniem ze względu na wybitne znaczenie autora jako
ustawodawcy i wydawcy. Książka żywo zajmuje się
kwestiami społecznymi, utrzymując, że okrutna i bezlitosna
walka o przetrwanie cechuje społeczność ludzką na
podobnej zasadzie, co świat zwierząt i roślin, oraz że
tak zwana cywilizacja jest jedynie cienką politurą, która
ukrywa przyrodzoną brutalność człowieka.
Uważa on, że cała historia społeczeństwa
symbolizowana jest przez pierwszego mordercę, Kaina. Twierdzi też,
że choć współczesny Kain nie zabija bezpośrednio
swojego brata, to jednak systematycznie usiłuje zmiażdżyć
tego, nad którym siłą albo przez oszustwo
zdobył władzę. Poniżej zamieszczamy kilka frapujących
ustępów z tej książki. <str. 467>
“Wydaje mi się być rzeczą niezwykłą
to, że ludzkość potrzebuje wielowiekowych medytacji i badań
prowadzanych przez najpotężniejsze umysły, aby odkryć
prosty i oczywisty fakt, że człowiek był zawsze w stanie
wojny z drugim człowiekiem oraz że wojna ta trwa od początku
istnienia rasy ludzkiej. Doprawdy, nie starcza wyobraźni, by
wyczarować wizję potwornej, krwawej i powszechnej rzezi, która
przeprowadzana jest nieustannie,
odkąd ziemia wyłoniła się z otchłani chaosu.
Zarówno przymusowa praca skutych łańcuchami
niewolników, jak i wolny znój płatnego robotnika opierają się
na tej samej zasadzie pokonywania słabszego i wykorzystywania go
przez mocniejszego. Ewolucja zmieniła warunki tej bitwy, jednak pod
pozorem pokojowego nastawienia dalej toczy się śmiertelne
zmaganie. Wejście w posiadanie życia i ciała drugiego człowieka
oraz wykorzystanie ich dla osiągnięcia własnych celów –
to usiłowanie i niezmienny cel większości
ludzi od czasów dzikiego kanibala, poprzez feudalnego barona, właściciela
niewolników, aż po pracodawcę naszych dni.”
Główny problem cywilizacji pan Clemenceau określa
w następujący sposób:
“Głód jest wrogiem rodzaju ludzkiego. Dokąd
człowiek nie pokona owego okrutnego i poniżającego wroga,
dotąd odkrycia naukowe będą wydawać się ironią
wobec smutnego losu ludzkości. To tak, jakby wyposażyć człowieka
w artykuły luksusowe bez zaspokojenia jego podstawowych potrzeb.
Takie jest prawo natury, owo najokrutniejsze
z jej wszystkich praw. Zmusza ona ludzkość do szukania sposobów,
do torturowania się, do niszczenia siebie, by za wszelką cenę
zachować owo najwyższe dobro, czy też zło, jakim jest
życie.
Inne istnienia kwestionują prawo człowieka do
przeżycia. Ten zaś broni się organizując się w
społecznościach. Do owej słabości fizycznej,
pierwotnej przyczyny jego obrony, dołącza się teraz słabość
społeczna. I tutaj można by zadać pytanie: Czy osiągnęliśmy
już stopień cywilizacji pozwalający nam na wyobrażenie
sobie i wprowadzenie
w życie takiej organizacji społecznej, w której zostanie
wyeliminowana możliwość śmierci na skutek biedy i głodu.
Ekonomiści nie mają żadnych wątpliwości. Ich
odpowiedź jest wyraźnie negatywna.”
<str. 468>
Obowiązkiem państwa oraz bogatych członków
społeczności jest, zdaniem pana Clemenceau, zlikwidowanie głodu
oraz uznanie “prawa do życia”. Społeczność powinna
się troszczyć o nieszczęśliwych i nieumiejętnych
nie tylko dlatego, że tak należy, ale także dla własnej
korzyści. Cytujemy dalej:
“Czy nie
jest obowiązkiem bogatych przyjść z pomocą tym, którym
się nie powiodło? Przyjdzie taki dzień, gdy widok człowieka
umierającego [z głodu], podczas gdy inny posiada niezliczone
miliony, nie będzie już tolerowany w żadnej z
cywilizowanych społeczności, podobnie
zresztą jak współczesne społeczeństwa nie tolerowałyby
instytucji niewolnictwa. Kłopoty proletariatu nie ograniczają się
bynajmniej do Europy. Zdaje się, że robotnikom powodzi się
równie źle w ‘wolnej’ Ameryce, która każdemu nędzarzowi
po tej stronie
Atlantyku wydaje się być rajem.”
Był to pogląd francuski. Niekoniecznie musi
on świadczyć o tym, że sprawy mają się we Francji
gorzej niż w Stanach Zjednoczonych. Jednak wdzięczni jesteśmy
co najmniej z jednego powodu, że u nas dzięki dobrowolnym
podatkom i hojnym darowiznom nikt nie musi umierać z głodu.
Pragnienia ludzi sięgają tutaj nieco dalej niż samo
przetrwanie. Dopiero szczęście nadaje istnieniu pożądany
kształt.
Pan Clemenceau dostrzega i demaskuje błędy
obecnego systemu społecznego, nie proponuje jednak żadnego rozsądnego
rozwiązania. Dlatego też jego książka rozpala jedynie
ogień i rozsiewa niepokój. Nie trzeba zbytniego wysiłku, by
rozbudzić w nas samych i u innych jeszcze większe niezadowolenie
i jeszcze większy niepokój. Byłoby może lepiej,
gdyby książka, czy artykuł, które nie proponują
uzdrawiającego balsamu, nie tworzą pewnej idei czy nadziei
ucieczki przed zmartwieniami, nigdy nie zostały napisane i
opublikowane. Pismo Święte, dzięki Bogu, dostarcza
nam takiego pocieszającego balsamu, a ów jedyny i niezawodny środek
przeciwko dolegliwościom tego świata – grzechowi, samolubnemu
wynaturzeniu i śmierci – znajduje się w rękach wielkiego
Pośrednika, dobrego Lekarza i Życiodawcy. Zaś celem tego właśnie
Tomu jest zwrócenie uwagi na owe niebiańskie
lekarstwa. Przy okazji jednak przedstawiamy, jak rozpaczliwy charakter ma
choroba i jak w świecie brakuje nadziei na znalezienie przeciwko niej
lekarstwa. <str. 469>